Wolfe Detektyw snów.txt

(38 KB) Pobierz
GENE WOLFE

detektyw snów

Siedziałem przy biurku w gabinecie przy rue Madeleine, kiedy Andrée, moja
sekretarka, wprowadziła do pokoju Herr D... Wstałem, odłożyłem korespondencję i
ucisnšłem mu rękę. Powinienem chyba wspomnieć, że miał niespełna pięćdziesišt
lat, zdrowš cerę charakterystycznš dla tych, którzy w młodoci (niestety,
minionej dla nas obu) znajdowali większe upodobanie w towarzystwie koni i psów
oraz w ekscytujšcych polowaniach niż w butelkach, domach publicznych i życiu w
miecie, oraz że jego twarz zdobiły broda i wšsy przystrzyżone na wzór zmarłego
cesarza. Przyjšł zaproszenie do zajęcia miejsca w fotelu, a następnie okazał
dokumenty.
- Jak pan widzi - rzekł - przywykłem do roli reprezentanta mego rzšdu, w tej
sprawie jednak nim nie jestem, w zwišzku z czym mogę się czuć nieco zagubiony...
- Wiele osób, które tu przychodzš, czuje się zagubionych - odparłem. - Chlubię
się jednak tym, że większoć z nich, przy mojej pomocy, potrafi się odnaleć.
Pański problem, jak przypuszczam, jest natury cile osobistej?
- Skšdże znowu. To sprawa publiczna w najpełniejszym znaczeniu tego okrelenia.
- Jednak żaden z dokumentów, które przede mnš leżš, choć wszystkie sš opatrzone
wspaniałymi pieczęciami i wstęgami, nie wiadczy o tym, że jest pan kim innym
niż dżentelmenem odbywajšcym całkowicie prywatnš podróż zagranicznš. Pan także
twierdzi, że nie reprezentuje swojego rzšdu. Co mam o tym myleć? I na czym
właciwie polega pański problem?
- Działam w interesie publicznym - poinformował mnie Herr D... - Mój majštek nie
jest zbyt wielki, zapewniam pana jednak, że jeli odniesie pan sukces, zostanie
pan sowicie wynagrodzony. Chociaż musi pan przyjšć, że tylko ja jestem pańskim
zleceniodawcš, może mi pan wierzyć, iż w razie potrzeby jestem w stanie uzyskać
dostęp do znacznych rodków finansowych.
- Może zechciałby pan udzielić mi bardziej szczegółowych informacji?
- Czy ma pan co przeciwko podróżom?
- Nie.
- To bardzo dobrze - odparł, po czym uraczył mnie jednš z najbardziej
zdumiewajšcych, a raczej najbardziej zdumiewajšcš historiš, jakš miałem zaszczyt
kiedykolwiek usłyszeć. Nawet ja, który jako pierwszy zapoznałem się z relacjš
człowieka, któremu udało się odnaleć Paulette Renan z ziarnem pigwy wcišż
tkwišcym w jej gardle; który wysłuchałem opowieci kapitana Brotte'a o
odkryciach, jakich dokonał wród lodów Antarktyki; który  na długo przed innymi
dowiedziałem się od Joan O'Neil, jak się czuła żyjšc przez dwa lata za swoim
portretem w Luwrze; nawet ja siedziałem zasłuchany jak dziecko.
Kiedy umilkł, odezwałem się w te słowa:
- Herr D..., po tym, co od pana usłyszałem, podjšłbym się tej misji nawet
wówczas, gdybym miał nie zarobić ani jednego sou. Jeli rzeczywicie raz w życiu
każdy z nas trafia na zagadkę, którš musi rozwišzać dla samej przyjemnoci jej
rozwišzania, to ja włanie natrafiłem na swojš.
Pochylił się do przodu w fotelu i chwycił mojš dłoń w obie swoje z wylewnociš,
jak sšdzę, nie majšcš wiele wspólnego z jego prawdziwš naturš.
- Proszę odszukać i unicestwić Mistrza Snów, a jeli takie będzie pańskie
życzenie, zasišdzie pan na złotym tronie i będzie pan jadał ze złotego stołu.
Kiedy wyruszy pan do naszego kraju?
- Jutro z samego rana - odparłem. - Muszę jeszcze tylko uporzšdkować parę spraw.
- Ja wracam jeszcze dzi wieczór. Może pan kontaktować się ze mnš o każdej porze
dnia i nocy, by uzyskać informacje o rozwoju wydarzeń. - Wręczył mi wizytówkę. -
Pod tym adresem zawsze można zastać albo mnie, albo kogo całkowicie godnego
zaufania, kto będzie występował w moim imieniu.
- Rozumiem.
- A to powinno pokryć wstępne wydatki. Proszę dać mi znać, gdyby potrzebował pan
więcej.
Czek, który mi wręczył, podniósłszy się do wyjcia, opiewał na kwotę stanowišcš
równowartoć małej fortuny. Zaczekałem, aż znalazł się prawie za drzwiami, po
czym powiedziałem:
- Dziękuję panu, Herr Baron.
Muszę mu oddać sprawiedliwoć, że się nie odwrócił, z satysfakcjš zauważyłem
jednak, jak jego blady do tej pory kark poczerwieniał nad idealnie prostš
krawędziš kołnierzyka. Chwilę póniej wyszedł, zamykajšc za sobš drzwi.
Zaraz potem w gabinecie zjawiła się Andrée.
- Kto to był? Kiedy wychodził, wyglšdał tak, jakby uderzył go pan biczem.
- Dojdzie do siebie - uspokoiłem go. - To baron H... z tajnej policji K...
Przedstawił się panieńskim nazwiskiem matki. Przypuszczał, że skoro jego biurko
dzieli od mojego kilkaset kilometrów i ponieważ nie dopuszcza do tego, by jego
podobizna pojawiała się w gazetach, nie zdołam go rozpoznać. Zarówno ze względu
na jego opinię o mnie, jak i mojš opinię o samym sobie, zależało mi na tym, by
się dowiedział, że niełatwo mnie oszukać. Jak tylko opadnie z niego poczštkowa
irytacja, uda się na spoczynek ze znacznie lepszym wyobrażeniem o zdolnociach,
jakie zaprzęgnę do realizacji misji, którš mi powierzył.
- To dla pana typowe, monsieur - zauważyła Andrée łagodnym tonem. - Zawsze
troszczy się pan o dobry sen swoich klientów.
Uległem pokusie jej apetycznego policzka i uszczypnšłem jš lekko.
- Istotnie - odparłem - ale baron i tak nie będzie miał spokojnych snów tej
nocy.
Opuciwszy Paryż, mój pocišg popędził z łoskotem przez rozległe ukwiecone łški,
by niebawem zapucić się w doliny, w których jeszcze całkiem niedawno groziłoby
nam zasypanie przez lawiny. Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie było widać migotanie
spływajšcej z gór wody, a kiedy ekspres zwalniał podczas pokonywania wzniesień,
do uszu pasażerów docierał także jej piew, zwielokrotniony echem odbijajšcym
się od szarych alpejskich skał. Wieczorem ta włanie muzyka ukołysała mnie do
snu; nazajutrz rano obudziłem się na stacji I..., wiekowej stolicy J..., obecnie
prowincji K...
Wynajšłem bagażowego, żeby zaniósł mojš walizę do hotelu, w którym poprzedniego
dnia telegraficznie dokonałem rezerwacji, sam za udałem się na kilkugodzinny
spacer po miecie. Można powiedzieć, że redniowiecze nie tyle pozostawiło tu
wyrane lady, co raczej nigdy stšd nie odeszło. Miasto jest z trzech stron
otoczone nietkniętymi murami obronnymi, zwieńczone blankami baszty sš włanie
starannie odnawiane, brukowane za ulice z pewnociš pamiętajš czasy, kiedy ruch
kołowy był niezmiernie rzadki. Co się tyczy budynków... Bez wštpienia
spodobałyby się Kotu w Butach i jego kompanii. Brzuchate ciany, w oknach
maleńkie szybki z grubego szkła, wyższe kondygnacje wysunięte poza obrys
parteru, tak że chwilami dziwiłem się, w jaki sposób te budowle utrzymujš
równowagę. Na jednej z takich konstrukcji, szarej, z wšskimi oknami i masywnymi
drzwiami, odkryłem tabliczkę informujšcš o tym, iż choć poczštkowo był to
kociół, póniej pełnił kolejno funkcję więzienia, urzędu celnego, domu
mieszkalnego, a wreszcie szkoły. Po bliższych oględzinach okazało się, iż
obecnie mieszczš się tam sklepy; wnętrze, zapewne jeszcze za czasów pierwszego
Ludwika, podzielono na maleńkie, zatęchłe boksy. Tak się złożyło, iż był to
jeden z adresów podanych mi przez barona, wszedłem więc do rodka.
Wszędzie płonęły gazowe lampy, jednak nie dałoby się powiedzieć, że wnętrze było
rzęsicie owietlone, wręcz przeciwnie - zupełnie jakby włacicielom stoisk
zależało przede wszystkim na tym, by blask ich lamp pod żadnym pozorem nie
dotarł do stoiska sšsiada. Układ sklepów był zupełnie chaotyczny, nie miałem
gdzie zasięgnšć rady, w jaki sposób dotrzeć do interesujšcych mnie stoisk.
Nieliczni stali klienci, którzy zapewne bywali tu od lat i nie potrzebowali
przewodnika, snuli się od komórki do komórki. Kiedy zatrzymywali się przed
kolejnš, natychmiast pojawiał się właciciel, który w całkowitym milczeniu
(takie przynajmniej odniosłem wrażenie) czekał na jakie pytanie lub zapłatę.
Nie usłyszałem jednak ani słowa, ani razu też nie zauważyłem, żeby pienišdze
przechodziły z ršk do ršk; klient sprawdził kciukiem ostroć noża albo obejrzał
pobieżnie jaki fragment garderoby, albo przekartkował nadbutwiałš ksišżkę, po
czym ruszał dalej.
Wreszcie, kiedy już znudziło mi się zaglšdanie w zaułki jeszcze bardziej mroczne
od głównych alejek, zatrzymałem się przy straganie z wyrobami skórzanymi i
zapytałem właciciela, gdzie mogę znaleć Fräulein A...
- Nie znam jej - odparł.
- Wiem z pewnego ródła, iż prowadzi interesy w tym budynku. Handluje antykami.
- Mamy tu wielu antykwariuszy. Na przykład Herr M...
- Szukam młodej kobiety. Czy ten pański Herr M... ma siostrzenicę albo kuzynkę?
- ...zajmuje się głównie krzesłami i komodami. Herr O..., w pobliżu siedziby
cechów...
- Chodzi mi wyłšcznie o ten budynek.
- ...specjalizuje się z kolei w obrazach i zwierciadłach. Czego konkretnie pan
szuka?
Nie wiem, ile jeszcze czasu toczyłaby się ta "rozmowa", gdyby nie wtršciła się
kobieta z sšsiedniej komórki.
- On szuka Fräulein A... Proszę pójć prosto, skręcić w lewo, minšć perukarza,
potem znowu w prawo, aż do sklepu z materiałami pimiennymi, a tam w lewo.
Sprzedaje stare koronki.
Po dłuższym czasie odnalazłem wskazane miejsce oraz, siedzšcš w głębi boksu,
Fräulein A... we własnej osobie - ładnš, szczupłš, skromnš młodš kobietę. Towar
miała rozłożony na dwóch stolikach. Udajšc, że mu się przyglšdam, stwierdziłem,
iż w rzeczywistoci nie sš to wcale koronki, lecz stare ubrania; tylko niektóre
z nich były obszyte koronkami. Po jakim czasie wstała, podeszła do mnie i
zagadnęła:
- Gdyby zechciał pan powiedzieć, co go interesuje...
Była wyższa niż przypuszczałem, a jej płowe włosy z pewnociš wyglšdałyby
niezwykle atrakcyjnie, gdyby uwolnić je z ciasnych splotów okalajšcych głowę.
- Nic konkretnego. Jest tu sporo pięknych rzeczy... Czy sš bardzo kosztowne?
- Nie, jeli wzišć pod uwagę, co dostaje pan za swoje pienišdze. To, co teraz
trzyma pan w rękach, kosztuje pięćdziesišt marek.
- To chyba doć dużo, prawda?
- Te stroje pochodzš spr...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin