Prezydenckie-Opus-Dei.rtf

(34 KB) Pobierz

Tygodnik „ANGORA”, nr 6, 9 lutego 2003

 

Prezydenckie Opus Dei?

 

Przed wojną ulica Ordynacka w Warszawie była znana

z murowanego cyrku braci Staniewskich. Po wojnie

z siedziby Zrzeszenia Studentów Polskich. Dziś dawni

działacze zrzeszenia, skupieni w Stowarzyszeniu

Ordynacka, piastują najważniejsze stanowiska

w państwie.

 

Od przeszło 10 lat z początkiem wio­sny dawni działacze Zrzeszenia Studen­tów Polskich i Socjalistycznego Zrze­szenia Studentów Polskich spotykają się w warszawskim klubie „Stodoła". Przed budynkiem stoi sznur rządowych limuzyn, na parkingu auta i autokary z całego kraju. Ekipy telewizyjne i radio­we wyłapują co bardziej prominentnych gości. Przy barkach ustawiają się gigantyczne kolejki, a w kącikach dla palaczy papierosowy dym nabiera cech ciała stałego. Byłych i obecnych parlamenta­rzystów liczy się na setki, sekretarzy i podsekretarzy stanu spotkamy pod każdą ścianą, w toalecie, nie mówiąc już o głównej sali. Prawie zawsze przy­chodzą dwaj byli premierzy, Włodzi­mierz Cimoszewicz (dawny przewod­niczący Rady Uczelnianej Uniwersytetu Warszawskiego) i Józef Oleksy (do­szedł do funkcji członka prezydium Za­rządu Głównego). Czasem wraz z całą świtą zjawia się Aleksander Kwa­śniewski. Wówczas w drzwiach monto­wane są bramki do wykrywania metalu, a pracownicy Biura Ochrony Rządu re­widują nawet prezydenckich przyjaciół. Po północy, gdy z głów dymią nie tylko nowe pomysły, prowadzi się rozmowy lawirujące między geopolityką i rozważaniami związanymi z budżetem pań­stwa a kombatanckimi wynurzeniami na temat tego, jak to dawniej było...

Minister, nieminister - obowiązuje zwracanie się per „ty". Czasem zmiany w wyglądzie zaszły tak daleko, że ko­nieczne jest wymienienie wizytówek.

Za rządów poprzedniej koalicji na „stodołowych" spotkaniach nie brako­wało czujnych oczu i uszu przedstawi­cieli różnych niejawnych służb. Dziś nie ma takiej potrzeby - szefowie Woj­skowych Służb Informacyjnych, Agen­cji Wywiadu czy Agencji Bezpieczeń­stwa Wewnętrznego też wywodzą się ze Zrzeszenia Studentów Polskich.

Apetyt na władzę

Ludzie z „Ordynackiej" zawsze mieli apetyty na rządzenie Polską. Jeżeli na­wet zapomnimy o epizodzie związa­nym z pierwszym przewodniczącym ZSR stalinowcu Sylwestrze Zawadz­kim, to bliski urzeczywistnienia tych marzeń był Stefan Olszowski. Polityk, który ster studenckiej władzy objął po Październiku '56. Potem jako główny partyjny ideolog zwalczał Zachód, ka­pitalizm i przede wszystkim Amerykę, a karierę polityczną zakończył... prze­nosząc się na stałe do Stanów Zjednoczonych.

Dziewięć lat po Olszowskim na cze­le zrzeszenia stanęli Stanisław Ciosek i Manfred Gorywoda. Pierwszy w upa­dającym PRL-u zdołał dostać się jesz­cze do Biura Politycznego, drugi do­szedł do stanowiska najważniejszego z wicepremierów. Dziś Ciosek jest pre­zydenckim doradcą. Gorywoda, wiel­biciel centralnego planowania - choć trudno w to uwierzyć - zajmuje kierow­nicze stanowisko w jednym z najwięk­szych banków.

Drużyna Sawica

W dekadzie Edwarda Gierka, mimo że w nazwie organizacji pojawiło się słowo „socjalistyczny", odchodzący w „dorosłe" życie liderzy zrzeszenia nie zrobili zawrotnych karier. Tylko Sta­nisław Gabrielski był wystarczająco pewny klasowo, żeby z „Ordynackiej" od razu dostać się na Nowy Świat (do gmachu Komitetu Centralnego PZPR). Ulubieniec sekretarza Żandarowskiego (był taki polityk) najpierw objął sta­nowisko kierownika wydziału KC, po­tem kolejnych dwóch, by po 1989 roku odejść w polityczny niebyt.

W 1979 roku, za sprawą przewodni­czącego Zarządu Głównego Tadeusza Sawica, na Ordynackiej pojawił się Aleksander Kwaśniewski. Przyjechał z Gdańska, gdzie był wiceprzewodniczącym Zarządu Wojewódzkiego SZSP i zajął niezbyt ważne stanowisko kierownika wydziału kultury. Aroganc­ki, bardzo pewny siebie. Lubił Felliniego i teatry studenckie. W okresie studiów na Uniwersytecie Gdańskim był niezłym sprinterem. Jednak nikt z jego kolegów nie przypuszczał, że wyrośnie z niego prawdziwy, rasowy długody­stansowiec.

Kwaśniewski unikał ideologii. Strój organizacyjny wkładał tylko wówczas, gdy trzeba było pokazać się partyjnym bossom. Jedyną bliską mu ideologią była władza w najczystszej postaci.

Gdyby w tamtych latach istnieli w Polsce bukmacherzy, żaden z nich na karierę Kwaśniewskiego nie posta­wiłby nawet złotówki. Wtedy niekwe­stionowanym studenckim liderem był Tadeusz Sawic. Wielki, rubaszny, od­ważny mężczyzna, z otwartą głową i mocną wątrobą, który na spotkania z szefami Komsomołu przyjeżdżał we flanelowej koszuli, na studenckiej kul­turze znał się lepiej niż niejeden krytyk, a w rozmowach z bonzami z „Białego Domu" zachowywał się normalnie. Na tyle normalnie, iż w stanie wojennym SZSP było jedyną organizacją związa­ną oficjalnie z władzą, której działal­ność na krótki czas została zawieszo­na. To za czasów Sawica w zrzeszeniu zabłysnęli: Marek Siwieć (dziś szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego), Ryszard Kalisz (wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego SLD), Irene­usz Nawrocki (oskarżany o tworzenie bojówek złożonych ze studentów AWF, którzy rozbijali zebrania opozycji, w III RP kierował PZU, NFI Jupiter, Pol­ską Miedzią), Zbigniew Wróbel (pre­zes Orlenu), Antoni Dragan (dyrektor Międzynarodowej Szkoły Menedże­rów), Piotr Czyżewski (wiceminister skarbu), Jarosław Pachowski (prezes GSM Plus), Sergiusz Najar (wicemini­ster infrastruktury), Krzysztof Pietraszkiewicz (dyrektor Związku Ban­ków Polskich).

Jak to się stało, że dziś w Pałacu Na­miestnikowskim mieszka Kwaśniewski, a Sawic jest tylko doradcą ministra skarbu?

Pierwsza kadrowa

W 2001 roku w auli małej Politechni­ki Warszawskiej odbył się l kongres Stowarzyszenia Ordynacka. Legityma­cję z numerem jeden przyznano Alek­sandrowi Kwaśniewskiemu.

Dziś stowarzyszenie ma 5 tysięcy członków. Prócz wymienionych wyżej polityków należą do niego między innymi wicepremierzy Marek Belka (w SZSP wiceprzewodniczący Zarządu Łódzkiego) i Grzegorz Kołodko, była szefowa prezydenckiej kancelarii Da­nuta Waniek, Jacek Saryusz-Wolski - były szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej (w SZSP szef Łódzkiej Ko­misji Rewizyjnej), Włodzimierz Czarzasty - Krajowa Rada Radiofonii i Te­lewizji (w ZSP sekretarz Komitetu Wykonawczego), Wiesław Kaczmarek (były minister skarbu), Mariusz Łapiński (były minister zdrowia), Waldemar Dąbrowski (minister kultury), Grze­gorz Rydlewski (szef doradców pre­miera), Kazimierz Olejnik, zastępca prokuratora generalnego (w SZSP wi­ceprzewodniczący Rady Uczelnianej Uniwersytetu Łódzkiego), Piotr Gadzinowski, poseł, zastępca redaktora na­czelnego „NIE", Ludwik Klinkosz, pre­zes CIECH-u (w ZSP sekretarz do spraw turystyki) i praktycznie całe kierownictwo telewizji publicznej: prezes Robert Kwiatkowski (dawny sekretarz do spraw zagranicznych), wiceprezes Tadeusz Skoczek, przewodniczący rady nadzorczej Witold Knychalski i szef jedynki Sławomir Zieliński. „Ordynacka" to jednak nie tylko ludzie le­wicy. W stowarzyszeniu są także: zwią­zany z Radiem Maryja były senator i przewodniczący KRRiT, profesor KUL Ryszard Bender, jeden z liderów daw­nego AWS Romuald Szeremietiew, czy współpracujący z braćmi Kaczyńskimi Karol Karski. To jednak nie ko­niec - do ZSP należeli przecież: prezes NBP Leszek Balcerowicz, były AWS-owski marszałek Sejmu Maciej Płażyński, PSL-owski marszałek Senatu Adam Struzik i prawicowy prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki, który w 2000 roku, będąc ministrem rozwoju regio­nalnego i budownictwa, nazwał ZSP organizacją „stawiającą sobie za cel służbę Bogu i narodowi", co w ustach szefa ZChN-u ma szczególne znacze­nie. W ZSP działali także dzisiejsi biskupi ordynariusze Adam Dyczkowski, Stanisław Stefanek i sufragan Bogdan Bejze.

Szlachectwo wykształcenia

- Zakładając Stowarzyszenie Ordynacka chcieliśmy, żeby był to ruch społeczny, jak ognia unikaliśmy wszelkich partyjnych konotacji - mówi Wie­sław Klimczak, przewodniczący „Ordynackiej", w 1958 roku wybrany na zastępcę Olszowskiego. - Należą do nas ludzie różnych opcji. 40 procent to osoby lewicowej proweniencji, 40 pro­cent - ludzie nie związani z żadną opcją, a 20 procent - osoby działające w innych, także prawicowych partiach i strukturach. Chcemy czy nie, jeste­śmy elitarnym klubem, który nie ma monopolu na mądrość, ale może po­chwalić się naprawdę wielkimi nazwi­skami. Nie mamy ochoty być organiza­cją nostalgiczno-kombatancką. Chce­my być stowarzyszeniem żywym. Ka­drowym zapleczem państwa. Dlatego pragniemy, żeby przychodzili do nas absolwenci, którzy podczas studiów działali w ZSP W „Ordynackiej" jest miejsce także dla dzisiejszych 25-latków. Aleksander Kwaśniewski sugeru­je, że w Polsce konieczne jest zago­spodarowanie centrum sceny politycz­nej. Gdyby „Ordynacka" teoretycznie chciała kiedyś zapełnić puste centrum, to musiałaby rozwiązać problem, z któ­rym borykają się dziś wszystkie partie. Zapełnić lukę pokoleniową. Dziś należą do nas ludzie starsi i w średnim wie­ku. Brak jest trzydziestolatków. Ale to czysto teoretyczne dywagacje. Często pytają mnie, czy istnieje konflikt mię­dzy nami a Stowarzyszeniem „Pokole­nie", konflikt między Ordynacka a Smolną (siedziba władz ZMS i ZSMP). Nie widzę między nami konfliktu. Widzę jednak pewną sprzecz­ność mentalną. Inne wykształcenie, odczucia. Żeby należeć do „Ordynac­kiej", trzeba było być na studiach. U nas obowiązuje szlachectwo wy­kształcenia. Do „Smolnej" należą lu­dzie, którzy nie zachwycali się tymi lek­turami, co my, tymi spektaklami, festi­walami, piosenkami. Na ubiegłorocz­nym spotkaniu z okazji 52. rocznicy powstania ZSP Leszek Miller, mówiąc o tych sprzecznościach, oświadczył: „W takim razie konkurujmy ze sobą". Mimo że nasi ludzie są mniej przyzwy­czajeni do gabinetowych gier i mani­pulacji, ja się takiej konkurencji nie bo­ję. „Ordynacka" zawsze wyjdzie z niej zwycięsko.

Jesteśmy najbardziej łakomym ką­skiem na całej naszej stronie politycz­nej. Niektórzy porównują nas do Opus Dei. Oczywiście, to żart, ale obie te struktury wyznają kult pracy i wykształ­cenia.

Świadek historii

W należących do „Ordynackiej" przedstawicielach dawnego partyjne­go betonu (zapewniam, że są jeszcze tacy) obecność prawicowych polity­ków nadal wywołuje irytację albo zdzi­wienie.

AWS-owski wiceminister obrony, Ro­muald Szeremietiew, w ZSP przeszedł wszystkie szczeble, od rady wydziało­wej do naczelnej:

- W „Ordynackiej" różnie układały się nasze drogi. Mój kolega Staszek Ciosek doszedł do Biura Politycznego, gdy ja byłem opozycjonistą. Teraz jed­nak ważniejsze jest to, co nas łączy, wspólna akademicka przeszłość. Moje ZSP nie bawiło się w politykę, było or­ganizacją socjalno-bytową. Dziś, w ogromnym zamęcie panującym w polskiej polityce, gdy SLD idzie dro­gą AWS, „Ordynacka" jest prawdzi­wym fenomenem, stojącym ponad partyjnymi podziałami. To cenna war­tość i należy ją pielęgnować.

- Do „Ordynackiej" należę, żeby da­wać świadectwo, że w ruchu studenc­kim nie działali tylko zwolennicy partii. Byłem wiceprzewodniczącym rady uczelnianej KUL. Jako członek Rady Naczelnej uczestniczyłem w wyborze Olszowskiego. Jestem świadkiem hi­storii. W „Październiku" należałem do tych, co wyciągnęli rękę do zgody. Te­raz znowu jest taka potrzeba. Dlatego na spotkaniach w „Stodole" trącam się kieliszkiem z Józefem Oleksym. W tym roku też się tam wybieram - deklaruje profesor Ryszard Bender.

Nawet znawcom krajowej polityki „Ordynacka" jawi się jako organizacja tajemnicza i hermetyczna.

- O Stowarzyszeniu Ordynacka wiem bardzo niewiele - mówi znany socjolog prof. Andrzej Rychard. - W innych kra­jach organizacje zrzeszające ludzi o wspólnej biografii mają duże znacze­nie. Jednak w Polsce, po przejściu tak silnego trzęsienia ziemi w polityce i go­spodarce, po przeoraniu struktury inte­resów, pozrywane zostały dawne więzy. Jak jest w „Ordynackiej", nie wiem.

- Przy towarzyskim sposobie upra­wiana polityki Stowarzyszenie Ordynacka na pewno odgrywa spore zna­czenie. Jak duże, tego nie wiem. Nie oczekujmy jednak, że wykuje się z te­go jakaś nowa jakość - mówi profesor Jadwiga Staniszkis.

- „Ordynacka" nie jest klasyczną si­łą polityczną - uważa były premier Mieczysław Rakowski - gdyż nie ma w niej elementów partyjności. Nie jest też dla mnie organizacją kombatanc­ką. W dzisiejszym rozedrganym świe­cie to prawdziwy ewenement. „Ordy­nacka" spełnia naturalną potrzebę podtrzymywania kontaktów między­ludzkich, które w tak wielu środowi­skach w ostatnich kilku latach przesta­ły zupełnie istnieć.

Polityka w „Stodole”

Tajemniczość, siła, wpływy, pienią­dze - to wszystko sprawia, że wielu prawicowych polityków nadal wierzy, że na nieformalnych spotkaniach lide­rzy „Ordynackiej" rozdają karty w poli­tyce i ospodarce.

- Posądzanie nas o zakulisowe gry czy personalne roszady to zwykłe przyprawianie gęby, mity - denerwuje się Marek Nowakowski wiceprzewodni­czący stowarzyszenia. - Nie jesteśmy też żadną prezydencką quasi-partią. Je­steśmy towarzysko-kombatancką, schod...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin