Diana Palmer
ARIZONA
1
Na horyzoncie pojawił się obłok żółtego kurzu. Trilbywpatrywała się w niego skrywając podekscytowanie. W cią-gu miesięcy, które spędziła na ranczu w rozległej Arizonie,nawet obłok kurzu niósł ze sobą potencjalną możliwośćrozproszenia nudy. W porównaniu z towarzyskim wiremNowego Orleanu i Baton Rouge, te okolice wydawały sięleżeć poza obrębem cywilizacji. Październik miał się kukońcowi, ale żar wcale nie zelżał. Jeśli to możliwe, byłjeszcze większy. Dla młodej kobiety o nienagannych manie-rach, pochodzącej z dobrego domu, tutejsze warunki życiabyły niezwykle ciężkie. Posiadłość jej rodziny w Luizjanieznajdowała się daleko od tego samotnego, zbitego z desekdomu w pobliżu Douglas w Arizonie, a mężczyźni, którzyzamieszkiwali to bezludzie, byli prawie takimi samymibarbarzyńcami jak czerwonoskórzy Indianie. Tych takżepełno było w pobliżu. Stary Apacz i młody Yaqui pracowaliu jej ojca. Nigdy nie odzywali się nawet słowem, tylko sięprzyglądali. Tak samo jak zakurzeni, nie domyci kowboje.
Większość czasu Trilby spędzała wewnątrz domu, z wy-jątkiem dni, kiedy urządzano pranie. Raz w tygodniu wy-chodziła na zewnątrz, gdzie razem z matką w dużym, czar-nym żeliwnym kotle gotowały białą bieliznę - na przykładkoszule ojca - w blaszanej balii prały na tarze pozostałerzeczy, w drugiej zaś je płukały.
- Czy to kurz, czy deszczowa chmura? - zapytał młodszybrat Trilby, Teddy, wyrywając ją z zamyślenia.
Spojrzała na niego przez szczupłe ramię i uśmiechnęłasię łagodnie.
5
· Myślę, że kurz. Pora monsunów skończyła się i znowujest sucho. Cóż innego mogłoby to być? - zapytała.
· Może to być pułkownik Blanco i jacyś insurrectos, me-ksykańscy rebelianci walczący z rządem Diaza - po namy-śle stwierdził Teddy. - Rany, pamiętasz ten dzień, kiedy naranczo przyjechał patrol kawalerii i poprosił o wodę, a japrzyniosłem im pełne wiadro?
Ted miał zaledwie dwanaście lat i to wspomnienie stano-wiło ważny moment w jego młodym życiu. Ranczo ich rodzinyznajdowało się blisko granicy z Meksykiem, a dziesiątegopaździernika Porfirio Diaz ponownie został wybrany na pre-zydenta tego kraju. Jednakże despotę zaatakował FranciscoMadero, jego konkurent, który w kampanii wyborczej poniósłporażkę. Teraz w Meksyku wrzało. Czasami rebelianci, którzynie wiadomo czy należeli do bandy insurrectos, czy też wspie-rali siły wierne prezydentowi, najeżdżali miejscowe rancza.Kawaleria pilnowała granicy. Sytuacja w Meksyku stawałasię jeszcze bardziej wybuchowa niż dotychczas.
Ten rok w ogóle obfitował w niezwykłe wydarzenia:w maju światu zagrażała kometa Halleya, tuż potem dotarłatu smutna wieść o śmierci króla Edwarda. W następnychmiesiącach na Alasce doszło do wybuchu wulkanu i kata-strofalnego trzęsienia ziemi w Kostaryce. Teraz były kło-poty na granicy, które co prawda sprawiały, że życie Ted-dy'ego stało się interesujące, jednakże głęboko niepokoiłyranczerów i skromnych obywateli. Wszyscy znali ludzizwiązanych z kopalniami w Sonorze, ponieważ sześć towa-rzystw górniczych miało swoje siedziby w Douglas. Ponadtowielu miejscowych ranczerów posiadało ziemię równieżw Meksyku, co stanowiło zarzewie konfliktu.
Właśnie dzisiaj przejechał oddział kawalerii StanówZjednoczonych w mundurach w kolorze khaki. Dowódcyjechali w szybkim zwiadowczym wozie, za którym podążałkonny oddział. Wyglądali tak atrakcyjnie, że Trilby miałaprzemożną chęć, by się uśmiechnąć i pomachać im ręką.Z trudem się powstrzymała. Teddy nie miał takich zaha-mowań. Omal nie spadł z ganku, tak machał, kiedy prze-jeżdżali. Nie zatrzymali się jednak, żeby poprosić o wodę,co bardzo rozczarowało chłopca.
6
Teddy był zupełnie inny niż siostra. Ona miała jasnewłosy i szare oczy; on był rudy i miał oczy niebieskie.Uśmiechnęła się, przypominając sobie zmarłego dziadka,do którego Teddy tak bardzo był podobny.
· Dwaj nasi meksykańscy kowboje podziwiają bardzopana Madero. Uważają, że Diaz jest dyktatorem i powinienzostać obalony - powiedział.
· Mam nadzieję, że faktycznie uda się tę sprawę zała-twić, zanim rozpęta się totalna wojna - odparła z troską -a my znajdziemy się w samym środku walk. Martwi tomamę, więc nie mów o tym zbyt wiele, dobrze?
· W porządku - zgodził się niechętnie. Samoloty, base-ball, zamieszki w Meksyku, a także wspomnienia starszegoprzyjaciela, Mosby'ego Torrance'a, w chwili obecnej naj-bardziej go ekscytowały, nie chciał jednak martwić Trilbymówiąc jej, jak poważna staje się sytuacja w Meksyku. Niemiała przecież pojęcia, o czym mówią kowboje. Teddy teżmiał tego nie wiedzieć, lecz udało mu się podsłuchać. Byłprzerażony, ale gdyby dowiedziała się o tym jego delikatnasiostra, bałaby się jeszcze bardziej.
Trilby zawsze chroniono przed nieokrzesanym językiemi nieokrzesanymi ludźmi. Zmienił ją jednak pobyt w Arizo-nie, w pobliżu ludzi z Zachodu, którzy musieli walczyć z pu-stynią, zwierzętami hodowlanymi i pogodą - a także z wypad-kami kradzieży bydła - i przeżyć. Trilby nie uśmiechała sięjuż tak często jak w Luizjanie i nie była tak rozbawiona.Teddy'emu brakowało siostry z minionych lat. Ta nowa star-sza siostra była tak cicha i tak spokojna, że czasami nawetnie był pewny, czy Trilby w ogóle jest w domu.
Nawet teraz nieobecnym spojrzeniem wpatrywała siępoprzez pusty krajobraz w odległy horyzont.
- Mam nadzieję, że Richard wrócił już z Europy - szepnę-ła. - Chciałabym, żeby przyjechał nas odwiedzić. Może zrobito za miesiąc czy dwa, kiedy już się zadomowi. Przyjemniebędzie znowu przebywać w towarzystwie dżentelmena.
W Luizjanie Trilby była bardzo zainteresowana Richar-dem Batesem, ale Teddy nigdy go nie lubił. Może i byłdżentelmenem, lecz w porównaniu z mężczyznami z Arizo-ny wydawał mu się wymoczkowaty i głupawy.
7
Nie powiedział tego jednak. Chociaż miał tak niewielelat, uczył się dyplomacji. Nic by mu nie dało zmartwieniebiednej Trilby. Już i tak miała wielki problem z przystoso-waniem się do życia w Arizonie.
· Kocham pustynię - powiedział. - Czy lubisz ją chociażtrochę?
· Cóż, przypuszczam, że się do niej przyzwyczajam -odparła cicho. - Ale jeszcze nie gustuję w tym potwornymżółtym pyle. Przedostaje się do wszystkiego, co gotuję,a także do naszych ubrań.
· Mówię ci, i tak lepiej wykonywać prace kobiece niżcechować bydło - powiedział, w tej chwili bardzo przypo-minając ojca. - Cała ta krew, kurz i hałas. A kowboje klną,aż uszy puchną.
Trilby uśmiechnęła się do brata.
· Wiem. Tata także, chociaż nigdy w naszej obecności.Tylko wówczas, gdy zdarzy się jakiś wypadek.
· Wiesz, Trilby, w czasie cechowania bydła dochodzi dowielu wypadków - powiedział sucho, przeciągał głoski,naśladując swojego bohatera, Mosby'ego Torrance'a. Byłto emerytowany teksański kawalerzysta i najstarszy po-mocnik na ranczu. Teddy spojrzał na nią, marszcząc brwi.
· Trilby, czy ty kiedykolwiek wyjdziesz za mąż? Jesteś stara.
· &...
kaszmira77