Prezydenckie Opus Dei?
Przed wojną ulica Ordynacka w Warszawie była znana
z murowanego cyrku braci Staniewskich. Po wojnie
z siedziby Zrzeszenia Studentów Polskich. Dziś dawni
działacze zrzeszenia, skupieni w Stowarzyszeniu
w państwie.
Od przeszło 10 lat z początkiem wiosny dawni działacze Zrzeszenia Studentów Polskich i Socjalistycznego Zrzeszenia Studentów Polskich spotykają się w warszawskim klubie „Stodoła". Przed budynkiem stoi sznur rządowych limuzyn, na parkingu auta i autokary z całego kraju. Ekipy telewizyjne i radiowe wyłapują co bardziej prominentnych gości. Przy barkach ustawiają się gigantyczne kolejki, a w kącikach dla palaczy papierosowy dym nabiera cech ciała stałego. Byłych i obecnych parlamentarzystów liczy się na setki, sekretarzy i podsekretarzy stanu spotkamy pod każdą ścianą, w toalecie, nie mówiąc już o głównej sali. Prawie zawsze przychodzą dwaj byli premierzy, Włodzimierz Cimoszewicz (dawny przewodniczący Rady Uczelnianej Uniwersytetu Warszawskiego) i Józef Oleksy (doszedł do funkcji członka prezydium Zarządu Głównego). Czasem wraz z całą świtą zjawia się Aleksander Kwaśniewski. Wówczas w drzwiach montowane są bramki do wykrywania metalu, a pracownicy Biura Ochrony Rządu rewidują nawet prezydenckich przyjaciół. Po północy, gdy z głów dymią nie tylko nowe pomysły, prowadzi się rozmowy lawirujące między geopolityką i rozważaniami związanymi z budżetem państwa a kombatanckimi wynurzeniami na temat tego, jak to dawniej było...
Minister, nieminister - obowiązuje zwracanie się per „ty". Czasem zmiany w wyglądzie zaszły tak daleko, że konieczne jest wymienienie wizytówek.
Za rządów poprzedniej koalicji na „stodołowych" spotkaniach nie brakowało czujnych oczu i uszu przedstawicieli różnych niejawnych służb. Dziś nie ma takiej potrzeby - szefowie Wojskowych Służb Informacyjnych, Agencji Wywiadu czy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego też wywodzą się ze Zrzeszenia Studentów Polskich.
Ludzie z „Ordynackiej" zawsze mieli apetyty na rządzenie Polską. Jeżeli nawet zapomnimy o epizodzie związanym z pierwszym przewodniczącym ZSR stalinowcu Sylwestrze Zawadzkim, to bliski urzeczywistnienia tych marzeń był Stefan Olszowski. Polityk, który ster studenckiej władzy objął po Październiku '56. Potem jako główny partyjny ideolog zwalczał Zachód, kapitalizm i przede wszystkim Amerykę, a karierę polityczną zakończył... przenosząc się na stałe do Stanów Zjednoczonych.
Dziewięć lat po Olszowskim na czele zrzeszenia stanęli Stanisław Ciosek i Manfred Gorywoda. Pierwszy w upadającym PRL-u zdołał dostać się jeszcze do Biura Politycznego, drugi doszedł do stanowiska najważniejszego z wicepremierów. Dziś Ciosek jest prezydenckim doradcą. Gorywoda, wielbiciel centralnego planowania - choć trudno w to uwierzyć - zajmuje kierownicze stanowisko w jednym z największych banków.
W dekadzie Edwarda Gierka, mimo że w nazwie organizacji pojawiło się słowo „socjalistyczny", odchodzący w „dorosłe" życie liderzy zrzeszenia nie zrobili zawrotnych karier. Tylko Stanisław Gabrielski był wystarczająco pewny klasowo, żeby z „Ordynackiej" od razu dostać się na Nowy Świat (do gmachu Komitetu Centralnego PZPR). Ulubieniec sekretarza Żandarowskiego (był taki polityk) najpierw objął stanowisko kierownika wydziału KC, potem kolejnych dwóch, by po 1989 roku odejść w polityczny niebyt.
W 1979 roku, za sprawą przewodniczącego Zarządu Głównego Tadeusza Sawica, na Ordynackiej pojawił się Aleksander Kwaśniewski. Przyjechał z Gdańska, gdzie był wiceprzewodniczącym Zarządu Wojewódzkiego SZSP i zajął niezbyt ważne stanowisko kierownika wydziału kultury. Arogancki, bardzo pewny siebie. Lubił Felliniego i teatry studenckie. W okresie studiów na Uniwersytecie Gdańskim był niezłym sprinterem. Jednak nikt z jego kolegów nie przypuszczał, że wyrośnie z niego prawdziwy, rasowy długodystansowiec.
Kwaśniewski unikał ideologii. Strój organizacyjny wkładał tylko wówczas, gdy trzeba było pokazać się partyjnym bossom. Jedyną bliską mu ideologią była władza w najczystszej postaci.
Gdyby w tamtych latach istnieli w Polsce bukmacherzy, żaden z nich na karierę Kwaśniewskiego nie postawiłby nawet złotówki. Wtedy niekwestionowanym studenckim liderem był Tadeusz Sawic. Wielki, rubaszny, odważny mężczyzna, z otwartą głową i mocną wątrobą, który na spotkania z szefami Komsomołu przyjeżdżał we flanelowej koszuli, na studenckiej kulturze znał się lepiej niż niejeden krytyk, a w rozmowach z bonzami z „Białego Domu" zachowywał się normalnie. Na tyle normalnie, iż w stanie wojennym SZSP było jedyną organizacją związaną oficjalnie z władzą, której działalność na krótki czas została zawieszona. To za czasów Sawica w zrzeszeniu zabłysnęli: Marek Siwieć (dziś szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego), Ryszard Kalisz (wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego SLD), Ireneusz Nawrocki (oskarżany o tworzenie bojówek złożonych ze studentów AWF, którzy rozbijali zebrania opozycji, w III RP kierował PZU, NFI Jupiter, Polską Miedzią), Zbigniew Wróbel (prezes Orlenu), Antoni Dragan (dyrektor Międzynarodowej Szkoły Menedżerów), Piotr Czyżewski (wiceminister skarbu), Jarosław Pachowski (prezes GSM Plus), Sergiusz Najar (wiceminister infrastruktury), Krzysztof Pietraszkiewicz (dyrektor Związku Banków Polskich).
Jak to się stało, że dziś w Pałacu Namiestnikowskim mieszka Kwaśniewski, a Sawic jest tylko doradcą ministra skarbu?
W 2001 roku w auli małej Politechniki Warszawskiej odbył się l kongres Stowarzyszenia Ordynacka. Legitymację z numerem jeden przyznano Aleksandrowi Kwaśniewskiemu.
Dziś stowarzyszenie ma 5 tysięcy członków. Prócz wymienionych wyżej polityków należą do niego między innymi wicepremierzy Marek Belka (w SZSP wiceprzewodniczący Zarządu Łódzkiego) i Grzegorz Kołodko, była szefowa prezydenckiej kancelarii Danuta Waniek, Jacek Saryusz-Wolski - były szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej (w SZSP szef Łódzkiej Komisji Rewizyjnej), Włodzimierz Czarzasty - Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (w ZSP sekretarz Komitetu Wykonawczego), Wiesław Kaczmarek (były minister skarbu), Mariusz Łapiński (były minister zdrowia), Waldemar Dąbrowski (minister kultury), Grzegorz Rydlewski (szef doradców premiera), Kazimierz Olejnik, zastępca prokuratora generalnego (w SZSP wiceprzewodniczący Rady Uczelnianej Uniwersytetu Łódzkiego), Piotr Gadzinowski, poseł, zastępca redaktora naczelnego „NIE", Ludwik Klinkosz, prezes CIECH-u (w ZSP sekretarz do spraw turystyki) i praktycznie całe kierownictwo telewizji publicznej: prezes Robert Kwiatkowski (dawny sekretarz do spraw zagranicznych), wiceprezes Tadeusz Skoczek, przewodniczący rady nadzorczej Witold Knychalski i szef jedynki Sławomir Zieliński. „Ordynacka" to jednak nie tylko ludzie lewicy. W stowarzyszeniu są także: związany z Radiem Maryja były senator i przewodniczący KRRiT, profesor KUL Ryszard Bender, jeden z liderów dawnego AWS Romuald Szeremietiew, czy współpracujący z braćmi Kaczyńskimi Karol Karski. To jednak nie koniec - do ZSP należeli przecież: prezes NBP Leszek Balcerowicz, były AWS-owski marszałek Sejmu Maciej Płażyński, PSL-owski marszałek Senatu Adam Struzik i prawicowy prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki, który w 2000 roku, będąc ministrem rozwoju regionalnego i budownictwa, nazwał ZSP organizacją „stawiającą sobie za cel służbę Bogu i narodowi", co w ustach szefa ZChN-u ma szczególne znaczenie. W ZSP działali także dzisiejsi biskupi ordynariusze Adam Dyczkowski, Stanisław Stefanek i sufragan Bogdan Bejze.
- Zakładając Stowarzyszenie Ordynacka chcieliśmy, żeby był to ruch społeczny, jak ognia unikaliśmy wszelkich partyjnych konotacji - mówi Wiesław Klimczak, przewodniczący „Ordynackiej", w 1958 roku wybrany na zastępcę Olszowskiego. - Należą do nas ludzie różnych opcji. 40 procent to osoby lewicowej proweniencji, 40 procent - ludzie nie związani z żadną opcją, a 20 procent - osoby działające w innych, także prawicowych partiach i strukturach. Chcemy czy nie, jesteśmy elitarnym klubem, który nie ma monopolu na mądrość, ale może pochwalić się naprawdę wielkimi nazwiskami. Nie mamy ochoty być organizacją nostalgiczno-kombatancką. Chcemy być stowarzyszeniem żywym. Kadrowym zapleczem państwa. Dlatego pragniemy, żeby przychodzili do nas absolwenci, którzy podczas studiów działali w ZSP W „Ordynackiej" jest miejsce także dla dzisiejszych 25-latków. Aleksander Kwaśniewski sugeruje, że w Polsce konieczne jest zagospodarowanie centrum sceny politycznej. Gdyby „Ordynacka" teoretycznie chciała kiedyś zapełnić puste centrum, to musiałaby rozwiązać problem, z którym borykają się dziś wszystkie partie. Zapełnić lukę pokoleniową. Dziś należą do nas ludzie starsi i w średnim wieku. Brak jest trzydziestolatków. Ale to czysto teoretyczne dywagacje. Często pytają mnie, czy istnieje konflikt między nami a Stowarzyszeniem „Pokolenie", konflikt między Ordynacka a Smolną (siedziba władz ZMS i ZSMP). Nie widzę między nami konfliktu. Widzę jednak pewną sprzeczność mentalną. Inne wykształcenie, odczucia. Żeby należeć do „Ordynackiej", trzeba było być na studiach. U nas obowiązuje szlachectwo wykształcenia. Do „Smolnej" należą ludzie, którzy nie zachwycali się tymi lekturami, co my, tymi spektaklami, festiwalami, piosenkami. Na ubiegłorocznym spotkaniu z okazji 52. rocznicy powstania ZSP Leszek Miller, mówiąc o tych sprzecznościach, oświadczył: „W takim razie konkurujmy ze sobą". Mimo że nasi ludzie są mniej przyzwyczajeni do gabinetowych gier i manipulacji, ja się takiej konkurencji nie boję. „Ordynacka" zawsze wyjdzie z niej zwycięsko.
Jesteśmy najbardziej łakomym kąskiem na całej naszej stronie politycznej. Niektórzy porównują nas do Opus Dei. Oczywiście, to żart, ale obie te struktury wyznają kult pracy i wykształcenia.
W należących do „Ordynackiej" przedstawicielach dawnego partyjnego betonu (zapewniam, że są jeszcze tacy) obecność prawicowych polityków nadal wywołuje irytację albo zdziwienie.
AWS-owski wiceminister obrony, Romuald Szeremietiew, w ZSP przeszedł wszystkie szczeble, od rady wydziałowej do naczelnej:
- W „Ordynackiej" różnie układały się nasze drogi. Mój kolega Staszek Ciosek doszedł do Biura Politycznego, gdy ja byłem opozycjonistą. Teraz jednak ważniejsze jest to, co nas łączy, wspólna akademicka przeszłość. Moje ZSP nie bawiło się w politykę, było organizacją socjalno-bytową. Dziś, w ogromnym zamęcie panującym w polskiej polityce, gdy SLD idzie drogą AWS, „Ordynacka" jest prawdziwym fenomenem, stojącym ponad partyjnymi podziałami. To cenna wartość i należy ją pielęgnować.
- Do „Ordynackiej" należę, żeby dawać świadectwo, że w ruchu studenckim nie działali tylko zwolennicy partii. Byłem wiceprzewodniczącym rady uczelnianej KUL. Jako członek Rady Naczelnej uczestniczyłem w wyborze Olszowskiego. Jestem świadkiem historii. W „Październiku" należałem do tych, co wyciągnęli rękę do zgody. Teraz znowu jest taka potrzeba. Dlatego na spotkaniach w „Stodole" trącam się kieliszkiem z Józefem Oleksym. W tym roku też się tam wybieram - deklaruje profesor Ryszard Bender.
Nawet znawcom krajowej polityki „Ordynacka" jawi się jako organizacja tajemnicza i hermetyczna.
- O Stowarzyszeniu Ordynacka wiem bardzo niewiele - mówi znany socjolog prof. Andrzej Rychard. - W innych krajach organizacje zrzeszające ludzi o wspólnej biografii mają duże znaczenie. Jednak w Polsce, po przejściu tak silnego trzęsienia ziemi w polityce i gospodarce, po przeoraniu struktury interesów, pozrywane zostały dawne więzy. Jak jest w „Ordynackiej", nie wiem.
- Przy towarzyskim sposobie uprawiana polityki Stowarzyszenie Ordynacka na pewno odgrywa spore znaczenie. Jak duże, tego nie wiem. Nie oczekujmy jednak, że wykuje się z tego jakaś nowa jakość - mówi profesor Jadwiga Staniszkis.
- „Ordynacka" nie jest klasyczną siłą polityczną - uważa były premier Mieczysław Rakowski - gdyż nie ma w niej elementów partyjności. Nie jest też dla mnie organizacją kombatancką. W dzisiejszym rozedrganym świecie to prawdziwy ewenement. „Ordynacka" spełnia naturalną potrzebę podtrzymywania kontaktów międzyludzkich, które w tak wielu środowiskach w ostatnich kilku latach przestały zupełnie istnieć.
Polityka w „Stodole”
Tajemniczość, siła, wpływy, pieniądze - to wszystko sprawia, że wielu prawicowych polityków nadal wierzy, że na nieformalnych spotkaniach liderzy „Ordynackiej" rozdają karty w polityce i ospodarce.
- Posądzanie nas o zakulisowe gry czy personalne roszady to zwykłe przyprawianie gęby, mity - denerwuje się Marek Nowakowski wiceprzewodniczący stowarzyszenia. - Nie jesteśmy też żadną prezydencką quasi-partią. Jesteśmy towarzysko-kombatancką, schod...
bzbij