1962_4.pdf

(821 KB) Pobierz
ZD JĘ CIA PRZY S ZTUCZN YM ŚWIETLE
Po zapadnięciu zmroku, ш złych maniokach
świetlnych w ciemnych pomieszczeniach itp.
zdjęcia mogą być wykonywane przy użyciu takiego
czy innego mdzaju oświedenia sztucznego
Robiąc zdjęcia w pokoju można wykorzystać
istniejące w nim światło lamp. jednak jest ono
na ogól dość słabe Zdjęcia migawkowe będą
możliwe tylko przy użyciu aparatów z bardzo
jasnymi obiektywami oraz utysoko czułej błony.
J e ie li nie »nasz aparatu fotograficznego z bar­
dzo |акпдtu obiektywem, zdjęcia u pomiesz­
czeniach m ożesz robić ze ntatyuu
Rozporządzając aparatem z niezbyt jasnym obiekty­
wem i błoną przeciętnej czułości, zdjęcia takie
też możemy robić, łecz na czas. Wykonywać je
możemy doskonale np. „Druhem” , ale — ze
względu na jego niewielką siłę światła wynoszącą
1:8 — czasy naświetlania trzeba zastosować sto­
sunkowo długie, kilka lub kilkanaście sekund,
zależnie od jasności oświetlenia.
Przy zdjęciach czasowych aparat mus» być
unieruchomiony, to znaczy umieszczony na sta­
tywie. ustawiony na stole lub w inny dogodny
sposób. Lepiej też posługiwać się w takim przy­
padku wężykiem, gdyż przy naciskaniu bezpośred­
nio na spust można bardzo łatwo poruszyć aparat.
Czasy naświetlenia muszą być znacznie krótsze,
jeżeli jako oświetlenia zastosujemy reflektory z sil­
nymi żarówkami Reflektory takie są używane
zwłaszcza przy wykonywaniu zdjęć portretowych.
Są one jednak dość kosztowne i na ogół nie na­
leżą do wyposażenia rozporządzającego skromny­
mi środkami amatora. Proste reflektory można sto­
sunkowo łatwo zrobić samemu, np. z tektury —
być może powrócimy jeszcze do tej sprawy w przy­
szłości.
Wreszcie zdjęcia można wykonywać przy świetle
błyskowym, w najprostszym przypadku przy
świetle magnezji. Jest to sposób najdawniejszy
i dziś już może rzadziej stosowany, ale magnezję
można ciągle w sklepach fotograficznych dostać
Trzeba tylko uważać, żeby nie zapalać magnezji
w pobliżu np. firanek Nie wolno też pochylać się
nad magnezją, tylko zapalać ją na długość wyciąg­
niętej ręki. magnezja bowiem spala się gwał-
towaie. dając przy tym oślepiający błysk
Są specjalne urządzenia, w których proszek
magnezjomу zapalany jesi za pomocą iskry (po­
dobnie jak w zwykłej zapalniczce), można się
jednak bez nich łatwo obyć. Wystarczy nasypać
proszku do jakiegoś metalowego pudełeczka (np.
od pasty do buiów) i wetknąć w niego wąski
pasek papieru, który zapala-się zapałką. Po nasta­
wieniu aparatu (umieszczonego na statywie, na
stole) gasimy światło, otwieramy obiektyw i za­
palamy magnezję. Po jej wybuchu zamykamy
obiektyw i zapalamy z powrotem światło w pokoju
ilość proszku zależy od wielkości otwora przysłony
I czułości błony oraz od odległości od spalanej
magnezji (a me od aparatu!) do fotografowanego
przedmiotu.
O
wiele wygodniejsze ш użyciu są, bardzo
obecnie rozpowszechnione, lampy błyskowe —
napiszemy o nich następnym razem.
In i Z. Perzyński
SPIS TREŚCI
1. Fotografujemy. ■
Z.
Spełnione marzenie. — 3. Dlaczego nie boimy « lę burzy. —
4. Prim a Aprilis. — 5. Czy to nie ciekawe, że.., — 6. Fizyka wokół nas: Ak cja
reakcjf.
— 7. Własny gabinet fizyczny. — 8. Lądem, morzem i powietrzem. — 9. W yniki losowania
nagród konkursowych. — 10. „Czytamy” rysunki techniczne. — 11. Ankieta z nagrodami. — 12.
Skrzynka Pocztowa: Kącik korespondentów. — 13 Kącik konstruktora: Turystyczny od­
biornik tranzystorowy „W ojtek ”. — 14. Konkurs.
1
ie L W K d tv it
SPEŁNIONE
MAKZFME
Bibliotekarka uiielkiej biblioteki pary­
skiej zauważyła tego człowieka od razu.
Miał on wygląd robotnika; je g o ręce ujska-
zywały, że zarabia} na życie ciężką pracą
fizyczną. D o czytelni przychodził wieczo-
rami i siedział aż do je j zamknięcia.
Rzadko się zdarzało, aby robotnik tak
up or ozy mię odwiedzał bibliotekę. Był
młody, mały; je g o jasne oczy miały w y­
raz zamyślenia tak głęboki, żc graniczyło
to prawie z nieprzytomnością.
Bibliotekarka obejrzała karlę tego czy­
telnika. N azyw ał się o n Jan Stefan Lenoir
(czytaj Lenuar) i czytał wszystko, cokol-
w iek znalazł odnoszącego się do sil­
ników parowych — albo do działania
gazów — albo do prochu — albo do
wytrzymałości różnych metali. Teren
je g o zainteresowań wydatuał się w ięc
dość rozległy.
Maniak — myślała
bibliotekarka
patrząc ze sinego miejsca na siedzącego
niedaleko Lenoira — ale chyba nie nie­
bezpieczny? — Maniak otlłożyJ tu tej
chw ili książkę i jakby w nagłym natchnie­
niu ry.soii'al jakiś projekt Po pewnym
czasie ręka mu opadła. Patrzył na rysunek.
— N ie, to nie tak — mruknął.
Podniósł się i podszedł do bibliotekarki.
— Proszę pani, b ył taki angielski
wynalazca, W iilia m Burnett. Czy ma
pani coś o nim? P racow ał nad chłodze­
niem silników gazoujych.
— Silników gazowych? — zdziwiła się
bibliotekarka. — Przecież takich nie ma?
— N ie ma. N o chyba, że nie ma. T o
ja je dopiero stujorzę. A le Burnett też
pracoujał nad nimi.
Bibliotekarka zaczęła przeglądać kata­
log. Lenoir stał nad nią. czekał. W pe-
ujtiej chw ili mruknął, jakby głośno m y­
ślał.
— N ie jestem pierwszy. N o chyba, że
nie. A le to ja stworzę silnik, który będzie
pracował. Oni też zresztą m ieli rację,
tylko nic w ied zieli jak.
Bibliotekarka podniosła w reszcie yło-
w ę i rzekła:
— N ie m am tu nic o takim wynalazcy.
— Szkoda — mruknął Lenoir - - Mu­
szę znowu do archiwów...
Zebrał sw oje papiery, ukłonił się
i poszedł. Bibliotekarka nigdy go już
w ięcej nie zobaczyła. A le w p ół roku
potem przeczytała w gazecie drobną
wzmiankę, która go je j przypomniała:
„W c zo ra j o świcie w zakładzie mecha­
nicznym pana Duval podczas nieobe­
cności właściciela nastąpił tuybucłi gazu
świetlnego, który spow odow ał uszko­
dzenie sufitu. Bliższe dochodzenie wyka­
zało, że sprawcą wybuchu byt pracownik
pana Duval, Jan Stefan Lenoir, który
napełniwszy czajnik gazem następnie
przytknął płom ień do je g o dzióbka.
Lenoir twierdzi, ż e pracuje nad jakimś
wynalazkiem. W wyniku karygodnych
igraszek sw ego pracoujuika pan Duval
oddalił go natychmiast.”
A w ięc to hył maniak niebezpie­
czny — pomyślała bibliotekarka.
— Przecież ci tłumaczę, chłopaku.
Musisz zrozum ieć nad czym pracuje­
my — i że dokładność
uj
uiykonaniu
każdego szczegółu to шагипек udania się
tego silnika gazowego.
— Silnik рагошу znam — mruknął
Karolek — A le gazowy...
— Silnik parowy to świetny шупа1а-
zek — wyjaśnił Lenoir. — A le jest on
przecież bardzo duży — no i bardzo
drogi. Czy wyobrażasz sobie, jakie po-
urodzenie miałby silniczck nieduży tani,
taki jak i dałoby się zainstalować w ka­
żdym warsztacie? W ię c słuchaj: robimy
siln ik ,
uj
którym tłok będzie poruszany
n ie parą, ale zapalającym się ga/em.
T e n gaz musi się spalać wewnątrz cy­
lindra, raz z jednej, raz z drugiej strony
tłoków. Dzięki temu tłok będzie się po­
ruszał raz « j tę, raz w tę stronę. Tłok
połączymy z takim urządzeniem tłoko-
wo-korbomym, które zam ieni ruch pro­
stoliniowy na obrotowy.
— A le ż to będzie wybuch w tym cy­
lindrze — ucieszył się Karolek.
— Tak, to będzie szereg w ybuchów —
zgodził się majster. — Właśnie te wybu­
chy będą przesuwały tłok.
A widząc, że Karolek patrzy na niego
z zachwytem i podziwem , rzekł ze smu­
tnym półuśmiechem.
— N o, no, nie podziwiaj mnie tak
Ja prawie nic tu nie wymyśliłem. Byli
przede mną inni: do jednego należy p o­
mysł zastosowania gazu świetlnego, do
drugiego myśl o spalaniu gazu po obu
stronach tłoka. Inny zn ów w padł na po­
m ysł zapalenia mieszanki gazu z pow ie­
trzem za pom ocy iskry elektrycznej.
W reszcie ktoś zaproponował sprężanie
gorącego gazu... ale uważam to za nie­
potrzebne: tylko bardziej obciąża ma­
szynę.
— W ię c je ś li inni to wszystko wym y­
ślili, to co pan właściwie robi? — w y­
buchnął rozczarowany chłopiec.
— Ba — uśmiechnął się ironicznie
wynalazca. — O m m ieli dobre pomyały,
ale ani jedna z ich maszyn nie chciała
działać. A nasza musi działać. Muszę
znaleźć praktyczne rozwiązanie dla tych
pomysłów. Aha, jeszcze jedno: muszę
obm yśleć automatyczny rozdział gazu
i automatyczne zapalanie go.
— Pan pracuje nad tym sw oim w yna­
lazkiem, a robota le ży — przypomniał z
goryczą Karolek. — Straci pan tuszystkich
klientów i ja będę musiał iś ć szukać pra­
cy gdzie indziej. A już się tu pr/qzwy-
czaiłem.
— Masz rację, masz rację, chłopaku.
Zaraz się zabieramy d o roboty. Klienci
utrzymują ciebie i mnie, n o Ł pozwalają
nam na prace nad silnikiem. Dlatego
właśnie tak harowałem, aby założyć
własny mały иыгь/.i.ii. A le zobaczysz -
niedługo ju ż będziemy wyrabiać silniki
gazouie, a tłum fabrykantów będzie nas
oblegał składając zam ówienia na nie.
— A potem zbuduje pan sobie wielką
fabrykę z czerw onej cegły, a u wejścia
do niej będzie napis z e złoconych liter:
,, Fabryka
silników
gazow ych
Jana
Stefana Lenoir a” — fantazjował Karolek.
— Zgadza się. A ty będziesz w tej
fabryce głównym majstrem — uzupeł­
ni! żartobliwie Lenoir.
* *
*
N ieduża maszyna stała pośrodku war­
sztatu na podmurowaniu. Główną jej
część stanowił, jak u maszyny parowej,
poziom o um ieszczony cylinder, d o które­
go rury doprowadzały gaz ze stojącego
poniżej pojemnika. Tłok w alca był połą­
czony z kołem zamachowym. Z boku
doprowadzony b ył prąd elektryczny.
— Jest pan pewien, że wszystko w p o­
rządku? Ź e n ic w ylecim y w powietrze
razem z całą tą budą? — dopytyw ał nie­
spokojnie Karolek. — W olałb ym jeszcze
pożyć troszkę.
Lenoir uśmiechnął się i sprawdzał
elektryczny zapłon.
— N ie obawiaj się, nie będziesz fruwał
w powietrzu z ptaszkami.
— A le bębenki w uszach to m ina pewno
popękają. Ojej, ojej, że też m i się zach­
ciało być tym majstrem u pana w fabryce.
— lilów n y m majstrem — uzupełnił
z powagą Lenoir.
— Głównym, głównym, to się wie. No,
to niech pan już rusza, ja zatykam uszy.
Lenoir ujął obiem a rękami koło zama­
chow e i popchnął je mocno. Koło zro­
biło parę obrotów i stanęło. Czeladnik
odsłonił us/.y.
— Ehe, coś n ie idzie. W id a ć jeszcze
nie zaraz będę majstrem.
Leuoir schylił się i zaczął manipulować
przy rurach doprowadzających gaz,
zmniejszając je g o dopływ. W reszcie w y­
prostował się i znowu popchnął koło,
puszczając je z rąk po chwili. 1 o cudo
k oło zaczęło gładko w irować!
— Idzie, idzie — wrzasnął Karolek
i zaczął skakać d o góry. — O retu, jak
mamę kocham, idzie, panie majsiruniu
kochany, idzie i w cale nie hałasuje.
Udał nam się wynalazek, udał, mamy
silnik gazowy.
Na przedmieściu Paryża wznosiła się
wielka fabryka z czerw onej cegły. Nad
żelaznym i wrotami lśnił napis ze złoco­
nych liter:
„Fabryka silników gazowych. Jan
Stefan Lenoir''.
W kantorze fabryki stale panował w ie l­
k i ruch. W ie lu właścicieli warsztatów
i małych fabryczek chciało nabyć rew e­
lacyjny silnik. N apływały też zam ów ie­
nia piśmienne z różnych stron świata,
z Europy i spoza Europy.
P o głównej hali fabrycznej przecha­
dzał się, nadzorując pracę, naczelny
majster, pan Karol. W łaśn ie zatrzymał
się przy jednym robotniku.
— Człowieku, ależ to nie tale. T o musi
być do Wad niej wytoczone. Kiedy doko­
nywaliśmy z panem Lenoirem tego wyna­
lazku, zawsze mu powtarzałem, że dokła­
dność w wykonaniu każdego szczegółu,
to warunek udania się nas/ego silnika.
N o i udał się, i to jak.
— E — mruknął robotnik — a ja sły­
szałem, jak m ów ili, ż e ten silnik mógłby
się nazyw ać „p ożeraczem gazu”'. Ż en ib y
bardzo dużo gazu zużywa.
— Gadanie — oburzył
się
pan
Karol. — N iech się cieszą, że mają taki,
jak i jest. W o lą m oże silnik parowy, co?
wielkie gmaszysko, a woda, a węgiel,
a popiół! Brud. — P o chw ili zreflektował
się jednak i dodał skromniej: — A jeśli
będzie potrzeba, to go z panem Lenoi­
rem ulepszymy.
Odszedł na środek sali i mruknął, już
tylko do siebie:
— A je ś li nie my, to jacyś następni w y­
nalazcy. P o naszym silniku, oho, już
im będzie łatwiej.*
* Len-nie pr7gpasiczat п ет. Łc jego silnik n atiri siwo-
аш
S
rżenie b oebodu
am
.
Hanna Korab
Zgłoś jeśli naruszono regulamin