Tekst po zajeciach Z dzieckiem w swiat wartosci.docx

(81 KB) Pobierz

Źródło:

Koźmińska I., Olszewska E., (2007), Z dzieckiem w świat wartości, Wyd. Świat Książki, Warszawa, s. 11-49. Dlaczego trzeba i jak można uczyć dzieci wartości

Irena: Myślenie o dziecku jako o Autonomicznej Osobie, która przede wszystkim potrzebuje szacunku i miłości, akceptacji i wsparcia, a także przewodnictwa w świecie wartości, zaczęło się u mnie od błędów i poczucia niekompetencji.

Moja Kinga była dzieckiem niezwykłym, czyli dokładnie takim, jakim jest każde pierwsze dziecko dla swego rodzica. Najpierw ważyła tyle co dwie torebki cukru i przypominała późnego Churchilla. Potem trochę urosła i wszyscy zaczęli się zachwycać, jaka jest urocza i inteligentna. Na to byłam przygotowana. Nie przewidziałam natomiast, że od małego będzie walczyć o swą niezależność. Uważałam - w zgodzie z rodzinną tradycją - że władza absolutna nad dzieckiem jest niezbywalnym przywilejem rodzica. Jak się można domyślić, wychowywanie nie szło mi łatwo, toczyłyśmy z córką zacięte boje o zakres autonomii. „Nawet jak będę grzeczna, to będę niegrzeczna. Nawet jak zasnę, to nie będę spać” - opierała się mojemu drylowi. Miałam podejrzenia, że popełniam błędy. Coraz gorzej się czułam w roli dyktatora, ale nie wiedziałam, jak się wycofać, co zmienić, czego tak naprawdę potrzebuje ode mnie moje dziecko. Odwiedziłam dwóch warszawskich psychologów - jeden zaproponował mi długoletnią terapię, drugi stwierdził, że sama sobie poradzę. Zero wskazówek. Potem wyjechaliśmy do USA. Kinga miała 11 lat.

Prawdziwy przełom w moich relacjach z córką dokonał się dzięki książce Rossa Campbella Jak naprawdę kochać swoje dziecko, na którą natrafiłam przypadkiem w waszyngtońskiej księgarni. Poczułam się tak, jakbym do tej pory miotała się w ciemności, wpadając na sprzęty i ludzi, raniąc innych i siebie. Nagle ktoś uchylił okiennicę. Wpadło światło. Po tej książce przyszły następne - o problemie złości, przyczynach i konsekwencjach przemocy wobec dziecka, o etapach rozwoju emocjonalnego, potrzebie odzwierciedlania i zgubnych skutkach ciągłej krytyki, o roli głośnego czytania i konieczności ograniczenia telewizji, o tym, jak współczesna kultura deformuje psychikę i charaktery naszych dzieci. A także - ku mojemu zdziwieniu, że może to być przedmiotem nauczania - o nauczaniu wartości, przemyślanym, systematycznym, konsekwentnym.

W tym czasie prowadziłam w Waszyngtonie fundację charytatywną, Breast Cancer Awareness Program for Poland (Program krzewienia w Polsce wiedzy o raku piersi), która organizowała szkolenia dla polskich lekarzy, zdobywała pieniądze na sprzęt medyczny i działała na rzecz podniesienia świadomości zdrowotnej kobiet w Polsce. Marzyła mi się jednak działalność na rzecz dzieci. Kiedy w Polsce, przy naszym udziale, powstała Koalicja do Walki z Rakiem Piersi, uznałam, że możemy zająć się tymi, którzy sami o siebie zadbać nie mogą - najmłodszymi. Przekształciliśmy fundację „medyczną” w fundację, której celem jest wspieranie rozwoju emocjonalnego dzieci[1]. Pierwszym krokiem było zorganizowanie międzynarodowej konferencji „Jak kochać dziecko - nowe odkrycia psychologii”, która odbyła się w 1999 roku w Warszawie.

Był to okres intensywnych kontaktów z amerykańskimi organizacjami o podobnym profilu i budowania merytorycznych podstaw naszej działalności. Miałam szczęście. Autorzy wielkich bestsellerów, lekarze, psycholodzy, edukatorzy, których książki były dla mnie kamieniami milowymi w zrozumieniu mechanizmów psychologicznych i dostrzeganiu rzeczy widocznych, a jednak niedostrzeganych, wszyscy, do których się zwróciłam i których nazwiska wymieniam w podziękowaniach, zgodzili się na spotkania i wywiady, wielu z nich mogłam odwiedzić w ich domach, poznać ich rodziny, inni byli gośćmi w naszej rezydencji w Waszyngtonie, większość z nich wzięła udział w warszawskiej konferencji. Korzystałam w USA z każdej okazji, by uczestniczyć w kursach, warsztatach i wykładach dotyczących dziecka, między innymi w szkoleniach dla amerykańskiej policji na temat przestępstw przeciwko dzieciom, także internetowych. Stopniowo nowa wiedza zaczęła mi się układać w spójną całość.

Udało mi się zbudować dużo lepsze relacje z Kingą, oparte na szacunku, akceptacji i miłości. Poskromiłam swe dyktatorskie zapędy i chyba nawet zbliżyłam się do tego szczególnego porozumienia z dzieckiem, jakie zawsze miał mój mąż, obdarzony niebywałym wyczuciem i bezbrzeżną cierpliwością. Wydaje się, gdy patrzę, jak nasza córka dobrze sobie radzi i jak mądrze zaczyna układać sobie życie, że jest do niego nieźle przygotowana. Wiem, że dostałam od życia wielką szansę i chciałam, choć w małej części, spłacić ten dług, prze­kazując innym rodzicom, w miarę swych umiejętności, wiedzę, która okazała się tak pomocna w moim przypadku. Ta myśl przyświecała mi, gdy zakładałam w Warszawie Fundację „ABCXXI - Program Zdrowia Emocjonalnego”, przemianowaną kilka lat później na „ABCXXI - Cała Polska czyta dzieciom”. W Fundacji pracują wspaniałe osoby, a jedna z nich, Ela Olszewska, znakomita trenerka i wykładowczyni naszych programów edukacyjnych, zgodziła się na wspólne napisanie książki o wartościach. Jesteśmy głęboko przekonane, że oprócz miłości, jaką powinniśmy codziennie okazywać naszym dzieciom, mocny system wartości moralnych jest najważniejszym kapitałem, w jaki powinniśmy je wyposażyć.

Ela: Kiedy urodziła się moja starsza córka, Bogna, o pielęgnacji noworodka wiedziałam wszystko - z książek. Zbudzona z głębokiego snu potrafiłabym wyrecytować, ile mililitrów mleka powinna wypijać, ile godzin spać, ile przebywać na powietrzu, jaki ma być przyrost wagi po posiłku, znałam na pamięć kalendarz szczepień. Ale w żadnej książce nie przeczytałam, że tak jak jedzenia, szczepień i spacerów, dziecko potrzebuje zasilania emocjonalnego. Potrzebuje ciągłego okazywania mu, jak bardzo jest kochane i ważne, jaką jest dla nas radością.

Czułam to jednak intuicyjnie i mimo napomnień mamy, cioć i doświadczonych w macierzyństwie koleżanek, że „rozpuszczę dziecko”, nosiłam Bogienkę na rękach, tuliłam, śpiewałam jej piosenki i nieustannie się nią zachwycałam. Miałam ten przywilej, że zajmowałam się córką aż do ukończenia przez nią trzeciego roku życia, do czasu, gdy poszła do przedszkola. Wspólne zabawy, spacery, wycieczki, rysowanie, teatrzyki - to wszystko dawało radość nam obu. Gdy wspominam ten czas, nie żałuję, że rezygnowałam wtedy z wyjść do kina - dziś już i tak nie pamiętałabym tych filmów, że zaniedbywałam życie towarzyskie - nasz późniejszy życiowy dramat zweryfikował wiele przyjaźni, że nie budowałam wówczas kariery - satysfakcja zawodowa przyszła w swoim czasie. Za to cieszę się, że to ja uczyłam moją córeczkę mówić, chodzić, jeździć na rowerze, pokazywałam jej świat, wpajałam wartości. Wykorzystywałam zabawę, spacer, grę, czytaną książkę, każdą odpowiednią sytuację, by pokazywać jej, czym jest odpowiedzialność, uczciwość, szacunek.

Moja młodsza córeczka - Zuzia, urodziła się z tak poważną wadą genetyczną, że lekarze nie dawali jej szans na rozwój. Stanęliśmy w obliczu wielkiego wyzwania. I choć Zuzia nie była dzieckiem, o jakim marzą wszyscy rodzice, kochaliśmy ją od początku miłością bezwarunkową. Jej wychowanie było i jest trudne. To, co inne dzieci potrafią zrozumieć „w lot”, Zuzi trzeba wielokrotnie tłumaczyć. Codzienne głośne czytanie od czwartego miesiąca życia pomogło w jej rehabilitacji - dziecko, które miało nigdy nie mówić, zna na pamięć dziesiątki wierszyków i piosenek, jest wesołe, otwarte i kontaktowe, łatwo zjednuje sobie ludzi.

Ale Zuzi nie wystarczy objaśnić wartości i dać przykład swoim zachowaniem przy nadarzających się okazjach. Ją trzeba uczyć kierowania się wartościami w codziennym życiu, badania konsekwencji wyborów, trzeba ciągle ćwiczyć jej charakter przez budowanie nawyków, rozmowy i zabawy. Skoro można było nauczyć tylu trudnych i abstrakcyjnych rzeczy Zuzię, to tym bardziej, przy spełnieniu pewnych warunków, można nauczyć zdrowe dzieci stosowania wartości i czerpania satysfakcji z bycia dobrym. Rodzice, którzy odpowiedzialnie i z miłością podchodzą do swych rodzicielskich powinności i którzy chcą swe dzieci ochronić przed niebezpieczeństwami ze strony współczesnej kultury, mogą kształtować ich charakter tak, by wyrosły na szczęśliwych i mądrych ludzi, by było im dobrze i żeby innym było dobrze z nimi.

* * *

Napisałyśmy tę książkę dla rodziców, dla wszystkich, którzy pragną dobrej przyszłości dla swych dzieci. Jesteśmy pewne, że każdy rodzic tego pragnie, nie każdy jednak wie, jak to marzenie zrealizować. Coraz więcej rodziców czuje się zagubionych i niekompetentnych w zderzeniu z wyzwaniami współczesnego świata, a nawet przerażonych, gdy obserwują środowisko przedszkolne, a potem szkolne swoich dzieci. Rzeczywiście, coraz trudniej jest być dobrym rodzicem. Ale przede wszystkim coraz trudniej jest być dzieckiem! Spójrzmy na to właśnie z jego - Dziecka perspektywy. Najczęściej ma w domu do czynienia z Bardzo Zajętymi i Zestresowanymi Dorosłymi, a gdy tylko zrobi krok na zewnątrz lub po prostu włączy telewizor, atakuje je Groźny Świat.

Postanowiłyśmy opisać i oswoić te dwa ważne dla dziecka żywioły: rodzicielski i kulturowy. Uświadamiając rodzicom potrzeby dzieci i zagrożenia, jakie stwarza dla ich rozwoju dzisiejsza cywilizacja, chciałybyśmy przywrócić dzieciom to, co im się należy - spokojne, dobre, długie dzieciństwo. Tylko takie dzieciństwo daje bowiem szansę na zdrowy rozwój i pełne wykorzystanie ogromnego potencjału, który drzemie w każdym z naszych dzieci. Chciałybyśmy, by dzieciństwo było czasem uczenia się ważnych, mądrych rzeczy i przyswajania potrzebnych umiejętności, by dobrze przygotowywało do życia. Marzy nam się, by ochronić dzieci przed plewami masowej kultury. Czy nasz zamiar okaże się jedynie utopią, czy będzie miał szansę powodzenia - to będzie zależeć od połączenia Waszej i naszej energii.

Mamy nadzieję, że książka ta zainteresuje również nauczycieli. W wielu przypadkach to właśnie oni mogą wprowadzać dzieci w świat wartości - zarówno swoim dobrym przykładem, jak i poprzez świadome nauczanie moralnych postaw i wyborów. Jesteśmy przekonane, że powodem większości frustracji, błędów i cierpień przeżywanych przez ludzi jest głęboki kryzys moralny we współczesnym świecie. Czy powinniśmy uczyć dzieci jak najlepiej przystosować się do świata i jego reguł, czy starać się go zmieniać na lepszy?

Jesteśmy za zmianą. W naszych rękach - rodziców i wychowawców, leży przywrócenie wartościom należnego im miejsca. Nie jest to zadanie łatwe, być może padną zarzuty, że namawiamy do walki z wiatrakami. Uważamy jednak, że nie ma innego wyjścia. Nie da się dobrze żyć bez wartości. Spróbujemy wyjaśnić, dlaczego wartości są w życiu potrzebne, jak ich nauczać i jakie warunki muszą być spełnione, by dzieci chętnie je przyjęły. Może się przy tym okazać, że największym wyzwaniem i najtrudniejszą pracą, jaka stoi przed nami, dorosłymi, będzie praca nad sobą. Praca ta, podjęta dla dobra dziecka, będzie wyrazem naszej miłości do niego. Jak mówi Scott Peck w swej pięknej książce Drogą mniej uczęszczaną: „Miłość jest to wola poszerzania własnego ja w trosce o rozwój duchowy własny i drugiej osoby”. Każde dziecko powinno mieć szansę na zdrowy i pełny rozwój duchowy. Do tego potrzebna jest zmiana naszego nastawienia do dziecka ,pełne zaakceptowanie go jako suwerennej, obdarzonej godnością Osoby. Potrzebna jest także zmiana modelu wychowania: z typowego reaktywnego - gdy działamy pod wpływem sytuacji, zwykle w reakcji na negatywne zachowania dziecka, na model proaktywny - gdy wyprzedzamy sytuacje, zapobiegamy błędom, uczymy dziecko, objaśniamy mu świat, wyposażamy je w ważne umiejętności, przygotowujemy do samodzielnego i odpowiedzialnego życia. Nauczenie dzieci wartości jest jednym z najważniejszych proaktywnych działań ze strony rodziców. Mocny system wartości to skuteczne narzędzie życiowego sukcesu, a zarazem ochrona przed wieloma błędnymi wyborami i złymi wpływami z zewnątrz. Każde dziecko zasługuje na taki życiowy ekwipunek, na niezawodne narzędzie autonawigacji.

Drodzy Rodzice dajmy każdemu dziecku kompas moralny na całe życie!

* * *

Wszyscy chcemy, aby nasze dzieci wyrosły na mądrych, dobrych i szczęśliwych ludzi, aby były samodzielne, zbudowały trwałe rodziny, wnosiły twórczy wkład w życie społeczne. Między tym, czego pragniemy, a tym, co obserwujemy wokół nas, narasta jednak niepokojąca dysproporcja: we współczesnym świecie coraz więcej dzieci ma zaburzenia emocjonalne, wykazuje nieprzystosowanie społeczne, cierpi na depresję, popada w uzależnienia, popełnia samobójstwa. Nauczyciele alarmują, że uczniowie starszych klas szkoły podstawowej i gimnazjum nie rozumieją prostych tekstów i poleceń, badania pokazują, że co piąty polski piętnastolatek jest funkcjonalnym analfabetą[2]. Trudności językowe przekładają się na problemy z myśleniem i dzieje się to w coraz bardziej skomplikowanym świecie, wymagającym rosnącej wiedzy i sprawności umysłu. Z mediów i relacji znajomych słyszymy o aktach agresji i wandalizmu popełnianych przez dzieci i młodzież, docierają do nas wstrząsające doniesienia o tym, że młodzi ludzie sponiewierali kogoś, ciężko okaleczyli, a nawet zabili. Zachowania te są równie okrutne, co bezmyślne, a powody podawane przez sprawców absurdalnie błahe. Co takiego się dzieje, że coraz więcej dzieci ma problemy i sprawia problemy? Czy dzieci rodzą się gorsze niż pięćdziesiąt lub 30 lat temu?

Nie, dzieci rodzą się takie same, z takimi samymi potrzebami. Dorastają jednak w zupełnie innym świecie niż ich dziadkowie, a nawet rodzice. Otrzymują coraz mniej tego, co jest im niezbędne do zdrowego rozwoju: czasu i miłości rodziców, stymulacji intelektualnej, kontaktów z wysoką kulturą i pozytywnych wzorców zachowań, a coraz więcej tego, co szkodliwe: samotności, skierowanej przeciwko nim przemocy, przykładów agresji i prostactwa, antywzorców. Ich potrzeby emocjonalne[3] - psychiczne, umysłowe i moralne - są zaniedbywane. Dzieci poddawane są wszechobecnej demoralizacji.

Współczesne dzieci cierpią na anemię emocjonalną.

W ubiegłym stuleciu gorącym tematem stało się skażenie środowiska naturalnego. Dzięki kampaniom ekologów ludzie uświadomili sobie, że ich własna działalność powoduje zatrucie wody, powietrza i gleby, że produkują śmieci i toksyny zagrażające zdrowiu i życiu. Dziś, gdy tak wiele zrobiono na rzecz ochrony zasobów Ziemi i poprawy naszej fizycznej egzystencji, najwyższa pora, byśmy uświadomili sobie, że środowiskiem naturalnym człowieka jest także środowisko społeczne, a wraz z nim - produkowana przez niego kultura. Dzisiejsze środowisko społeczne jest zatrute, a kultura - toksyczna[4]. Jej trujący wpływ najmocniej odbija się na najsłabszym ogniwie społecznej materii - na dzieciach.

 

Nasze dzieci dorastają w społecznie toksycznym świecie.

Dzieci dorastają w trzech kręgach, z których najważniejszym jest dom rodzinny, kolejnym - najbliższe otoczenie (sąsiedztwo, przedszkole, szkoła), a ostatnim - społeczeństwo i jego kultura. Mądre przysłowie afrykańskie mówi: „Potrzeba całej wioski, by wychować dziecko”. Jeszcze 30-40 lat temu w naszym społeczeństwie te kręgi, czyli cała wioska, wzajemnie się uzupełniały i wspierały, by sprostać temu zadaniu. Dzisiaj wiele dzieci nie znajduje oparcia i ochrony w żadnym z nich.

Dom rodzinny

Współcześni rodzice są w trudnej sytuacji. Świat zewnętrzny i rozwój ekonomiczny wymuszają na nich ogromne zaangażowanie zawodowe. Dziadkowie do pomocy przy dzieciach są „dobrem deficytowym”. Praca, konkurencja, stres, pośpiech, i obowiązki domowe i wiele komplikacji, jak chociażby coraz powszechniejsze rozwody czy bezrobocie, powodują, że rodzicom brak czasu i energii by zajmować się dziećmi. Skutkiem tego jest niezaspokojenie potrzeb emocjonalnych dzieci i ich samotność.

Zabiegani rodzice poganiają swe dzieci, przeciążają je zajęciami, nieustannie krytykują i porównują z innymi dziećmi (zawsze lepszymi od własnych), są coraz bardziej niecierpliwi, a nawet brutalni. W kontaktach rodzinnych ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin