Rozdział 9
W pracowni archeologicznej panowała dość ospała atmosfera. Każdy powiedział, co miał do powiedzenia. Michael i Rebeka siedzieli w milczeniu przy konsoli komputera, dwie panie wymieniały jakieś zdawkowe uwagi na temat całkowicie różny od historii, doktor Lucid intensywnie wpatrywał się w wolno obracający się hologram miasta, a starszy profesorek drzemał w lewitującym fotelu.
W tą popołudniową ciszę wdarł się syk otwieranych drzwi, a potem entuzjastyczny krzyk Daniela Jonsna:
– Mamy alfabet! Mamy alfabet! Mamy cały alfabet! – skakał przy tym jak szympans w zoo.
Początkowo nikt nie zrozumiał tego entuzjazmu. Dopiero gdy Jonson wypadł z pracowni, żeby oznajmić reszcie bazy swoje odkrycie, wszyscy stopniowo się budzili. Dosłownie i w przenośni. Nie minęła chwila, gdy pracownia opustoszała. Została tylko Rebeka i Michael.
– Myślisz, ż Grey już wie? Zapytała.
– Nie wiem, ale za chwilę pewnie się dowie. Przy tych wrzaskach – wskazał głową drzwi.
– Teraz brakuje tylko ciężkiego sprzętu, żeby kontynuować kopanie – przeciągnęła się jak kotka. Michael zmierzył ją uważnie.
– Wspominał coś niedawno, że statek jest już w drodze. Może pójdę go zapytać.
– Jak chcesz.
Poszedł. Nie tyle żeby naprawdę pogadać z Greyem, ale żeby odejść od Rebeki. Z jednej strony myśl o Natalie nie dawała mu spokoju od czasu ich ostatniej rozmowy. Najchętniej rzuciłby wszystko zabrał się pierwszym transportem na Marsa, ale wiązał go kontrakt. Z drugiej strony Rebeka. Kojarzył ją ze studiów. Z bogatej i wpływowej rodziny, uciekła sprzed ołtarza żeby studiować. Połowa studentów się za nią uganiała, druga połowa jej nienawidziła. Sam nie był też obojętny, szczególnie gdy mieli razem zajęcia. Rebeka miała coś w sobie, co przyciągało ludzi. Zarówno chłopaków, którzy się w niej podkochiwali, kilku nawet się chwaliło, że się z nią przespali, jak i wykładowców, którzy chwalili jej wiedzę i spostrzegawczość.
Natalie nie chciała już go widzieć. Dlaczego? Bo rodzice jej zabronili. Nawet nie próbowała się im sprzeciwić. Czy warto walczyć o kogoś, kto nie chce walczyć o ciebie? Cały czas dręczyło go to pytanie.
Greya zastał w jego gabinecie. Doktor był pochłonięty jakimiś papierkami. Luźne kartki fruwały po całym biurku. Doktor na przekór wszystkiemu korzystał z przestarzałych metod, które w jego mniemaniu były bardziej pożyteczne dla człowieka niż współczesne zapisy hipercyfrowe. Absurd. Specjalnie dla niego trzeba było ściągać i przystosowywać kilka drukarek. Dzięki niemu Muzeum Papieru Offsetowego i Designu zyskało rozgłos, gdy zgłosił się z prośbą o wyprodukowanie papieru metodami sprzed prawie tysiąca lat. Dziwak jakich mało, ale czego nie robi się dla szefa.
Michael stał chwilę w progu. Czekał czy doktor go zauważy.
– Tak? – zapytał przeciągle Grey, nie odrywając wzroku od kartek.
– Dostał pan wiadomość od Jonsona? – młody archeolog wszedł i rozsiadł się wygodnie w lewitującym fotelu.
– Nawet jeśli, to nie zarejestrowałem – odsunął się od biurka i zaczął czegoś szukać na półkach.
– Mamy alfabet kosmitów. Cały.
– Ach tak – żadnego entuzjazmu. – Proszę, proszę. Najwyższy czas, bo już zaczynałem w niego wątpić – chwycił jakiś czytnik i wpatrywał się w niego jakby urządzenie miało zaraz wybuchnąć.
– Dowiemy się wreszcie co tu się stało – drążył Michael.
– Być może – odłożył urządzenie i zaczął przeglądać pozostałe.
– Wątpi pan?
– Na pewnie. Przecież tego nas uczą od początku studiów. Nie pamiętasz już? – spojrzał na młodszego kolegę. – Wątpić w każde źródło czy to archeologiczne, czy historyczne. Bo możesz je sobie posiadać, ale niekoniecznie dobrze je zinterpretujesz.
– Tak, pamiętam – westchnął Michael i odchylił się w fotelu.
– Chcesz się już stąd wyrwać? – Grey wrócił do przeszukiwania półki.
– Nie – odpowiedział powoli i niepewnie.
– Natalie nie jest ciebie warta – zawyrokował nie przerywając swojej czynności.
– Słucham?! – Michael zerwał się z fotela. – Skąd pan wie.
– Monitorowana jest cała korespondencja wymieniania z Ziemią. Nawet ta najbardziej prywatna. Muszę wiedzieć co się dzieje u moich podwładnych. Przepraszam jeżeli cię to uraziło, ale takie są przepisy – doktor spojrzał z prawdziwym współczuciem.
– Ale jak,… Przecież – był zszokowany. Brakowało mu słów.
– Spokojnie. Ochłoń po tym rozstaniu bo mamy większe problemy.
– Niby jakie? – oparł pięści o szklane biurko.
– Korporacja Ziemska przysyła swojego obserwatora żeby dopilnował odpowiedniego traktowania naszych gości.
– A później zabierze ich na Ziemię.
– Pewnie tak. Jako okaz, ciekawostkę, pupila bogaczy.
– A zastanawiał się pan co to będzie znaczyć dla zwykłych ludzi?
– Ilu ludzi, tyle opinii.
– Inwazja na Marsa – Michael zmrużył oczy i zniżył głos.
– Pamiętasz to – Grey przypatrywał mu się uważnie. – Ale nie mamy pewności, że to byli akurat oni. To mogła być zupełnie inna rasa.
– Kosmici to kosmici. Nieważne jak wyglądają.
– Nie możesz wrzucać wszystkich do jednego wora.
– Pan mi zabroni?
– Nie tylko próbuję ci uświadomić, że…
– Nie potrzebuję. Mam swoje zdanie – odwrócił się i wyszedł.
Statek był ogromny i niezgrabny. Przypomniał beczkę na wysuwanych nóżkach z licznymi otworami do transportowania ładunku przewożonego w nim. Wypełnił sobą cały hangar, zostawiając tylko wąskie przejścia dla obsługi.
Rampa powoli opadała z sykiem i malowniczym wydmuchem pary. Komitet powitalny składał się z profesor Vetus, doktora Greya, Elizy Sanitas, Grega Audensa i Ritzkiego, a za ich plecami z czystej ciekawości szyję wyciągał doktor Lucid. Wszyscy mieli cichą nadzieję, że takie powitanie będzie wystarczające dla przedstawiciela rządzących korporacji.
U szczytu trapu pojawił się szacowny gość. Miał na sobie idealnie skrojony czarny garnitur, na jego tle biała koszula raziła wszystkich zebranych. Cienki krawat z błyszczącej tkaniny odbijał granatowe refleksy. Gość wolny, dostojnym krokiem zaczął schodzić ze statku. Z każdym krokiem robił się coraz mniejszy, a braki we wzroście próbował nadrabiać surową miną. Gładko przylizane, czarne włosy uwydatniały kształt jego dużej czaszki. Prawie białe wypielęgnowane dłonie ruszały się niespokojnie jak wielkie robaki wyciągnięte z jakiejś skażonej gleby.
– Witamy w bazie planety X – odezwała się profesor Ventus, idąc z wyciągnięta ręką w kierunku przybysza. Ten zatrzymał się w pół kroku i podniósł dłoń w obronnym geście.
– Cieszę się, że wszyscy najznakomitsi naukowcy w tej bazie wyszli na moje powitanie. Jest mi niezmiernie miło – powolnym ruchem skierował wzrok na zastygłą w zdziwieniu Teresę. Zmierzył ją jasnoniebieskimi ziemnymi oczami. Była minimalnie wyższa od niego. – Naprawdę mi miło – dodał chłodnym tonem. – Nazywam się…
– My również się cieszymy – wyrzuciła z siebie, opuszczając bezradnie rękę. – Mam nadzieję, że podróż minęła bez komplikacji.
– Trochę trzęsło – strząsnął niewidzialny pyłek z rękawa. – Jednak nie można porównywać podróży międzyplanetarnych do przejażdżki poduszkową limuzyną.
– Przykro mi – skwitowała Ventus. Jednak jej spojrzenie było dalekie od współczucia. – Mam nadzieję, że przygotowana kwatera okaże się wystarczająco wygodna do pańskiego wypoczynku.
– Ja również – przybysz spojrzał na resztę komitetu powitalnego. Zmarszczył brwi na widok jednolitych kombinezonów. – Też dostanę takie wdzianko? – zapytał pogardliwie.
– Kombinezony są specjalnie zaprojektowane, żeby minimalizować ewentualnie niedogodności związane z warunkami panującymi na planecie i w bazie – wytłumaczyła usłużnie Teresa.
– Ach tak – skomentował tylko. – Możemy już przejść do mojej kwatery?
– Oczywiście – pani profesor wskazała kierunek.
Przechodząc obok grupki naukowców nie zaszczycił nikogo nawet jednym spojrzeniem, twardo wpatrując się w plecy swojej przewodniczki.
– Przyjemniaczek – mruknął Grey do Lucida, gdy gość zniknął za śluzą hangaru.
– Nie ma co – odparł historyk. – Jeszcze na niego trzeba będzie uważać – znacząco spojrzał na Ritzkigo, który nawet na taką okazję nie pozbył się swojego białego kitla laboratoryjnego.
– Trzeba ostrzec nasz zespół, żeby uważali na słowa – stwierdził Grey.
– Szczególnie Jonsona – zauważył Lucid. Obaj ruszyli do wyjścia.
Laboratorium informatyczne było największym laboratorium w kompleksie znajdowało się na najwyższej kondygnacji. Na środku znajdował się chyba największy multimedialny stół, nad którym pulsowały powoli kolorowe algorytmy. Dookoła stołu w dość swobodnej kompozycji ustawiono mniejsze biurka multimedialne, przy których zasiadało po dwóch lub trzech informatyków.
Rebeka poczuła się trochę niepewni, gdy stanęła w progu. Szum wielu komputerów i blask monitorów nie pozwalał jej się odpowiednio skupić. Potrząsnęła głową. Dostrzegła Michaela rozwalonego w lewitującym fotelu. Ręce splótł za głową, piętę jednej nogi oparł o kolano drugiej. Wyglądał na rozluźnionego i zrelaksowanego. Rozmawiał cicho z jakimś informatykiem, swobodnie opartym o konsolę komputera. Wyglądało jakby znali się od lat.
Podeszła cicho i stanęła za fotelem Michaela. Szturchnęła go palcem w ramię. Doktorant poderwał się wystraszony.
– Nie bój się, nie zjem cię – zachichotała.
– Nie rób tak więcej – poprawił kurtkę kombinezonu i z powrotem usiadł.
– Coś taki zestresowany – poklepała go po ramieniu i przysunęła sobie lewitujące siedzisko. – Rebeka Mendez – wyciągnęła rękę do informatyka.
– Nicholas Marinos – dłoń miał silną i ciepłą. Uścisnęła ją z przyjemnością.
– Myłam, że będzie już ktoś więcej – rozejrzała się po laboratorium.
– Kierownictwo musi zejść ze swoich wyżyn, a to trochę trwa – stwierdził Michael i przyjął poprzednią, rozluźnioną pozycję.
– Nie jest tak źle – odparł Nicholas. – Podejrzewa, że to wszystko wina tego obserwatora. wypytuje o wszystkie szczegóły.
– Muszę go unikać – stwierdziła Rebeka.
– Prędzej czy później ciebie też dorwie – mruknął Michael. – Dostał tu władzę absolutną. Może nawet wywalić profesor Ventus, jeżeli akurat będzie miał taką zachciankę.
– I po co to wszystko? – uniosła brwi.
– Żeby sprowadzić kosmitów na Ziemię. Jako maskotki, zwierzaczki. Zamknąć w klatce i pokazywać ludziom, jacy to obcy są niegroźni.
– A skąd to wiesz? - wtrącił się Nicholas.
– Normalna kolej rzeczy – prychnął, jakby miał do czynienia z przedszkolakami. – Czy wy jako właściciele połowy świata, znudzeni bogacze, nie pożądalibyście czegoś nowego, kosmicznego. Żeby się pochwalić i zyskać o oczach poddanych.
– Bogactwo – westchnął informatyk.
– To dla której korporacji pracuje nasz Szczurek? – zapytała Rebeka.
– Nie wiem. Sam się nie przyzna.
– Chcesz to odkryć.
– I co mi to da?
– Zostanie zaspokojona twoja wiedza w zakresie spisków na Ziemi – zmrużyła oczy.
– To tylko ziarenko, jeden kabelek w całej wiązce światłowodów.
– Od czegoś trzeba zacząć.
– On już zaczął na studiach, ale kiepsko mu to idzie – wtrącił się Nicholas.
– Na studiach? – zdziwiła się. – Studiowaliście razem?
– Tak, też jestem z Marsa – wyszczerzył się. – Mieliśmy razem tylko jeden semestr podstaw informatyki, ale uwierz mi, cały czas gadał o spiskach korporacji, nisz społecznych, kosmitów z korporacją, religii z kosmitami…
– Przestań. Tego nie mówiłem – obruszył się Michael.
– Niewiele ci brakowało.
– Masz szczęście, że nie było cię na Marsie podczas najazdu. Nie przeżyłeś tego co ja, więc nie wiesz co mną kieruje.
– Tak, przyznaję. Miałem szczęście. Ale nie można wypatrywać spisku na dnie talerza.
– Nie rozumiesz.
– Nie kłóćcie się – Rebeka rozłożyła ręce. – Spiski była są i będą, ale trzeb mieć do nich dystans. A ty – spojrzała na Michaela – jesteś za cienki żeby przeciw tobie był jakiś spisek, więc nie masz się o co martwić.
– Ale przeciwko ludzkości na pewno. A ja jestem człowiekiem ii chciałbym dożyć chociaż wczesnej starości.
– Dożyjesz, jak zajmiesz się czymś innym
– Czołem młodzieży! – podczas głośnej wymiany zdań nie usłyszeli jak podszedł do nich Grey. Musiał przekrzyczeć całą trójkę, an co kilku spłoszonych informatyków podniosło głowy znad swoich konsoli.
– Dzień dobry! Gdzie reszta? – zawołała Rebeka z ulgą.
– Idą – przysunął sobie fotel i umościł się między swoimi podopiecznymi. – A przynajmniej tak mi się wydaje.
– &...
mika391