Rozdzial56.txt

(26 KB) Pobierz
310






























          Rozdział 56
           Pónym popołudniem pan Gumb zabrał się znowu do dzieła.
           Z zastygłymi niebezpiecznie w oczach łzami, obejrzał kilkakrotnie swój program 
        wideo. Na małym ekranie telewizora Mama wspinała się na zjeżdżalnię, a potem sunęła 
        w dół do basenu i znowu w dół do basenu. Jame Gumb oglšdał jš przez łzy, wszystko 
        było zamazane, tak jakby sam siedział w basenie.
           Na brzuchu położył sobie termofor z goršcš wodš. Jej bulgot przypominał burczenie 
        w brzuszku małej suczki.
           Nie mógł znieć tego ani chwili dłużej  tego, co siedziało w jego piwnicy, trzymajšc 
        Skarbunię w niewoli i napawajšc jš lękiem. Suczka cierpiała, wiedział o tym. Nie był 
        pewien, czy zdoła to zabić, nim zraniona zostanie miertelnie Skarbunia, ale musiał 
        spróbować. Natychmiast.
           Zdjšł ubranie i nałożył na siebie szlafrok  zawsze dokonywał dzieła nagi i krwawy, 
        jak nowo narodzony.
           Z dużej apteczki wyjšł mać, którš smarował suczkę, kiedy podrapał jš kot. Wzišł 
        także kilka bandaży, kilka plastrów opatrunkowych i plastikowy kołnierz elżbietański", 
        który dał mu kiedy weterynarz, by przeszkodzić Skarbuni w lizaniu jštrzšcej się ranki. 
        W piwnicy miał łyżki do przytrzymywania języka, mógł ich użyć jako łubków do jej 
        złamanej łapki. Miał także tubkę Sting-Eez, żeby ulżyć jej cierpieniom na wypadek, 
        gdyby ta głupia zdšżyła jš zranić przed mierciš.
           Jeli strzeli precyzyjnie w głowę, będzie musiał powięcić jedynie włosy. Skarbunia 
        była warta więcej niż włosy. Włosy będš ofiarš, jakš złoży na rzecz jej uwolnienia.
           Teraz cicho po schodach do kuchni. A potem boso, bez pantofli, do piwnicy, 
        trzymajšc się blisko ciany, żeby nie zaskrzypiały stopnie.
           Nie zapalił wiatła. Na dole skręcił w prawo, do warsztatu. Macał przed sobš drogę w 
        znajomych ciemnociach, stopami wyczuwał zmiany wysokoci podłogi.
           Zawadził rękawem o klatkę i usłyszał cichy skrzek rozgniewanej ćmy. A oto szafa. 
        Znalazł latarkę i założył gogle. wiat zajaniał na zielono. Stał przez chwilę i 
        przysłuchiwał się uspokajajšcemu bulgotaniu zbiorników i sykowi goršcej pary w rurach. 
        Pan ciemnoci, królowa ciemnoci.
           Latajšce ćmy zostawiały fluoryzujšce smugi w polu jego widzenia, na twarzy czuł 
        powiew przecinajšcych ciemnoć puszystych skrzydeł.
           Sprawdził pistolet. Python załadowany był specjalnymi nabojami kaliber 38 z 
        ołowianym czubkiem. Eksplodujš po wejciu w czaszkę, powodujšc natychmiastowš 
        mierć. Jeżeli w chwili strzału będzie znajdowała się w pozycji stojšcej, jeżeli trafi jš 
        prosto w czubek głowy, prawdopodobieństwo wyjcia naboju przez dolnš szczękę i 
        zniszczenia piersi będzie mniejsze niż w wypadku pocisków z pistoletu Magnum.
           Cicho podkradał się na zgiętych kolanach, zaciskajšc na starych deskach palce z 
        pomalowanymi paznokciami. Cicho po wysypanej piaskiem podłodze pomieszczenia, 
        gdzie znajdował się loch. Cicho, ale nie za wolno. Nie chciał, żeby jego zapach dotarł do 
        nozdrzy leżšcej na dole suczki.
           Cembrowina zajaniała na zielono, inny odcień miały kamienie, inny zaprawa 
        murarska. Widział wyranie wszystkie słoje drewnianej pokrywy. wiecšc latarkš zajrzał 
        do rodka. Byli tam. Materiał leżał na boku, niczym olbrzymia krewetka. Chyba spał. 
        Skarbunia zwinięta przy jego boku, pewnie spała. Och, proszę, aby tylko żyła.
           Głowa była odsłonięta. Kusiło go, żeby strzelić w szyję  w ten sposób ocaliłby 
        włosy. Nie, to zbyt wielkie ryzyko.
           Gumb przechylił się przez krawęd otworu, jego szypułkowate gogle lustrowały dno 
        studni. Mimo wielkiego kalibru python jest doskonale wyważony, co ułatwia dokładnoć 
        celowania. Musiał owietlić leżšcy w dole materiał snopem podczerwieni. Celował 
        dokładnie w bok głowy, w spotniałe włosy na skroni.
           Hałas albo zapach  trudno zgadnšć  i suczka zerwała się nagle skomlšc i 
        podskakujšc w górę. Catherine Baker Martin złapała suczkę i nakryła jš i siebie 
        materacem. Teraz widział tylko dwa garby pod materacem, nie potrafił rozpoznać, gdzie 
        jest pies, a gdzie Catherine. Patrzšc w dół w wietle podczerwieni, nie mógł dobrze 
        ocenić wysokoci. Nie wiedział, które z wybrzuszeń tworzy Catherine.
           Ale widział Skarbunię, jak skakała. Wiedział teraz, że wcale nie ma
           złamanej nogi, wiedział zarazem co jeszcze: Catherine Baker Martin nie potrafi 
        skrzywdzić suczki, w każdym razie w nie większym stopniu niż on sam. Och, co za ulga, 
        sympatia, jakš oboje darzyli psy, ułatwia mu sprawę. Może spokojnie strzelić jej w te 
        przeklęte nogi, a kiedy chwyci się za nie, odstrzelić jej tę zasranš głowę. Teraz nie musi 
        już zachowywać ostrożnoci.
           Zapalił wiatła, wszystkie cholerne wiatła w piwnicy i przyniósł reflektor z 
        magazynku. Całkowicie się kontrolował, reagował prawidłowo, o niczym nie zapominał: 
        wracajšc z warsztatu napucił trochę wody do zlewozmywaków, żeby jaka mazista ciecz 
        przypadkiem nie zatkała syfonu.
           Kiedy z reflektorem w ręku, gotów do dzieła zbiegał po schodach, przy drzwiach 
        odezwał się dzwonek.
           Właciwie zazgrzytał i zachrobotał. Musiał zatrzymać się, żeby uprzytomnić sobie, co 
        to za dwięk. Nie słyszał go od lat, nie miał pojęcia, że nadal jest sprawny. Zamontowany 
        na klatce schodowej tak, aby można go było słyszeć na górze i na dole, rozdzwonił się 
        teraz bez opamiętania, czarny metalowy dzyndzel pokryty warstwš kurzu. Kiedy na niego 
        spojrzał, zadzwonił ponownie, dzwonił i dzwonił, aż sfruwał z niego kurz. Kto stał przed 
        frontowymi drzwiami i naciskał stary przycisk oznaczony napisem DOZORCA.
           Chyba sobie pójdzie.
           Gumb podłšczył reflektor do gniazdka.
           Tamten nie rezygnował.
           Z dna studni dochodziły jakie słowa, ale Gumb nie zwrócił na nie uwagi. Dzwonek 
        dwięczał, chrobotał, kto oparł się po prostu o przycisk.
           Lepiej wejć na górę i zerknšć, co dzieje się przy drzwiach wejciowych. Długa lufa 
        pythona nie mieciła się w kieszeni szlafroka. Położył broń na blacie warsztatu.
           Był w połowie schodów, kiedy dzwonek umilkł. Odczekał kilka chwil. Cisza. 
        Postanowił tak czy owak rzucić okiem. Kiedy przechodził przez kuchnię, kto zapukał 
        głono do tylnych drzwi, aż podskoczył z wrażenia. W spiżarni obok tylnych drzwi 
        schowana była wiatrówka. Wiedział, że jest naładowana.
           Przez zamknięte drzwi piwnicy nie dotrš do kuchni nawet najgłoniejsze wrzaski z 
        dołu, tego był pewien.
           Walenie odezwało się ponownie. Uchylił drzwi nie spuszczajšc ich z łańcucha.
            Próbowałam od frontu, ale nikt nie otwierał  powiedziała Clarice Starling.  
        Szukam rodziny pani Lippman, czy mógłby mi pan pomóc?
            Nie mieszka tutaj nikt z jej rodziny  odparł Gumb i zamknšł drzwi. Schodził z 
        powrotem po schodach, kiedy walenie rozległo się ponownie, tym razem dononiej.
           Uchylił drzwi na łańcuchu.
           Młoda kobieta przysunęła do szpary swojš legitymację. Wystawiona była przez 
        Federalne Biuro ledcze.
            Przykro mi, ale muszę z panem porozmawiać. Chcę odnaleć kogo z rodziny pani 
        Lippman. Wiem, że tu mieszkała. Chcę, żeby mi pan pomógł.
            Pani Lippman nie żyje od bardzo dawna. Nie miała żadnych krewnych, o których 
        bym wiedział.
            Nie zna pan jej adwokata albo księgowego? Kogo, kto przechowywałby księgi 
        firmy? Czy znał pan osobicie paniš Lippman?
            Tylko przelotnie. O co chodzi?
            Prowadzę ledztwo w sprawie mierci Fredriki Bimmel. Kim pan jest, jeli można 
        wiedzieć?
            Jack Gordon.
            Czy zetknšł się pan z Fredrikš Bimmel, kiedy pracowała u pani Lippman?
            Nie. Czy to nie była taka duża, gruba osoba? Chyba jš widywałem, ale nie jestem 
        pewien. Nie chciałem być niegrzeczny, po prostu spałem... Pani Lippman miała 
        adwokata, mam chyba gdzie jego wizytówkę, zobaczę, może uda mi się jš znaleć. 
        Proszę, niech pani wejdzie do rodka. Trochę mi zimno, poza tym zaraz czmychnie przez 
        tę szparę moja kotka. Za nic jej potem nie złapię.
           Przeszedł do biurka w odległym kšcie kuchni, otworzył żaluzjowe drzwiczki na górze 
        i przeglšdał zawartoć przegródek. Starling weszła do rodka i wyjęła z torebki notatnik.
            To potworna historia  powiedział, przeszukujšc biurko.  Dreszcz mnie ogarnia 
        za każdym razem, kiedy o tym pomylę. Sšdzi pani, że policja bliska jest ujęcia sprawcy?
            Niezupełnie, ale pracujemy nad sprawš, panie Gordon. Czy ten dom objšł pan w 
        posiadanie po mierci pani Lippman?.
            Tak.  Gumb pochylił się nad biurkiem, plecami odwrócony był do dziewczyny. 
        Otworzył szufladę i przewracał w niej papiery.
            Czy zostały tutaj jakie sprawozdania? Księgi handlowe?
            Nie, zupełnie nic. Czy FBI ma jakš teorię? Tutejsza policja zachowywała się tak, 
        jakby nie wiedziała, od czego ma zaczšć. Majš jaki rysopis albo odciski palców?
           Z fałdów szlafroka na plecach Gumba wysunęła się ćma trupia główka. Zatrzymała się 
  ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin