Jadwiga Courths Mahler
I będę ci wierna aż do śmierci
Zerwała się ze snu przerażona. Przecież wyraźnie słyszała, jak ktoś wołał ją po
imieniu: "Renato, Renato"! Wpatrywała się w świt poranku, jak gdyby czekała, że
znów usłyszy swe imię, lecz na próżno. Dokoła panowała cisza. Skupiła myśli i z
wolna wstała z łóżka. Ubierając się, wciąż nadsłuchiwała. Czyżby rzeczywiście
wszystko wokoło niej zamarło? Zwykle słyszała o tej porze tupot biegających
dzieci i wzajemne ich nawoływania się. Dziś jednak była przerażająca pustka i
złowroga cisza. Od chwili gdy przekroczyła próg swego mieszkania, czuła się jak
liść porwany wichrem i unoszony w dal nieznaną. Opanowało ją uczucie lęku.
Otworzyła okno i zaczęła biegać po pokojach, w których meble stały w nieładzie,
dywany leżały nie rozłożone, a w oknach brakowało firanek. Czuła się obca we
własnym mieszkaniu i trwożliwie rozglądała się po nim. Znużona powróciła do
sypialni. Obok jej łóżka stała kołyska, zaciągnięta daszkiem z frędzelkami i
pełna różnokolorowych poduszeczek. Usiadła na fotelu, patrząc przed siebie
błędnymi oczami i rozpamiętując ostatnie lata życia. Jakże surowo obszedł się z
nią los! Przed czterema laty była jedyną spadkobierczynią bogatego przemysłowca
Jana Werkenta i świat uśmiechał się do niej. Zaręczyła się i wyszła za mąż za
ślicznego chłopca, eleganckiego oficera ułanów. A dziś była kobietą złamaną,
opuszczoną przez męża, który ślubował jej wierność przed ołtarzem, a potem
porzucił. Straciła dziecko, które przyszło na świat, gdy była u szczytu
szczęścia, a potem zgasło, gdy umarł jej ojciec i gdy straciła majątek. Ojciec
twój zbankrutował i skończył życie samobójstwem! - złorzeczył jej mąż, rotmistrz
Hans von Trachwitz, gdy go widziała ostatnim razem. Potem sprzedał jej meble,
srebra, ekwipaż, wszystko, co się dało spieniężyć, by tylko posiąść gotówkę.
Zostawił jej tylko bieliznę, trochę mebli niezbędnych i resztki biżuterii.
Opowiadał, że musi wyjechać do Berlina i szukać posady, by utrzymać siebie i swą
matkę. Trochę mu ludzie współczuli, trochę go żałowali, a potem z wolna
przestali o nim mówić. Renata nie sprzeciwiała mu się. Nieczuła na wszystko,
spakowała swoje rzeczy i gotowała się do wyjazdu. Oddaliła służbę i widziała,
jak handlarze uwijali się koło jej mebli, które zakupili za psi grosz. Gdy
ostatniego wieczoru na próżno wyczekiwała męża z kolacją, którą sama
przyrządziła, poszła do jego pokoju, by go zawołać. Znalazła tylko kartkę na
biurku: "Muszę cię opuścić - pisał - gdyż nie mogę z tobą razem ugruntować sobie
egzystencji. Zbyt jesteś zbałamucona, a za mało praktyczna, a przy tym nic nas
nie łączy. Znajomi i przyjaciele twego ojca z pewnością dopomogą ci, na razie
zaś możesz sprzedać swoje stroje wieczorowe, futra i biżuterię. Skieruję do
ciebie odpowiedniego nabywcę. Wyjeżdżam nie do Berlina, lecz do Ameryki i jeśli
mi się poszczęści, to do mnie przyjedziesz lub będę ci pomagać, a jeżeli nie, to
zapomnij o mnie". To było wczoraj! Uśmiechnęła się gorzko, czytając list męża, a
później, gdy przyszedł handlarz, sprzedała, co się dało i wyczerpana upadła na
łóżko. Przeszła noc i nic już nie stało na przeszkodzie, by wyjechać. Z wolna
odzyskała spokój i równowagę ducha. Odezwała się w niej krew przodków, dzielnych
kupców i przemysłowców. Pójdzie w świat z wiarą, że nie zginie. Lepiej podjąć
walkę, aniżeli poddawać się zwątpieniu, choćby nawet ta walka miała być ciężka.
Ii Doktor Helman skończył przyjmowanie pacjentów. Wstał od biurka i zamierzał
przejść do pokoju jadalnego, gdy mu służący oznajmił, że jeszcze jakaś pani
prosi o konsultację. - Czy nie powiedział jej Benedykt, że godziny przyjęć
skończyły się? - Owszem, powiedziałem, panie doktorze, ale ta dama jest
przyjezdna i prosi, by pan doktor zrobił dla niej wyjątek. - No to niech
Benedykt prędko ją wprowadzi i powie mej żonie, że spóźnię się parę minut na
kolację. Do gabinetu lekarza weszła młoda kobieta w żałobie. Ze zdziwieniem
patrzył na jej bladą twarz, z której wyglądały wielkie, ciemne oczy, pełne
smutku. Poznał ją natychmiast. - Panno Renato! - rzekł. Przepraszam, pani von
Trachwitz... Wszakże nie mylę się?... - Tak jest, panie doktorze... poznał mnie
pan! - odrzekła. Podał jej fotel i poprosił, by spoczęła. Wyglądała bardzo
mizernie, był więc przeświadczony, że przyszła po poradę. - Co pani dolega? -
spytał troskliwie. Opadła na fotel i opuściła głowę. Potem spojrzała na jego
czerstwą, męską twarz i na jego bystre oczy, które łagodnie spoglądały na nią. -
Tak, panie doktorze! Tyle oto pozostało z Renaty Werkent. Ujął jej rękę i mówił
ze współczuciem: - Widzę, że życie nie szczędziło pani zawodów. Nie można
jednak, droga pani Renato, poddawać się cierpieniom, ani też tracić odwagi.
Uśmiechnęła się boleśnie. - Czy słyszał pan doktor o moich nieszczęściach? -
Wiem, że umarł przezacny ojciec pani i że wraz z nim straciła pani cały majątek.
- To jeszcze nie wszystko, panie doktorze. W tym samym czasie umarła moja
córeczka Magdusia i... mąż mnie porzucił. Wyjechał za ocean, by tam ugruntować
sobie egzystencję, ale beze mnie. Doktor Helman cofnął się przerażony. - Czy
podobna? Wprost wierzyć mi się nie chce, pani Renato! - A jednak tak jest -
rzekła. - Odkąd straciłam majątek, nie stanowiłam dla niego żadnej przynęty. -
To po prostu oburzające! - rzekł lekarz. - Oswoiłam się jednak z tym wszystkim i
całkiem inna kwestia sprowadziła mnie tutaj. Przyszłam prosić pana doktora, by
mi powiedział, co było przyczyną śmierci mego ojca... Pytanie to spędza mi sen z
powiek... Niech mi pan powie szczerą prawdę. Zdziwienie odmalowało się na twarzy
lekarza. - Czy nie otrzymała droga pani swego czasu mego listu? Wszak
zawiadomiłem panią, że ojciec jej umarł na udar sercowy. - Ale czy to prawda?
Proszę, niech mi pan doktor potwierdzi to własnymi ustami. - Zapewniam panią
słowem uczciwego człowieka, pani Renato, że ojciec jej umarł na serce.
Odetchnęła z ulgą. Widoczne było, że jej kamień spadł z piersi. - Czy pani miała
jakieś wątpliwości? - spytał. - Mąż mój uporczywie zapewniał mnie, że ojciec mój
popełnił samobójstwo! - Ależ to nikczemność! Spodziewam się, że pani nie dawała
temu wiary. - Nie wierzyłam mu, ale bałam się go. Jako zaufany przyjaciel ojca,
wie pan doktor dobrze, że ślub mój przyspieszył ruinę pieniężną firmy Werkent i
S_ka. Toteż myśl, że ojciec targnął się na życie, nie dawała mi chwili spokoju.
Robiłam sobie wyrzuty, że mój posag i wyprawa pozbawiły firmę środków
obrotowych. Proszę, niech mi pan doktor powie, w jakich okolicznościach ojciec
zakończył życie? Patrzył na nią zaniepokojony. - Istotnie, ślub pani był dla
ojca źródłem ciągłej troski. Znał on dobrze rotmistrza Trachwitza i wyrzucał
sobie nieraz, że zgodził się na ten związek, jakby przeczuwając, że nie da on
pani szczęścia. Wyposażył panią szczodrą ręką i nie skąpił pieniędzy, sądząc, że
tą drogą uzyska dla pani przywiązanie jej męża. Potem wdał się w spekulacje
giełdowe... a co się później stało, wie pani... Wszystko to mówię, by panią
przekonać, że w tej sprawie orientuję się trafnie i że słowa moje są wiernym
odbiciem prawdy... - Od szeregu lat - mówił dalej lekarz - ojciec pani cierpiał
na wadę serca i niejednokrotnie zalecałem mu spokój i powstrzymywanie się od
wszelkich silniejszych wzruszeń... - Nie przetrzymał upadku swego
przedsiębiorstwa i to było właściwym powodem jego śmierci! - A więc nie ja
wbiłam gwóźdź do trumny ojca? - spytała Renata. - Nie powinna pani zaprzątać
sobie głowy podobnymi zarzutami, które nie doprowadzą do żadnego celu. Choroba
pani ojca była tego rodzaju, że każde silniejsze zdenerwowanie pociągnęłoby za
sobą katastrofę. - Mój biedny ojciec! - westchnęła. - Niech spoczywa w spokoju.
Nie życzyłbym mu, by widział panią w tym stanie, w jakim obecnie znajduje się
pani... złamana, opuszczona i pozbawiona dziecka... Nie... lepiej może, że go
Pan Bóg powołał do Siebie. - Gdybym go miała, byłabym szczęśliwa! - zawołała
Renata głosem pełnym bólu. - Nie usiłujmy zmienić tego, co nie da się zmienić! -
rzekł doktor Helman. - Czy wolno mi jednak zapytać, jak pani zamierza urządzić
sobie życie? Nie kieruję się zwykłą ciekawością, lecz raczej troską o dobro
pani, które nie może być dla mnie obojętne, zwłaszcza, że znam panią jeszcze z
czasów, kiedy pani biegała w krótkich sukienkach. - Bardzo panu doktorowi
dziękuję i powiem mu zaraz, co zamyślam robić... Otóż... chciałabym pracować, by
zapomnieć o moich troskach i zarabiać na utrzymanie, nie będąc nikomu ciężarem.
- Doskonale! - zawołał lekarz. - Bardzo mi się to podoba. Czy zamierza pani
pozostać w Berlinie? - Na razie tak, sądzę bowiem, że tutaj najłatwiej znajdę
zajęcie. Chciałabym otrzymać posadę damy do towarzystwa osoby starszej, lub
zarząd domu, lub coś w tym rodzaju. Obawiam się natomiast roli wychowawczyni
drobnych dzieci. - Ponieważ zabiegi pani o wyszukanie sobie zajęcia potrwać mogą
kilka miesięcy, proszę zatem przyjąć do tego czasu gościnę w moim domu. - Pan
doktor rzeczywiście bardzo jest dla mnie dobry - odparła - proszę mi jednak
wybaczyć, że mu odmówię. Chciałabym od razu stanąć na własnych nogach, a poza
tym bardzo byłabym skrępowana, wreszcie i państwu sprawiłabym subiekcję. Proszę
więc nie brać mi za złe odmowy. - Naturalnie, pani Renato. Przykro mi tylko, że
w tej chwili nie mogę nic dla pani zrobić... Tym żywiej to odczuwam, że doznałem
od pani ojca aż nadto dużo dowodów uczynności. - ťatwo to pan doktor wyrówna.
Mając obszerną praktykę i stykając się z ludźmi, znajdzie pan niewątpliwie
okazję do zarekomendowania mych usług. Poza tym pozwoli pan, że w razie gdyby
żądano ode mnie referencji, powołam się na opinię pana doktora. Nie mam żadnych
świadectw ani rekomendacji, a przecież bez tego trudno marzyć o zdobyciu posady.
- Zgadzam się jak najchętniej pani Renato i zawsze gotów jestem pomóc pani. A
teraz niech pani powie dobry wieczór mojej żonie i zostanie u nas na kolacji. -
Pierwszy warunek spełnię z miłą chęcią, ale co do drugiego, to znów muszę panu
doktorowi odmówić, gdyż czekają na mnie w pensjonacie, w którym się zatrzymałam.
- Znów dostałem kosza - żartował lekarz. - Niech mi pani jednak powie szczerze,
czy pani dysponuje środkami, które jej umożliwią przetrzymanie czasu, zanim
znajdzie pani posadę? - Doprawdy, jestem panu bardzo obowiązana za jego
troskliwość. Sprzedałam resztki biżuterii oraz kilka sukien wieczorowych i
przypuszczam, że przynajmniej pół roku wytrzymam i że przez ten czas coś znajdę.
Opowiedziałam zatem panu doktorowi wszystko i pozwolę sobie teraz przywitać się
z pańską żoną. Zostawiam panu mój adres na wszelki wypadek i raz jeszcze
dziękuję najserdeczniej za okazaną mi życzliwość. Pani doktorowa Helmanowa z
niecierpliwością oczekiwała męża i z trudem mogła uporać się z dziećmi, które co
chwila pytały, kiedy przyjdzie tatuś i kiedy będzie kolacja. Toteż z radością
powitała męża, patrząc zdziwiona na Renatę. Poznała ją, a gdy się dowiedziała,
że straciła dziecko, serdecznie ją ucałowała. Renata z trudem powstrzymała łzy,
widząc jak mała córeczka pani doktorowej tuliła się do matki, przerażona
widokiem obcej osoby. Toteż szybko się pożegnała z doktorostwem i wybiegła na
ulicę. Podczas kolacji opowiedział doktor Helman swej żonie o rozmowie z Renatą.
Pani doktorowa była mocno wzruszona losem Renaty. - Wyobrażam sobie - mówiła -
jak musiała cierpieć, wiedząc, że jest na ustach całego miasta i jak teraz musi
się liczyć z każdym groszem. A jaka była szczęśliwa, wychodząc za mąż,
zaślepiona w swym poruczniku, który, jak się okazuje, jest po prostu szubrawcem,
okradł ją, a teraz porzucił. - Lepiej - odpowiedział doktor - że to się prędko
wyklarowało, aniżeli gdyby miało się przeciągać całe lata. Renata wydaje mi się
z natury dzielną kobietą, która da sobie w życiu radę. Iii Już trzy miesiące
siedziała Renata w Berlinie, nie mogąc znaleźć żadnego zajęcia. Pilnie
studiowała ogłoszenia w gazetach, ale jej oferty pozostawały bez odpowiedzi, a
gdy się przedstawiała, doznawała odpowiedzi odmownych. A tymczasem jej zasoby
pieniężne topniały i z dnia na dzień upadała na duchu. Te trochę robótek
ręcznych, jakie udało jej się otrzymać, nie mogły zapewnić jej utrzymania.
Właścicielka pensjonatu radziła Renacie, by przyjęła miejsce pielęgniarki
chorych, a choć zajęcie to wydawało się jej niemiłe, to jednak z wolna oswajała
się z myślą, że nie będzie miała innego wyboru, zwłaszcza że w danym wypadku
będzie mogła liczyć na poparcie dr Helmana. Wybierała się już nawet w tej
sprawie do doktora, gdy nagle otrzymała od niego list: "Droga pani Renato! Mam
wrażenie, że znalazłem dla pani coś odpowiedniego. Proszę mnie odwiedzić jutro w
południe i przyjąć zapewnienie mego szacunku i życzliwości". Była tak
zdenerwowana, że męczyła się przez całą noc, nie mogąc zasnąć. Czyżby znów miała
doznać rozczarowania? Traciła już zaufanie w swe siły i czuła, że jeżeli i tym
razem się nie uda, straci chęć do życia. Punktualnie o dwunastej zadzwoniła do
drzwi lekarza. Przyjął ją rozpromieniony. - Witam panią, pani Renato, niech pani
spocznie. Mam dla pani dobrą wiadomość. Serce jej biło w niepewności i z trudem
zdołała wymówić kilka słów podziękowania za pamięć. - Niech mnie pani posłucha!
- mówił doktor. - W zeszłym roku operowałem niejaką panią Tornau, wdowę, zamożną
obywatelkę ziemską, która potem przebyła u mnie w klinice kilka tygodni. Jest to
osoba niezwykle sympatyczna i kulturalna. Choć całkowiecie odzyskała zdrowie,
jednak nie czuje się na siłach, aby sama jedna mogła prowadzić zarząd dużego
domu. Syn jej, kawaler, zajmuje się gospodarstwem rolnym. Otóż prosi mnie pani
Tornau, bym jej zarekomendował zastępczynię. Jest tam również gospodyni, do
której należy drób i nabiał, a pani von Tornau poszukuje osoby młodej,
inteligentnej, która by dotrzymywała jej towarzystwa, zastępowała ją w ogólnym
gospodarstwie kobiecym i uzupełniała jej potrzeby duchowe... Mam wrażenie, pani
Renato, że posada ta jest wymarzona dla pani. - Boję się o tym myśleć, by nie
spłoszyć szczęścia, panie doktorze! - rzekła Renata, naprawdę uszczęśliwiona. -
Tym razem zależy tylko od pani, by nie wypuścić z rąk okazji, jaka się trafia.
Zgadza się pani z niej skorzystać? - Czy się zgadzam? Ależ naturalnie, panie
doktorze! - odpowiedziała skwapliwie. - Jest tam jednak pewien warunek... -
rzekł lekarz. - Jaki mianowicie? - spytała zaniepokojona. - Otóż syn pani von
Tornau życzy sobie, aby towarzyszka jego matki była osobą nie związaną żadnymi
względami rodzinnymi, by całkowicie mogła się poświęcić jego matce i to nie na
czas krótki, lecz na przeciąg kilku lat... Dlatego też uważam za wskazane, by
pani zaakcentowała w swej ofercie, że pani jest wdową, bezdzietną i niczym nie
związaną z rodziną. - Jeżeli warunek ten jest konieczny, to podam się za wdowę i
wymienię nawet moje panieńskie nazwisko. Jako Renata Werkent czuć się będę
swobodniejszą, a przecież nikogo to nie obchodzi, że mąż mnie opuścił i wyjechał
na drugą półkulę. - I ja jestem tego zdania, pani Renato, i rad jestem, że pani
bez długiego namyślania się powzięła to rozsądne postanowienie. Uśmiechnęła się
z ironią. Czy mogła się wahać? Czy miała inny wybór? - Bylebym tylko odpowiadała
wymaganiom! - rzekła. - NIe święci garnki lepią! - odparł żartobliwie lekarz. -
Da pani sobie doskonale radę, jestem przekonany. - Jakże jestem panu wdzięczna,
jak mam podziękować panu doktorowi! - Najlepszym podziękowaniem będzie dla mnie,
jeżeli pani czuć się będzie zadowolona i jeżeli życie pani ułoży się pomyślnie.
- Postaram się, aby życzenia pańskie spełniły się i proszę niech pan się nie
gniewa, jeśli z początku będzie to może szło trochę kulawo. - Na pewno pójdzie
gładko. Niechże więc pani będzie dobrej myśli i czeka cierpliwie na moją
odpowiedź. Odbierze ją pani prawdopodobnie w końcu tego tygodnia. Iv Dwór w
Tornau, zwany w okolicy zamkiem, był starą budowlą o grubych murach i głęboko
osadzonych w nich oknach. Front jego zdobiły cztery kolumny, a obydwa narożniki
frontowe dźwigały na sobie wieżyczki, co mu naprawdę nadawało charakter
średniowiecznego zameczku, zwłaszcza z oddali. Należał on od setek lat do
rodziny von Tornau i utrzymany był z całą starannością, stanowiąc prawdziwie
pańską siedzibę, tak różną od nowoczesnych, cudacznych willi, mających pretensję
do wiejskich dworów. Majątek ziemski przechodził z pokolenia na pokolenie i choć
nie stanowił magnackich włości, to jednak był to pokaźny szmat roli i lasu,
doskonale zagospodarowany i nie zadłużony. íe zaś Tornau'owie byli ludźmi
rozumnymi i szli za postępem czasu, więc ziemia ich była w kulturze inwentarza w
doskonałym stanie, a główny folwark takie miał budynki, że czynił wrażenie jakby
małego miasteczka. Dzisiejszy właściciel, Ralf von Tornau, człowiek młody, gdyż
zaledwie trzydziestopięcioletni, był wyłącznym posiadaczem majątku. Ojciec jego
powrócił z wojny francuskiej jako inwalida i zmarł wkrótce z ran, które nie
chciały się goić, pozostawiając nazwisko i majątek jedynemu synowi Ralfowi. Od
tej chwili Ralf, który dotychczas prowadził niefrasobliwy żywot studenta w Bonn,
wstąpił w ślady przodków i osiadł na roli, jako pracowity i dzielny agronom, pod
troskliwą opieką kochającej go i powszechnie szanowanej matki. Jak to bywa na
wsi, utrzymywali liczne stosunki sąsiedzkie, ale bez hucznych i wystawnych
przyjęć. - I na to przyjdzie czas! - mawiała pani von Tornau. - Niech tylko Ralf
wprowadzi pod nasz dach żonę. Była to jedyna jej troska. Tyle było w sąsiedztwie
panienek ładnych i zamożnych, ale jakoś nic się nie kleiło. Ralf von Tornau był
przystojnym, postawnym mężczyzną. Wysokie czoło znamionowało inteligencję, a
duże, stalowe oczy patrzyły rozumnie, cokolwiek marzycielsko na świat. Blondyn z
ładnym wąsem i zgrabnie skrojonymi ustami był miły i ujmujący w obejściu, może
za poważny na swoje lata, zwłaszcza w oczach matki. Dawniej był wesoły,
niefrasobliwy i płochy, nagle jednak zmienił się i spoważniał. Wiedziała, co
było tego przyczyną, ale nie poruszała tego tematu, wiedząc, że to do niczego
nie doprowadzi. * * * Przed sześciu laty zamierzał RAlf von Tornau ożenić się.
Przedmiotem jego westchnień była urocza blondynka, Melania von Birkenfeld, córka
podupadłego arystokraty. Ralf pokochał ją gorącym porywem serca, ona zaś
podzielała jego uczucia, wcale się z tym nie kryjąc, gdy nagle dała się unieść
zalotności i nieoczekiwanemu kaprysowi. Powodem tego był milioner, baron von
Berkow, sąsiad Tornau'a, hodowca koni i pan całą gębą. BAron był bardzo czuły na
wdzięki niewieście i Melania zdołała rozniecić w nim płomień pożądania i
doprowadzić go do ołtarza. Tytuł, olbrzymi majątek i żądza zakosztowania
wszelkich uciech życiowych były silniejsze niż jej uczucia względem Ralfa.
Wolała być damą światową niż czcigodną matroną, potrząsającą kluczami w Tornau.
Wprawdzie baron był mocno podtatusiałym i nieuczonym życiowo wdowcem i jako
mąż_kochanek znacznie mniej pociągającym niż Ralf, ale i najpiękniejszy
mężczyzna - rozumowała Melania - znudzi się, zwłaszcza w wiejskim zakątku... W
rezultacie dała pierwszeństwo baronowi, a Ralf musiał się zadowolić dość mętną
wymówką "ofiary dziecinnego wybryku miłości", jak uczucie swe obłudnie
określiła. Ralf odczuł boleśnie doznany zawód. Gdy jednak usłyszał z ust ojca
Melanii, że był on przeciwny niedobranemu małżeństwu córki, której w dodatku nie
zawahał się nazwać wyrachowaną zalotnicą, usiłował zagłuszyć w sobie bunt serca.
Odleciała go jednak chęć do małżeństwa i odtąd odnosił się wrogo do kobiet. Po
operacji i po okresie rekonwalescencji, przebytym u doktora Helmana, pani von
Tornau powróciła do majątku syna. Zdając sobie sprawę, że nie tak prędko doczeka
się synowej i czując się osłabioną i osamotnioną, prosiła Ralfa, by jej wyszukał
damę do towarzystwa, która by jej zarazem ulżyła w gospodarstwie domowym. To
właśnie było przyczyną korespondencji Ralfa z doktorem Helmanem i
zarekomendowania Renaty, która, zdaniem doktora, idealnie nadawała się do tej
funkcji. W rezultacie odpowiedział RAlf doktorowi, że pani Renata Werkent mile
będzie widziana przez jego matkę i przez niego samego. * * * Ralf von Tornau
powrócił z pola. Zeskoczył z konia i rzucił cugle forysiowi *, który poprowadził
wspaniałego wierzchowca do stajni i natychmiast starannie go wytarł,
rozkulbaczył i przywiązał do żłobu. Foryś - pomocnik stangreta. Dziedzic był
przy tym obecny, a potem przeszedł przez obszerny dziedziniec, i skierował się
ku dworowi, pogwizdując wesoło i uderzając szpicrutą o cholewy długich butów do
konnej jazdy. Wszedł po schodach na górę do swego pokoju i zmienił kamizelkę
łosiową na lekką szamerowaną piżamę, po czym zszedł na dół do pokoju jadalnego,
gdzie już oczekiwała go matka. - Jestem mamo! - zawołał. - A jeść mi się chce
piekielnie! Uścisnął matkę i pogładził jej białe włosy. Spoglądała na niego z
miłością swymi dobrymi oczami i uśmiechała się łagodnie. - Jak się masz, mój
chłopcze! - rzekła. - Siadaj koło mnie i zanim ci podadzą śNiadanie, opowiedz,
co słychać nowego. Wszystko dobrze, mamo. Ludzie pracują przy żniwach, jak się
patrzy. Jeżeli pogoda dopisze, będziemy mieli plony, jak rzadko którego roku.
Poślij żniwiarzom kawy, tylko dużo i zimnej. Niech gospodyni dopilnuje tego na
czas, tak między trzecią a czwartą, gdy największy żar leci z nieba. - Sama
dopilnuję, Ralfie. A jak się miewa Peterman? - Całkiem nieźle, mamo. Okazało
się, że kosa przecięła mu but i zraniła go w nogę tylko powierzchownie. íona
robi mu okłady z arniki * i narzeka, że nie może iść do żniwa. Ale trudno, skoro
ma dziurę w nodze, niech siedzi w chałupie! - żartował Ralf. Arnika - zioło
lecznicze. - Masz najlepszych ludzi w całej okolicy! - rzekła pani Tornau. - Sam
sobie wychowałeś ich wyrozumiałością i sprawiedliwym traktowaniem. - Tak mamo,
czynię to z czystego egoizmu, bo najlepiej sam na tym wychodzę. Ale czuję już
zapaszek befsztyku! Nie ma nic lepszego nad befsztyk, zwłaszcza jeżeli się jest
od czwartej z rana na nogach. Jadł jak wilk, a matka wciąż mu dokładała. Gdy
skończył, odezwała się: - A pamiętasz, że dziś o czwartej ma przyjechać pani
Werkentowa? Chciałabym pojechać po nią na stację. Czy nie mógłbyś pojechać razem
ze mną? Miałaby od razu wrażenie, że jest w rodzinie. - Dobrze, mamo, pojadę
razem z tobą. Sam jestem trochę ciekaw, kogo nam zarekomendował doktor Helman.
Wiesz, Ralfie, obawiam się, czy taka obca osoba nada się do naszego cichego
życia rodzinnego... - Nie obawiaj się, mamo. Doktor Helman wyraża się o niej
bardzo pochlebnie, a to solidny człowiek i nasz przyjaciel. Pisze on, że pani
...
zingania