Fryderyk Hölderlin- patmos.pdf

(298 KB) Pobierz
Ta lektura,
podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu
Wolne Lektury
przez
fun-
dację Nowoczesna Polska.
FRYDERYK HÖLDERLIN
Patmos¹
ł.  
a
Bliski jest
I do ujęcia trudny jest Bóg.
Lecz gdzie jest niebezpieczeństwo, wzrasta
Także to, co ocala.
Mroki zamieszkują
Orły, i bez trwogi stąpają
Synowie Alp ponad otchłanią
Na mostach lekko wzniesionych.
Tedy², skoro spiętrzone są wokół
Wierzchołki czasu
I najukochańsi mieszkają w pobliżu, słabnący
Na górach, najbardziej rozdzielonych oddalą,
O, daj wody niewinnej,
Skrzydlisk użyczże nam, najwierniejszym, wspomóż
Na tamtą stronę przejść oraz z powrotem nawrócić.
Tak rzekłem i oto mnie uprowadził
Szybciej, niźlim przypuszczał³,
I w dal, gdziem nigdy nie sądził,
Iż wkroczę, geniusz jakowyś
Z domu mego własnego. Lśniły zmierzchowo
W pół zmroku, kiedym tak kroczył,
Bór cienisty
I tęskniące potoki
Ojczyzny; nigdym nie zaznał⁴ tych krain.
Lecz w świeżym już blasku niebawem
Tajemniczo
W złotawym dymie rozkwitło,
Wyrosło, o, jak szybko,
Wraz z krokami słońca,
Pachnąc tysiącem szczytów.
Ku mnie, o, Azjo, rozwarta przede mną, i oślepiony, szukałem
Czegoś, com znał, gdyż nie nawykłem,
Do tych ulic przestronnych, skąd
Opada stromo z Tmolusa⁵
¹Patmos — wyspa gr. na Morzu Egejskim, blisko wybrzeży tureckich; należy do archipelagu Dodekanez. Na
Patmos przebywał przymusowo św. Jan, autor Apokalipsy, i Grota Apokalipsy jest do dziś celem pielgrzymek
chrześcijan.
²t (daw.) — więc, zatem.
³
m
s a
— niż przypuszczałem.
m
a a
— nigdy nie zaznałem.
mo s,
własc.
mo os
— góra w starożytnej Lidii (dziś zach. Turcja), wg mit. gr. miejsce pojedynku
muzycznego Apollona i Marsjasza.
ao
om
a
Góry
Paktol⁶, zdobiony złotem,
I Messogis się dźwiga i Taurus,
A w kręgu rozkwieconych ogrodów,
Cichy płomień. Ale na świetle
Kwitnie wysoko srebrzysty śnieg,
I, świadek nieśmiertelnego życia,
Na niedostępnych murach,
Wzrasta pradawny bluszcz, a wspierane
Są kolumnami żywymi, cedrami oraz wawrzynem,
Dostojne,
Niby przez bogów wzniesione, pałace.
Ale wokół bram Azji,
Wijąc się tam i sam,
W niepewnej morskiej dolinie, szumi
Wiele gościńców bez cienia.
Lecz znajome są wyspy żeglarzom.
A, żem posłyszał,
Iż jedna, w pobliżu leżąca,
To Patmos,
Tedym wielce zapragnął⁷,
Tam oto zażyć gościny i tam to
Do ciemnej zbliżyć się groty.
Gdyż, nie jak Cypros,
Obfity w strugi, ani
Inny jakowy ostrów,
Wspaniale nie dźwiga się Patmos.
Ale gościnny
W każdym uboższym domostwie
Jest jednak.
Tak, kiedy korab rozbiwszy, lub skargę wznoszący
O domowe ognisko, albo
Przyjaciela, z którym skazano go na rozłąkę,
Zbliża się kto
Z obcych, chętnie go wysłucha; a jego dzieci,
Głosy gajów gorących,
I tam, gdzie piaszczyste wybrzeże opada i rozdwaja się
Pól płaszczyzna, brzmienia tych głosów
Nasłuchują go i miłujący odzywa się oddźwięk
Skargom owego męża. Tak piastował
Ongi⁸ ulubionego bóstwu
Zwida⁹, który w błogiej młodości
Odszedł
Wraz z Najwyższego synem, nierozdzielny; albowiem
Ów, dźwigający burze, miłował prostotę
Ucznia, a ten baczny mąż
Pilnie oglądał oblicze Boga,
Kiedy u tajemnicy szczepu winnego
Wespół siedzieli porą wieczerzy,
I, w wielkiej swej duszy przeczuwający zgon,
Wypowiedział to Pan i ostatnia miłość; nigdy bowiem podówczas
⁶Pa
to
(gr. Paktolos, tur. Sart Çayı) — rzeka w zach. Turcji (w starożytnej Lidii); w starożytności z Paktolu
wydobywano kruszec do bicia monet.
⁷t
m
a a
— wtedy zapragnąłem wielce.
⁸o (daw.) — dawniej, kiedyś.
— tu: duch, widmo.
Gość
Święty

 
 
Patmos
Dość wypowiedzieć nie zdołał o słów dobroci
I rozweselać nimi, gdy widział przed sobą
Zagniewanie świata.
Gdyż wszystko jest dobre. Po czym zmarł. Wiele by trzeba
Rzec o tym. I dojrzeli go jeszcze, jak spoglądał zwycięsko,
Przyjaciele, przy końcu, gdy był najbardziej radosny.
Lecz, ożałobieni¹⁰, zasmucali się nad nim, gdy oto
Wieczór już zapadł, zdumieni,
Gdyż w duszach postanowili to, co wielkie, mężowie,
A przecie miłowali pod słońcem
Życie i opuścić nie chcieli
Oblicza Pana
Oraz ojczyzny. Wszczepione
Było to w nich, jak płomień w żelazo, a u boku ich
Kroczył cień miłowany.
Tedy zesłał im
Ducha, zaprawdę
Zatrząsł się dom i gromy Boga,
Hucząc z dala,
Toczyły się ponad przeczuwającymi głowami,
Gdy zadumani kamiennie, zgromadzeni byli
Heroje¹¹ śmierci,
Teraz oto, kiedy rozstając się,
Raz jeszcze im się pojawił.
Gdy oto zgasło słońce dnia,
Królewskie, i złamało
Promieniejące prosto
Berło, cierpiąc bosko, nieprzymuszone:
Albowiem powrócić miało
O wyznaczonym czasie. Straszliwe by potem
Było i nagle urwane, niewierne
Dzieło człowieka, a stało się radością
Od teraz oto
Zamieszkać w miłującej nocy i zachować
W oczach naiwnych niezachwiane
Otchłanie mądrości. A zielenią się
W głębi na stokach gór żywe zarówno obrazy.
Jednak straszliwe jest, kiedy tu i ówdzie
Bóg nieskończenie rozprasza to, co jest żywe.
Gdyż to już znaczy porzucić oblicze
Druha drogiego
I w dal poza turnie się wspiąć
Samemu, gdzie, rozpoznany dwojako,
W jeden głos zestrojony niebiański był ducha; a nie był on zwiastowany, lecz porwał
Za kudły, obecny,
Kiedy z nagła,
Uchodząc w dal, wstecz spojrzał ku nim Bóg,
I, przysięgający,
Aby je ujął, jakby związani
Linami złotymi, odtąd
Zło nazywając imieniem, dłonie sobie podali.
¹⁰o
a o o
— osierocony, pozostający w żałobie.
¹¹
o
(z ukr.) — bohater.
Święty

 
 
Patmos
Ale, gdy umrze niebawem
Ów, któremu piękno
Najbardziej wierne było,
Iż sama postać jego
Cudem była i owi wszyscy niebiańscy
Ukazywali nań, a kiedy wieczną zagadką będąc wzajem dla siebie,
Nie mogący wzajem ująć się,
Którzy żyli pospołu
W pamięci; a duch nie tylko piasek,
Albo wierzby unosi z sobą i świątynie
Porywa, kiedy rozwiewa się
Cześć półboga i jego bliskich,
A nawet najwyższy odwraca oblicze,
Że nigdzie niepodobna ujrzeć w niebiosach
Ani na ziemi zielonej
Tego, co jest nieśmiertelne: cóżże to jest?
To rzut siewcy, kiedy szuflą podbiera pszenicę
I ku klarowności dorzuca, kołysząc ją ponad klepiskiem
Plewy do stóp się sypią, ale
Przy końcu wyłuska się ziarno.
A nie szkoda, jeśli co nieco
Zatraca się i z wieści
Przebrzmiewa żywy dźwięk:
Albowiem dzieło boskie jest podobne naszemu.
Nie pragnie wszystkiego naraz dokonać Najwyższy.
Wprawdzie szyb dźwiga żelazo
A rozżarzone żywice Etna;
Tedy miałbym dostatek,
By ukształtować obraz i podobnym ujrzeć
Takiego, jakim był, Chrystusa.
Jeśli jednak jakowyś sam by siebie rozniecił,
I, przemawiając smutnie, po drodze, gdy jestem bezbronny,
Gdyby mnie napadł, iżbym się zdumiał i zapragnął
Naśladować ten obraz Boga, ja, rab¹² —
W gniewie widziałem raz jeden
Widzialnego Pana niebiosów¹³: nie, iżbym miał być czymś, lecz
Bym się pouczył. Są dobrotliwi oni, ale najbardziej im nienawistne
Jest, dopóki władają, to, co fałszywe, a wtedy
Wśród ludzi to, co jest ludzkie, już jest bez znaczenia.
Gdyż nie oni to rządzą, ale on rządzi,
Los śmiertelny, i przeobraża ich dzieło
Samo z siebie i spiesznie skłania je ku zakończeniu.
Kiedy bowiem wyżej wznosi się niebiański
Wchód triumfalny, nazwany jest słońcu równy
Przez silnych — weselący się syn Najwyższego.
On, hasło; a tutaj
Skłania się w dół berło śpiewu.
Gdyż nic pospolite nie jest. Wskrzesza
Z martwych umarłych, co nie są jeszcze w niewoli
U rubaszności. Ale czeka wiele
Oczu lękliwych,
By ujrzeć światło. Niechętnie
Zakwitnąć muszą na ostrym promieniu,
¹²
a
(daw.) — niewolnik.
¹³
os
— dziś popr. forma D. lm: niebios.
Bóg

 
 
Patmos
Zgłoś jeśli naruszono regulamin