Gladden_Theresa_Ksiezycowy_medalion_RPP110.pdf

(749 KB) Pobierz
Theresa Gladden
Księżycowy
medalion
Tytuł oryginału T.S., I Love You
0
Rozdział I
Jest sama. Widać nikt się po nią nie zgłosi, z wyjątkiem może hieny w
ludzkim ciele, alfonsa, który wzrokiem pożera dziewczynę" - pomyślał
Księżycowy Człowiek, obserwując kiosk z gazetami na dworcu
autobusowym. Miała delikatną twarz i płomienne loki sięgające bioder.
Księżycowy Człowiek zwinął plan Richmond. Miesiąc już minął od
czasu, jak uciekł z Komuny, którą założyli jego rodzice, i zdobył dość
doświadczenia, aby rozpoznać innego uciekającego małolata. Nauczył się
również odróżniać handlarzy
żywym
towarem i hieny
żerujące
na
młodocianych uciekinierach.
Wsadził plan do kieszeni i skrył się w cieniu budynku. Powinien się
zmyć, ale coś trzymało go na miejscu.
Znów spojrzał na dziewczynę. Nie miała więcej niż szesnaście lat, jak
on sam. Ubrana w różowo-białą bluzkę i spódnicę, siedziała, rozglądając się
dookoła jak oszołomiona wolnością królewna, która umknęła ze swojej
wieży z kości słoniowej i nie wie, co dalej począć. Wyglądała na zagubioną
i tak zdolną o siebie dbać, jak nowo narodzone jagnię, które hodował na
Farmie Wolności.
„Daj sobie z nią spokój. - Księżycowy Człowiek niecierpliwie
odgarnął włosy z czoła i poprawił plecak. - Cóż cię mogą obchodzić jej
problemy. Masz własne."
Jednakże niewinność dziewczyny nie dawała mu spokoju.
Promieniowała z niej jak
światełko
latarni morskiej w ciemną noc. Wiedział,
że
nie pozostanie sama nawet przez chwilę. Przynajmniej musiał ją ostrzec
przed różnymi zboczeńcami czy alfonsami.
1
S
R
Rzut oka na kiosk uświadomił mu,
że
nie skończy się na ostrzeżeniu.
Hiena zbliżała się po swoją zdobycz i miała do przebycia mniejszą odległość
niż Księżycowy Człowiek.
Żałując, że
spotkał dziewczynę na swej drodze,
Księżycowy Człowiek ruszył w jej stronę.
Sęp przybył pierwszy.
- Taka sama jesteś, skarbie? - Pochylił się i położył dłoń na jej kolanie.
- Mam na imię Flash i wiesz co, skarbie, wygląda na to,
że
przydałby ci się
przyjaciel. - Drugą ręką sięgnął po jej walizkę i torebkę.
- Ja... ja czekam na kogoś - wyjąkała, odsuwając się gwałtownie.
- Tak, kochanie, właśnie jestem. Twój przyjaciel Flash zatroszczy się o
ciebie należycie. - Schwycił ją za
łokieć
i pociągnął.
- Proszę, niech pan mnie zostawi. Mówiłam,
że
czekam na kogoś... -
Zawahała się i bąknęła: - Moja ciotka będzie tu lada moment.
- Nie sądzę,
żeby
ona pragnęła twojej opieki - powiedział Księżycowy
Człowiek, zatrzymując się tuż za natrętem.
Flash obrócił się i popatrzył groźnie:
- Spływaj, hipisku. To nic twój interes. - Obleśny uśmiech wykrzywił
mu twarz. - Hej, znam takich, którzy mieliby ochotę na
ładniutkiego
blondaska.
Księżycowy przybrał lodowaty wyraz twarzy i zacisnął pięści.
Sukinsyn ważył o co najmniej pięćdziesiąt kilogramów więcej i był wyższy
o jakieś piętnaście centymetrów. Nie miał szans w walce.
Wymienił spojrzenia z dziewczyną. W jej niebieskich oczach ujrzał
przerażenie i błaganie o pomoc. Zmusił wargi do krzepiącego uśmiechu i
zaczął intensywnie myśleć.
- W tym baraku są gliny - powiedział, chociaż nie było to prawdą. -
Myślę,
że
możemy narobić dość hałasu, aby ich zainteresować. Założę się,
2
S
R
że
z rozkoszą przyłożą po tym nędznym
łbie
swoimi pałkami. - Spoglądając
na Flasha, dodał z nonszalancją, której w tej chwili wcale nie odczuwał: -
Widziałem faceta z rozwaloną szczęką na Zjeździe Demokratów w Chicago
w sześćdziesiątym ósmym. To nie był miły widok.
Flash obejrzał się nerwowo za siebie. To wystarczyło Księżycowemu,
żeby
umieścić pięść w jego miękkim brzuchu. Pod wpływem ciosu Flash
zgiął się w pół. Puścił ramię dziewczyny.
Księżycowy schwycił ją za rękę.
- Uciekaj - wysyczał, ciągnąc ją ze sobą.
- Moja torebka. - Dziewczyna opierała się. - Tam mam wszystkie
pieniądze. - Jej głos przeszedł w pełen strachu krzyk. - Może byś coś zrobił?
- Mowy nie ma. - Wskaźnik adrenaliny w organizmie wyraźnie mu się
podwyższył. - Jak chcesz, to zostań albo chodź, mało mnie to obchodzi.
Nie czekając na odpowiedź, strząsnął jej rękę i ruszył w stronę
najbliższego wyjścia. Po chwili usłyszał stukot sandałków. Nie był pewien,
czy sprawiło mu to ulgę, czy wręcz przeciwnie.
W chwilę później znalazł się na zewnątrz. Gorące, wilgotne powietrze
i spaliny wypełniły mu płuca. Biegł chodnikiem i szukał miejsca, gdzie
można się schować.
Rzucił okiem za siebie i zobaczył dziewczynę w odległości może
jednego metra. Nagle zaczęła utykać. Po chwili ujrzał,
że
upada, jakby w
zwolnionym tempie, usiłując zwalczyć słabość. W pierwszym momencie nie
zamierzał się zatrzymać. Było jednak coś takiego w jej niewinnych i pełnych
tragizmu oczach, co poruszyło jego zagniewane serce.
Zaklął cicho i zawrócił.
Była już na kolanach, gdy podszedł do niej.
S
R
3
- Zostaw mnie. - Oddychała spazmatycznie,
śmiertelnie
przerażona. Jej
twarz była zupełnie blada. - Ja... ja już nie mogę...
- Owszem, możesz, wstawaj, królewno. - Objął ją w pasie i pociągnął
w górę. Spojrzał w stronę dworca autobusowego. - Idzie twój przyjaciel
Flash, ale patrzy w drugą stronę. Ruszaj się szybko!
Poprowadził ją do wejścia do najbliższego budynku. Poruszył gałką u
drzwi. Były zamknięte. Wcisnął się najgłębiej, jak tylko mógł, starając się
pozostać w cieniu.
- Boję się - szepnęła, chwytając go za koszulę.
- Ja też. - Instynktownie objął ją ramieniem. Ukryła twarz w jego szyi.
Zapach perfum przypomniał mu dom. Pachniała jak wiosenne kwiaty i zioła,
które matka suszyła i przechowywała w glinianych pojemniczkach we
wszystkich kwaterach komuny. Poczuł, jak gwałtownie zadrżała, i zacieśnił
opiekuńczo ramię.
Na odgłos zbliżających się kroków serce zaczęło mu walić tak mocno,
iż bał się,
że
usłyszy je ten szakal w ludzkim ciele. Zaczęła narastać
wściekłość. Wszystkie marzenia rozwiały się jak popiół na wietrze.
Księżycowy Człowiek nigdy się nie modlił i uznał,
że
nadeszła
właściwa pora, aby to uczynić.
„Błagam Cię, Boże - T. S. Winslow modliła się w milczeniu - proszę,
uczyń nas n i e w i d z i a l n y m i. " Modliła się, aby ten straszny człowiek
spojrzał przez nich tak, jak to robił jej ojciec, który patrzył na nią, nie
widząc jej i nie zwracając na jej obecność najmniejszej uwagi.
Z rozpaczą liczyła sekundy oddzielające ją od zbliżających się kroków.
Przynoszące otuchę myślenie o czym innym, którego uczyła ją matka,
żeby
pomóc pokonać strach przed burzą i błyskawicami, nie pozwalało stłumić
narastającego w niej przerażenia.
4
S
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin