M. Dudzikowa, Co z rozwojem społecznego kapitału w szkole? [w:] Pomyśl siebie, Minieseje dla wychowawcy klasy, GWP, Gdańsk 2009, ss. 77 - 93.
Tytułowe pytanie w gruncie rzeczy zawarłam implicite w poprzednich dwóch miniesejach Scholaptikon, czyli monitoring w szkole oraz Samorząd szkolny, jako kłopot?[1]. Dostarczają one przesłanek, by kontynuując podniesione tam wątki sformułować wstępną (hipo)tezę na postawione teraz explicite pytanie: Co z rozwojem społecznego kapitału w (polskiej) szkole (dzisiaj)?
Jest ono ważne, ponieważ - co zaakcentuję na wstępie - „teoria kapitału społecznego mówi w swej najbardziej elementarnej formule, że, gdy ludzie podtrzymują kontakty z innymi, a zwłaszcza, kiedy w regularny i powtarzalny sposób działają wspólnie, by realizować podzielane cele, prowadzi to do trwałych i pozytywnych skutków o potrójnym wymiarze: dla samych jednostek, dla wzmocnienia więzi między nimi oraz dla działania instytucji (zwłaszcza instytucji demokratycznych)"[2]. (…)
W odwołaniu do teoretycznych koncepcji kapitału społecznego przyjmuję następującą hipotezę, którą spróbuję sygnalnie rozpatrzyć w odpowiedzi na tytułowe pytanie eseju. Otóż jeśli uwzględnimy dwa ściśle ze sobą związane aspekty kapitału społecznego - zaufanie społeczne i zaangażowanie obywatelskie to na podstawie rozmaitych wskaźników w środowiskach szkolnych można zaobserwować pogłębiającą się jego erozję (określenie Putnama)[3], który to proces, jak wskazują rozmaite symptomy, w najbliższym okresie w przeciętnej szkole nie zostanie zahamowany.
Przywołany wyżej Putnam pojęcie kapitału społecznego tłumaczy przez analogię do pojęć kapitału materialnego i ludzkiego (narzędzi i wykształcenia, które podnoszą jednostkową wydajność), akcentując, iż odnosi się ono do „cech społecznego zorganizowania, takich jak sieci, normy i społeczne zaufanie, ułatwiających ku obopólnej korzyści koordynację i współpracę"[4]. Putnam podaje kilka przyczyn, dla których żyje się łatwiej we wspólnocie obdarzonej znacznym zasobem społecznego kapitału, a równocześnie dlaczego jego podstawowe komponenty: więź społeczna i obywatelskie zaangażowanie mają głęboki wpływ zarówno na nasze życie publiczne, jak i na prywatne perspektywy. I tak - sieci obywatelskiego zaangażowania stanowią:
• podstawę dla silnych norm powszechnej wzajemności oraz sprzyjają rodzeniu się społecznego zaufania;
• ułatwiają koordynatę i komunikację, wzmacniającą opinie, co pozwala rozwiązywać dylematy, jakie nasuwa zbiorowe działanie;
• stanowią jednocześnie świadectwo dawnej, udanej współpracy, służą za kulturowy wzór dla współpracy przyszłej;
• rozszerzają samoświadomość uczestników, przekształcając Ja w My, motywują do osiągania wspólnych korzyści[5].
W ujęciu R. Putnama kapitał społeczny rozumiany jest, jako sieć formalnych i nieformalnych interakcji ułatwiających współpracę i koordynację działań jednostkowych i zbiorowych dla wspólnego dobra[6]. Mówiąc najkrócej, kapitał ten jest cechą międzyludzkich powiązań i występuje tam, gdzie istnieje dobrze rozwinięta w formie codziennych nawyków i reguł interakcyjnych kultura obywatelska. (…).
Jeśli kluczowym elementem kapitału społecznego jest zaufanie (zarówno do ludzi, jak i instytucji publicznych) oraz uczestniczenie w grupach, i stowarzyszeniach i organizacjach, to nasuwają się pytania o występowanie tych zjawisk w środowisku szkolnym, o ich kierunki, natężenie, tendencje i tak dalej. Czy szkolny świat oparty jest - mówiąc słowami Piotra Sztompki - na kulturze podejrzliwości i rywalizacji czy kulturze zaufania i współpracy? Czy mamy do czynienia z dualizmem standardów moralnych obowiązujących w świecie prywatnym i w świecie publicznym? Z konformizmem? Z działaniami pozornymi? W jakim stopniu można mówić o „deficycie obywatelstwa" wśród uczniów?
Na te i podobne pytania próbowałam już częściowo odpowiedzieć we wspomnianych na wstępie tekstach, których tytuły już są informacją. Niestety, odpowiedź moja była twierdząca. Polskie szkoły (nie oznacza, że wszystkie) tkwią w kulturze podejrzliwości. A, jak trafnie i przejmująco ujął w jednym ze swoich szkiców Paweł Kozłowski, brak zaufania:
„[...] hamuje samorządność, osłabia poczucie bezpieczeństwa, a więc wymusza większe nakłady na jego ochronę. Zmniejsza społeczną kontrolę, sprzyja dezorganizacji, anomii. Rozkrusza fundamenty prawa i praworządności. Sprzyja biurokratyzacji, oddziałuje też na całą kulturę. Słowa stają się lżejsze, łatwiej są rzucane na wiatr, a komunikacja z innymi trudniejsza"[7].
Zilustrujmy tę konstatację w nawiązaniu do danych przybliżonych już we wspomnianych wyżej i wcześniejszych moich tekstach. Weźmy pod uwagę tylko trzy kwestie związane z kulturą podejrzliwości, zaczerpnięte z powyższego cytatu:
1. Brak zaufania sprzyja biurokracji, oddziałując też na całą kulturę.
„Odnoszę wrażenie, że szkoła staje się na wzór faktu medialnego - faktem biurokratycznym, rzeczywistością tylko wirtualną, istniejącą w przestrzeni wykreowanej, poza którą odbywa się prawdziwe życie".
Powyższą opinię jednej z nauczycielek - rozmówczyni Stanisława Bortnowskiego[8] - o „papierowym terrorze" (metafora Bortnowskiego), można by potwierdzić dziesiątkami nauczycielskich tekstów publikowanych na łamach chociażby „Gazety Szkolnej" czy „Głosu Nauczycielskiego". Sama nieraz pisałam o (nie)bycie w społeczeństwie papierkowym. Skąd ta biurokracja rozdmuchana do granic niemożliwości czy też ów papierowy terror?[9]. Otóż te wszystkie dokumenty - jak wyraził to pewien dyrektor w rozmowie z S. Bortnowskim
„[.. .J wynikają z braku wiary w umiejętności i kwalifikacje kierujących placówką, przecież wybranych w drodze konkursu. Podejrzliwość nadzoru pedagogicznego skłania dyrektorów do podejrzliwości wobec nauczycieli i rodziców i tak koło się zamyka. Wpis, podanie do wiadomości potwierdzone podpisem (czytelnym na wszelki wypadek) - to zabezpiecza przed ewentualną skargą rodzica czy ucznia. Nie masz potwierdzenia, możesz polec na polu chwały. Myśli się tak, jakby dokument miał uzdrowić sytuację"[10].
Na pierwszym spotkaniu odradzającego się Warszawskiego Forum Edukacyjnego tematem podstawowym była właśnie „postępująca biurokracja". Jak pisze prowadzący obrady (długoletni nauczyciel, współtwórca klas i szkół autorskich, były warszawski kurator oświaty i wiceminister edukacji) Włodzimierz Paszyński, biurokracja
„[...] zastępuje właściwy nadzór, prawdziwą opiekę i wychowanie, towarzyszy w nadmiernym stopniu procedurom związanym z dydaktyką, ocenianiem, egzaminowaniem, awansem zawodowym nauczycieli. Wyraża się produkowaniem mnóstwa niepotrzebnych kwitów, informacji, sprawozdań, statystyk [...]. W gruncie rzeczy, mówiąc o biurokratyzacji, skarżymy się na odbieranie szkołom i nauczycielowi autonomii wywalczonej przemianami początku lat dziewięćdziesiątych, traktowanej, jako wartość bezcenna, służąca znakomicie polskiej oświacie. Owa autonomia tkwiła u podłoża zarówno poczynań programowych, jak i organizacyjnych, nadając sens naszej pracy"[11]. No cóż. Im więcej zaufania, tym więcej autonomii.
2. Brak zaufania osłabia poczucie bezpieczeństwa, a więc wymusza większe nakłady na jego ochronę.
Na początek przywołajmy bardziej ogólne znakomite spostrzeżenie Urlicha Becka, które zawarł w metaforze „gospodarka strachu", rozwijając ją następująco:
„Nasze samopoczucie determinowane jest przez lęk. Wartość bezpieczeństwa wyrugowała wartość równości. Dochodzi do zaostrzenia przepisów prawnych, co prowadzi do pozornie rozsądnego »totalitaryzmu ochrony przed niebezpieczeństwem«.
Gospodarka strachu będzie wzbogacała się dzięki powszechnemu załamaniu nerwowemu. Podejrzliwy i nieufny obywatel będzie musiał być wdzięczny, że dla »swojego bezpieczeństwa« zostanie zeskanowany, prześwietlony, przeszukany i wypytany. Bezpieczeństwo, podobnie jak woda i prąd, staną się publicznie zorganizowanym dobrem konsumpcyjnym"[12].
Powtórzmy: „bezpieczeństwo - dobrem konsumpcyjnym", a więc -mówiąc językiem prof. Marka Ziółkowskiego[13] - zostało ono już „utowarowione". Odnieśmy to do rzeczywistości szkolnej. Oto na przykład - jak podaje „Gazeta Szkolna" (2006, nr 8) - firma detektywa Rutkowskiego chce objąć nadzorem chorzowskie gimnazja. Biuro chciałoby wprowadzić do szkół umundurowane patrole interwencyjne i operacyjne do zadań detektywistycznych, tropiące między innymi dilerów narkotyków. Władze Chorzowa są zainteresowane propozycją, dyrektorzy szkół nie chcą jednak patroli w swoich szkołach. Detektyw Rutkowski ma dziś sam kłopoty z prawem, więc zapewne jego oferta zostanie ostatecznie odrzucona. Na jej miejsce masowo pojawią się inne. Oto na przykład na łamach jednego z tygodników domagającego się „ukrócenia praw ucznia”, (jako że przyczyniają się one do „zdziczenia" młodzieży szkolnej) czytamy, że w bydgoskich szkołach agresja uczniów przybrała takie rozmiary, iż porządku w 30 szkołach muszą pilnować ochroniarze, wyszkoleni za pieniądze Unii Europejskiej[14]. Szkolną codziennością stały się już kamery podglądające i śledzące uczniów na wzór Wielkiego Brata, przed którym ostrzegał Orwell, czy na wzór panopticonu, za pomocą którego wynalazca z przełomu XVIII i XIX wieku Jeremy Bentham pragnął między innymi „reformować moralność" poprzez „tresowanie jednostek"[15]. Jak już wspomniałam w poprzednich tekstach - kamery te montowane są w pobliżu portretu czy popiersia patrona szkoły znanego z walki o prawa człowieka. Ale ten brak spójności nie przeszkadza inicjatorom. Chodzi bowiem o to, że - jak czytamy w jednym z tygodników - „nauczyciele nie wiedzą, jak bronić się przed GAN-em [Głośnym Agresywnym Nastolatkiem - określenie prof. Aleksandra Nalaskowskiego z UMK], toteż w obawie/obronie:
„[...] przed GAN-em instalują w szkołach kamery, wynajmują ochroniarzy, specjalne patrole szkolne. W odpowiedzi na przeklinanie, granie w karty w czasie lekcji czy akty wandalizmu wzywają rodziców, odpytują, urządzają karne dyktanda albo wpisują uwagi. Niektórym [...] puszczają nerwy, wtedy szarpią, przeklinają, czasem biją. Często z góry zakładają, że nie da się z GAN-em dogadać. Można, co najwyżej go kontrolować i karcić.
- Traktują nas jak bydło, bandę idiotów i urodzonych przestępców, po prostu podludzi - mówi 17-letni Paweł [...1 z podwarszawskiego Legionowa, zbuntowany, nienawidzący szkoły i nauczycieli, którzy kojarzą mu się z tępymi zupakami, łamiącymi jego godność. - »Milcz, jak do mnie mówisz« to ulubiona odzywka jednej z moich nauczycielek - dodaje z ironią"[16].
Z badań OBOP „Jaka jest polska młodzież" z 2005 roku wynika, że większość uczniów nie ma zaufania do swoich nauczycieli. W razie kłopotów zwróciłoby się do nich tylko pięć procent. Wiele jest ku temu powodów. Jeden z nich można znaleźć w raporcie Barbary Fatygi, która uogólnia, iż wedle przedstawionych przez nią opinii uczniów (zbadała 1046 nastolatków) nauczyciele „nie są zbytnio zainteresowani, kim w gruncie rzeczy są ich uczniowie jako ludzie"[17].
Potwierdzenie tego zjawiska znajdujemy także w Raporcie B. Woynarowskiej. Ze stwierdzeniem „Moi nauczyciele interesują się mną, jako człowiekiem" zgodziło się około 50% badanych (N = 6383) uczniów[18]. No cóż, skoro tak się sprawy mają, skoro zanika kultura zaufania - to nic dziwnego w tym, że jak opisywałam w minieseju: Scholapticon, czyli monitoring w szkole we wszystkich poznańskich gimnazjach pojawiły się zamontowane w czasie wakacji kamery, jako że radni PiS wywalczyli w budżecie miasta 500 tys. zł na ten substytut zaufania, co zyskało aprobatę kuratorium („To może mieć dobre skutki zarówno w wypadku uczniów, jak i nauczycieli" - powiedział „Gazecie Wyborczej" ówczesny kurator). Podobnie sądzi aktualny minister edukacji Roman Giertych, uruchamiając ogólnopolską akcję, którą można nazwać „w każdej szkole monitoring". Obligatoryjność kamer ma być wprowadzona do Ustawy o systemie oświaty.
W kulturze podejrzliwości, którą ogarnięte są szkoły, w którą są wprowadzane - utowarowione zostały substytuty zaufania. Stało się dziś powszechną zasadą, że oferują swoje usługi nie tylko firmy ochroniarskie czy firmy specjalizujące się w instalacjach kamer przemysłowych w rozmaitych pomieszczeniach szkolnych, ale szkoły są już nawet zasypywane ofertami kursów samoobrony dla nauczycieli przed fizycznymi atakami uczniów[19]! Rozwijając ten wątek, jedna z nauczycielek zauważa z przekąsem, iż firmy liczą, że szkoły skorzystają ze wszystkiego, co pomoże im „rozwiązać problem bezpieczeństwa", a on właśnie ze względów merkantylnych (bądź - dodajmy od siebie - ideologicznych) jest nie bez kozery rozkręcany i rozdmuchiwany przez media. Paradoksem jest, że polska szkoła, funkcjonująca w nowych warunkach ustrojowych, w państwie demokratycznym, odchodzi od wspólnoty, staje się „społeczeństwem nadzoru". A tymczasem „paradoks zaufania polega na tym, że wyraźne okazywanie braku zaufania wywiera negatywny wpływ na możliwość jego osiągnięcia"[20].
3. Brak zaufania hamuje samorządność, zmniejsza społeczną kontrolę, rozkrusza fundamenty prawa i praworządności.
We wspomnianej książce G. Orwella Rok 1984 każdy miał prywatny telewizor, którego nie wolno mu było wyłączyć, bo nie wiadomo było, kiedy emitujący audycję używali go także jako kamery[21]. Orwella przypomniałam nie tylko ze względu na monitoring w szkole. Oto dzieci chowano tam na „małoletnich bohaterów", którymi się stawały, składając donosy na starszych rówieśników oraz rodziców, występując „przeciw wrogom Państwa, przeciwko cudzoziemcom, zdrajcom, sabotażystom, myślozbrodniarzom". Kilka dni temu w jednej z audycji telewizyjnych z cyklu (że posłużę się ironią) „Dlaczego należy przykręcić śrubkę uczniom" - pewien nauczyciel dzielił się doświadczeniem jak można zwalczać patologię w szkole przy pomocy uczniów („małoletnich bohaterów") denuncjujących swoich kolegów.
Jak dowodzi prof. P. Sztompka, „kultura nieufności"[22] może przerodzić się w wyższe stadium, a więc „[...] w kulturę rozpowszechnianej uogólnionej nieufności. Szczególnym tego przypadkiem jest odmówienie obywatelom jakiegokolwiek kredytu zaufania, traktowanie ich, jako potencjalnie łamiących prawa, z nieustannym sprawdzaniem i kontrolą, żądaniami certyfikatów i alibi, z poważnymi karami za drobne naruszenia".
Czyż „utowarowienie bezpieczeństwa" w szkole, o czym wyżej pisałam, nie wskazuje, iż polska szkoła zmierza właśnie w tym kierunku? Tymczasem - jak dowodzi profesor, i nie tylko on - „demokratyczny porządek stanowi istotną siłę generującą zaufanie". Ale skoro samorząd w szkole jest coraz częściej „kłopotem", to perspektywy -mówiąc słowami P. Sztompki - „»demokracji w działaniu«, (jako czegoś innego od »demokracji w przepisach«) „ są marne. Tym bardziej, że w audycjach radiowych i telewizyjnych, na łamach prasy zarówno nauczycielskiej, jak i dzienników oraz tygodników - przy okazji, w taki czy inny sposób wyrażanej troski o kondycję szkoły, w której agresja staje się codziennością - znajdujemy bądź powszechny lament (typu:, jakich to okrutnych czasów doczekaliśmy, jakiego upadku obyczajów. Jednym słowem: O tempora... o mores...), bądź przerzucanie się odpowiedzialnością: a to młodzież jest winna, a to nauczyciel(e), a to dyrektorzy, a to rodzice, a to media bądź zgodne oczekiwanie na jakąś „konkretną instrukcję" dotyczącą zachowania wobec ucznia napastującego nauczyciela i/lub odwrotnie. Nie zauważyłam dyskusji czy chociażby wymiany zdań na temat dwóch podstawowych aspektów kapitału społecznego w szkole i jej kontekstach: zaufania i obywatelskiego zaangażowania, a także środków i warunków ich zintensyfikowania.
A może by warto w ukazywaniu wizerunku szkoły wreszcie odejść od: dramatyzowania i skandalizowania; wykorzystywania zjawisk przemocy i agresji na wzór reklamy w sprzedaży; powierzchownego przedstawiania negatywnych zjawisk w szkole zamiast analizy przyczyn, uogólnień zamiast zróżnicowania, odejść od paraliżowania i wywoływania poczucia niemocy[23][24]? A może by warto zacząć prezentować i przybliżać dobre wzory takich szkół, w których zaufanie i obywatelskie zaangażowanie jest codziennością? A może by warto zamiast utrwalania stereotypu nauczyciela „z koszem na głowie" albo „szarpiącego się z uczniem" (telewizja niekiedy kilka razy dziennie powtarza owe „obrazki z życia szkoły") - lansować wybranych przez młodzież znakomitych „nauczycieli roku", a także tych, którzy zostali do tego zaszczytu wytypowani? Rozmawiać właśnie z nimi, pytając:, Co oznacza być wychowawcą dzisiaj? Jak można być wychowawcą, a nie mieć formalnie przydzielone wychowawstwo? Jak samorząd może z powodzeniem pełnić swoje podstawowe funkcje? Przecież (na szczęście!) nie w każdej szkole samorząd jest instytucją fasadową.
Powtórzmy raz jeszcze za K. Konarzewskim, iż samorząd szkolny powinien z jednej strony chronić przyznane już uczniom prawa (przyjmować skargi, badać ich zgodność z kodeksem praw ucznia, występować o przywrócenie ładu), z drugiej zaś brać udział w procesie stanowienia nowych praw (opiniować nowe zarządzenia, które wpływają na położenie uczniów, a także wysuwać projekty nowych regulacji). Samorząd to nie pajdokracja - podkreśla z mocą cytowany pedagog - nie jest rządem szkolnym, lecz instytucją, która nie pozwala ubezwłasnowolnić uczniów. Dzięki samorządowi mogą oni wyrażać niezadowolenie, wysuwać roszczenia i bronić się, a także odbierać wyrazy niezadowolenia i zapoznawać się z kontrargumentami w cywilizowanym, unormowanym dyskursie, nie zaś w pokątnych akcjach represji i dzikiego protestu.
Powtórzmy apel. Potrzebna jest zatem, jeśli nie debata, to chociażby zwykła wymiana zdań dotyczących dwóch podstawowych aspektów kapitału społecznego w szkole i jej kontekstach: zaufania i obywatelskiego zaangażowania, a także środków i warunków ich zintensyfikowania. Niezbędne jest bowiem:
(1) z jednej strony zapewnienie ram instytucjonalnych, a więc regulacji prawnych w stwarzaniu warunków dla wielostronnej aktywności uczniów we wspólnym działaniu, czyli określenie i zatwierdzenie jasnych, przejrzystych reguł „bycia uczni...
koksiuk