02.Tajemnica jąkającej się papugi.odt

(108 KB) Pobierz

ALFRED HITCHCOCK

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

02.

TAJEMNICA

JĄKAJĄCEJ SIĘ PAPUGI

 

Tytuł oryginału : The Mystery of the Stuttering Parrot (1964, by Robert Arthur)

 

 

 

 

 

PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW

 

(Przełożyła: ANNA IWAŃSKA)

Wprowadzenie Alfreda Hitchcocka

 

 

Przed wami kolejna, zapierająca dech przygoda Trzech De­tektywów. Jeśli znacie już tych młodych ludzi, nie traćcie czasu i przejdźcie od razu do czytania ich nowej historii.

Ale pozwólcie, że pozostałym przedstawię chłopców.

Są to: Bob Andrews, Pete Crenshaw i Jupiter Jones. Miesz­kają W Kalifornii, W Rocky Beach, niewielkim mieście na wybrze­żu Pacyfiku, w odległości kilkunastu kilometrów od Hollywoodu. Bob, drobny blondyn, kocha książki i uwielbia przygody. Pete jest wysoki i muskularny. Nim się coś wydarzy, trochę marudzi, jednak dzięki swej sile i zręczności jest niezawodny w kłopotli­wych sytuacjach. Jupiter, lider zespołu, jest raczej ciężkiej wagi, ale jego umysł pracuje z żelazną konsekwencją. Mimo że okrąg­ła twarz Jupe’a często może się wydawać niezbyt mądra, w rzeczywistości jest to umysł bystry i przenikliwy.

Bob i Pete mieszkają z rodzicami, a Jupiter jest wychowywa­ny przez wujostwo, gdyż jako małe dziecko stracił rodziców. Był rozkosznym i niezwykle rozgarniętym chłopczykiem. Przez pe­wien czas występował jako dziecięcy aktor, Mały Tłuścioszek. Chociaż te wczesne doświadczenia aktorskie są mu pomocne w pracy detektywa, Jupiter nie cierpi, kiedy nazywa się go Tłu­ścioszkiem lub przypomina owe czasy. W konkursie, ogłoszo­nym przez lokalną agencję wynajmu samochodów, Jupiter jako wygraną otrzymał prawo trzydziestodniowego używania staro­świeckiego, zdobionego złoceniami rolls-royce’a wraz Z szofe­rem. Dzięki temu środkowi lokomocji, tak przydatnemu przy kalifornijskich odległościach, Jupiter i jego przyjaciele mogli po­szerzyć zakres działań, postępując zgodnie z własną dewizą, która brzmi: „badamy wszystko”.

Bazą Trzech Detektywów jest skład złomu prowadzony przez wujostwo Jupe’a, Tytusa i Matyldę Jonesów. Kwaterą Główną chłopców jest stara, duża przyczepa kempingowa, w której urządzili sobie biuro, ciemnię i malutkie laboratorium. Przyczepa jest ukryta wśród zwałów przeróżnych rupieci i złomu a wiodą do niej sekretne wejścia zbudowane przez chłopców. Na teraz wystarczy. Słuchajcie uważnie, bowiem papugi nie­bawem przemówią!

 

Alfred Hitchcock

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

              Na pomoc! — głos był dziwnie przeraźliwy i zarazem stłumiony. — Na pomoc! Na pomoc!

Ilekroć krzyk dochodzący ze starego, rozpadającego się do­mu przeszywał ciszę, Pete’owi Crenshawowi przebiegał po ple­cach dreszcz. Potem, kiedy wołanie o pomoc zamarła z osobliwym rechotem, wrażenie było jeszcze gorsze. Wysoki chłopiec o brą­zowych włosach klęczał za grubym pniem palmy, rosnącej przy wysypanej żwirem ścieżce, i wpatrywał się uważnie w dom. Właśnie zbliżali się do niego wraz z Jupiterem Jonesem, kiedy po raz pierwszy dobiegł ich krzyk. Skoczyli na boki, by się ukryć.

Po drugiej stronie ścieżki Jupiter, mocna zbudowany i przy­sadzisty, przykucnął za krzakami i również obserwował dom. Czekali, czy wołanie się powtórzy. Ale w domu panowała cisza. Był to stary dom w hiszpańskim stylu, stojący w głębi zarośnięte­go niczym dżungla ogrodu.

              Jupe — szepnął Pete — czy to krzyczał mężczyzna, czy kobieta?

              Nie wiem — Jupiter potrząsnął głową. — Może ani jed­no, ani drugie.

              Jak to? — Pete wzdrygnął się. Z pewnością nie był to krzyk dziecka, jeśli więc również ani mężczyzny, ani kobiety, pozostawała tylko możliwość, o której nie chciał myśleć.

Chłopcy czekali. Upał letniego dnia w Hollywood był bardzo uciążliwy. Wokół nich rosły palmy, krzewy i zdziczałe kwiaty. Lata zaniedbania zmieniły ten niegdyś piękny ogród w dżunglę. Dom w jego głębi był również skrajnie zapuszczony. Należał do Malkolma Fentrissa, emerytowanego aktora, wyspecjalizowa­nego niegdyś w rolach szekspirowskich, i przyjaciela Alfreda Hitchcocka, znanego reżysera, który stał się doradcą chłopców. Pan Hitchcock wynajdywał dla nich zagadki do rozwiązania, wykazywali bowiem duże zdolności detektywistyczne. Przybyli właśnie, by pomóc panu Fentrissowi w odnalezieniu zaginionej papugi.

Pan Hitchcock doniósł im o stracie pana Fentrissa i powie­dział, że bardzo pragnie on odzyskać ptaka.

Zaskoczyło ich nieoczekiwane wołanie o pomoc. Ukryci w krzakach czekali na dalszy rozwój wypadków.

              Rany Boskie! — Pete mówił przyciszonym głosem. —Mieliśmy szukać papugi, a tu, nim jeszcze zdążyliśmy dojść do domu, ktoś krzyczy wzywając pomocy. Mam nadzieję, że nie będzie to taka sprawa, jak ostatnio. Zaczyna się fatalnie.

              Przeciwnie — odszepnął Jupe — zaczyna się bardzo obiecująco. Ale chyba wszystko się uciszyło. Zbliżmy się bar­dziej do domu i zobaczmy, co się dzieje.

              Wolałbym nie — odparł Pete. — To wygląda na dom, w którym jest pełno zamkniętych pokoi, i nie powinno się ich otwierać.

              Bardzo dobre określenie — powiedział Jupe. — Pa­miętaj powtórzyć to Bobowi, jak wrócimy do Kwatery Głównej.

Bob Andrews był trzecim członkiem zespołu. Zajmował się dokumentacją i prowadził specjalne poszukiwania.

Jupiter zaczął przesuwać się w stronę domu, poruszając się między krzakami i kwiatami tak, by nie wywołać szelestu. Pete dotrzymywał mu kroku po drugiej stronie ścieżki. Byli już około trzydziestu metrów od domu, gdy coś chwyciło Pete’a za nogę w kostce i przewróciło go na ziemię. Usiłował się uwolnić, ale niewidzialna ręka zacisnęła się mocniej i szarpnęła go do tyłu. Rozpłaszczony, twarzą do ziemi, nie mógł zobaczyć, co lub kto go trzymało.

              Jupe! — krzyknął. — Coś mnie złapało!

Mimo swej zwalistej budowy Jupiter poruszał się szybko. Skoczył przez ścieżkę i był obok przyjaciela, jeszcze nim tamten skończył krzyczeć.

— Co to jest? — Pete łypał okiem na Jupe’a. — Coś mnie ciągnie do tyłu. Czy to boa dusiciel? W tym ogrodzie może kryć się wszystko.

Okrągła twarz Jupitera miała nadzwyczaj poważny wyraz.

              Przykro mi powiedzieć ci to, Pete, ale zostałeś złapany przez niezwykle złośliwy okaz Vitis vinitera.

              Zrób coś! — sapał Pete. — Nie daj mnie porwać tej yitis, czy co to tam jest.

              Mam nóż — odparł Jupe — zrobię, co będę mógł.

Wyciągnął swój cenny scyzoryk szwajcarski, z ośmioma ostrzami. Następnie chwycił nogę Pete’a. Pete poczuł, że Jupe przecina coś gwałtownie. Uchwyt na jego kostce zelżał. Pete natychmiast przetoczył się w bok i skoczył na nogi. Za nim Jupe z szerokim uśmiechem składał swój nóż. Ciężki, przecięty w połowie pęd winorośli kołysał się w górę i w dół — tuż nad ziemią.

              Wsadziłeś nogę w splątane łodygi winorośli — powie­dział Jupiter. — Im silniej starałeś się wyrwać, tym bardziej zaciskały się na twojej nodze. Bardzo wyrównana walka. Żadne z was nie użyło inteligencji. Winorośl nie posiada takowej, a to­bie panika zahamowała procesy myślowe.

Jupiter zazwyczaj mówił w ten sposób. Pete zdążył się już do tego przyzwyczaić.

              Dobra, dobra — powiedział z zakłopotaniem — spani­kowałem. Chyba myślałem tylko o wołaniu na pomoc.

              Panika jest bardziej niebezpieczna, niż samo niebezpie­czeństwo — oświadczył Jupiter. — Lęk odbiera zdolność po­dejmowania właściwych decyzji. Niszczy... niszczy.... aaooch!

Pete odniósł wrażenie, że dostrzega w przyjacielu wszelkie objawy strachu, o którym ten właśnie mówił. Jupiter nagle pobladł, oczy mu się rozszerzyły, szczęka opadła. Zdawał się pa­trzeć na coś za plecami Pete’a.

              Jesteś dobrym aktorem, Jupe — powiedział Pete. —To najlepsza imitacja przerażenia, jaką kiedykolwiek widziałem. Ale powiedz lepiej teraz, co...

Odwrócił się i zobaczył to, na co patrzył Jupiter. Słowa utknę­ły mu w gardle. Jupiter nie udawał. Naprzeciw nich stał bardzo gruby mężczyzna ze staroświeckim pistoletem w ręce. Jego wy­gląd przeraziłby każdego. Gruby mężczyzna nosił okulary, które powiększały jego oczy do niezwykłych rozmiarów, upodobniając je do oczu olbrzymiej ryby. Odbijające się w szkłach okularów światło słoneczne stwarzało wrażenie, że oczy wysyłają ogniste błyski.

              Dobra, chłopaki, marsz do domu! — gruby mężczyzna machnął pistoletem. — Tam wyjaśnicie, jaką psotę szykowali­ście tutaj. No, ruszać się!

Powłócząc nogami, z suchością w ustach, Pete i Jupiter ru­szyli przodem, wysypaną żwirem ścieżką, posępnego kierunku posępne­go domostwa.

              Nie próbujcie uciekać — ostrzegł gruby — bo pożału­jecie.

              Nie biegnij, Pete — szepnął Jupiter — to by było naj­gorsze wyjście. Musimy przekonać pana Fentrissa, że nasz pobyt tutaj jest jak najbardziej uzasadniony.

              Nie mam zamiaru — odszepnął Pete. — Moje nogi są jak z waty. Czuję się, jakbym dopiero uczył się chodzić.

Żwir chrzęścił pod ich stopami. Pod ciężarem idącego za nimi mężczyzny wydawał trzaski, które napełniały Pete’a bardzo nie­miłym uczuciem. Chłopiec był niemal zadowolony, gdy dotarli do wykładanego płytami ganku i stanęli przed ogromnymi drzwiami frontowymi.

— Proszę              otwórzcie drzwi i wejdźcie do środka — powie­dział gruby mężczyzna. — Pamiętajcie, że trzymam świerzbią­cy mnie palec na cynglu. Skręćcie na prawo, wejdźcie do pokoju i siadajcie pod przeciwległą ścianą.

Jupiter nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się ukazując ciem­ny przedpokój. Pete zebrał resztki sił i obaj przestąpili próg, skręcili w prawo i weszli do dużego pokoju zawalonego książka­mi, czasopismami i starymi meblami. Pod przeciwległą ścianą stało kilka dużych, krytych skórą krzeseł. Przemaszerowali przez pokój i usiedli. Mężczyzna stał i patrzył na nich z satysfak­cją. Dmuchnął w lufę pistoletu, jakby usuwając kurz z drogi poci­sku.

              A teraz — powiedział — wytłumaczcie, jaki figiel za­mierzaliście tu spłatać, skradając się cichcem przez ogród do mojego domu.

— Właśnie szliśmy odwiedzić pana — powiedział Jupiter. — Widzi pan...

Ale grubas nie dał mu skończyć. Przesunął palcem wzdłuż nosa i spojrzał na nich chytrze.

              Po prostu szliście w odwiedziny? — zapytał drwiąco. — Przemykając od drzewa do drzewa jak złodzieje albo bandyci?

              Słyszeliśmy, jak ktoś wołał o pomoc — wtrącił Pete. — Wtedy skoczyliśmy za drzewa, żeby zobaczyć, co się dzieje.

              Aha —  mężczyzna wydął wargi. — Słyszeliście to? Wołanie o pomoc?

              Widzi pan — zaczął wyjaśniać Jupiter — przysłał nas tu pan Alfred Hitchcock, znany reżyser. Powiedział nam, że zaginęła pańska papuga i policja nie jest w stanie panu pomóc. Jesteśmy detektywami i przyszliśmy tu, by zająć się odnalezie­niem pańskiej zguby. — Sięgnął do kieszeni i wyjął jedną Z ich wizytówek, która wyglądała następująco:

 

 

TRZEJ DETEKTYWI

Badamy wszystko

???

Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones

Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw

Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews

 

 

 

              Jestem Jupiter Jones — przedstawił się Jupe. — A to mój partner Pete Crenshaw.

              Aha — grubas studiował wizytówkę. — Jesteście de­tektywami? A po co te znaki zapytania? Wątpicie w wasze mo­żliwości?

Pete czekał na to pytanie. Zadawał je prawie każdy. Jupiter wymyślił te znaki w przebłysku natchnienia i okazały się świet­nym sposobem przykuwania uwagi.

              Znaki zapytania — powiedział Jupiter — oznaczają rzeczy nieznane, pytania bez odpowiedzi, nierozwiązane za­gadki. Naszym zadaniem jest odpowiedzieć na pytania, roz­wikłać zagadki, zbadać wszystkie tajemnicze sprawy, jakie napotykamy. A więc znak zapytania jest symbolem Trzech Detektywów.

              Aha, rozumiem — pan Fentriss schował kartę wizytową do kieszeni. — I przybyliście tu zbadać tajemnicę mojej zagi­nionej papugi?

Uśmiechnął się do nich i Pete poczuł się podniesiony na duchu. Ale wraz z następnymi słowami pana Fentrissa jego duch znów upadł nisko.

              Pragnąłbym móc w to wierzyć. Tacy mili chłopcy. Jestem pewien, że wasze rodziny będą nieutulone w żalu.

Bardzo powoli wyjął cygaro z kieszeni i wetknął je w usta. Następnie wymierzył w nich pistolet i pociągnął za cyngiel. Roz­legło się głośne stuknięcie. Żywy niebieski płomień pojawił się na końcu lufy. Pan Fentriss podniósł płomień do swego cygara, zaciągnął się kilka razy, by je dobrze zapalić, po czym zdmuch­nął płomień i odłożył pistolet na stolik.

„Rany, pomyślał Pete, zapalniczka!” I krew, która w nim na chwilę zastygła, zaczęła znów normalnie krążyć.

              Gratuluję, chłopcy! — powiedział pan Fentriss dobro­dusznie. — Przeszliście próbę ognia. Trzymaliście się twardo wobec wszystkich moich wysiłków zastraszenia was. Pozwólcie, że uścisnę wam dłonie.

Podszedł do nich z wyciągniętą ręką. Uścisk jego dużej dłoni był krzepiący. Roześmiał się.

              Jestem z was dumny — powiedział. — Wielu doro­słych mężczyzn opuściłaby odwaga wobec mojej wrogości. Mu­szę zatelefonować do mojego przyjaciela Alfreda i opowiedzieć mu, jak dobrze zdaliście ten egzamin.

              Pana…. egzamin?... — wydawało się, że Pierwszy Dete­ktyw ma pewne trudności z mówieniem. — Czy to znaczy, że od początku wiedział pan, kim jesteśmy?

              Oczywiście — odparł pan Fentriss. — Alfred dzwonił, by uprzedzić mnie o waszej wizycie, i postanowił zgotować wam małą próbę charakteru. Tak wielu ludzi pretenduje do miana bohaterów. Ale wy rzeczywiście wykazaliście rzadko spotykaną odwagę. Żal mi tylko, że nie mam dla was żadnej sprawy do wyjaśnienia.

              A więc pańska papuga nie zaginęła? — spytał Pete. — Pan Hitchcock mówił, że jest pan załamany tą stratą.

              Ach tak, zaginęła, zaginęła — powiedział pan Fentriss — i rzeczywiście byłem niepocieszony. Ale wróciła. Zostawiłem umyślnie otwarte okno i dziś rano przyfrunęła. Drogi Billy, za­martwiałem się o niego.

              Billy? — zapytał Jupiter. — Czy to imię pańskiej pa­pugi?

              Tak jest. Billy Shakespeare, zdrobnienie od William Sha­kespeare.

              A co z tym wołaniem o pomoc? — zapytał Pete. —Dochodziło Z tego domu było to...

              Podejrzane. Naturalnie — dokończył pan Fentriss. — To był Billy. Ten nieznośny szelma jest również czymś w rodzaju aktora. Uczyłem go udawania, że jest więźniem za prętami klatki, rozumiecie, i on zabawiał się wołaniem o pomoc.

              Czy możemy zobaczyć Billy’ego? — poprosił Jupiter. — Musi być bardzo utalentowanym ptakiem.

              Przykro mi — pan Fentriss nachmurzył się — ale Billy był tak nieznośny, że tuż przed waszym przyjściem zakryłem chustą jego klatkę. To go ucisza. Gdybym teraz odkrył klatkę, zacząłby znowu swoje.

              Sądzę więc, że nie ma tu dla nas nic do roboty — Jupi­ter był rozczarowany. — Pójdziemy już. W każdym razie cieszę się, że pana papuga wróciła.

              Dziękuję ci, mój chłopcze — odparł pan Fentriss. — Za­chowam waszą wizytówkę. Jeśli tylko natknę się na jakąś tajemni­cę, wymagającą dochodzenia, zawiadomię Trzech Detektywów.

Odprowadził chłopców do drzwi. Jupiter i Pete ruszyli ścież­ką wijącą się wśród zarośli ogrodu.

              Muszę wyznać, że jestem rozczarowany — powiedział Jupiter. — Sprawa zaczęła się tak obiecująco: samotny dom, wołanie o pomoc, przerażający gruby człowiek... miałem wielkie nadzieje.

              Wyżej wymieniona opinia jest niekoniecznie podzielana przez Drugiego Detektywa — oświadczył Pete. — Mnie wy­starczyłoby samo polowanie na zaginioną papugę. Nie potrze­buję krzyków wzywających pomocy i przerażających grubasów. Zacznijmy pracę od czegoś prostego, stopniowo dojdziemy do bardziej emocjonujących sytuacji.

              Masz rację — zgodził się Jupe, ale nie brzmiało to prze­konująco.

Szli dalej w milczeniu w kierunku drogi. Była to kręta ulica biegnąca przez starą i zaniedbaną część Hollywoodu. Stały przy niej rozrzucone z dala od siebie duże domy, które powoli zmieniały się w rudery, gdyż ich właścicieli nie stać było na to, by o nie zadbać. Na skraju ulicy czekał na nich ozdobiony złoceniami rolls-royce. Jupiter miał prawo korzystać z tego wspaniałego pojazdu oraz z usług Worthingtona, angielskiego szofera przez trzydzieści dni. Była to nagroda za zwycięstwo w konkursie.

              Wracamy do domu — zwrócił się Jupiter do Worthingto­na, kiedy usadowili się na tylnym siedzeniu starego, ale luksuso­wego samochodu. — Papuga odnalazła się sama.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin