Margit Sandemo - Saga o Ludziach Lodu 26 - Dom w Eldafiord.odt

(316 KB) Pobierz



 

Margit Sandemo

 

 

 

SAGA O LUDZIACH LODU

 

 

 

Tom XXVI

 

 

Dom w Eldafjord

ROZDZIAŁ I

 

Skulony i przyczajony jak drapieżny ptak, siedział wysoko na grani i spoglądał na wioskę wciśniętą między krawędź fiordu a górskie zbocza. Straszliwa postać, ciemna, sękata, zgarbiona... Przypominała występ skalny, zlewający się w jedno z otaczającą przyrodą. Gdyby nie oczy, iskrzące nienawiścią, pałające żądzą zemsty, nikt by nie przypuszczał, że ma do czynienia z istotą ludzką. Chwilami ślepia te połyskiwały niemal czerwono, jakby szalejący w nich ogień podsycała jedynie fanatyczna nienawiść, która wypełniała go bez reszty.

Czekał.

Wpatrywał się w małych, maleńkich ludzi tam na dole. Z miejsca, w którym siedział, przypominali wyglądem mrówki.

– Wprowadzają się – szepnął. – Wprowadzają się do mojego domu! Mężczyzna i kobieta. Jak śmią! Jak śmią! Nie! Co teraz robią?

Uniósł się trochę. Kiedy obserwował, jak zachowuje się para daleko pod nim na dole, szalejący w nim gniew na moment przygasł

Co się teraz stanie? Czyżby mimo wszystko nie zamierzali się wprowadzić?

Ogarnęło go uczucie głębokiego zawodu; co za paradoks? Nikt nie chce się tu przenieść? Nie wtargnie tu nikt, na kim będzie mógł wyładować swą żądzę zemsty?

Znów się skulił, przykucnął na piętach, obejmując ramionami kolana. Straszliwy kolos przypominał górskiego trolla, który zastygł w tej pozie przed tysiącami lat.

Nad fiordem para obcych przybyszów w średnim wieku rozmawiała z mieszkańcami tych okolic.

Cóż za bezwstydnie przystojny mężczyzna, pomyślała dama. Jest tak piękny, że niemal mnie przeraża!

Nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia. Miał ciemne falujące włosy, jasne szaroniebieskie oczy i usta, które nieodparcie przyciągały wzrok. Nieco arogancki, lecz skończenie piękny, kuszący.

Prawdziwy samiec! Wspaniały, ale niebezpieczny!

Tymczasem gospodarz wręczył mężowi pęk kluczy.

– Witajcie w Jolinsborg! – rzekł z promiennym uśmiechem, który sprawił, że pod damą ugięły się kolana. – Mam nadzieję, że będzie się wam tu podobało!

– O, tak, z pewnością – odparła kobieta. – Lekarz zalecił memu mężowi wilgotne wiejskie powietrze, tutejsza okolica jest więc wprost wymarzona!

Małżonek jej, po wyglądzie sądząc człowiek prowadzący nie do końca czyste interesy, odezwał się chropawym głosem:

– A więc to miejsce zwie się Jolinsborg? Czy to od nazwiska właściciela? [Jolinsborg (norw.) – Twierdza Jolina (przyp. tłum.)]

– Nie, nie mamy tu do czynienia z nazwiskiem – uśmiechnął się młody wieśniak. – Jolin to stare norweskie imię męskie. Właściciele dworu nosili je już od czasów, kiedy pierwszy Jolin zbudował to domostwo w siedemnastym wieku, aż do chwili obecnej.

– Ale teraz nie ma już chyba nikogo o tym imieniu? – zapytała dama.

Gospodarz spuścił wzrok.

– Eee... Tak, owszem, jest, ale... zajęto się nim. Został ubezwłasnowolniony.

– Ach, tak?

– No, nie był w pełni... taki, jak być powinien. A po tym, jak zabrano mu dom, włóczył się po okolicy, zaglądał do okien i straszył poprzednich lokatorów. Teraz więc jest... jest pod kluczem.

– Jakaż tragiczna historia! – wykrzyknęła dama. – Kiedy to się stało?

– Jakieś dwa, może trzy lata temu.

Małżonek był najwyraźniej przytomnie myślącym człowiekiem.

– Wspomniałeś o lokatorach? Ilu ich było? Mieszkali tu kolejno po sobie?

– Nie, przed wami była tylko jedna para – mruknął przystojny wieśniak. – Ludzie niechętnie się osiedlają w tym miejscu nad odciętym od świata fiordem.

Mężczyzna nic na to nie odrzekł, tylko mocniej zasznurował usta. Przypuszczenie, że był człowiekiem prowadzącym interesy, w których rachunki niezupełnie się zgadzały, było jak najbardziej słuszne. Bynajmniej nie z przyczyn zdrowotnych pragnął osiedlić się tutaj, w zapomnianym przez Boga Eldafjord, chyba że miał na myśli brutalne pobicie przez rozgoryczonych klientów, od których wyłudził pieniądze. Małżonkowie zdecydowali, że najlepiej będzie usunąć się na jakiś czas w cień, a do tego celu żadne inne miejsce na świecie nie nadawało się lepiej niż Eldafjord, o którego istnieniu nie słyszał prawie nikt. Albowiem była to maleńka wioska w głębi odnogi fiordu, niewidoczna z łodzi żeglujących po okolicznych wodach. Zabudowania we wsi były bardzo stare, jak gdyby na stromych zboczach wznoszących się nad wąziutką wstążką plaży nie dało się już wznieść żadnego nowego domu.

Wprost idealne miejsce, by się ukryć!

– Dom jest naprawdę wspaniały – stwierdziła kobieta. – Choć w niczym nie przypomina twierdzy.

Stali na pofałdowanym skalnym tarasie. Poniżej wiatr igrał w gałązkach brzóz pokrytych już jasnozieloną szatą, trawa była soczyście świeża, zewsząd bił cudowny spokój wiosny. Nie było się czego obawiać, wprost przeciwnie! Wieśniak Terje Jolinsonn nie mógł wymarzyć sobie piękniejszego dnia na zaprezentowanie przybyszom starego domiszcza.

Nagle rozległo się wołanie. Skierowali spojrzenia ku ledwie widocznej ścieżce, wiodącej przez łąkę; biegła nią młoda kobieta.

Chłop mruknął przez zęby parę ostrych słów. Szybkim krokiem pomaszerował jej na spotkanie.

Para przybyszów podążała za nim bez pośpiechu.

– Na pewno będzie nam tu dobrze – mówiła żona. – Spójrz tylko na ten dom! Tak, tak, wiem, że go przebudowano, ale cały parter na pewno powstał jeszcze w siedemnastym wieku. Jaki on długi! Popatrz na te okna, stare, a w jakim dobrym stanie! Piętro także, moim zdaniem, dobudowano z ogromną starannością.

Mąż tylko kiwał głową. Z myśli nie schodził mu wyjątkowo korzystny kontrakt, jaki udało mu się podpisać. A wieśniak wspomniał na dodatek, że istnieje możliwość, by ten dom po prostu kupić, i to za niewiarygodnie niską cenę! Mogliby go wynajmować bogaczom na letnisko albo podzielić na nieduże mieszkania. Pobrać komorne od kilkorga naraz...

Jego myśli bezustannie krążyły wokół interesów.

Kobieta biegnąca drogą zatrzymała się gwałtownie. Była bardzo podobna do swego szwagra, Terjego, jak zresztą wszyscy mieszkańcy wioski. Miała ciemne włosy, miękkimi lokami opadające na czoło, jasnoszare oczy w obramowaniu tak ciemnym, że sprawiały wrażenie ciemniejszych niż były w rzeczywistości. Pełne, nawykłe do uśmiechu usta, w tej chwili drżały ze strachu. Wygląd tej kobiety natychmiast kojarzył się z ciepłem i miłością dla bliźnich jako głównej cechy jej charakteru.

– Nie masz chyba zamiaru jeszcze raz wynajmować domu, Terje?

– Już to zrobiłem – odparł, stanowczym ruchem chwytając ją za ramię. – Ten mieszczuch jest nawet zainteresowany kupnem. Są więc na tym świecie idioci... A ty wracaj do domu! Natychmiast!

– Ależ nie możesz tego zrobić!

– Milcz! Przestań krzyczeć, bo jeszcze cię usłyszą! To były jedynie nieszczęśliwe wypadki, wszystko to tylko wypadki, czy twój ograniczony umysł nie może tego pojąć? No, dalej, idźże już stąd!

– Nie – zaprotestowała, nie ruszając się z miejsca. – Nie pozwolę, by ktokolwiek wprowadził się do tego upiornego domostwa!

– Właśnie że pójdziesz teraz do domu!

Mocno chwycił ją pod ramię i poprowadził drogą w dół, aż dotarli do chłopskiej zagrody. Wepchnął ją do jednego z pokoi i zatrzasnął za sobą drzwi.

– Trzymaj gębę na kłódkę, inaczej wyrzucę stąd ciebie i twojego piekielnego bachora. Jesteś tu wyłącznie na mojej łasce!

– Nieprawda! – zawołała kobieta po drugiej stronie drzwi. – Wy, trzej bracia, odziedziczyliście gospodarstwo i Jolinsborg do równego podziału! A teraz chłopiec jest pierwszym spadkobiercą i ty dobrze o tym wiesz, Terje! Byłeś najmłodszym z braci. Ja i mój syn mamy takie samo prawo, by tutaj mieszkać, jak ty, o ile nie większe!

– Mogliście zostać w Jolinsborg. A teraz zamknij się, Solveig!

Usłyszała już tylko oddalające się kroki, uklękła więc przy dziecinnym łóżeczku.

Zaczęła szeptać, bardzo cicho, lecz z dojmującym bólem:

– Dobry, miłosierny Boże, pomóż nam! Pomóż mojemu synkowi, spraw, by już dłużej nie cierpiał! Ulecz go, Panie! Błagam Cię, tak jak błagałam już przez tysiąc nocy i dni! A jeśli nie można wyzwolić go od cierpień, to proszę, zabierz go do siebie! Błagam Cię o to, choć on jest moim najcenniejszym skarbem na ziemi, tylko dla niego żyję.

Chłopczyk leżał na poduszkach blady niczym duch, ale rysy jego twarzy wyraźnie złagodniały, gdyż sen trochę uśmierzył ból. Od czasu do czasu tylko spomiędzy białych warg wydobywał się cichy jęk. Powieki były niemal przezroczyste, a skóra na ładnie ukształtowanej głowie napięta. Pozycja, w jakiej leżał, zdradzała, gdzie umiejscowił się ból – chłopiec mocno odrzucił głowę w tył, aż ścięgna na szyi się naprężyły, a kark wygiął do granic wytrzymałości.

Jedenastoletni chłopczyk leżał tak już od wielu miesięcy, pragnąc choćby odrobinę złagodzić nieznośny ból głowy.

– Jolin! – szepnęła matka. – Mój drogi, mały Jolinie! Dlaczego nie mogę wziąć twoich cierpień na siebie? Dlaczego musisz znosić takie udręki, ty, najniewinniejszy ze wszystkich?

Mówiła cicho, choć chłopiec nie mógł jej słyszeć.

– Gdybyśmy tylko mieli dokąd odejść! Siedzimy tu jak w matni. Ten diabeł zabrał wszystkie nasze pieniądze, Jolinie, jak więc możemy jechać nie mając grosza przy duszy? Jak zresztą mielibyśmy się stąd wydostać, skoro nie mam nawet na czym cię przenieść? I kto by nas przyjął?

Opuściła głowę na łóżeczko syna w poczuciu całkowitej bezsilności.

Terje Jolinssnn wrócił do swych nowych lokatorów.

– To była moja bratowa i jednocześnie gospodyni – rzucił niedbale. – Jest wdową, ma chorego synka i z tego powodu dość często zachowuje się histerycznie. Poza tym to dobra kobieta. No, mam nadzieję, że spodoba się państwu tutaj...

Trzy tygodnie później z Jolinsborg wyniesiono trumnę. Małżonka nowego lokatora nie szła w orszaku żałobnym. Jej ciała nigdy nie odnaleziono.

Młody Eskil Lind z Ludzi Lodu poświęcił wiele miesięcy, by dotrzeć do swego upragnionego Eldafjord.

Kiedy miał dwanaście lat, o domu w Eldafjord usłyszał od wędrownego parobka.

Eskil siedział wtedy pod izbą czeladną i słuchał, słuchał z takim natężeniem, że zdawało się, iż uszy rosną mu z przejęcia. Pamiętał, że było to pewnego jesiennego wieczoru. Parobcy zebrali się przy ognisku rozpalonym ze słomy, suchych liści i wszelakiego śmiecia, jakie pozostało po ostatnich zbiorach. Większość robotników udała się już na spoczynek, w końcu przy ognisku zostało ich tylko trzech. Jeden, oszołomiony gorzałką, zasnął. Fantastycznej historii o domu w Eldafjord wysłuchał jedynie Eskil.

Parobek o osmaganej wichrem i słońcem twarzy ożywił się, widząc zainteresowanie chłopca. Wszak u jego stóp siedział sam przyszły dziedzic dworu Grastensholm.

– To niebezpieczna okolica – mówił parobek powoli, z namysłem. – Miałem wrażenie, że z każdej kępy trawy, z każdej grudy ziemi wprost biło pogaństwo. Bo widzisz, ten dom został zbudowany przez człowieka, który nazywał się Jolin. To znaczy takie nosił imię, Jolin... I ten Jolin był bogaty jak troll. No, nie chcę o nikim mówić nic złego, ale na pewno nie wszystkie pieniądze zdobył uczciwie. Powiadano, że u niego na dworze znaleźć można było srebrne kielichy i inne kościelne srebra, a skąd mogły się tam wziąć? Ich miejsce było przecież w kościele!

Parobek dołożył kilka gałązek do ognia, do ust wcisnął nową porcję tytoniu.

– Ale, jak młody panicz wie, nikt nie żyje wiecznie i nawet pieniądze nie odwrócą kolei rzeczy. Każdy musi umrzeć i niech mi panicz wierzy, pan Jolin ogromnie nad tym faktem ubolewał. Ale postanowił, że nikomu nie odda swego złota ani innych dóbr, o, nie, i zakopał wszystko...

– Zakopał w ziemi dwór?

– No, ukrył wszystko, co się dało schować, jasne, że nie dom, tyle chyba panicz rozumie, choć pan Jolin nie mógł znieść, że ktoś miałby mieszkać w jego domu za darmo. Już sama myśl pewnie do tego stopnia nie dawała mu spokoju, że umarł z żalu!

– Czy dużo zakopał?

– Dużo? I to jeszcze jak! Gdyby ktoś to znalazł, stałby się najbogatszym człowiekiem pod słońcem. No, może prawie najbogatszym...

Chłopcu zalśniły oczy.

– To znaczy, że nikt nie odnalazł skarbu?

– Nie, skarbu nie można odszukać. Stary skąpiec pilnie go strzeże!

– Co takiego? Czy on straszy?

– Nikt nie może mieszkać w tym domu, po prostu się nie da. Pewnie, że wielu porwało się na poszukiwanie tych wspaniałości, ale wszyscy zginęli. Padli trupem na miejscu. Umarli albo zniknęli.

Żądza przygód, drzemiąca w chłopcu, zapłonęła. Przez chwilę siedział zatopiony w myślach, a wreszcie stwierdził krótko:

– Ja jestem z Ludzi Lodu.

– No pewnie, wiem o tym. Nazywasz się wszak Lind z Ludzi Lodu.

W tym momencie Eskil uznał, że nie powinien mówić zbyt dużo. Zamilkł, ale myśli tym bardziej nie dawały mu spokoju. We wszystkich starych księgach Ludzi Lodu zostało napisane, że członkowie rodu nie muszą bać się duchów i widziadeł. Potrafią pokonać straszydła i diabelskie moce. No, oczywiście, z podobnymi zjawiskami radzić sobie umieli tylko dotknięci i wybrani, ale kto wie, czy właśnie on, Eskil, nie jest jednym z nich? W jego pokoleniu nie było nikogo innego, kto mógł okazać się przeklętym lub wybranym. Tula i Anna Maria, obie były takie zwyczajne...

Poczuł się nagle ogromnie silny. Przekazano mu podwójne powołanie! Po pierwsze – zwalczyć duchy grasujące w domu w Eldafjord, a po drugie – odnaleźć bajkowy skarb.

Eskil ostrożnie wypytał się o położenie tego Eldafjord, parobek wyjaśnił mu, jak umiał. Okazało się jednak, że nie jest zbyt mocny w geografii, należał bowiem do tych, co to po prostu wędrują przed siebie, nie pytając „gdzie” ani „którędy”. Kłopot polegał na tym, że odwiedził kilka krajów, był w Szwecji, zawadził też nawet o Islandię i niebywale wprost plątał miejsca, które dane mu było zobaczyć. A ponieważ od czasu do czasu nachodziły go okresy pijaństwa i wtedy nie trzeźwiał przez wiele dni z rzędu, to i głowa prawdopodobnie nie pracowała mu jak należy.

Eskilowi udało się jednak uzyskać przynajmniej parę informacji na temat położenia miejsca zwanego Eldafjord.

Wbił sobie bowiem do głowy, że gdy tylko będzie mógł, wyruszy do Eldafjord i odnajdzie skarb. Kierowała nim, rzecz jasna, chęć przeżycia prawdziwej, naprawdę emocjonującej przygody, ale nie tylko. Wiedział, z jakim samozaparciem ojciec i matka walczą, by pomimo rujnujących podatków i kolejnych lat nieurodzaju utrzymać Grastensholm w odpowiednim stanie. Jakżeby się uradowali, gdyby syn wrócił do domu z wybawieniem – ogromnym skarbem z Eldafjord!

Oby tylko nikt go nie uprzedził!

Nadszedł rok 1817, w którym Eskil kończył dwadzieścia lat i kiedy to towarzyszył Tuli w podróży zaledwie do Christianii, zamiast eskortować ją aż do Szwecji. Rozstał się z kuzynką, by odnaleźć swoje Eldafjord. Teraz albo nigdy! Nareszcie miał sporo pieniędzy, a i opuścił dom akurat na odpowiednio długi czas, by rodzice niczego nie podejrzewali.

Zabawił jednak poza domem dużo, dużo dłużej, niż przewidywał...

Z początku wszystko układało się pomyślnie. Dotarł do Vestlandet, gdzie, jak się spodziewał, należało szukać Eldafjord. [Vesdandet – kraina u zachodnich wybrzeży Norwegii (przyp. tłum.).] Ale Vestlandet okazało się krainą znacznie większą, niż oczekiwał, i podróżowanie po niej było o wiele bardziej skomplikowane.

Trudno nie przyznać, że młody Eskil Lind z Ludzi Lodu był chłopcem dość gadatliwym. Łatwo zawierał nowe znajomości i bardzo lubił dyskutować. Temat był mu obojętny, byle stanowił pretekst do głośnej wymiany myśli.

W rozmowy o polityce nie powinien był jednak się wdawać; w owych czasach polityka stanowiła temat zbyt delikatny. Ludzie stali się bardziej czujni i podejrzliwi. Dokładnie tak, jak teraz Eskil, postępowali szpiedzy króla Karla Johana. Prowadzili swobodne, wesołe rozmowy, lecz tak naprawdę starali się podstępnie wybadać, po czyjej stronie jest sympatia rozmówcy.

Eskil nic o tym nie wiedział; polityka obchodziła go tyle co zeszłoroczny śnieg. Chciał po prostu rozmawiać z ludźmi, dyskutować, bawiło go bowiem formułowanie oryginalnych opinii i swobodne wygłaszanie błyskotliwych uwag.

Na ogół wszystko kończyło się dobrze, ludzie napotykani w gospodach czy też przydrożnych rowach brali go za tego, kim był w rzeczywistości – młodzieniaszka, który ma zielono w głowie i żadnego pojęcia o sytuacji zaistniałej w kraju.

Wreszcie jednak przyszła kryska na Matyska...

Stało się to w dość sporej wiosce na zachodnim wybrzeżu, tak dużej, że na dobrą sprawę można by nazwać ją miasteczkiem. Szpiedzy Karla Johana od dawna już budzili w tych okolicach powszechną irytację, przybywało ich tutaj stanowczo zbyt wielu. I najwyraźniej zawitał kolejny! Tym razem miarka się przebrała. Doprawdy, czy ludzie nie mogą myśleć sobie tego, co chcą? Czy Jego Wysokość musi wtrącać się we wszystko? Jasne, chciał wiedzieć, kto trzyma jego stronę, a kto występuje przeciw niemu. To mogło być niebezpieczne! A teraz wysłał bystrookiego młodzieniaszka, któremu jeszcze mleko pod nosem nie wyschło!

Wieść tę podawano sobie z ust do ust. Skończyło się na tym, że nic nie rozumiejącego Eskila osadzono w areszcie. Oskarżono go o włóczęgostwo – niczego innego nie zdołano wymyślić.

Siedział więc w zamknięciu. Czepiając się krat wykrzykiwał swą niewinność, ale nikt go nie słuchał. Nie wiedział nawet, z jakiego powodu został aresztowany, nikt bowiem otwarcie nie chciał przyznać, że podejrzewa się go o szpiegostwo. No bo cóż powiedziałby na to król?

Eskil pisał listy do domu, listy, których jego strażnik nigdy nie wysyłał, bo darł je na strzępki, gdy tylko wyszedł poza areszt. W końcu chłopak zrezygnował, poddał się. Był przekonany, że przyjdzie mu siedzieć w tej ciasnej, cuchnącej norze do końca swych dni.

Zapomniany przez świat... Towarzystwa dotrzymywały mu jedynie pluskwy, wszy i szczury, z rzadka na jedną noc zabłąkał się jakiś pijaczyna. Złodziei i innych groźniejszych przestępców czasami udało mu się dojrzeć, kiedy prowadzono ich do oddzielnej celi. Karmiono go marnie, Eskil wychudł więc bardzo. Ubranie wisiało na nim w strzępach, często chorował. Najbardziej jednak dokuczał mu gryzący duszę żal. Z jakiego powodu? Cóż takiego uczynił? I dlaczego nikt nie przybywa, by mu pomóc?

Pewnego dnia, kiedy stracił już rachubę czasu, w jego celi zagościł przypadkowy więzień. Eskil nigdy się nie dowiedział, jakich przewinień się dopuścił, tego ów człowiek, choć gadatliwy, zdradzić nie chciał. Eskil jednak, z początku małomówny i przygnębiony swą sytuacją, wkrótce rozchmurzył się i ucieszył, że los zesłał mu takiego wesołego współtowarzysza niedoli. Po kilku godzinach wyznał nawet, że był w drodze do utęsknionego Eldafjord, kiedy aresztowano go z niewiadomych przyczyn.

– Teraz jednak nie wierzę już nawet, że Eldafjord istnieje – oznajmił. – Zanim mnie tu wsadzono, przemierzyłem Vestlandet wzdłuż i wszerz, ale, niestety, nikt nigdzie nie słyszał o miejscu noszącym tę nazwę.

– Eldaflord? A po co ci tam iść, chłopcze? To miejsce oznacza pewną śmierć.

Eskil poderwał się z pryczy.

– Co? Co takiego? Słyszałeś o Eldafjord?

– Czy słyszałem? Oczywiście! Fiord leży niedaleko stąd.

– Ale nikt tutaj...

– Ach, te szczury lądowe! Do Eldafjord można dotrzeć jedynie łodzią, a podejrzewam, że w tym miasteczku nie ma nikogo, kto ośmieliłby się choć jedną stopę postawić na pokładzie. Znają tylko okolice, do których da się dojść na własnych nogach. Ale ty zapomnij o Eldafjord, to nie dla ciebie!

Eskil na wszelki wypadek dokładnie wypytał swego towarzysza, w jaki sposób można tam dotrzeć. Jeśli jednak miał być szczery wobec samego siebie, to ani dom ani skarb w Eldafjord nic już dla niego nie znaczyły. Pragnął jedynie nareszcie wyjść na wolność.

Nie mógł pojąć, dlaczego ojciec i matka nie przybyli mu na ratunek. Takie to do nich niepodobne!

Miesiąc później, kiedy pod wpływem promieni wiosennego słońca z sopli zwisających nad małym okienkiem zaczęła skapywać woda, ktoś nieoczekiwanie przyszedł Eskilowi z pomocą. Do miasteczka zawitał jeden z ludzi króla Karla Johana.

Zdarzyło się, że ów człowiek, zacna dusza, od któregoś z urzędników, obdarzonego cokolwiek za długim językiem, usłyszał o niechęci mieszkańców do królewskich szpiegów, kręcących się po okolicy. Dowiedział się także o szpiegu, którego aresztowano pod pretekstem włóczęgostwa.

Zausznik króla zmarszczył czoło. Ze stolicy nie wysyłano tak młodego człowieka, a już na pewno nie w te rejony kraju. Ten dystrykt został gruntownie zbadany dawno temu i przestał być przedmiotem zainteresowania.

Zapadło kłopotliwe milczenie.

No, prawda, że chłopak nigdy się do niczego nie przyznał, ale był taki ciekawski! Bezustannie chciał o wszystkim dyskutować.

Królewski wysłannik zachmurzył się jeszcze bardziej. Nie można ot, tak sobie, aresztować szpiegów Jego Wysokości, bez względu na to, jak wielkimi są gadułami. Zaczął więc nalegać na widzenie z Eskilem. Urzędnik o długim języku wystraszył się nie na żarty i obiecał załatwić to jak najprędzej.

I tym sposobem Eskil wydostał się z więzienia. Zatarg między miejscowymi władzami a zaufanym człowiekiem króla to długa i nudna historia, której nie warto tu przytaczać.

Eskil nareszcie był wolny! Wysłannik dworu zatroszczył się o to, by chłopak odzyskał wszystkie swoje rzeczy, konia, ubranie i pieniądze.

Eskil opuścił znienawidzone miejsce.

Co miał teraz zrobić? Schorowany i wycieńczony tak długim i surowym odosobnieniem, w pierwszej chwili pomyślał przede wszystkim o powrocie do domu.

Kiedy jednak w przydrożnej gospodzie zjadł nareszcie przyzwoity obiad, zakrapiany nawet winem, zaczął rozważać inną ewentualność. Przez długie miesiące nie otrzymał żadnej wiadomości z domu. Bardzo go to zraniło, choć przypuszczał, że kryje się za tym coś więcej niż obojętność czy gniew rodziców.

Skończył już dwadzieścia jeden lat.

I był tak blisko Eldafjord...

A może by tam pojechać?

Opróżniwszy karafkę z winem, znów poczuł się silny i pewny siebie.

Na wszelki wypadek wysłał jeszcze jeden list, krótki, ale między wierszami dało się wyczytać rozżalenie.

Kochana Mamo i Ojcze!

Wydostałem się z piekła, o ile oczywiście Was to jeszcze interesuje. Dlaczego przez ten cały czas nie odezwaliście się, nie odpowiedzieliście na moje listy? Nie chcieliście przyjąć mej prośby o wybaczenie?

Z czasem pewnie wrócę do domu. Teraz jednak znalazłem się blisko celu mej podróży, mam tam więc zamiar pojechać.

Wasz mimo wszystko oddany syn Eskil.

Wiele dni spędził w gospodzie, zanim wypoczął i nabrał sił.

W końcu jednak wyruszył w stronę morza, by znaleźć łódź, która zawiozłaby go do Eldafjord.

Rodzice Eskila, Heike i Vinga, w domu na Grastensholm przez całą zimę dokładali wszelkich starań, by trafić na bodaj najmniejszy ślad swego zaginionego syna. Nie było od niego żadnej wieści. Listy między nimi a Tulą krążyły często, ale i Tula nie potrafiła powiedzieć niczego, co byłoby dla nich w jakikolwiek sposób pomocne. Rozpaczała zresztą z tego powodu, po tysiąckroć oskarżając samą siebie, że nie postarała się wyciągnąć z Eskila więcej informacji o planowanej przez niego wyprawie. Ale Eskil był taki tajemniczy i okazywał wyjątkową małomówność, jeśli chodziło o Eldafjord. Zrozumiała tylko, że było tam jakieś domiszcze, opuszczone, bądź wręcz wymyślone, wiązała się z nim jakaś zagadka. Tula rozstała się z Eskilem w Christianii, stamtąd miał wyruszyć na północny zachód ku czemuś, co wydawało mu się niezwykle interesujące. Eskil wspominał, że będzie miał okazję wypróbować niezwykłe moce Ludzi Lodu które, jak sądził, posiadał. Twierdził, że prawdopodobnie jest jednym z dotkniętych lub wybranych. Tula gorzko teraz żałowała, że nie wyjaśniła mu, jak bardzo się myli. W ich pokoleniu to przecież ona była dotknięta, ale bała się do tego przyznać. Gdyby to ujawniła, być może wiele spraw potoczyłoby się inaczej.

Heike odpisał jej swym nieporadnym pismem, że nie wolno jej o nic się obwiniać. Dobrze rozumiał jej rozterki.

List Tuli nie podniósł go jednak na duchu. Tajemniczy dom w Eldafjord, gdzieś na północnym zachodzie...

Doprawdy, mało precyzyjne wskazówki!

Wiele razy chciał wyruszyć z domu i szukać na oślep, ale Vinga mu tego zabroniła. Zima tego toku była niezwykle surowa i taka wyprawa źle mogła się skończyć, przede wszystkim dla konia, ale i dla Heikego. Heike ugiął się więc pod wpływem jej rozsądnych argumentów.

Lęk o syna jednak nie dawał mu spokoju.

Odwiedził wszystkich chyba badaczy zajmujących się geografią Norwegii oraz specjalistów od map. Rozmawiał z wędrownymi rzemieślnikami, chcąc się dowiedzieć, gdzie leży tajemnicze Eldafjord, ale nikt nie potrafił udzielić mu odpowiedzi. Ku jeszcze większemu przygnębieniu Heikego wiele osób podsuwało Islandię, choć jeśli byłoby tak naprawdę, miejsce powinno raczej nazywać się Eldafjordur. A może leżało w Szwecji? Nie, w to oczytana Vinga nie chciała wierzyć. Stwierdziła, że Eldafjord to stara, wręcz prastara norweska nazwa.

Tajemnicza miejscowość musiała więc znajdować się w Norwegii – gdzieś w Vestlandet albo jeszcze dalej na północ.

Było to jak poszukiwanie igły w stogu siana.

Nadszedł jednak czas topnienia śniegów i Heike zaczął się sposobić do podróży. Liczył na łut szczęścia, a nie mógł dłużej czekać, bo niepokój o los syna doprowadzał już i jego, i Vingę niemal do obłędu.

Jak wiadomo jednak wiosna przychodzi do Vestlandet znacznie wcześniej niż do wschodnich krańców Norwegii. List Eskila, który od pewnego czasu był już w drodze, dotarł do Grastensholm tuż przed tym, jak Heike miał wyruszyć w drogę.

– Och, dzięki, dzięki Bogu – westchnęła Vinga i wybuchnęła płaczem.

Heike szukał daty nadania przesyłki.

– Eskil wysłał ten list dawno temu. Upłynęły już co najmniej dwa tygodnie!

– Dobrze, ale co on pisze? Pokaż mi!

Przeczytali razem.

– Co to ma znaczyć, że Eskil przeżył piekło? – zapytała Vinga zdumiona.

– Zobacz, pisał do nas już wcześniej – zauważył Heike. – Tyle że żaden z jego listów niestety nie dotarł.

– Co mu się właściwie przydarzyło? – jęknęła Vinga. – Ach, biedny chłopiec, sądził, że go opuściliśmy! Ale gdzie on jest?

Heike obracał list na wszystkie strony.

– Nic na ten temat nie wiadomo. Stempel jest zatarty. Ale roztrzepaniec! Dlaczego o tym nie wspomniał?

– Może nie wiedział.

Heike westchnął.

– A więc mimo wszystko będę musiał jechać w nieznane...

Następnego dnia jednak nadeszła pocztą kolejna przesyłka. Wygnieciony list, najpewniej wysłany w pośpiechu, za to z wyraźnym odciskiem stempla.

– Świetnie – uradował się Heike, gotowy do drogi. – Tyle przynajmniej wiemy. To bardzo ułatwia sprawę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin