Kabaret tygodnik satyr. humorystyczny 27051929.pdf

(753 KB) Pobierz
Nr. 22
Rok XVII '
Lwów, dnia 27 maja 1929.
30 gr.
TYGODNIK SATYR.-HUMORYSTYCZNY
SWJ.KCUKR..
— Panie Janku, czy pan naprawdę mnie kocha?
— Gotów jestem ubiegać się o panią na dystans 4000 metrów po dżentelmeńsku
i z przeszkodami. Czyż można więcej kochać.j
3
Brzeski ma głos!..
(Kuplety aktualno-erotyczno-polit)
Plotki w świat!
Serwus, szulim, czuwaj, cześć,
Humor mam jak djabłów sześć,
Pegaz mnie porywa, bierze,
Chcę się wylać na papierze.
Wiosna swe uśmiechy śle,
Znojne lato zbliża się,
Tulipany rozkwitają
I panienki się puszczają.
Mówią groźnie tu i tam,
Że z Opolem będzie kram,
Zamiast gadać, walić hordę,
Zbić krzyżakom pysk i mordę.
Niech nie imponuje szwab,
Ten właściciel brudnych łap,
Zdrajca i przyjaciel „Nepu"
Ścierwo z sobaczego szczepu.
Szwab w ideje bawi się,
Toleruje Liga je,
Choć wie cały ziemski globus,
Że pan Stresseman to łobuz.
Na Wystawę rad nie rad
Dąży do Poznania świat,
A panienek całe grupy
Będą tam wystawiać... plecy.
Przed Londynem czapkę"zdejm,
Król rozwiązał nagle Sejm,
Humoryści robią wrzawę
Teraz kolej na Warszawę.
Charlestonią panny się
Całe noce, całe dnie,
W tańcu ściska tak chłopaka,
Ze aż pannie pęka... suknia.
W Kownie ekstatyczny szał,
Bo pan Piechawiczius zwiał,
Może poszedł na „jednego"
Lub się bawi w Zagórskiego.
Uciekł, bo mu było źle,
Ja nie dziwię jemu się,
Gdyż opuszcza każdy cwany
Ten „spokojny" raj nam znany.
W Radzie Miejskiej hałas, gwar,
I frakcyjnych obrad żar,
Na obrady pilnie chodzą
Niepotrzebnie tylko... radzą.
Poco Rada Miejska nam,
To zbyteczny całkiem kram,
Nie działajcie nam na szkodę
Kończcie i spuszczajcie wodę.
Słodkie, miłe lato
W żyłach naszych
Cieszy zwykle się
Specjalista chorób
czuć,
wzbiera chuć,
pochmurny
skórnych.
— Metoda daktyloskopijna już z
dnia na dzień coraz bardziej się roz­
powszechnia. W Niemczech naprzykład
dla "skonstantowania zdrady małżeń­
skiej badają odciski palców na ciele
ludzkiem...
— Aby dowieść swej miłości Po­
koju, Ameryka, Anglja i Japonja po­
stanowiły zmniejszyć o jeden centy­
metr lufy armat okrętowych...
— Konrad Tom zapytany przez
współpracownika „Kabaretu", co naj­
chętniej pisuje, odpowiedział: „Najle­
piej" lubię pisać kwity na otrzymane
honorarja"...
— Fofele w warszawskiej Radzie
Miejskiej mają przeważnie w siedze­
niach dziury. Fakt się daje wytłuma­
czyć tem, że nasi ' ojcowie skupiają
swoje myśli nie w głowach...
— Na ławach parlamentu nigdy
nie można odróżnić ludzi zdolnych od
ludzi zdolnych do wszystkiego...
-- W wielkim majątku hrabiego
Potockiego służba powozowa jednocze­
śnie spełnia obowiązki furmanów i
szoferów na zmianę; przez roztargnie­
nie zaś często wsypują owies do mo­
toru i poją konie benzyną...
— Podobno w przyszłych Radach
Miejskich każde stronnictwo oddzielone
będzie grubą kartą w celach bezpie­
czeństwa. To samo będzie wstawione
w kasach miejskich...
— Mówią, że pewne part je ubiega­
ją się o zmianę nazwy Magistrat na
Magik od strat...
— Złośliwi twierdzą, że miejsce
warszawskiego nadkantora synagogi
na Tłomackiem, p. Siroty, ma objąć
pomocnik Zaćwilichowski...
Kazimierz Brzeski.
Róża.
Jak pamiątka po latach
Uczuć walki i burzy.
Leży w biurku pod kluczem
Zasuszony kwiat róży...
Nieraz młodzian samotny
Zapytuje ją zcicha:
— Czemu miłość i róża
Równie prędko usycha?
Zdystansowani.
Co roku, na wyścigów toize,
Wśród ludzi chudych, szkap zmacha-
[nych
Zobaczyć każdy, kto chce, może,
Zdystansowanych.
Są to zazwyczaj ci, co w tyle
Zostali, mimo swe zalety
Dając się ubiedz choć na chwilę,
Gdy szli do mety.
—o—
W życiu zaś zwykłem, gdzie zysk
[wszystkiem
I gdzie się każdy sprzedać pragnie,
W pogoni za czczej chwały listkiem,
Lis bierze jagnię.
1 stąd też w życiu, jak na torze.
Chociaż ten widok serce rani,
Bywają, izec to każdy może
Zdystansowani.
—o—
Na co przykłady, prawda naga
Nie wiele, sądzę, zyska na tem,
Wszakże wiadomo nam, jak blaga
Dziś rządzi światem.
Zasłudze świat szyderstwem płaci,
I ku sprytowi zwraca łaski,
Swemi względami go bogaci,
Bije oklaski 1
—o—
Za niego spełniać rad kielichy,
A obojętnem patrzy okiem,
Jak trudno jest zasłudze cichej
Iść krok za krokiem.
Bo świat o pracę się nie pyta,
Tak jest naiwny w dobrej wierze,
Że, gdy kto raz go wziął z kopyta,
Ten ciągle bierze...
—o—
I wyścig taki wciąż trwać będzie,
I sprytni będą. brać nagrody,
Praca zaś ledwie chleb zdobędzie
I szklankę wody.
Niech więc to waszych serce nie rani,
Że świat kadzidła bladze pali,
1 w pracy, choć zdystansowani,
Idźcie wciąż dalej!
Z chwili.
Litwa przechodzi względną rewolucję
W Szaulach komunizm, sarabanda krwi,
Już wykonano krwawą egzekucję
Powstaniec Ruzgis snem odwiecznym
[śpi.
Liga Narodów propaguje pokój,
W kowieńskich tiurmach słychać bi-
[tych jęk,
A tak panuje względny dosyć spokój,
Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk!
Bacza Sakao, wódz plemion afgańskich,
Do „świętej wojny" nawołuje lud,
Brawura dzika i patos szampański
Przeciw Sowietom wre Iranu ród;
Bek Iberahim, basmaczów przywódca
Daje swą pomoc, w tem jest cały sęk,
O nowej rzezi marzy zbir-dowódca
Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk!
Plebiscyt w Anglji, to senzacja świata
Walk przedwyborczych słychać miły
[gwar,
Baldwin z fajeczką za mandatem lata,
W chłodnej konserwie tropikalny żar.
Lloyd George drukuje swoje fotografje,
Profil cudowny, ale kiepski wnęk,
0 rewolucji przebąkują mafje,
Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk!
W Landstagu pruskim ryczą komu-
[niści,
1 „Rote Fahne" o anarchji brzmi,
Grzesiński woła: „czy mój sen się ziści,
Żeby nihilizm zginął w własnej krwi".
Z uschniętą łapą Wiluś rąbie drzewo,
Hindenburg w sercu czuje jakiś lęk,
Raz idzie w prawo, raz trochę na lewo,
Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk!
Sprawę Opola pragną zatuszować,
Dciszyć zbrodnię i krwiożerczy wiec,
Chcą w niepamięci hakatysci schować
Dziką metodę łobuzerskich hec.
Genewa milczy — solidarność głupia,
Na czele z Francją, w tem jest gro-
[źny sęk,
A pacyfista oczy swe wyłupia
Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk!
Po co do djabła traktat pełen zasad,
Po co Rapallo, Genewa i Cannes?
Humor beztroski płynie wśród ambasad,
Światem kieruje dawny Tamerlan;
Zgłuszyć protesty, S. O. S. i krzyki,
Męczonych, bitych, zatuszować jęk,
Gdyś nie są w modzie — sentymentu
[wnyki
Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk!
Kazimierz Brzeski.
W urzędzie.^
• Urzędnik: Proszę pani,* imię i na­
zwisko.
Zapytana: Anna Stępa.
Urzędnik: Lat?
Zapytana: Ośnmaście.
Urzędnik: Stan?
Zapytana: Sześćdziesiąt centyme-
t rów.
Urzędnik: Ale czy wolny?
Zapytana: Jak wolny to 63, a na­
wet 64.
Kłopoty ze sławnemi żonami.
Szybka orjentacja.
Wojażer telegrafuje do firmy: Od
wczoraj zatrzymany orkanem na dzi­
kiej wyspie. Telegrafujcie instrukcje".
Odpowiedź telegraficzna:
„Liczyć urlop letni od wczoraj".
Tom.
Na wyścigach.
Znakomity aktor niemiecki Max
Fallenberg jest mężem słynnej diwy
operetkowej Eritzi Massary. Ostatnio
zdarzyła mu się, jak sam opowiada,
następująca historja:
Późną nocą wracam z moją żoną
taksówką do domu. Gdyśmy przybyli
przed dom i wóz stanął, Fritzi poszła
do bramy, a ja płaciłem w między­
czasie szoferowi.
Ten spojrzał w kierunku bramy i
zapytał:
— Przepraszam pana bardzo, ale
czy nie jest to przypadkiem słynna
Massarv?
— Tak — odpowiedziałem.
Zadowolony, a zarazem ze współ­
czuciem szepnął mi:
— No, ale porządną kupę pienię­
dzy będzie pana k' sztować ta przy­
jemność.
— o—
Przy stoliku.
— Kto jest ta maleńka z fenome­
nalnie smukłemi nogami?
— To klacz bi. Kronenberga.
— Ależ nie o konia pytam, a o tę
małą, śliczną kokietkę.
— Ach ta? — Ta jest na stajni
u gr. Bzdurskiego.
Jeszcze jeden „znany".
— Wiesz, że z nazwiskiem Iksie-
wicza coraz częściej spotykam się w
druku?
— Cóż znowu? Gdzież o nim tak
czytasz?
— W ogłoszeniach o licytacji ru­
chomości.
mi
Był w stolicy wielki zjazd,
Obradował sławny Piast,
Pili słodko szampitera,
A czuć było jak cholera.
Raz wieczorem nie wiem gdzie,
Dymsza z Brzeskim spotkał się.
Dymsza plótł o „Żywym trupie",
Brzeski z wdziękiem zaś o... gaży.
W Skaryszewskim parku znów,
Płynie żarka pieśń bez słów,
W trawie, w krzakach wszystko tonie,
Z Polski robią Macedonję.
Nagadałem dosyć się,
Że
at
boli język mnie,
A językiem, nikt nie przeczy,
Można robić lepsze rzeczy.
— No, Hipek, dla jakiego powodu
nie siadasz z nami do kart?
Nie, Moryc! Dziękuję! Z po­
wodu — nie znoszę hazardu.
— Co za hazard? jaki hazard?
wszyscy szachrują!
WSI.
— Ładny macie dwór i stary. Czy
w nim też straszy?
— A jakże. Wczoraj naprzykład
byli z Urzędu Skarbowego po zaległe
podatki.
Miądzy lekarzami.
Będzie serja nowych zjaw,
Proces marjawickich sław,
Wiadomości znów popłyną,
Jak się bawią mandoliną.
Ksiądz Kowalski kapłan zły,
Nowoczesny Macoch i
Degenerat, erotoman
Perwersyjny kocha oman.
Umie suwerenów tłuc
Nasz Marszałek, drogi Wódz:
„Zatruwacie Polsce życie
Kłamać i kadzić potraficie!"
Kasa Chorych sezam cnót,
To ropiący stale wrzód,
Nie lecznica, tylko stragan,
Miejski klozet i bałagan.
Miłość kwitnie tu i tam,
W garsonierach tłumy dam,
Miłość w parku, w gabinecie,
W kuchni, w polu i... w bufecie.
Bank kaliski w matni zdrad,
Jeden z dyrektorów kradł,
Hałas więc w bankowej bandzie
Granda jedzie dziś na grandzie.
Na Bielanach rojnó jest
I pieszczoty idą fest,
Szał, podnieta, wstawa suta,
Mieć musimy wszak rekruta 1
— My lekarze mamy dużo wrogów-
na tym świecie.
— A na tamtym?
Kazimierz Brzeski.
Aforyzmy.
Przyjaźń między
kobietami kończy
się wtedy, kiedy
jedna mówi do dru­
giej: „Moja kocha­
na przyjaciółko".
„Nie wiemy dnia ani godziny".
W Polsce nie wiemy dnia ani go­
dziny, kiedy kto z nas może zostać
ministrem, a nawet prezydentem mini­
strów.
Praca w Sejmie.
— Powiedz mi w jakim porządku
odbywają się posiedzenii sejmowe?
— Z początku słyszy się tylko de­
likatne sprzeciwy, ironiczne uwagi, zlo-
Kobiety pasjami
lubią zapasy atle­
tów. Dlaczego? Bo­
wiem każde spotka­
nie kończy się po­
łożeniem przeciwni­
ka na łopatki...
śliwę docinki, ale to trwa krótko,
gdyż zazwyczaj po kwadransie zaczy­
nają się zdecydowane wymyślania,
złorzeczenia, przekleństwa i robi się
wkrótce awantura pierwszej klasy.
Później nastaje kilkunastuminutowa
przerwa, podczas której posłowie kłó­
cą się w bufecie, na schodach, w ku-
rytarzach i innych ubikacjach.
Po przerwie następuje już niczem
nie zamącona chryja, trwająca bez ża­
dnych przeszkód aż do końca posie­
dzenia.
DRZAZGI.
Kobiety należą tylko do tych, co
je atakują z zimną krwią.
Coraz więcej jest dziś u nas ludzi
takich, u których jedynem, na co
uczciwie sobie zarobili, to — kry­
minał.
— o—
Który z nich ma
racją?
— Żenisz się ?-
— Tak.
— Waijat. Czy ty
nic wiesz, jaki to o-
becnie koszt mieć żo­
nę w Warszawie?
— No, tak, ale czy
ty nie wiesz, jaki to
obecnie koszt nie mieć
żo.iy w Warszawie?
J. Mir.
—o—
Niebezpieczne.
— Czy to prawda,
że odmładzanie syste­
mem Woronowa
to
rzecz niebezpieczna?
— I bardzo. Mój
wiekowy stryjaszek ka­
zał się odmłodzić i za­
miast zapisać mnie
majątek, ożenił się rok
temu i ma już dzie­
cko...
J. Mir.
Wyższość stanu
me.żowskiego nad
kawalerski.
Cóż zbuduje kawalerj
Choć miłostek mai
[szpaler?
Póki sił ma bez gra-
[nic
Codzień tuzin kochanie,
Ta go pieści, ta grucha,
Wkońcu starość psia-
[jucha,
W krzyżu kręgi roz-
[bolą,
W izbie będzie tkwił
[solo
I wspominał pochmur-
[ny
Czasy, kiedy był
[jurny.
Dolę zaś zna dostojną,
Kto ma żonę przystojną
AV domu ruchu jest
[wiele.
Raz w raz są przyja­
ciele.
Jeden ody jej pisze,
1
Drugi dziecko kołysze,
Trzeci przynosi loże,
Czwarty drogie wę-
[górze,
Mąż zbiera hołdów
[plony
Przez przyjaciół wsta-
[wiony,
I w pełni dumnej miny
Co rok urządza chrzci-
[ny.
Wino płynie jak z ry-
[nien
(Lecz nikt nie wie
[kto winien)
Syn podobny do Jana,
Drugi do kapitana,
Córka do Onufrego,
Lecz cóż komu do tego,
Gdy mąż oraz klijenci
Są ze siebie kontenci?
W szkole.
— Powiedz mi, chłopcze, gdzie
jest najwięcej pereł?
— Chyba w lombardzie,
proszę
pana profesora.
J .
Mir.
Kręcenie nowego filmu p. t. „Rozbrojenie a pokój'
Mężczyzna podo­
bny jest do drze­
wa: puszcza się na
wiosnę, a opada —
w jesieni...
zwyczajenia.
— Bój się Boga człowieku, jak ty
wyglądasz 1 Co się z tobą zrobiło?
— Nic dziwnego mój drogi, ożeni­
łem się.
— Czyś dostał żonę kłótliwą?
— Ale gdzież tam, moja żona jest
aniołem.
— A może ci teściowa dokucza?
— Na moje szczęście teściowa nie
żyje.
— Może żona nie chce się niczem
zająć?
— 1 to nie; pracuje nad siły.
— Wybacz, ale nic nie rozumiem.
— Ja ci to zaraz wytłumaczę. Mo­
ja żona przed ślubem była... telefo­
nistką.
— Wyobraź sobie, ja wcale sypiać
nie mogę, bo gdy tylko zasnę, ona co
kilka minut woła na cały głos: Hnllol
jestem — czy połączyć?
a b a r e t".
U Nowobogackich.
— A może wy wca­
le froterować nie u-
miecie?
— Ja? Śmiej; się
pan z tego. Jakżeśmy
przed przyjęciem u pa­
na Fajndryga wyfrote-
rowali salon, to wie­
czorem na przyjęciu
pięciu gości połamało
nogi.
j. Mir.
— Co .najwyżej cenią w miłości?
— Finish.
zgodziła. Lecz zanim zaczęła śpiewać,
podeszła do Tuwima i szepnęła mu:
— Ach mistrzu, jakże się bojęl
— A cóż dopiero jal — odrzekł
smutnie Tuwim.
Krynica.
Pani Giga ekscentryczna,
Która ogień wkoło nieci,
Choć za mężem była dawno,
Mieć nie mogła jakoś dzieci.
Pani Giga ekscentryczna
Wyjechała do Krynicy,
—o—
By wyleczyć się sumiennie
Z tej powszechnej tajemnicy.
Kuracyjki była świetna,
Wyjechała stamtąd z synem,
Choć mąż Gigi był brunetem
Synek — jednak jest blondynem 1
K'. Brzeski.
— Moja żona bardzo dba o mnie,
czasem mi nawet buty zdejmuje.
— Pewnie wtenczas, gdy wrócisz
z knajpy.
— Przeciwnie—wtedy, gdy chcę
iść do knajpy.
Podsłuchane.
Siedzę w tramwaju. Obok mnie ja­
kieś dwie mamcie radzą nad losami
swych córek. Jedna tak się żali:
— Z moją Paulinką kłopot, mówię
pani. Co z tego, dobre dziewczynisko,
dzisiaj panna, jak niema grubego po­
sagu, ani rusz za mąż nie wyjdzie.
"— Oj, to prawda! Gdyby Paulin-
ka paniusi chociaż piersi miała, to
możeby się znalazł jaki idealista...
TOAST WESELNY.
*
*
Anegdota o Tuwimie.
Na balu proszono pewną artystkę,
by zaśpiewała „Kniaginiuszkę" — je-/
dną z najpopularniejszych piosenek
Tuwima.
Długo dała się prosić, wreszcie się
Żydzi rachują tak dobrze dlatego,
J e d e n z g o ś c i : Kielich tenw y ­
ponieważ rachują od początku świata.
chylam na pomyślność naszego pana
młodego 1 Oby ten dzień weselny po-,
*
*
wtórzył się w życiu jego jeszcze nie­
Jeśli mąż za dużo pije, żona po­
jednokrotnie 1
winna mu pomagać.
MYŚL.
. Niektórzy ludzie są jak rowery:da­
ją się deptać, ażeby tylko posuwać się
naprzód, naturalnie w karjerze.
—o—
6
Kącik dla pięknych pań.
— Chcę być piękna! — szepce
każda panna, panienka, a nawet mę­
żatka.
— Chcę być piękna! — mówi star­
sza matrona, której rysy wskazują na
to, że była ona również kiedyś młoda.
— Chcę być
piękna
słyszymy
wszędzie to wołanie pań i dam.
Bo piękność kobiety, jak to słu­
sznie zauważył w odpowiednim czasie
genjalny wróg kobiet Weininger, po­
lega jedynie i głównie na jej piękno­
ści.
Zdanie to jest głębokie, i mądre
zarazem.
Inny znów uczony znawca kobiet
powiedział:
— W dzisiejszych czasach trzebi
szukać ładnej kobiety ze świecą w
ręku.
1 temu filozofowi przyznać musimy
rację, ale z pewnem zastrzeżeniem.
Bowiem w dzisiejszych czasach nawet
i br ydkie kobiety znaleźć można ze
świecą w ręku.
Ale nie wpływa to bynajmniej na
to, ny brzydkie kobiety nie chciały
być kooTeta mi pięknemi.
Jeżeli kobieta chce być piękną, to
przedewszystkiem winna zwracać uwa­
gę na to, by nie być brzydką. To jest
jeden z najkardynalniejszych warun­
ków.
Pozatem zalecam gimnastykę całe­
go ciała wraz z okolicami — przed
spaniem, po spaniu, a także w mię­
dzyczasie.
Taka gimnastyka nadaje postaci
niewieściej gibkość, sympatyczny wy­
gląd i powab kobiecy.
To się tyczy ciała, najpoważniej­
szego składnika piękna kobieergo.
Drugim, niemniej ważnym punktem,
na który kobieta winna zwracać ba­
czną uwagę jest twarz, a nie potwarz,
jak sądzą niektórzy i inni.
Ładna cera — to wszystko. Dlate­
go zalecam gorąco ładną cerę.
Co się tyczy nosa, to nie trzeba
go wsadzać w cudze sprawy, ani spu­
szczać na kwintę, bo, jak donoszą z
Paryża, z tej słynnej stolicy mody,
jest to już dziś niemodne i deformuje
nawet bardzo ładne noski kobiece.
Co się tyczy ząbków, to najmo­
dniejsze są obecnie białe ~z żółtawym
odcieniem (można nabyć u wszystkich
dentystów).
Nowy ten model zębów ma tę je­
szcze zaletę, że ułatwia kobiecie trzy­
manie języka za zębami. ,
Paryż opiera się coprawda tej i-
nowacji, domagając się wolności języ­
ka, zagwarantowanego, jak wiadomo,
przez konstytucję, ale sądzimy, że
jakoś to będzie.
Ważną częścią twarzy kobiecej jest
dzisiaj bezwzględnie uśmiech. Uśmiech
jest umieszczony tuż pod nosem i mo­
że być pudrowany lub karminowany
(wystrzegać się karbowania!)
A teraz nogi i ręce. Noga nogę
winna wspierać, a ręka rękę myć my­
dłem Pulsa, które gorąco polecamy.
Co się tyczy t. zw. pieprzyków, to
stały się one znow modne na prawem
biodrze. Robienie pieprzyka na lewem
biodrze jest zupełnie zarzucone przez
paryżanki.
Stwierdzić musimy, że witamy tę
inowację z należytem uznaniem, al­
bowiem zeszłoroczne maskarady wyka­
zał}' dobitnie, że prawe biodro nie
nadaje się do tego upiększenia i nie
harmonizuje się zupełnie ze strojami
balowe m i.
Co się tyczy włosow, rosnących na
głowie, to najlepiej je obcinać, przez
co zyska rozum w myśl słynnego
przysłowia.
Włosy jest bardzo dobrze przy
wyjściu z domu zaopatrzyć w tak
zwany kapelusik, który stał się osta­
tnio bardzo modny.
Najmodniejsze kapelusze wyglądają
tak: kolor lila, wpadający w niebieski,
lub kolor czerwony, wpadający w oko.
Na to daje się lekko plisowane falban­
ki z kimonami z crep-de-chine'u i me-
reżki fałdowane z zakładkami na je­
dwabnej podszewce.
Wszystko to pokrywa się następnie
fasonem i dodaje się 2 metry prze­
pychu. Kapelusik taki jest nietylko
ozdobą włosów, ale, rzec można, całej
twarzy.
A teraz dekolty.
Nie jestem zdania, aby dekolt był
do twarzy. To było dawniej modne.
Teraz dekolt jest do nóg, czyli jak
widzimy, zmienił on zupełnie kierunek.
Fason łydek — taki sam, jak w
zeszłym roku.
Tak ubrana piękna pani n.e powin­
na jednak być zbyt dumna i pyszułko-
wata, ale winna pamiętać o przysło­
wiu, że nie suknia podnosi kobietę,
ale naodwrót...
To jest wszystko, co mogę dzisiaj
powiedzieć o tym wiecznie palącym
temacie na temat mody kobiecej i
modnej kobiety.
Dr. Bonifacy Falusiewicz.
Satyr i dziewczę.
Ociekaj w las od satyra,
Uciekaj moje maleństwo,
Bo grozi ci niesłychane
Nieznane niebezpieczeństwo.
Nie to, że satyr cię rzuci
Na darni puszyste łoże
I ból rozkoszny ci zada,
Maleńkie moje nieboże.
To jeszcze można wytrzymać,
Rzecz gorsza, że odtąd mała,
W każdym kochanym mężczyźnie
Będziesz satyra szukała.
A gdy cię mąż twój utuli,
Będziesz wzdychała w zadumie:
„Ja chcę satyra! satyra!
Bo satyr to lepiej umie".
Michalińcia Swirk
Drzazgi.
Najbiedniejszy nawet samotnik, je­
śli dziś umiera, zostawia po sobie
skarb bezcenny: jeden wolny pokój.
Kochany Kabareciku!
Gdyśmy tylko weszli do olbrzy­
miej i wspaniale urządzonej restaura­
cji, oczy wszystkich spoczęły od razu
na Zenonie. Panie, które go widywały
dotąd zawsze samegc, były zdumione,
że cygan przyszedł w towarzystwie
kobiety i to obcej zupełnie. Na twa­
rzach ich widoczna była złość z za­
zdrością połączona, co natychmiast
spostrzegł Zenon i szepnął do mnie:
— Widzisz, jak się te dranie wście­
kają? Nie rób sobie nic z tego i uda­
waj wesołą, choćby ci to z trudnością
przyjść miało. Ja gwiżdżę na wszy­
stko i wszystkich, kiedy mam przy
sobie takiego anioła! Potem pójdziemy
stąd do kawiarni, chociaż życie ka­
wiarniane w wielkim stylu powoli za­
nika. Słynne zagranicą: Rotonda, Donie,
Closerie de Lilas przepełnione są obco­
krajowcami; artysty francuskiego nie
widać w nich na lekarstwo. Urzędują
w nich dziś wyłącznie hochsztaplerzy
- i pijani amerykanie, wspominający z
rozczuleniem panującą w ich ojczyźnie
prohibicję. Nienawiść do obcokrajo­
wców, t. zw. „meteków", zalewających
cały Paryż, daje się odczuć na każdym
kroku. „Metek" znaczy tu tyle, co w
narzeczu góralskiem „ceper". Między
innymi moda rosyjska, trzymająca doś:
długo Paryż w swej uwięzi, skończyła
się zupełnie. Do baletu rosyjskiego
dekoracje i.muzykę robią dziś wyłą­
cznie malarze i muzycy francuscy.
Zresztą w balec e rosyjskim więkozość
stanowią Polacy.
Zajęliśmy miejsce w tak zwanej
loży i tu podano nam kolację. W cza­
sie tym byłam nieco zaaferowana z
powodu tego, że toaleta moja nie od­
powiadała wcale nastrojowi, jaki pa­
nował w tym kolosalnym lokalu. Szcze­
gólniej panie, ubrylanfowane i „ni
ostatni guzik" wystrojone patrzały na
mnie, niby na jakąś prowincjonalistkę.
Zenon zauważył to wkrótce, że mi
jest jakoś nieswojsko i rzekł:
— Właśnie tego chciałam, ażebyś
strojem i fryzurą od tych kokotek się
wyróżniała. Z nich każda niemal sili
się na wyróżnienie mocą nadzwyczaj­
nych sukien, brylantów i pereł. Szko­
da jednak, że żadna z nich ale nie
Gdyby ludzie ofiarowali dziś dla
dobra drugich bodaj jedną dziesiątą
z tego, co wydają, by innym szko­
dzić, świat nie wiedziałby, co to nę­
dza.
Kto szuka myśli
znajduje własne.
rzadko
tylko
Gdyby dziś powstał z grobu Jan
Chryzostom Pasek, zmieniłby stanowczo
z miejsca swoje nazwisko..
Podlotki.
— Cobyś np. zrobiła, Haniu, gdy­
byś wracała do domu w towarzystwie
młodzieńca, któryby cię co kilka kro­
ków całował?
— Nałożyłabym kawał drogi.
Jest różnica.
— Jaka jest różnica pomię­
dzy lekarzem młodym, a leka­
rzem starym?
— Lekarz młody zaczerwieni
się, gdy mu się kładzie honora-
rjum, a lekarz stary zaczerwieni
się, gdy mu się honorarjum nie
kładzie.
Nowa moda.
— Panie doktorze, czy i pa-
'nu się wydaje, że moja nowa
suknia jest za krótka? -
— Przepraszam, ale nie wiem
czy pani ma na myśli suknię od
dołu, czy od góry.
Nie jest to wydadek srogi,
Gdy człek nosi sztuczne nogi.
wpadła na pomysł, że skromną toaletą
można osiągnąć ten sam cel daleko
prościej i łatwiej.
— Więc mówisz, że to nie razi?
— Najzupełniej nie. Owszem, twier­
dzę, że cię podnosi.
— A dlaczego ta pani jakaś z pra­
wej strony rzuca takie zabójcze ku
mr.ie spojrzenia, jakgdybym jej wieś
spaliła?
— Dlatego, że nią wzgard/iłem.
Narzucała mi się przez czas długi
i pisywała liściki miłosne, które pozo­
stawiałem bez odpowiedzi.
— A dlaczego tak uczyniłeś, sko­
ro ona jest tak piękna?
— Musiałei?\ Nie mogłem uledz
tu żadnej kobiecie, bo gdyby się tak
stało — karjerę moją djabli wzięli!
Zaraz się wszystkie inne przestają in­
teresować takim artystą i — klapa!
— Więc może właśnie teraz tak
się stać, skoro cię widzą ze mną?
— Dziś mi to obojętnem! Zresztą
zanim cię dobrze poznają, ty już bę­
dziesz wielką.
— Co mówisz Zenonie?!
— Tak, będziesz wielką artystką!
— Jakże pragnę tego. Życie od­
dam za sławę!
— Cierpiesz na tę samą chorobę,
co każdy artysta. Ja ci w tym kierun­
ku pomogę — już mam myśl nawet...
— Jaką? Powiedz mi, mój drogi!
— Trzeba mieć tylko trochę spry­
tu, a można się w Paryżu dobrze
sprzedać.
— No... no... mów — proszę.
— Urządzę tu polski teatrzyk roz­
maitości, którego dyrekcję ty ohej-
miesz oraz zagrasz w nim w pewnej
komedyjce, którą mam w swej bibljo-
tece, jeszcze nigdzie nie graną. Rola
jak dla ciebie napisana! Musisz nią
zaimponować Paryżowi, który za lekką
muzą szaleje.
— Ach, jakże się cieszę. A czy do
tego teatrzyku potrzebne są pieniądze?
— Oczywiście. Ale ja'dam te pie­
niądze. Ty niczem nie ryzykujesz.
Masz tylko zagrać rolę. Sztukę ja już
_sam wyreżyseruję i gotowe.
— A gdzie lokal?
— Jest gotowy. Właśnie oferowano
mi go wczoraj.
— Zenku, czego ta kobieta chce
odemnie? Ja się jej boję...
— Nie bój się. Już ci powiedzia­
łem o co chodzi. Teraz właśnie jest
najlepsza sposobność zareklamowania
naszego mającego
powstać teatru.
Wymagam ale od ciebie poświęcenia
się i odwagi w imię dobra sztuki. Czy
uczynisz, co ci każę?
— Wszystko! Choćby zabić kogoś!..
— Aż tego nie wymagam. Zbyt
wielka byłaby ofiara.
— Więc czego pragniesz?
— Coś w tym rodzaju... ale bez
krwi przelewu. Otoż za chwilę wsta­
niesz, podejdziesz ku tej kobiecie,
kt)ra cię wyzywa wzrokiem i do niej
strzelisz...
— To mnie zamkną i cóż z tego
mieć. będę? W dodatku utracę ciebie.
— Nie bierz tego tak tragicznie.
Pistolet, który ci tu daję w tym celu
jest tylko „głośnikiem", sprawi huk l
po wszystkiem. Oddasz się zaraz po
strzale policji dobrowolnie, gazety zro­
bią ci reklamę bezpłatną — no, i mnie
przytem, bo czyn popełniony będzie z
zazdrości o moja osobę...
— Dobrze, dobrze... a co potem?
— Ciebie uniewinnią, gazety zno­
wu napiszą, że to była bujda, a w re­
zultacie ogłosisz potem teatr pod swo­
ją dyrekcj'ą, kiedy z nazwiska będziesz
już sławna.
— Pyszna myśl! Ona, psia krew!
— tak bezczelnie patrzy wciąż nu
mnie.., Dawaj pisto'et!..
Wstałam, podeszłam ku rywalce,
przybrałam kinowo-tragiczną pozę i —
strzeliłam.
Co się w tej chwili działo — nie
pomnę. Wiem jedno, że takiego za­
trzęsienia nie widziałam jak żyję.
(C d. n.)
Pa! Michalińcia.
Fortuna.
W mych latach młodych, biegnąc
[cwałem
Za panią — szczęściem w ślad,
Już, już ją miałem, już dotknąłem
Srebrzystych dłonią szat...
Wtem pani jasna zwróci lice.
W te słowa ozwie się:
— Rozsądny chłopcze! miejże rozum
Toć zostaw głupcom mnie!
W morskich odmętach.
Okrąl linji „Jellow Star" zatonął.
Icek Kolin i Saul Cypes, jadący sobie
najspokojniej do Ameryki znaleźli się
niespodzianie w morzu.
Obydwaj przerażeni do ostateczno­
ści, wołają do pływających tu i ówdzie
marynarzy:
— Panie marynarz!.. Panie mary­
narz!.. Przysięgamy wobec świadków,
że za uratowanie życia zapłacę sto
tysięcy dolarów!
Złakomione zawrotną sumą wilki
morzkie- rzucają się tłumnie na ratu­
nek.
Raptem Icek podnosi głowę w gó­
rę i krzyczy, wypryskując z siebie
strugi wody:
— Nie zawieraj żadnych transa-
kcyj!.. Widać ląd!..
W kawiarni.
Pan Kohn opowiada w gronie przy­
jaciół swoich:
— Ja jestem czarny, moja żona
jest czarna, a dzisiaj dostałem dziecko
całkiem rude! Jak to może bicz?!
— To jest takie małe omyłkie
druku w twoje małżeństwo! — mówi
przyjaciel jego Aron.
— Ja nie robie żadne jakiesz o-
myłkiel — woła Kohn oburzony.
Nu! Czy ja powiedziałem, co ty
zrobiłeś?
8
Raptym jak
Myrgulies z
Cosz macha
— Wot jest
ducha stani za sioła
dumy paszczeki...
w ręki i głos zawoła:
pończocha z Rebeki!
Pan Balsam — un ma małego bdzika,
Co jego wlazł w łysy pałki...
To wun jak kużdyn stary kaliki
Ma swoji dziki kawałki!..
Kiedy sze w nocy spóźni kto sobi,
Wtedy jest rzecz rzeczywista:
Człowiek zadzwoni — a pies zaskrobi
A Balsam... pod okno szwista!
A po co szwista?. na Rebekusi!
(Głupi żyd!., szwistać na damy!..)
Ona z pod kołdry wystawać musi —
1 rzucać go klucz od bramy...
Ona mu za to nawet już dała
Małe rymówki po twarzy...
No co to warto? Bida sze stała —
Jak? — to sze zaraz pokaży.
Raz — o dziesiąty już poobiedzi,
Przy swoji halby od piwa.
Siedział sy Balsam u gruby Edzi,
1 gtęszi pipyk spożywa.
Przy stołu byli różny gadanie,
Co komu przyjdzi do głowie...
Raptym Margulies ten młody wstanie
1 tak do Balsama powie:
Słysz ty Bnlsamku! załóż tylże mną
Choć to za trudno jest trochi,
Ja ci przyniesi w nocy po ciemno
Od twoji żony — pończochi...
Co to jest? jakto? Balsam sze pita —
A tamtyn mówi szmichnięty:
Co pitasz? załóż sobi i kwita!
0 gulasz i sztyry centy!
To już Balsama nispodobało
1 mówi: Bist dy myszige?
Jaki sze tobi rzeczy zachczało?
Co to jest znów za intrygie?
Chiba ty myślisz, co ja sze boji!
Nawet sze nie śni mi trochi 1
ldz" — ja tu czekam zakłady twoji:
Gaj! niech ja widzy pończochi!
Myrgulies poszedł. Balsam sze śmieji
Choć mu częsili sze łydki...
Ha co? we szwiatu różny sze dzieji
Niszczczęści z naszy kubitkil.
Przechodził kwandrac i pól godżyny
Balsam sze kręci i poci,
Aż mu sze para kopci z łysiny,
Jak stary kuń od zwiłgoci!..
Jakby mu jasny pierun podszczelił,
Jakby szlak dostał na głowę...
Tak sze pan Balsam z tym rozweselił,
_Aż oczy zrobił wołowe!..
Klosz mówił: Po co tu tyli "strachu?
Mozę ten pończoch kupiony?
A Balsam krzyknił: Ja znam zapachu!
„To perfum jest moji żonyl"
Złapił za pięty korpes delicy,
Nawet ni zglądnął sze trochu...
Za pięcz mynuty buł w kamynicy
1 kiwa żony z pończochu!..
Kiwa i stoi — słoi i kiwa,
Gięby otworzy szyroko...
Ale Rebeka sze uśmichiwa
1 patrzy go oko w oko!
Nareszci Balsam pita z daleka:
Za co ty jemu to dała?
Un sam brał! ale — mówi Rebeka —
Co ja mu za to urwała?!
Bo co ja winna? juk un pod branie
Zaszwistał na twoji głosy,
To ja mu z kluczym leciała sama
1 stała w okno na bosy...
Un sy spokojnie bramy otworzy,
Ja sze niczemu nie boji!..
A zakirn ja sze w łóżko położy,
Un już pod łóżko mi stoji !..
Jak ja zobaczy Myrgulies młody,
Mało nie mdliłam sy trochi...
Chciałam zakrzyknie: gwałt! fajer,
[wody!
No wun mi złapił pończochi!..
Wun drapes do drzwi — ja chap za
Ipoły,
I czy mam co no sze dało:
Tak mi sze w ręki kręcił wysoły,
Aż mu sze koniec urwało!..
Balsama kainiń z głowy usunie...
Tak mu zrobiało sze miło!
Klęknił i mówi: Rebus! lubunie!
Cy więcej już nic nie było?
Balsam! cy nie znasz ty moje cnoty?
Przeci ja głowy nie zgubim...
Niechby un sobi buł cały złoty:
To ja cywilnych nie Uibim!
Ale to ciebie będzi nauka,
Co ci na potym sze przyda:
Mąż ma być w łóżko! nie w knajpy
[szuka —
Bo w domu może być bida!
Żona jest żaden pies — mój Balsamie!
Więc jak sze spóźnisz, to proszę:
Nie szwistaj — tyłki zadzwoń do
[bramie,
I daj na stróża — pięć grosze!
»Ł
— Już czwarty raz przychodzicie żebrać na pogrzeb żonyl
— A tak, bo ją pochowałem „na raty" i teraz płacić muszę!..
Redaktor i Wydawca Adolf Dolleczek Olpiński. — Redakcja i administracją Lwów, śy. Teresy 20. Telefon 52-86.
Czcionkami „Kabaretu", druk. W. Bobowski Lwów, Szwedzka 6. Tel. 32-86. Należyiość pocztową opłacono ryczałtem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin