2013 1(1) wiosna.pdf

(3595 KB) Pobierz
REDAKTOR NACZELNY
Witold Egerth
Z-CA RED. NACZELNEGO
Tomasz Sobieraj
SEKRETARZ REDAKCJI
Wioletta Sobieraj
ADRES REDAKCJI
ul. Szkutnicza 1, 93-469
Łódź
tel.: 42 680 96 25, mail: editionssurner@wp.pl
AUTORZY
Józef Baran Klaudia Bączyk Mariusz Bober Jan Z. Brudnicki Maciej Cisło Stanley Devine
Ignacy S. Fiut Witold Egerth Stanisław Esden-Tempski Piotr Grobliński W.A. Grzeszczyk Zbigniew Joachimiak
Krzysztof Jurecki Roman Kaźmierski Marcin Królik Andrzej Jerzy Lech Marek
Ławrynowicz
Przemysław
Łośko
Roberto Michel Joanna Mieszkowicz Janusz Najder Krzysztof Niemczycki Stanisław Obirek Edward Pasewicz
Dariusz Pawlicki Robert Rutkowski Jan Siwmir Tomasz Sobieraj Wioletta Sobieraj Jan Stępień Andrzej Tchórzewski
Janusz Termer Marek Trojanowski Joanna Turek (Katowice) Joanna Turek (Łódź) Igor Wieczorek Adam A. Zych
RYSUNEK NA OKŁADCE
Chris Pavlick
ŁAMANIE
I PRZYGOTOWANIE DO DRUKU
Studio Komunikacji Wizualnej
WYDAWCA
Editions Sur Ner
Cena egzemplarza 7 zł z VAT
OD REDAKCJI
Nasze pismo powstało w listopadzie 2009 roku jako epizodyczny e-zin, którego celem było przywrócenie
polskiej krytyce literackiej wartości całkowicie niemal przez nią utraconych – niezależności, jasności
wywodu, intelektualizmu, etyczności. Drugim, nie mniej ważnym powodem powołania czasopisma była
walka z panoszącym się w naszej współczesnej literaturze duchem sarmackiego baroku, objawiającym się
głupotą, nieuctwem, prowincjonalizmen i grafomanią. Z czasem okazało się,
że
istnieje zapotrzebowanie
na wydawnictwo całkowicie autonomiczne i zyskaliśmy niebagatelną liczbę dwóch – trzech tysięcy
czytelników miesięcznie – liczbę, o jakiej wydawane w sposób tradycyjny pisma kulturalno-literackie
nawet nie mogą marzyć. Przez dwa i pół roku działalności w internecie „Krytyka Literacka” skutecznie
realizowała swój program, zgromadziła też wokól siebie znanych autorów zajmujących się literaturą,
sztukami wizualnymi, filozofią i zagadnieniami społecznymi, stając się miesięcznikiem opiniotwórczym, o
wyrazistym charakterze, istotnym głosem sprzeciwiającym się powszechnej artystycznej nieudolności,
odwróconej aksjologii, politycznej poprawności i innym bękartom lewicy i postmodernizmu.
Papierowe wersje „KL” ukazujące się w miarę finansowych możliwości wydawcy będą wyborem tekstów z
macierzystej strony
www.krytykaliteracka.blogspot.com
wzbogaconym o niepublikowane materiały.
Pierwszy numer tradycyjnego wydania czasopisma, który oddajemy w Twoje – Drogi Czytelniku – ręce,
zawiera artykuły stanowiące przykłady realizacji naszych założeń walki o Literaturę przez duże L i mamy
nadzieję,
że
spotka się on z przychylnym przyjęciem.
Jako młode pismo na polskim rynku, pragniemy kultywować tradycję starannie pielęgnowaną przez
starszych kolegów, np. z „Zeszytów Literackich”, „Odry” i „Twórczości”, i będziemy drukować głównie
teksty własne, często też o sobie, niekiedy utwory naszych przyjaciół, co przyszłym badaczom literatury
polskiej początku XXI wieku pozwoli na stworzenie jej pełniejszego, bardziej obiektywnego wizerunku.
Natomiast z przedwojennych „Wiadomości Literackich” bierzemy zwyczaj bezpardonowego rozprawiania
się z wrogami. Połączenie obu tradycji zaowocuje, mamy nadzieję, całkowicie nową jakością.
Wszystkie roczniki internetowe „Krytyki Literackiej” są również dostępne na wybranych stronach www
(Scribd, Spoti i in.) w wersji PDF.
Krytyka Literacka I/2013
Tomasz Sobieraj
KAROL MALISZEWSKI
SAJGON
Krytyk i eunuch z jednej są parafii,
Obaj wiedzą jak – lecz
żaden
nie potrafi.
Tadeusz Boy-Żeleński
Kiedy już krytyk otrząśnie się ze zniewagi i postanawia udowodnić,
że
dwuwiersz Boya to krzywdzące
uogólnienie, może zrobić się interesująco – szczególnie, gdy tym krytykiem jest nauczyciel, historyk filozofii
i doktor nauk humanistycznych w jednej osobie, mentor nowych pokoleń ludzi pióra, sędzia poetów i pisarzy,
Karol Maliszewski. Zaiste, człowiek to wielkiego ducha, skoro postanowił poddać się publicznej wiwisekcji
i opublikować, częściowo za pieniądze podatnika, „osobiste wyznania wyzwalające oczyszczający wstrząs” –
że
posłużę się cytatem z
Sajgonu,
w najkrótszy sposób charakteryzującym tę książkę.
Gdyby jednak ktoś spodziewał się w wydaniu Maliszewskiego dzieła tej miary, do jakiej przyzwyczaili nas
współcześni klasycy tego gatunku, jak np. Masłowska, Kalicińska czy Stasiuk, rozczaruje się – i to pozytywnie.
Wiem, to co piszę, jest herezją. Jednak od naszego bohatera dzieli te osoby dystans niełatwy do pokonania.
W przeciwieństwie bowiem do krótkich jak u słabego czwartoklasisty zdań Stasiuka, Maliszewski pisze zdaniami
długimi, złożonymi, pozwalającymi nabrać oddechu i pędu, wskazującymi na lepszy warsztat pisarski; od
Kalicińskiej różni go to,
że
pisze o rzeczach ważkich, a nie o pierdołach dla egzaltowanych pań i unika nieistotnego
dialogowania, zaś od Masłowskiej dzieli go ta gruba kreska, która rozgranicza ludzi w pewnym sensie
światłych
od półanalfabetów. Także w warstwie fabularnej autor
Sajgonu
potrafi wznieść się nieco wyżej, i z reporterskiej
powłoki przedstawiającej
życie
prowincji uczynić pretekst do sporu o uniwersalia – czyni to trochę nieporadnie,
naiwnie, ale zawsze jest to przynajmniej próba nadania literaturze istotności, a nie zwykłe wynurzenia gminnego
pisarza. Odwrócona aksjologia, tak niepokojąca autora, wysuwa się zatem na pierwszy plan podskórnego obiegu tej
książki, na równi z zagadnieniami egzystencjalnymi i ontologicznymi, przedstawionymi może niezbyt odkrywczo,
trochę infantylnie, jednak – o czym należy pamiętać – nie jest to praca filozoficzna, nawet nie powieść w
ścisłym
słowa tego znaczeniu, a jedynie zbiór refleksji nad rozkładającym się
światem
i postępującym zbydlęceniem
człowieka. Dlatego to,
że
Maliszewski nie potrafi narzucić sobie pisarskiej dyscypliny, pisząc często w sposób
chaotyczny, rwący się jak nie przymierzając pijacka opowieść, nie jest w stanie umniejszyć wartości tej książki
jako głosu nad stanem człowieczeństwa.
Można też czytać
Sajgon
jako utwór stanowiący z jednej strony wyraz umiłowania swojej małej ojczyzny,
a z drugiej jako przejaw frustracji i kompleksów małomiasteczkowego nauczyciela, niedocenianego literata
i starzejącego się nieuchronnie mężczyzny. Nie mniej znaczący jest interwencyjny charakter niektórych
fragmentów książki, w których autor poddaje krytyce lokalne władze (a nawet system polityczny kraju, będący
tutaj formą jakiejś zwyrodniałej demokracji zbliżonej do narodowego socjalizmu), wytyka upadek wartości
duchowych, wskazuje na intelektualną nędzę literatury, literatów i krytyków, ujawnia niesmaczne kulisy
konkursów poetyckich i niezasłużonych karier poetów, w pełnym
świetle
pokazuje głupotę systemu edukacji i jego
pracowników, obnaża miałkość i nieuctwo krytyki. Dostaje się nawet kościołowi i klerowi, co
świadczy
o odwadze Maliszewskiego, albo o skłonnościach samobójczych. Zastanawia tylko, jak to jest,
że
wcielone w różne
postacie tej książki literackie alter ego Karola Maliszewskiego oraz on sam, bohater tej niepowieści, taplający się
w bagnie polskiej rzeczywistości, nie ulegają zabrudzeniu, stanowiąc wzór etycznego dandyzmu – to już zalatuje
bajkami z mchu i paproci, na które pan doktor nas nie nabierze. Także wzorcowa mądrość bohaterów-narratorów
występujących w
Sajgonie
wydaje się podejrzana i nieco
śmieszna,
przywodzi bowiem na myśl wypracowania
uczniów podstawówek, w których programowo przedstawiają się jak skrzyżowanie
św.
Franciszka i Batmana, ale
1
Krytyka Literacka I/2013
cóż,
licentia poetica
– chociaż w przypadku prozy mocno tkwiącej w
świecie
realnym, winna być dawkowana
z umiarem.
Zdumiewa nieco pojawiający się w tej książce erotyzm. Zdumiewa nie tym,
że
jest, ale
że
taki bezbarwny, jak
w mongolskim pornolu. Widać autor wyszedł z założenia,
że
dla każdego coś miłego, bo to zwiększy sprzedaż, ale
mistrzem gatunku to on nie jest. Wykorzystałem swoje skrzywienie zawodowe i wykonałem drobną analizę
zachowań seksualnych przedstawionych na kartach tej książki. W sumie, na 27 rozdziałów
Sajgonu,
w 14 pojawia
się jakaś forma seksu, czyli w ponad połowie. Ulubionym rodzajem erotycznego szaleństwa jest dla Karola
Maliszewskiego masturbacja, pojawiająca się 4 razy, pozostałe występują jednokrotnie i pozwolę je sobie
wymienić, bo to temat, który chyba wszyscy lubią, a i uczciwość krytyka tego wymaga. A zatem: orgia, robienie
loda przez nieletnią, niezidentyfikowane zabawy pod kołdrą, rozważania o pochwach, rozważania o ruchach
frykcyjnych, seks grup mniejszościowych, przedwczesny wytrysk, fetyszyzm grupowy, pochwa indywidualna,
orgia zakonnic, wytrysk gejzeru (nie wiem, czy to się liczy, ale kto wie, Maliszewski to też poeta i przecież to może
być metafora, a może nawet alegoria). Niestety, nie są to barwne opisy, a jedynie szkice, wzmianki, sugestie,
drobne bączki, dlatego, chociaż to kuszące, nie można zaliczyć
Sajgonu
do jakże ubogiej w naszej literaturze
kategorii erotyki. Czytelnikom zaniepokojonym tak znacznym udziałem masturbacji (28,57% ogółu zachowań
seksualnych) polecam pójście na konkurs poetycki – jurorom (obojga płci) naprawdę nic innego nie pozostaje,
szczególnie jeśli mają do czynienia z twórcami awangardowymi. Niemniej, po tych twardych danych
statystycznych, trochę strach zajrzeć do Nowej Rudy, szczególnie w czasie wakacyjnych ekskursji, kiedy to
uwolniony od szkolnych obowiązków i wypoczęty Karol Maliszewski przechadza się po miasteczku i okolicach,
i nie wiadomo, co myśli wspinając się niczym prowincjonalny Settembrini na równie prowincjonalną
Czarodziejską Górę, czyli np. Wielką Sowę. Uprasza się zatem o niewysiadanie z samochodu, a najlepiej to od razu
walić przez Kłodzko na Kudowę i do Czech albo Austrii. No, chyba
że
komu wszystko jedno.
O ile erotyczna wyobraźnia Karola Maliszewskiego w istocie nie ma dla nas większego znaczenia, to powinna nas
interesować jego wyobraźnia w ogóle – w końcu podobno to pisarz i poeta, a nie reporter. Od lat twierdzę,
że
rzeczywistość powinna być pokarmem, który artysta zamieni w energię, energię, która olśni. Rzeczywistość
powinna być strawą, z jakiej artystyczne zwierzę zbuduje mocne tkanki, kości,
ścięgna,
mięśnie i krew swojej
sztuki. Jednak większość – tak zwanych – artystów i krytyków uważa,
że
samo
życie
jest sztuką i wystarczy je
opisać, najlepiej awangardowo, czyli nieudolnie, by powstało dzieło – ci stanowią ten porykujący głośno tłum
niedouków. Karol Maliszewski ma większą
świadomość,
bo jednak skończył szkołę a nawet ma doktorat – co
prawda o dyskusyjnych znamionach naukowości, ale zawsze – zatem usiłując przypodobać się wszystkim, wybrał
coś pomiędzy odtwórczością a kreacją, rynsztokiem a estetyzmem, bełkotem a intelektualizmem, czyli krótko:
sztuką ludową a elitarną, co powoduje jego rozdarcie, a nawet niesie ze sobą ryzyko jeśli nie depresji, to
schizofrenii. Cóż, nie każdego stać na to,
żeby
zachować się jak podmiot liryczny w wierszu Roberta Frosta
The
Road Not Taken,
i nie można tego wymagać od słabej, człowieczej istoty, podszytej dzieckiem i targanej
sprzecznościami. Można natomiast od niej wymagać, szczególnie jeśli jest nauczycielem,
żeby
ustaliła zasady
i trzymała się ich, a jeśli i to za dużo, by przyjęła zasady cudze, i zaczęła stosować jako program własny, twardo
i konsekwentnie. Karol Maliszewski jednak nie wybrał
żadnej
z dróg i wlazł w krzaki między nimi, co jakiś czas
gubiąc się i po omacku trafiając na jedną lub drugą, za każdym razem zachwycając się odkryciem, po czym
z masochistycznym upodobaniem zapada w ciernie, kalecząc się jak niesforny Karolek, który nigdy, na złość
wszystkim, nie zostanie mężczyzną. Postawa naiwna, która doprowadziła do tego,
że
to, co robi w literaturze, nie
jest pełne, nie jest nawet zamkiem z piasku, jest dopiero piaskowym podzamczem. To i tak więcej, niż
u większości, ale za mało, aby być z siebie zadowolonym, do tego wystarczy jedynie na nadmuchaną wielkość,
jakich już pełno w polskim grajdole. A przecież każdemu poważnemu artyście chodzi o wielkość prawdziwą.
Wracając do rzeczywistości jako pokarmu dla wyobraźni – Karol Maliszewski pokarm znajduje, bo pełno go
dookoła, ale niestety, ma problemy z przyswajaniem, więc szybko wydala niestrawione resztki, przez co nie rośnie,
słabnie i popada w anemię. Skutek jest taki,
że
zamiast pełnego fantazji i nowych artystycznych bytów ryku lwa
z Nowej Rudy, mamy
żałosne
skamlenie kojota – skamlenie na pogarszającą się rzeczywistość, której sam,
w jakimś sensie, jest twórcą.
2
Krytyka Literacka I/2013
W sumie jednak
Sajgon
jest głosem istotnym – oczywiście nie jako dzieło literatury pięknej, bo twórcza impotencja
i warsztatowe braki to wykluczają, ale istotnym jako przyczynek do, może w końcu poważnego i rzeczowego,
dyskursu o jej stanie, o dewaluacji wartości i konieczności ich przewartościowania. A
że
to głos jednego z tych,
którzy sami nagrzeszyli jako sędziowie poetów i pisarzy promując mierność, ludowość i wtórność, to lepiej, bo
świadczy
albo o nieznośnym poczuciu winy i chęci naprawy wyrządzonych szkód, albo o nieskrywanej hipokryzji,
pysze i arogancji. Obie ewentualności mnie cieszą, bo też mam paskudny charakter.
A teraz jeszcze gratis dla czytelnika niniejszej pracy sprowokowany dziwacznym obyczajem kultywowanym przez
polską krytykę, a polegającym na streszczaniu fabuły i komentarzach do niej. Zwyczaj ten wynika zapewne z luk
w edukacji, ale zaczął mi się podobać, bo czyni pracę krytyczną
łatwiejszą
i bardziej zabawną, więc postanowiłem
go przyswoić i powołać do
życia
„nową
świecką
tradycję”, czyli dołączać do mojego tekstu trawestację, burleskę,
satyryczne streszczenie – jak kto woli, niekiedy używając słów autora, czasem jego uczniów, apostołów
i apologetów. Mam nadzieję,
że
zachęci to do lektury książki. Owoc tego eksperymentu poniżej.
Rozdział I
Literackie alter ego autora jest rozdwojone – to nauczyciele: Teodor Szeremeta, mówiący prowincjonalną
polszczyzną ortograficzny ortodoks, i on sam, Karol Maliszewski. Toczą bój o poprawną ortografię,
a koleżanka z pracy, Janina
Świstak,
to ewidentna półanalfabetka. K.M. sugeruje,
że
nauczyciele, czyli także jego
koledzy i koleżanki, to bezmyślne głupole po studiach wieczorowych (przy czym on też, zdaje się, kończył
polonistykę na wieczorowo-podyplomowych-skróconych kompletach). Bohater zresztą ma wątpliwości, czy nie
jest taki sam, jednak po chwili rozwiewa je na swoją korzyść twierdząc,
że
posiada wyższą
świadomość,
przez co
należy do odmiany intelektualnie górującej nad resztą nauczycielskiego (i nie tylko) plebsu, czego dowodem jest
to,
że
pisze (sic!) – ryzykowne stwierdzenie w czasach literatury opanowanej przez dyslektycznych niedouków.
Bohater nie kryje swojego upodobania do ochlejstwa, co, jak można sądzić, jest typowo nauczycielską
przypadłością. Heroicznie walczy z religijną grafomanią (ale trochę szkoda,
że
nie ze
świecką
– ale jakże mógłby –
K.M. w realu to przecież apologeta grafomanów). Nie lubi się z myślącym i niesfornym samochodem produkcji
japońskiej, przywodzącym na myśl deliryczne wizje. Udaje się więc na szkolną pielgrzymkę do Częstochowy,
gdzie w kolejce do kibla snuje naiwne rozważania egzystencjalne przeplatane pseudoontologicznym baraboleniem
(nie pozbawionym w chwilach większej jasności umysłu diagnoz odważnych). Rozdział kończy się masturbacją
bohatera w sądzie – wykonaną profesjonalnie przez panią prokurator – i szczęśliwie, wytryskiem.
Rozdział II
Bohaterem jest prowincjonalny
żurnalista
cierpiący na
weltschmerz,
który stawia diagnozę stanu społeczeństwa,
znajdując w nim jedynie 5% sprawiedliwych (jak to policzył?) do których oczywiście sam się zalicza. Podniesiony
na duchu usiłuje uwieść kulawą koleżankę z pracy, ale bez powodzenia. Dopiero podczas ogólnomiasteczkowej
orgii w poniemieckich bunkrach odbywa upragniony stosunek płciowy z wyżej wymienioną niewiastą, po którym
awansuje, toczy boje z małomiasteczkową sitwą (do której oczywiście należy także babrzący się w moralnym
bagnie kler), wynosi na szczyty lokalną gazecinę i czyni za jej pomocą dobro, obsypując mieszkańców Radkowa
(koło Nowej Rudy) deszczem pieniędzy.
Rozdział III
Bohater obejmuje sytuację myślą i daje wskazówkę młodym adeptom sztuki pisarskiej,
że
należy panować nad
fragmentem
świata,
jednocześnie odważnie rezygnuje z pojęcia „widoczne szwy” na rzecz pociągania za
niewidoczne sznurki. My też wolimy pociągać. Na scenie pojawia się tajemnicza Marysia, poddana równie
tajemniczym badaniom, dzięki którym ma papiery na rozmnażanie. Przychodzi wiosna i
śpiewają
ptaki a półmyśl
bohatera pragnie zaistnieć obiektywnie. Marysia zbliża się do murarza Janka i udziela się społecznie wokół
kościoła i harcerstwa, a Janek obwąchuje brunetkę wydzielającą woń (jaką i skąd, K.M. taktownie milczy).
Rozlega się lament nad ciężkim losem utalentowanej młodzieży z małych miasteczek (do której kiedyś K.M.
należał, to wie jak to jest). Marysia tłumaczy,
że
nie pisze wierszy, bo z nią i ze
światem
wszystko jest w porządku
(tak, według wielu poezja winna mieć charakter interwencyjny, nie intelektualno-estetyczny).
Świat
jest w tym
rozdziale podobny do
świata
orwellowskiego albo naszego, szczęśliwie, można się onanizować, co Janek czyni
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin