Alternatywa
PROLOG
- Odsuń się, głupia… odsuń się, ale już…
- Nie, nie, tylko nie Harry!
- Avada Kedavra!
Lily Potter osuwa się na podłogę.
- Alohomora!
Przechodzę nad jej ciałem (przedtem zasłaniała sobą drzwi) i widzę łóżeczko. Siedzi w nim ten mały Potter. Obserwuje mnie. Zbliżam się do niego, przez głowę przelatuje myśl za myślą, „jaki on do mnie podobny, dlaczego tamten przeklęty ciamajda nie usłyszał wszystkiego? Musiał dać się stamtąd wyrzucić? Zabić tego chłopaka czy nie? Ma moc pokonania mnie… a gdyby tę moc…”
Wyciągam ręce i podnoszę go z łóżeczka, owijam płaszczem.
- Diffindo!
Dom zaczyna się walić. Malec płakać.
- Ma-ma. Mamoo!
- Si… Cicho. Ćśś…
Nie może nic widzieć. Wtulam jego buzię w moją szatę.
- Incendio!
Pożar. Coraz większy. Znikam…
I pojawiam się u Malfoyów, w apartamencie, w którym przebywam, kiedy tylko u nich goszczę.
- Lucjuszu!
- Czy wolno mi pogratulow…
- Wolno. Mam dla ciebie misję.
- Tak, Mistrzu?
- Chcę, żebyś został moim Strażnikiem Tajemnicy.
- Ależ ja… nim jestem, Panie, od…
- Wyobraź sobie, że dowiadujesz się od jasnowidzącej – zaczynam ni w pięć ni w dziewięć – że ma się narodzić osoba, która ma moc, aby cię pokonać. I zastanawiasz się, co zrobić. Słowem kluczowym jest tu „moc”.
Wyciągam różdżkę i celuję nią w Lucjusza, rozchylam płaszcz. Małe łapki wczepiają się w moją szatę, łebek kiwa się sennie na moim ramieniu. Widzę, jak Lucjusz wytrzeszcza oczy.
- Moc, Panie? To znaczy… ale…
Patrzę prosto na niego. W jego umyśle zachodzi ten sam proces, co w moim podczas „wizyty” w Dolinie Godryka. Prawie jednocześnie – i jednakowy – pojawia się u nas obu uśmieszek.
- Twój syn, Panie – mówi Lucjusz – jest w tym samym wieku, co mój.
- Tak. Myślę, że się zaprzyjaźnią. Kiedy przyjdzie czas.
Dotykam głowy małego Pot… stop. Wróć. Tej główki-moc. Siła. Zdolna mnie pokonać. Będę go wychowywał i uczył… Będzie mój.
Kładę więc dłoń na jego włoskach i myślę o nim jak o synu. O mojej matce, którą znam tylko z fotografii. Zwołuję wszystkich nieżyjących czarodziejów i czarownice z rodu Slytherina, wracam pamięcią do Komnaty Tajemnic, gdzie pierwszy raz ujrzałem posąg mojego przodka, jakbym tworzył krąg wokół dziecka… w pewnej chwili odczuwam, że staje się jego częścią.
Lucjusz staje się moim-naszym Strażnikiem Tajemnicy.
Nazajutrz „Prorok Codzienny” zawiadamia strapioną społeczność czarodziejską, że w Dolinie Godryka zginęły trzy osoby: James, Lily i Harry Potter. Dom spłonął do fundamentów, ciał nie znaleziono. Absolutnie pewne… Ten, Którego Imienia… Nagroda za wiadomość o miejscu przebywania Syriusza Blacka, który był Strażnikiem Tajemnicy ofiar tego mordu… i tak dalej.
Mały Magnus leży w swoim nowym łóżeczku, obserwując mnie sennie spod zmrużonych powiek. Jego włoski nie są już czarne i rozczochrane, ale brązowe i faliste. Jego twarz ma rysy mojej matki, jednak oczy ma po Lily.
Wzywam swoje najwierniejsze sługi i przedstawiam im lekko zmienioną wersję zdarzeń, przepowiednię o „dziecku, które ma moc”… oraz Magnusa. Będzie kiedyś pierwszym po mnie.
Rozdział 1
- P-panicz n-nie gniewać się na Jąk-kałę, zaraz p-przy-przynieść pa-paniczowi ub-ub…
- Gniewać, pospiesz się!
Rzut oka na zegar – głupia wskazówka w ciągłym ruchu – wreszcie może się ubrać, tak, teraz biegiem…
-Prze-praszam za…
- Siadaj. Będę ci chyba przysyłał sowę godzinę przed śniadaniem, może wtedy przestaniesz się spóźniać.
Wdech. Wydech.
- Przepraszam, tato – siada naprzeciw ojca i zabiera się do jajek na szynce i grzanek.
- Co sądzisz o nowej książce? – pyta ojciec. – Zaciekawiła cię? Są tam Zaklęcia działające w sposób dosyć…
- Jest cool! To znaczy, tak, ale szkoda, że nie mogę…
- Jeśli jeszcze raz odezwiesz się jak mugol, pożałujesz, ze się w ogóle urodziłeś, jasne?
- Tak…
- Gdzie usłyszałeś to słowo?
- Wczoraj wieczorem trochę latałem i wylądowałem na jakiejś łące, tam byli jacyś młodzi mugole i oboje mieli na uszach coś dziwnego. Dziewczyna coś mruczała, kiwała głową i parę razy powiedziała głośno: „to jest cool!” Chyba chodziło jej o to, że jest wspaniałe?
- Zobaczyli cię?
- Schowałem się za krzakiem. A słyszeć mnie nie mogli.
Ojciec patrzy na niego chłodno i wzdycha.
- Wolałbym, żebyś bardziej interesował się nauką niż lataniem, ale cóż. Skoro niczego nie zaniedbujesz i idzie ci coraz lepiej…
Ciche pukanie do drzwi jadalni.
- Wejść!
W drzwiach pojawia się Nóżka, kłaniając się nisko.
- Przyjść panicza nauczyciel.
Magnus szybko kończy drugiego pączka z budyniem czekoladowym, czeka na pozwolenie odejścia od stołu, całuje ojca w policzek i idzie do siebie.
Nauczyciel już tam jest.
Magnus lubi warzyć Eliksiry i na razie nie lubi Zaklęć. Wie, że nie może ich poznawać tak, jakby tego chciał, przynajmniej w tej chwili, ale ma dość słuchania pani Lestrange opowiadającej aż do zachrypnięcia jak wymawiać słowa i jaki ruch wykonać różdżką. Także działanie niektórych zaklęć nie należy do przyjemnych, a poczuł na sobie prawie wszystkie.
Ojciec był bardzo zadowolony, kiedy zwalczył Imperiusa.
- Nie chcesz, abym cię słuchał?
- A czy okazujesz mi nieposłuszeństwo, synu?
- Nie, ale gdybym był pod Imperiusem byłbyś pewny.
- Imperius jest dla słabych, a ty jesteś silny, Magnusie. Zapamiętaj.
- Myśli pan, że zaczniemy takie bardziej skomplikowane zanim pójdę do szkoły?
- Myślę, że o wiele przyjemniej będzie, jeśli tam zaczniesz. Będziesz dostawał same „W”.
- Ale to będzie okropnie nudne!
- Nie sądzę. Na pewno nie.
Magnus nie za bardzo wierzy, ale kiwa głową. Odchodzi od kociołka na parę kroków.
- Prawidłowo?
„To jego ulubione słowo. Używa go, kiedy dobrze uwarzę eliksir.”
- Konsystencja. Sprawdź w książce i zrób sam jeszcze raz, a jutro się temu przyjrzymy… i powiesz mi, co zrobiłeś źle.
- Witaj, Magnusie. Przygotuj się do powtórki. – Bellatrix Lestrange uśmiecha się na widok szat Magnusa. Wyglądają, jakby chłopiec zabrał je z pralni, zanim skrzaty choćby ich dotknęły. – Widzę, że już to zrobiłeś.
- Tak, proszę pani.
- Dobrze, cofnij się pod ścianę…
Unosi się w powietrze i wpada w jej ramiona. Rozdziera mu się szata od góry do dołu, a potem znowu jest cała. Sztywnieje. Traci świadomość, a potem ją odzyskuje. Przesuwa się tam i z powrotem nad podłogą… i cały czas obserwuje – stara się uważnie obserwować – nauczycielkę.
Potem trenuje ruchy dłoni i wymowę.
Następnie Bellatrix Lestrange kieruje na niego różdżkę bez słowa, porusza dłonią, a on musi podać formułę zaklęcia.
Ufff!
I powtórka z początku lekcji z małym dodatkiem.
-Aaaa!
- Finite Incantatem! Nie płacz. – Gładzi go po kędzierzawej głowie. – Musisz je znać.
- Czy… czy Cruciatusowi można się oprzeć? Tak, jak Imperiusowi?
- Nie. Ale to ważna część edukacji – tłumaczy Bellatrix. – Musisz je poznać. Musisz sam ich doświadczyć, niektórych z nich. Jeśli tego nie zaniedbasz, będziesz silniejszy, bo nie można się bać czegoś znanego.
- Niektórych?
- Niektórych. Jednego nie będę na tobie wypróbowywała.
- Avady?
- Tak… No, nie miej takiej miny… Rictusempra!
- Cha cha cha! Cha cha cha!
Bellatrix odwraca głowę w stronę drzwi. Są półotwarte. Marszczy brwi.
- Finite! – mówi. – Zdaje się, że czas na obiad. Może zjemy we dwoje?
Magnus przestaje się śmiać.
„We dwoje”
Przełyka ślinę.
- Ok.
- Przebierz się. Poczekam na ciebie w jadalni.
Pan domu wraca około północy. Planowanie następnych posunięć, przyjmowanie raportów, wydawanie rozkazów zajmowało coraz więcej czasu i wymagało coraz większej finezji – tym bardziej, że miał coraz większy wpływ na społeczność czarodziejów, a jego szeregi powiększały się. Właściwie krążył między trzema nienanoszalnymi i zabezpieczonymi wszystkimi rodzajami zaklęć miejscami. Ostatnie było już nazywane „Czarnymi Lochami”, chociaż jedyne osoby, które je widziały, nie żyły.
Tam giną w męczarniach nieposłuszni mu słudzy oraz każdy, kto mu się naraża.
- Panicz zasnął? – Syczy w stronę skrzata.
- P-pan…
- Wynoś się. Ma tu przyjść Nóżka. Nie zapomnij o karze. Precz!
Skrzat wybiega. Po paru sekundach materializuje się Nóżka.
- Panicz czekać na pana długo, ale już zasnąć. Przed zachodem słońca. Jąkała go zanieść do łóżka i rozebrać.
- Co dziś robił?
- Najpierw Eliksiry, potem Zaklęcia, potem zjeść obiad z panią Lestrange, potem bawić się z Sissi i Stevenem, potem przyjść Monsieur, potem Fraulein, potem pójść latać i wziąć Nóżkę, potem zjeść kolację i bawić się znowu i czytać…
- Dosyć.
Voldemort zagląda przez uchylone drzwi do sypialni Magnusa. Widzi Kolca przytulonego do jego piersi, srebrzącą się w świetle księżyca jedwabną pościel, dwa lśniące wężowe kłębuszki w nogach łóżka i rozczochraną głowę wtuloną w poduszkę.
Magnus P. To ostatnie już nie jest dla niego zwykłym inicjałem. Jakby uosabiało – możliwości. Zdolności. Tajemniczą potęgę liczby i słowa.
∏. Potis. Potior. Potentia.
Łacina… nie. Dzieci – inne dzieci – są tysiąc razy ważniejsze.
Jest już posłusznym synem.
Teraz musi wiedzieć, jak zdobywać, jak przewodzić.
Nazwisko. Trzeba je wymyślić. Nawet można by uczynić łaskę tym nieżyjącym, swoim wrogom, dzięki którym go miał.
Uśmiechnął się na tę myśl.
Magnus P. Magnus P. – Ever.
Taaak.
Rozdział 2
Czarny Pan zwalnia swoje sługi jednym skinieniem dłoni. Drugim zatrzymuje Lucjusza, zanim ten się teleportował.
- Tak, Panie?
- Mam zamiar zatrzymać się u ciebie przez jakiś czas, ale nikt, nawet Narcyza, nie może o tym wiedzieć.
- Jak sobie życzysz, Mistrzu.
- Chcę też, abyś przyjął Magnusa. Daj mu pokoje blisko moich. Powiedz rodzinie, że to twój… powinowaty. Że matka zmarła przy porodzie, a ojciec obecnie nie może się nim zajmować. Wymyśl, co chcesz: Azkaban, służbę u mnie, ucieczkę przed aurorami…
Zanim Lucjusz zdążył zebrać myśli i wyartykułować swoje obiekcje, Voldemort podaje mu zwój pergaminu.
- To jest kopia twojego drzewa genealogicznego. Lekko zmodyfikowana. Zmień oryginał zgodnie z tym, co znajdziesz tutaj.
Malfoy Senior rozwija pergamin, ale zanim zdążył choćby rzucić okiem, jego Mistrz dodaje:
- Dam ci znać, kiedy się zjawię.
I znika.
Po godzinie spędzonej na porównywaniu. Lucjusz znajduje wreszcie swoją stryjeczną pra-pra-pra-pra-pra-prababkę, Ariadnę Malfoy, która poślubiła Dariusza Elgara. Rodzina ta przestała istnieć w 1945 roku, kiedy to zginął ostatni dziedzic nazwiska, dwudziestojednoletni Lothar.
Wystarczyło więc – zgodnie ze zmodyfikowaną kopią – zmienić nazwisko, ożenić Lothara, obdarzyć go synem, wnukiem i prawnukiem, Magnusem P. Everem, urodzonym osiemnastego lipca 1980 r., dzieckiem Adriana L. Evera i zmarłej przy porodzie Yetty z domu Skorsold.
Nic prostszego. Fasolka Bertiego Botta.
Ale potem…
Wydatki. Nokturn.
Galeony. Archiwum. Ministerstwo.
Cóż, pan każe, sługa musi.
- Ja nie chcę. Co to w ogóle za szlam, pierwsze słyszę…
- Draco! To-nie-jest-żaden-szlam. Nie znasz wszystkich czarodziejskich rodów świata, nieprawdaż? Magnus nie jest szlamą, więcej, jest naszym dalekim krewnym i przyjedzie tutaj, czy tego chcesz, czy nie. I sądzę, że będziecie chodzić razem do szkoły, więc…
Lucjusz idzie do drzwi. Otwiera je, ale zatrzymuje się w progu.
- … wolałbym, żebyś się do niego NIE uprzedzał.
Jest bardzo późno. Lucjusz krąży nerwowo po salonie w lewym skrzydle Malfoy Manor, oddanym na własność Czarnemu Panu.
Z cichym odgłosem, przypominającym wystrzał z pistoletu z tłumikiem, zjawia się ten, na którego czekał. Dookoła niego lewitują kufry. Trzyma na rękach śpiącego chłopca w zielono-czarnej piżamie, na którego piersi leży pluszowy smok (Norweski Kolczasty), obie ręce dziewięciolatka oplatają węże.
Lucjusz schyla głowę w ukłonie, w następnej chwili przejmuje od swojego Mistrza jego ciężar, zdążywszy przedtem klasnąć w dłonie i wyprowadzić część kufrów tam gdzie trzeba.
Nie przytrzymywany przez nikogo pluszak spada na podłogę.
- Accio… Aligo… wciąż jeszcze – szepcze Lucjusz – śpi z tym… czymś, Panie?
- Z przytulanką. – Cedzi Voldemort. – Coś musi mieć zamiast, skoro nie ma matki. Dobranoc, Lucjuszu.
- Dobranoc, Panie.
Przez chwilę stoi, nieco zbity z tropu, po chwili jednak mija mu to. Zanosi Magnusa do przygotowanych dlań pokoi i układa pod kołdrą. Węże spełzają z obu rączek i zwijają się w kłębki w nogach łóżka.
Pierwszą osobą, którą Draco zauważa po wejściu do jadalni, jest ten chłopak. Brązowe, kędzierzawe włosy, zielone oczy, szczupły, niewysoki. Siedzi obok jego własnej matki… a nakrycie Draco przesunięto tak, że będzie musiał siedzieć dokładnie naprzeciw gościa.
- Draco – odzywa się Lucjusz Malfoy. – To jest Magnus. Magnusie, poznaj mojego syna, Dracona.
- Cześć.
Obaj czują się dość niepewnie.
Magnus nie wie, czego może się spodziewać, do tej pory nie stykał się z rówieśnikami ani w ogóle z dziećmi.
Draco także nie ma pojęcia, czego może oczekiwać od nowego „kuzyna” i postanawia go rozgryźć. Wygląda na nieśmiałego, więc powinno się szybko udać.
- Uwaga – ostatni raz je wypuszczam! Słyszysz mnie, Gregory?
- Słyszę, p-sze pana…
Lucjusz Malfoy otwiera inkrustowaną srebrem skrzynkę, zwalnia węzły i dosiada miotły.
Dwie małe – z konieczności – drużyny rozpoczynają mecz.
Magnus jest szukającym jednej, Draco drugiej.
W jednej obrońcą jest Luis Avery, w drugiej Robert Macnair.
Pałkarzami są Vincent Crabbe i Gregory Goyle.
Po jednym ścigającym: Daniel Moon i Teo Nott.
Lucjusz uśmiecha się do syna.
Może nie zaprzyjaźnili się jeszcze, on i Magnus, ale wspólnie się bawią i poznają coraz lepiej. Nawet Magnus ma na niego dobry wpływ. Czy Draco na Magnusa? To tylko Merlin może wiedzieć, czy i jak duży.
Nagle stuk. I okrzyk bólu.
- Gregory! - Błyskawicznie. – Draco, nic ci nie jest?
- Ten głupi tłuczek prawie zwalił mnie z miotły! – Krzyczy Draco, patrząc ze złością na Goyle’a. – Ślepy jesteś czy co?
- Tylko spokojnie. Pokaż rękę. – Lucjusz uważnie ją ogląda, delikatnie sprawdzając kości przy pomocy różdżki. -Gregory, chciałbym zauważyć, że właśnie twoim zadaniem – jako pałkarza – jest bronić Draco przed tłuczkami.
- Nie zauważyłem go…
Magnus obserwuje całą sytuację; ma wrażenie, że podobne rzeczy na meczach może się i przydarzają, ale… nie tak. Już nawet nie chodzi o to, że sędziuje ojciec jednego z zawodników.
- Wszystko w porządku, Draco? Możesz dalej grać?
- Jasne, to tylko lekkie stłuczenie. Strzeżcie się, charłaki!
Magnus wie, kim są „charłaki” i zastanawia się przez chwilę, dlaczego Draco tak lubi dokuczać każdemu z osobna i wszystkim na raz. Postanawia znaleźć sposób, aby przekazać mu kilka życiowych prawd, które przekazał mu ojciec, zanim się tu znaleźli.
Mecz trwa dalej. Chociaż… czy to można nazwać meczem? Z tego, co Magnus do tej pory przeczytał o quidditchu, wynikało, że raczej próbną rozgrywką lub treningiem.
- Jak ci idzie łacina?
- Jako tako. Draco lepiej ją zna.
- Nic w tym dziwnego, dłużej się jej uczył. A rosyjski?
- Trochę lepiej niż łacina.
Ojciec kiwa głową z aprobatą i wstaje. Kładzie rękę na jego ramieniu.
- Synu, powiedziałem ci, kim jestem i co zamierzam osiągnąć…
Serce Magnusa zaczyna szybciej bić. Czuje, że zaraz usłyszy coś bardzo ważnego.
- Tak. – Potwierdza. – Jesteś Czarnym Panem, chcesz żyć wiecznie i panować nad całym światem.
Do tej pory nie zastanawiał się nad treścią. To są słowa jego taty, którego kocha i dlatego…ponad rozumieniem.
- Czy wiesz, dlaczego tego chcę?
Milczenie.
- Nasze postępowanie wobec mugoli jest bezsensowne. Jesteśmy od nich lepsi, a ukrywamy się przed nimi. Niektórzy nawet nie wierzą, że istniejemy. Inni znowu uznają nas za dziwadła, których towarzystwo jest kompromitujące. –
Przerywa. Głaszcze Nagini.
- Obecne władze na całym świecie, nie tylko tutaj – syczy – zajmują się głównie utwierdzaniem mugoli w przekonaniu, że nas nie ma. Wielu czarodziejów sprzeciwiało się takiej polityce, ale żaden z nich nie zdobył się na to, by działać. Tylko ja.
Magnus słucha.
...
Witch90