Wojciech Sunliński - Zbrodnia państwowa (2013r.).pdf

(118 KB) Pobierz
Zbrodnia państwowa
”Załatw
to, niech on nie szczeka”
– tak miał powiedzieć gen. Wojciech Jaruzelski do gen.
Czesława Kiszczaka. Nie szczekać miał ksiądz Jerzy Popiełuszko. Rzecz działa się w połowie 1984
r. Kiszczak, wówczas minister spraw wewnętrznych, po rozmowie z Jaruzelskim wezwał do
gabinetu generałów bezpieki Władysława Ciastonia i Zenona Płatka. Podczas narady zatwierdzono
plan działań przeciwko Jerzemu Popiełuszce. Ich kulminacją było zamordowanie księdza, lecz
operacja wcale się wtedy nie skończyła. Trwała jeszcze po powołaniu rządu Tadeusza
Mazowieckiego, kiedy MSW wciąż kierował gen. Kiszczak. Trwała nawet w latach 90., kiedy to
sprawców i ich bezpośrednich mocodawców zastraszano, by nie ośmielili się odsłonić nawet rąbka
tajemnicy. Reporterzy „Wprost” odtworzyli kulisy największej zbrodni politycznej PRL
Nasze ustalenia są wstrząsające: w sprawie zamordowania księdza Popiełuszki zgadzają się tylko
dwa fakty: czas i miejsce uprowadzenia księdza Jerzego -19 października 1984 r. W Górsku.
Wszystko, czego dotychczas opinia publiczna dowiedziała się o śmierci księdza Popiełuszki, to
kłamstwa bądź wielopiętrowe manipulacje. I nic dziwnego. Nasze ustalenia dowodzą, że ta
zbrodnia nie była wybrykiem kilku osób, lecz od początku była zaplanowana przez struktury i
urzędników, w tym najwyższych, komunistycznego państwa, przez nich przeprowadzona i
zatuszowana. Przestudiowaliśmy tysiące stron dokumentów, które zgromadzono podczas śledztwa
Instytutu Pamięci Narodowej pod kierunkiem prokuratora Andrzeja Witkowskiego. Rozmawialiśmy
z kilkudziesięcioma świadkami, przeanalizowaliśmy setki godzin zapisów z podsłuchów rodzin
sprawców i ich mocodawców. Poddaliśmy krytycznej ocenie ekspertyzy przeprowadzone w tej
sprawie. Teraz staje się jasne, dlaczego ta sprawa została tak zakłamana, dlaczego do dziś panuje
wokół niej zmowa milczenia, obejmująca nie tylko ludzi PRL, ale także osobistości III RP, w tym
niektórych hierarchów Kościoła.
Zakopać
śledztwo!
27 października 2004 r. Piotr Zając, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko
Narodowi Polskiemu w Lublinie, zwołał swoich pracowników. Oświadczył, że prof. Witold
Kulesza, szef pionu śledczego IPN, miał się domagać, by Zając zwołał konferencję prasową,
podczas której oznajmi, że to on, a nie Kulesza, odsunął prokuratora Witkowskiego od śledztwa w
sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki. Zając się nie zgodził i podał do dymisji. Trzynaście dni
wcześniej, 14 października, prof. Kulesza poinformował, że prokurator Witkowski nie prowadzi już
śledztwa dotyczącego zabójstwa księdza Jerzego. Kilka dni wcześniej Witkowski powiadomił
szefów IPN o wynikach tego śledztwa i przedstawił plan postawienia w stan oskarżenia kilku osób,
które brały udział w zbrodni bądź w wydarzeniach z nią związanych. Jednym z oskarżonych miał
być
gen.
Czesław
Kiszczak.
Odebranie sprawy prokuratorowi Witkowskiemu wplata się w realizowany przez 20 lat scenariusz
ukrywania i fałszowania prawdy o zamordowaniu księdza. Ten scenariusz był realizowany przez
cały okres III RP, a pierwszy etap zacierania śladów zbrodni zaczął się w1985 r. W ramach spraw
operacyjnych „Teresa” i „Trawa”. Podczas tych operacji, prowadzonych w latach 1985-1990,
Departament Techniki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych rejestrował rozmowy z podsłuchów
rodzin zabójców i ich mocodawców. Ustaliliśmy, że informacje z podsłuchów trafiały na biurka
generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. Prawie do końca 1989 r. W strukturze
gabinetu ministra spraw wewnętrznych funkcjonował zespół ds. analiz, który przetwarzał
przesyłane do szefa MSW meldunki na informacje kierowane wprost do gen. Jaruzelskiego.
Zespołem kierował Zbigniew Chwaliński, do 2004 r. zastępca komendanta głównego policji,
obecnie
oficer
łącznikowy
polskiej
policji
na
Słowacji.
Prawie 1600 godzin zarejestrowanych i zachowanych rozmów, m.in. żony i syna płk. Adama
Pietruszki, dowodzi wielkiej skali operacji tuszowania zbrodni – pod kryptonimami „Teresa” i
„Trawa”. Przez sześć lat uczestniczyło w niej kilkuset funkcjonariuszy i tajnych współpracowników
SB. Osobą, która akceptowała działania w ramach operacji „Teresa” i „Trawa”, był szef MSW gen.
Czesław Kiszczak.
Amnezja
Kiszczaka
Kiedy skończyła się PRL, Czesław Kiszczak zapadł na amnezję. Tyle że częściową. Ten sam
Kiszczak, który w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z lutego 2001 r. swobodnie przywołuje fakty
nawet sprzed kilkudziesięciu lat, w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki nic nie pamięta.
Znamienne są zeznania, które gen. Kiszczak składał w Departamencie Prokuratury Ministerstwa
Sprawiedliwości w1991 r. „Nie pamiętam, kto wyrażał zgodę na rewizję mieszkania księdza
Popiełuszki, nie pamiętam, kto uzgadniał jego zatrzymanie z prokuraturą warszawską, jak również
nie pamiętam mojego udziału w zwolnieniu księdza Popiełuszki. Nie pamiętam, z którym z
biskupów rozmawiałem na temat jego zwolnienia. Nie pamiętam, kto mi zdał relację z przeszukania
mieszkania księdza Popiełuszki”. W rozmowie z nami Czesław Kiszczak twierdzi, że operacje
„Teresa” i „Trawa” były prowadzone w celu wykrycia wszystkich ewentualnych współwinnych
zbrodni. Jeśli tak, to dlaczego Kiszczak nigdy nie nakazał inwigilacji żadnego z funkcjonariuszy
bezpieki, którzy w latach 80. zamordowali ponad stu przedstawicieli opozycji i duchowieństwa?
Wyjaśnienie wielkiej skali inwigilacji osób zamieszanych w zabójstwo księdza Popiełuszki jest
proste. Chodziło o zorientowanie się, czy ktokolwiek może stanowić źródło przecieku tajnych
informacji związanych z zabójstwem księdza.
Dwa
plany
operacji
przeciwko
księdzu
Popiełuszce
Z dokumentów IPN wynika, że zamordowanie księdza Popiełuszki było kombinacją operacyjną
tajnych służb PRL, mającą przynieść pożądane polityczne skutki. To tłumaczy, dlaczego pierwszy
raz w historii PRL wskazano i osądzono sprawców. Tłumaczy, dlaczego mając do dyspozycji
arsenał możliwości gwarantujących zniknięcie zwłok, zdecydowano się na ich odnalezienie. Za
decyzją o rozpoczęciu operacji kryła się przebiegła gra. W MSW przygotowano dwa plany operacji
przeciwko księdzu Popiełuszce. Pierwszy zakładał pozyskanie księdza Jerzego jako tajnego
współpracownika SB. Po zwerbowaniu kapelan „Solidarności” zostałby wysłany na studia do
Rzymu, do czego zresztą był nakłaniany przez kościelnych hierarchów. Znajdujące się obecnie w
IPN taśmy z podsłuchów rodziny płk. Pietruszki wskazują, że autorem rzymskiego wariantu był
gen. Kiszczak. Według żony Pietruszki, wywierał on nacisk w tej sprawie na abp. Bronisława
Dąbrowskiego, ówczesnego sekretarza Konferencji Episkopatu Polski. Ten z kolei rozmawiał o tym
z prymasem Józefem Glempem. Co ciekawe, koncepcję wysłania księdza Jerzego do Rzymu biskup
przedstawił
prymasowi
jako
własny
pomysł.
Drugi wariant zakładał zamordowanie kapłana i obarczenie odpowiedzialnością za jego śmierć
grupy księży z konspiracyjnej organizacji opozycyjnej. Organizacja ta była wymysłem bezpieki.
Celem organizacji miało być obalenie komunizmu w Polsce, a drogą do osiągnięcia celu – wstrząs
wywołany zamordowaniem kapelana „Solidarności”. Dla wywołania wstrząsu niezbędne było
wplątanie w grę funkcjonariuszy SB: Piotrowskiego i jego podwładnych. Wiele wskazuje na to, że
nie byli oni świadomi istnienia szerszego planu operacji.
Wspólny
stół
O tym, że w1984 r. szefowie MSW zamierzali wmówić opinii publicznej, iż istniał antypaństwowy
spisek opozycji i księży, świadczą dokumenty i zeznania podstawionych przez SB świadków.
Powodowani rzekomo uczuciami patriotycznymi jesienią 1984 r. opowiedzieli oni o
solidarnościowej prowokacji funkcjonariuszom Biura Śledczego MSW. Jeden z tych świadków
zeznał, że jego przyjaciel, sekretarz kurii biskupiej w Białymstoku, wyjawił mu w zaufaniu, iż
„celem uprowadzenia było pogłębienie w społeczeństwie nienawiści do władzy poprzez obarczenie
jej odpowiedzialnością za uprowadzenie księdza Popiełuszki. Nienawiść ta miała się przerodzić w
ogólnokrajowe strajki, które powinny doprowadzić do obalenia komunistów w Polsce”.
Zamordowanie księdza miało być sygnałem do ogólnopolskich wystąpień, a jego pogrzeb miał się
stać odpowiednikiem godziny W w |Powstaniu Warszawskim.
Mając dowody, że za prowokacją w postaci zabójstwa kapelana „Solidarności” stały kler i
„Solidarność”, władze musiałyby się rozprawić z opozycją. Dlaczego zatem operację zatrzymano w
pół drogi? Cząstkową odpowiedzią mogą być słowa wypowiedziane przez ówczesnego
wicepremiera Mieczysława Rakowskiego podczas posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR 27
listopada 1984 r. W obecności generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka Rakowski stwierdził:
„Analizując zachowanie się sił antysocjalistycznych czy też opozycjonistów po zabójstwie
Popiełuszki, widać, że oni wykorzystują to nie tylko dla zaznaczenia swojej obecności w kraju i w
polityce, ale że lansują tę tezę, że właśnie nastał czas na to, byśmy zasiedli do wspólnego stołu teraz
z tymi, którzy są ich zdaniem przez nas odsuwani (…), lansują ją ludzie tego typu co Geremek i
Mazowiecki”. Czy inspiratorzy zbrodni zrezygnowali z postawienia kropki nad i, ponieważ już
jesienią 1984 r. zaczęła dojrzewać koncepcja „wspólnego (okrągłego) stołu”? Wtedy wykrycie i
ukaranie sprawców zbrodni było aktem najwyższego uwiarygodnienia. I z tak uwiarygodnioną
władzą w końcu, w1988 r., opozycja zaczęła rozmawiać, co skończyło się obradami „okrągłego
stołu”.
Wiele wskazuje na to, że już w 1984 r. władcy PRL rozważali scenariusz, w którym lepszym
rozwiązaniem od rozprawy z opozycją było porozumienie się z jej „konstruktywną” częścią.
Ostatecznie zdecydowano się poświęcić Grzegorza Piotrowskiego, Waldemara Chmielewskiego i
Leszka Pękalę. Byli na tyle drobnymi pionkami, że pomysłodawcy zbrodni zdecydowali się złożyć
ich na ołtarzu wielkiej polityki, a ponadto mogli zagwarantować sobie ich milczenie, strasząc
różnymi hakami.
Tajna
ugoda
W zainicjowanej przez MSW wielkiej grze szczególna rola przypadła Waldemarowi
Chrostowskiemu. By wyjaśnić tę sprawę, trzeba przeskoczyć do 31 sierpnia 1987 r. Tego dnia
mecenas Edward Wende w imieniu Waldemara Chrostowskiego, kierowcy i przyjaciela księdza
Jerzego Popiełuszki, zawarł z MSW ugodę. Opatrzono ją klauzulą tajności. Ugoda nawiązywała do
działań funkcjonariuszy SB z 13 i 19 października 1984 r., czyli uprowadzenia księdza. W
najważniejszym fragmencie ugody zapisano: „Poszkodowany przyznaje, że wyłączną
odpowiedzialność za wyrządzoną mu krzywdę ponoszą osoby skazane wyrokiem sądu
Wojewódzkiego w Toruniu w dniu 7 lutego 1985 roku”. W ugodzie czytamy ponadto: „Skarb
Państwa – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (…) postanawia, kierując się pobudkami
humanitarnymi, wynagrodzić powstałą szkodę ze środków budżetowych”. MSW zobowiązało się
wypłacić, a pełnomocnik Waldemara Chrostowskiego przyjąć tytułem odszkodowania 1 mln 650
tys.
(kilkuletnia
ówczesna
średnia
pensja).
Było coś niepojętego w decyzji MSW, łamiącej obowiązujące wówczas reguły postępowania.
Jeszcze bardziej niezrozumiałe było jednak to, że ugodę zaakceptował sam Chrostowski, bohater i
jedyny świadek zbrodni. I ktoś taki zawarł ugodę, której treść miała zamknąć dociekanie, co się
naprawdę wydarzyło 19 października 1984 r. Dopiero w 2002 r. Na ślad ugody trafili prokuratorzy
lubelskiego IPN. Reporterom „Wprost” Chrostowski mówi, że „mecenas Wende miał jego
pełnomocnictwo, ale ugody z MSW nie zawierał”. Dysponujemy kopią ugody i innymi
uwiarygadniającymi
dokumentami.
W rozmowie z nami mecenas Jakub Wende, syn Edwarda Wende, nie wykluczył, że widniejący pod
umową podpis mógł zostać złożony przez jego ojca. -To wygląda na podpis mojego ojca, ale
pewien na sto procent nie jestem. Dopuszczam możliwość, że mój ojciec mógł reprezentować
Chrostowskiego, z drugiej jednak strony trzeba brać pod uwagę, że SB mogła wytworzyć fałszywe
dokumenty – powiedział nam Jakub Wende. Kilka godzin później Wende poinformował nas, że
rozmawiał z prof. Witoldem Kuleszą i dowiedział się, że posiadana przez nas kopia ugody oraz
dotyczące jej dokumenty nie znajdują się w aktach katowickiego IPN, który przejął materiały
śledztwa prokuratora Witkowskiego. To zaskakująca informacja, bowiem już dwa lata temu fakt
istnienia tej ugody w zasobach IPN potwierdził nam prokurator Andrzej Witkowski. Zastanawiające
jest też to, że skontaktowanie się z wiceprezesem IPN zajęło Jakubowi Wende zaledwie kilka
godzin. Dla dziennikarzy „Wprost” prof. Witold Kulesza nie znalazł czasu przez kilka ostatnich
tygodni.
Pseudonim
Desperat
Kim naprawdę był Waldemar Chrostowski? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się cofnąć do
feralnej nocy z 19 na 20 października 1984 r. To wtedy Chrostowski miał dokonać brawurowego
skoku z pędzącego samochodu. Kaskader, który podczas wizji lokalnej przy prędkości 60km/h
próbował powtórzyć wyczyn Chrostowskiego, trafił do szpitala ze złamaną ręką. Prof. Andrzej
Włochowicz z Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej, biegły sądowy z zakresu
towaroznawstwa włókienniczego, podważa zeznania Chrostowskiego. Podczas dochodzenia
prokuratorskiego Chrostowski twierdził, że jego marynarkę podarł jeden z funkcjonariuszy SB,
chcący go powstrzymać od skoku z auta. Prokuratorzy IPN postanowili zweryfikować relację,
poddając marynarkę oględzinom. Prof. Włochowicz wykluczył wersję Chrostowskiego. „Odcięcie
tej tylnej poły marynarki nastąpiło w wyniku użycia (…) narzędzia ostrego, którym mógł być nóż,
żyletka. (…) Najprawdopodobniej (…) najpierw doszło do przecięć ostrym narzędziem rękawa
lewego rękawa prawego marynarki, a dopiero następnie powstały przetarcia lewego i prawego
rękawa marynarki w wyniku silnego ocierania o podłoże, którym mógł być również asfalt” -napisał
biegły w opinii dla IPN. Sam Chrostowski powiedział nam: „Marynarka została pocięta ostrym
narzędziem,
bo
nożem
mnie
trzymali
czy
zębami,
tego
nie
wiem”.
Wersja Chrostowskiego ma same słabe punkty. -Zastanawiające jest, że kiedy wyskakiwał z
samochodu, miał na rękach kajdanki, lecz miały one spiłowane ząbki, więc się otworzyły. Równie
zastanawiające jest to, że drzwi samochodu nie zostały zablokowane. Cała ta ucieczka wyglądała
dość nieprawdopodobnie – ocenia Jan Olszewski, oskarżyciel posiłkowy w procesie zabójców
księdza Popiełuszki. Fakty wskazane przez byłego premiera to jedne z licznych wątpliwości
dotyczących ucieczki. Po skoku Chrostowskiego oprawcy spokojnie odjechali, chociaż mieli
świadomość, że kierowca księdza przeżył i będzie świadkiem zbrodni. Co ciekawe, latem 1984 r.,
goszcząc u brata księdza Jerzego Popiełuszki Józefa, Chrostowski szczegółowo opowiadał, „jak
wyskakiwać z pędzącego samochodu”. Chrostowski przemilczał to, że w latach 70. był ajentem
stacji benzynowej w Toruniu i dobrze znał tereny, gdzie doszło do uprowadzenia księdza. 2 lutego
1984 r. Waldemar Chrostowski został zarejestrowany przez sekcję I Wydziału IV SUSW w
Warszawie pod numerem 39785 – jako „zabezpieczenie operacyjne do sprawy operacyjnego
rozpracowania o kryptonimie „Popiel”. Nie wiadomo, jak przebiegało „rozpracowanie”, bo w
grudniu 1989 r. teczka z materiałami dotyczącymi Chrostowskiego została zniszczona -rzekomo „z
powodu braku jakiejkolwiek wartości operacyjnej”. Na karcie ewidencyjnej dotyczącej
Chrostowskiego zachowała się jednak informacja o jego pseudonimie operacyjnym – „Desperat”.
Ta informacja wskazuje, że status zarejestrowanego zmienił się przez sam fakt nadania mu
pseudonimu operacyjnego. „W praktyce MSW odnosiło się to wyłącznie do kandydata na tajnego
współpracownika
bądź
tajnego
współpracownika”
czytamy
w
notatce.
Zniszczenie akt nie pozwala określić, czy Chrostowski został pozyskany przez SB do udziału w
operacji przeciwko księdzu Popiełuszce. W dokumentach IPN znalazła się następująca adnotacja:
„`Desperat` najprawdopodobniej był jednym z kluczowych źródeł operacyjnych aktywnie
wykorzystywanych w sprawie o kryptonimie `Popiel`”. Elementem również przemawiającym na
rzecz wykorzystania „Desperata” w ramach sprawy operacyjnego rozpracowania kryptonim
„Popiel” są zapisy na karcie o symbolu EO – 4A/77 (…) dotyczącej Waldemara Chrostowskiego.
Adnotacja odnośnie jednostek SB, które prawdopodobnie dokonywały tzw. Koordynacji – m.in.
Wydział V SUSW, Wydział II i Wydział III Departamentu III, Wydział IV WUSW Toruń – mogłaby
dowodzić kluczowego zainteresowania osobą Waldemara Chrostowskiego. Szczególną uwagę budzi
adnotacja: „19 X 1984 r. – Wydział IV WUSW Toruń, szyf. 4022, brak powodu zapytania, b. pilne”,
co może mieć związek z datą rozpoczęcia akcji uprowadzenia, a następnie pozbawienia życia
księdza Jerzego przez grupę z IV Departamentu MSW. Tym samym zarejestrowanie Waldemara
Chrostowskiego w ewidencji operacyjnej SUSW w Warszawie nie mogło się ograniczać jedynie do
tzw. zabezpieczenia operacyjnego w tak kluczowej sprawie i wysoce prawdopodobne jest, że
przybrało ono pełną rangę operacyjnego źródła SB (informator, agent, rezydent, konsultant, kontakt
operacyjny)”. Cytowany dokument sporządził biegły IPN Leszek Pietrzak, który potwierdził to w
rozmowie z reporterami „Wprost” .
Wielka
mistyfikacja
Oficjalna wersja tego, co działo się po uprowadzeniu księdza, jest mistyfikacją. Oto 25 października
1984 r. Jerzy Rosiński, pracownik Spółdzielni Pracy Rybołówstwa Śródlądowego Certa, jak co
wieczór łowił ryby w pobliżu filarów zapory we Włocławku. Rosiński kłusował. Towarzyszyli mu
kolega z pracy i szwagier kolegi. Około 20.00 usłyszeli, jak na moście zatrzymał się samochód.
Zauważyli, że wysiadło z niego dwóch mężczyzn: podeszli do bagażnika i wyjęli z niego podłużny
„pakunek”. Z trudem unieśli go nad barierkę i wrzucili do wody. Mężczyźni wsiedli do samochodu
i odjechali w kierunku Włocławka. Rybacy pomyśleli, że w „pakunku” był człowiek, i rozważali
wyciągnięcie go. Jednak, jak zeznali prokuratorowi IPN, bali się, „że ci mężczyźni mogą mieć broń,
wrócić na zaporę i (…) zabić”. Rano 26 października na zaporze pojawili się funkcjonariusze
milicji:
wstrzymali
ruch
na
moście,
zakazali
wypływania
na
wodę.
O wydarzeniach w nocy z 25 na 26 października 1984 r. kłusownicy przez kilkanaście lat nie
powiedzieli nikomu. Zeznania złożyli dopiero przed prokuratorami IPN. Jeżeli mówili prawdę,
oznacza to, że trzej oprawcy z SB, którzy uprowadzili i katowali księdza, mieli wspólników, bo
przecież
zostali
zatrzymani
23
października
1984
r.
W nocy z 30 na 31 października 1984 r. sierżanci Józef Bartczak i Kazimierz Ślesicki, podobnie jak
kilku innych funkcjonariuszy z plutonu specjalnego Komendy Wojewódzkiej MO w Szczecinie,
otrzymali rozkaz wyjazdu do Włocławka. Mieli poszukiwać zwłok księdza. Po zakończeniu
poszukiwań zostali wezwani przez przełożonych. „Zasugerowano” im, że „dla dobra służby”
powinni skłamać i w „odpowiedni” sposób opisać wygląd zwłok. – Uzyskaliśmy zapewnienie, że
nie będziemy wzywani przed sąd w Toruniu i w ogóle nie będzie żadnych kłopotów – mówi Józef
Bartczak
reporterom
„Wprost”.
Fałszywe zeznania złożone w październiku 1984 r. przez Bartczaka i kolegów zostały wykorzystane
przez biegłą, prof. Marię Byrdy, która opracowywała opinię sądowo-lekarską o zwłokach księdza.
Była ona podstawą ostatecznej opinii sądowo-lekarskiej wydanej przez biegłych z Zakładu
Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Białymstoku. Na ile była wiarygodna, skoro u jej
podstaw
legły
fałszywe
zeznania?
Przesłuchany przez prokuratorów IPN Marian Jęczmyk, w 1984 r. prokurator wojewódzki w
Toruniu, zeznał, iż zwłoki księdza Jerzego zostały odnalezione, wydobyte i poddane oględzinom 26
października 1984 r. Co oznacza, że doszło do tego cztery dni przed oficjalną – i obowiązującą do
dziś – datą ich wydobycia. Informację tę w rozmowie z reporterami „Wprost” potwierdził
ówczesny podwładny Jęczmyka prokurator Wiesław Merkel. – 26 października 1984 r. zostałem
wysłany na tamę do oględzin wydobytych zwłok księdza Jerzego. Kiedy jednak przyjechałem na
miejsce, okazało się, że zwłok nie ma – opowiada Merkel. Podczas trzydziestosześcioletniej pracy
w prokuraturze Merklowi nie zdarzyło się, by prokuratora wezwano do oględzin nie istniejących
zwłok.
Teatr
sądowy
Zebrane przez nas dowody pokazują, że w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki od początku
chodziło o ukrycie prawdy. Oprawcom księdza i ich przełożonemu płk. Pietruszce naprzemiennie
grożono i obiecywano pomoc. Mówiono im, że nawet po skazaniu przez sąd, „jak się sprawa
uciszy”, wyjdą z więzienia, a resort o nich nie zapomni. Uległość Pietruszki podczas procesu
wskazuje, że początkowo wierzył on w obietnice. Złudzenia stracił dopiero w1990 r. W obecności
Marka Nowickiego i Andrzeja Rzeplińskiego z Komitetu Helsińskiego Pietruszka złożył wówczas
ustne zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez gen. Kiszczaka. Pietruszka zeznał, że
Kiszczak obiecał mu generalskie szlify za „zrealizowanie trudnej roli” w zbrodni. Chcieliśmy o tym
porozmawiać z Adamem Pietruszką, jednak nie wyraził zgody na spotkanie. Do zacierania śladów
dochodziło jeszcze w III RP. Między innymi w latach 1989-1990 zniszczono część dokumentacji
związanej z operacją przeciwko księdzu Popiełuszce i doniesienia ulokowanych wokół niego
agentów SB.
Spirala
kłamstw
Sprawa Popiełuszki pokazuje, że już w1984 r. generałowie Jaruzelski i Kiszczak zrozumieli, iż
rozmowy z opozycją i podzielenie się władzą z wybranymi opozycjonistami to ich jedyna szansa na
przeżycie. Ujawnienie prawdy o tej zbrodni mogłoby skompromitować wielu późniejszych
uczestników „okrągłego stołu”. Część opozycjonistów była zresztą szantażowana, że jeśli Jaruzelski
Zgłoś jeśli naruszono regulamin