In Death 33 - Smierc o polnocy - Nora Roberts.txt

(534 KB) Pobierz
J. D. ROBB





Tytuł oryginału THREE IN DEATH

„Interlude in Death”

„Midnight in Death”

„Haunted in Death”





Uczenie się to nie dziecinna zabawa;

Nauka związana jest z cierpieniem



ARYSTOTELES





Szczęśliwe dziecko, którego ojciec idzie do diabła.



SZESNASTOWIECZNE PRZYSŁOWIE





Różne są oblicza morderstwa. Niektóre są stare jak świat, ich bruzdy wypełnia krew, przelana przez Kaina. Stróż brata okazuje się jego katem.

Zamknięcie tego konkretnego zabójstwa było dość łatwe. Ostatecznie lista podejrzanych była bardzo krótka.

Ale z czasem mieszkańców Ziemi przybyło i wczesną wiosną 2059 roku było ich już tak dużo, że zaczęli opuszczać rodzinną planetę i zapełniać sztuczne światy i satelity. Zdolność tworzenia własnych światów, sama czelność, by porwać się na coś takiego, niestety nie oznaczała, że przestali zabijać bliźnich.

Metody były czasem zdumiewająco wyrafinowane, kiedy indziej - całkiem prymitywne, ale ludzie, pozostając ludźmi, potrafili wbić komuś prosto w serce zaostrzony kołek z powodu kłótni o zagon sałaty.

Przez stulecia natura ludzka wymyśliła wiele sposobów zabijania, przybyło motywów i potencjalnych ofiar. Zrodziła się też potrzeba karania winnych i stworzono po temu cały system.

Karanie winnych i potrzeba oddania sprawiedliwości pokrzywdzonym stały się - a może były od czasów tamtego skrajnego przypadku rywalizacji braci - sztuką i nauką.

W obecnych czasach bardzo szybko morderstwo prowadziło do miejsca odosobnienia. W stalowo - betonowej klatce ma się dużo czasu na rozmyślania o tym, gdzie popełniło się błąd.

Ale umieszczenie winowajcy tam, gdzie zgodnie z poczuciem sprawiedliwości jego miejsce, pozostało sztuką. Wymagało istnienia całej organizacji. A organizacja pociąga za sobą konieczność stworzenia zasad, technik postępowania, zapewnienia dopływu siły roboczej.

I od czasu do czasu konferencji, by edukować i informować.

Jeśli chodzi o porucznik Eve Dallas, wolała stawić czoło zgrai szalonych ćpunów, niż poprowadzić seminarium na temat morderstwa. Ćpuny przynajmniej nie peszyły człowieka kompletnie.

Jakby mało było tego, że wytypowano ją do udziału w Międzyplanetarnej Konferencji Ochrony Porządku Publicznego i Bezpieczeństwa, jakby nie dość przerażające było to, że jej własny komendant polecił Eve poprowadzić owo seminarium, to jeszcze na dodatek cały ten cholerny spęd miał się odbyć poza Ziemią.

Nie mogli tego zrobić w Nowym Jorku? - myślała Eve, leżąc na brzuchu w hotelowym łóżku. Nie mogli znaleźć żadnego odpowiedniego na to miejsca na całej przeklętej Ziemi? Nie, musieli wysłać gliniarzy i techników w kosmos.

Boże, nienawidziła podróży kosmicznych.

I w całym znanym wszechświecie komisja ustalająca miejsce konferencji musiała wybrać centrum rekreacyjne Olympus. Eve czuła się okropnie nie tylko dlatego, że znajdowała się w kosmosie, ale również dlatego, że musiała wygłosić odczyt na seminarium w sali konferencyjnej jednego z najbardziej luksusowych hoteli należących do jej męża.

To było krępujące.

Podstępny sukinsyn, pomyślała, zastanawiając się, czy zregenerowały się już wszystkie jej mięśnie i kości, które doznały wstrząsu podczas lądowania na Olympusie. Zaplanował to i wcielił w życie. A teraz ona musiała za to płacić.

Musiała udzielać się towarzysko, uczestniczyć w spotkaniach. Musiała - najdroższy Jezu - wygłosić mowę. A za niespełna tydzień będzie musiała znów wsiąść do wyszukanej latającej śmiertelnej pułapki Roarke'a, żeby wrócić do domu.

Ponieważ na samą myśl o tym wywracały jej się wnętrzności, zaczęła rozważać, jakie są plusy spędzenia reszty życia na Olympusie.

Czy byłoby to bardzo trudne?

Znajdowały się tu hotele, kasyna, domy, bary, sklepy. Czyli mieszkali tu ludzie. Tam, gdzie są ludzie - błogosławiona niech będzie ich podstępna natura - tam zdarzają się przestępstwa. A tam, gdzie przestępstwa, są potrzebni gliniarze. Mogła zamienić odznakę Policji Nowego Jorku na identyfikator funkcjonariusza Międzyplanetarnej Jednostki Ochrony Porządku Publicznego.

- Mogłabym pracować w policji międzyplanetarnej - mruknęła pod nosem.

- Naturalnie. - Roarke skończył analizowanie raportu o jednej ze swoich nieruchomości. - Ani się zorientujesz, jak spowszednieje ci podróżowanie z Ziemi na stację kosmiczną czy satelitę. Poza tym wyglądałabyś uroczo w tym niebiesko - białym mundurze i botkach do kolan.

Te słowa podziałały na nią jak zimny prysznic. No tak, określenie „międzyplanetarny” w nazwie jednostki ostatecznie nie pozostawia złudzeń.

- Pocałuj mnie gdzieś.

- Proszę bardzo. - Podszedł do niej, pochylił się i dotknął ustami jej pośladka. A potem zaczął je przesuwać wyżej.

W przeciwieństwie do żony, czuł przypływ energii, kiedy podróżował w kosmosie.

- Jeśli sądzisz, że zgodzę się na bara - bara, kolego, to jesteś w błędzie.

- Zaryzykuję. - Niespiesznie przesuwał ustami wzdłuż jej pleców. Kiedy dotarł do karku, zaczął całować szyję Eve tuż poniżej linii krótko ostrzyżonych, w tej chwili potarganych, włosów. I czując, jak po ciele jego żony przebiegł dreszcz, uśmiechnął się szeroko i przewrócił ją na wznak.

Zmarszczył lekko czoło, dotykając palcem dołka w jej brodzie.

- Jesteś jeszcze trochę blada. Spojrzała na niego chmurnie swoimi złotobrązowymi oczami, a na jej wargach pojawił się złośliwy uśmiech.

- Jak tylko znów stanę na nogi, zdzielę cię w tę twoją ładną buźkę.

- Już nie mogę się doczekać. A na razie... - Zaczął rozpinać jej koszulę.

- Zboczeniec.

- Dziękuję, pani porucznik. - Ponieważ należała do niego, co stale wywoływało w nim zachwyt, pocałował ją w dekolt, potem ściągnął jej buty i spodnie. - I mam nadzieję, że wkrótce dojdziemy do części perwersyjnej naszego programu. Ale na razie... - Wziął ją na ręce i wyniósł z sypialni. - Chyba skorzystamy z kilku zabiegów przywracających formę po locie.

- Dlaczego muszę być do nich naga?

- Bo lubię cię nagą. Wszedł do łazienki. Nie, nie do łazienki, pomyślała Eve. To zbyt pospolite słowo na określenie tej oazy zmysłowych rozkoszy.

Wanna przypomniała ciemnoniebieskie jezioro, zasilane przez błyszczące, srebrne rury wygięte tak, że podobne były do kwiatów. Krzewy różane, których gałązki uginały się pod ciężarem białych kwiatów wielkości spodka, rosły po obu stronach marmurowych schodów, prowadzących do części prysznicowej, gdzie po błyszczących ścianach spływała już łagodnie kaskada wody. Wysokie walce suszarek porastała kwitnąca roślinność. Eve uznała, że każdy, kto z nich korzysta, wygląda jak posąg w ogrodowej altanie.

Za szklaną ścianą rozciągało się bezchmurne niebo, któremu filtr, chroniący przed wścibskimi spojrzeniami, nadawał złotawy odcień.

Roarke położył ją na miękkich poduszkach i podszedł do jednego z wygiętych blatów, ciągnących się wzdłuż ścian. Przesunął płytkę i nastawił program na ukrytym pod nią sterowniku.

Woda zaczęła wypełniać wannę, światło przygasło, w powietrzu rozbrzmiały dźwięki kojącej muzyki.

- Biorę kąpiel? - spytała go.

- Na zakończenie sesji. A teraz odpręż się. Zamknij oczy. Nie zrobiła tego. Nie mogła sobie odmówić przyjemności obserwowania go, jak krzątał się po salonie kąpielowym, dodawał do wanny coś, co przemieniło się w pianę, nalewał do szklanki jakiś jasnozłoty płyn.

Był wysoki i poruszał się z wrodzoną gracją. Jak kot, pomyślała. Duży, niebezpieczny kot, który tylko udaje, że jest oswojony, kiedy mu to odpowiada. Miał czarne, gęste włosy dłuższe niż ona. Sięgały mu prawie do ramion i stanowiły idealne obramowanie twarzy, która przywodziła na myśl mroczne anioły, poetów - jasnowidzów i bezwzględnych wojowników.

Kiedy patrzył na nią tymi swoimi wściekle niebieskimi oczami, czuła, jak miłość wypełnia każdą komórkę jej ciała, nie mogąc pomieścić się w sercu.

Należał do niej, pomyślała. Dawny zły chłopak z Irlandii, który zdobył majątek i pozycję, nie przebierając w środkach.

- Wypij to. Lubił się o nią troszczyć, pomyślała, biorąc szklankę, którą jej podał.

Ona, zagubione dziecko, bezwzględna policjantka, nie mogła zadecydować, czy ją to irytuje, czy też sprawia jej przyjemność. Przypuszczała, że najczęściej po prostu czuje się zakłopotana. - Co to jest?

- Coś dobrego. - Wziął od niej z powrotem szklankę i wypił łyk, żeby to udowodnić.

Kiedy spróbowała, stwierdziła, że jak zwykle miał rację. Na jego twarzy widać było rozbawienie, zbliżył się i dotknął jej ramienia, a Eve zmrużyła oczy i spojrzała na niego podejrzliwie.

- Zamknij oczy - powiedział i włożył jej okulary ochronne. - Na minutkę - dodał.

Przed jej zamkniętymi powiekami rozbłysło światło. Głębokie błękity i ciepłe czerwienie zmieniały się wolno, tworząc psychodeliczne wzory. Poczuła, jak Roarke masuje jej ramiona i sztywne mięśnie karku. Dłonie miał wysmarowane czymś śliskim, chłodnym i pachnącym.

Poczuła, jak jej ciało odpręża się po trudach lotu.

- To nie takie złe - mruknęła i zapadła w sen.

Zabrał szklankę z dłoni Eve, kiedy jej organizm poddał się działaniu dziesięciominutowego programu odnowy, który dla niej wybrał. Okłamał ją, że trwa to tylko minutę.

Kiedy się odprężyła, nachylił się, by pocałować ją w czubek głowy, a potem przykrył jedwabnym prześcieradłem. Wiedział, że Eve jest u kresu wytrzymałości nerwowej. Jeśli dodać do tego stres i zmęczenie po trudnym śledztwie, które właśnie zakończyła, i bezpośrednio po tym lot na konferencję poza Ziemią, czego nienawidziła, nic dziwnego, że jej organizm się zbuntował.

Zostawił ją śpiącą i wyszedł, żeby dopilnować kilku drobiazgów w związku z imprezą zaplanowaną na dzisiejszy wieczór. Wrócił akurat wtedy, kiedy rozległ się cichy brzęczyk oznaczający koniec programu. Eve poruszyła się na leżance.

- Rany! - Zamrugała powiekami i przesunęła ręką po włosach, kiedy Roarke zdjął jej okulary ochronne.

- Lepiej się czujesz?

- Cz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin