Piers Anthony - 09 - Zakochany golem.pdf

(1450 KB) Pobierz
Piers Anthony
Golem in the gears
Tłumaczenie
Paweł Kruk
redakcja:
:
Wujo Przem
(2014)
1.
Wyprawa
Golem Grandy rozprostował zaspane kości i zeskoczył z miękkiego posłania. Stanął przed
lustrem, przyjrzał się swojemu odbiciu i westchnął. Nie był wyższy od rozpostartej męskiej
dłoni. Być może było to i wygodne, gdyż tym sposobem mógł się z łatwością przespać byle
gdzie, nie zajmując wiele miejsca. Jednak z pewnością nikomu tym nikłym wzrostem nie
mógł zaimponować. A już szczególnie w Krainie Xanth.
Był cudowny, nowy dzień. Tak piękny, iż nawet Grandy niemal zapomniał o tym, że jest
najmniej znaczącą istotką ze wszystkich żywych stworzeń. Gdy był prawdziwym goleniem –
kukiełką z gałganków i drewna – marzył, by żyć naprawdę, by mieć ciało. I gdy w końcu
udało mu się je zdobyć, przez jakiś czas wierzył, że jest szczęśliwy. Potem jednak powoli
uzmysłowił sobie, iż wciąż jest prawie niczym.
Wszyscy wiedzieli, że ma cięty język, lecz nikt nie traktował go poważnie. Lubił drwić z
ludzi. Ale teraz robił to tylko po to, aby ukryć swoją rozpacz. Głębokie przeświadczenie, że
się do niczego nie nadaje. Gdy udało mu się kogoś nieco pogrążyć choćby na moment, czuł
się troszeczkę lepiej. Oczywiście dobrze wiedział, że to do niczego nie prowadzi, że w ten
sposób działa tylko na swoją szkodę i przysparza sobie wrogów. Marzył, by zrobić coś
wielkiego, coś czym mógłby się zrehabilitować, dzięki czemu mógłby stać się kimś
wartościowym i poważanym. Jednak nic szczególnego nie przychodziło mu do głowy.
Tymczasem zauważył, że jest głodny. Głód był ceną, jaką płacił za to, że żyje. Musiał
jeść. Nie robił tego jako golem. Nie odczuwał wtedy niczego. Ani głodu, ani bólu, ani
żadnych innych naturalnych potrzeb. Stwierdził jednak, iż bardziej odpowiada mu obecny
stan rzeczy, gdyż w ten sposób korzysta też z wszelkich przyjemności życia, ale i także z...
przykrości, jakie ono przynosi.
Zjechał po poręczy. Prześlizgnął się przez szparę w oknie, które zawsze było uchylone z
myślą o nim, i wylądował na kępie muchomorów-żabijadów, dewastując liczne kapelusze.
Musiały wyrosnąć ostatniej nocy – pomyślał. Na nieszczęście na jednym z nich siedziała mała
ropuszka.
– Wredny typku – zaskrzeczała. – Patrz, gdzie leziesz!
– Słuchaj no, żabi ryju – odciął się Grundy. – To moja ścieżka. Czego na niej szukasz?
– Siedzę sobie na żabijadzie. Jako żaba mam do tego wszelkie prawo – zaprotestowała
ropucha. – To ty ni stąd, ni z owad tu wtargnąłeś!
Stworzenie miało rację, lecz Grundy nie bardzo się tym przejął. Był zdenerwowany.
Drażnił go cały ten Xańth, więc choć wcale tego nie chciał, zareagował w typowy dla siebie
sposób.
– Wiesz, co zrobię? Zniszczę te twoje wszystkie parszywe, śmierdzące muchomory!
Mówiąc to, chwycił leżącą opodal pałkę i zaczął nią wywijać na prawo i lewo, kosząc
następne kapelusze. Choć nie był wielki, przychodziło mu to z łatwością, gdyż grzyby sięgały
mu zaledwie do kolan.
– Pomocy! – wrzasnęła ropuszka. – Szaleniec na horyzoncie! Rosnące wokół ścian zamku
chwasty zaczęły się poruszać i Grundy ujrzał zmierzający ku niemu cały oddział żab.
1
Najmniejsze skakały na przedzie, za nimi podążały większe, zaś na końcu majestatycznie
sunęła olbrzymia, paskudna ropucha.
Grundy próbował uciec. Chciał wdrapać się na okno, lecz wielka ropucha otworzyła swoją
ogromną paszczę, wysunęła jęzor i złowiła nim golema. Jęzor był lepki. Grundy nie mógł się
od niego uwolnić. Ropucha zwinęła go, przyciągając Grundy'ego do siebie.
– Zjedz go! Zjedz go! – krzyknęły żaby. – Daj mu nauczkę! Niech wie, że żabijady należy
obchodzić z daleka!
Zrozpaczony Grundy złapał się jakiejś wystającej z ziemi skały. Pomyślał, że może w ten
sposób nie wpadnie w paszczę potwora. Lecz od razu opadły go małe żaby. Skakały po nim,
zadając solidne razy, a jedna z nich zmoczyła go swą wydzieliną. Zrozpaczony i przerażony
golem chwycił ją i wrzucił prosto w rozdziawioną paszczę monstrualnej ropuchy. Ta tylko
mlasnęła, zamknęła japę i wsunęła jęzor. Grundy był wolny! Najwidoczniej było jej wszystko
jedno, co je.
Małe żabki jednak nie dały za wygraną i skrzecząc "Na niego! Na niego!" – rzuciły się w
stronę golema z wysuniętymi języczkami. Pojedynczo nie mogły mu nic zrobić, lecz idąc całą
chmarą zaczynały być groźne. Grundy próbował ominąć lepkie języki, jednak było ich za
dużo. Nie dał rady. Na dodatek olbrzymia ropucha zorientowała się, że zjadła nie to, co było
trzeba, i znów skierowała się ku niemu.
Nagle... Grundy zauważył hipnotykwę. Tak! To jest to! – pomyślał. Podbiegł do niej i
ukrył się z drugiej strony, kierując otwór tykwy dokładnie w żabie oczy. Gdy tylko wielka
ropucha otworzyła paszczę i wysunęła straszny, lepki jęzor, golem obrócił hipnotykwę tak, że
żabisko musiało zajrzeć do środka.
Ropucha spojrzała na nią i zamarła. Hipnotykwa usidliła ją.
– A masz, wstrętny ryju! – zawołał. – Nie możesz się ruszyć! Teraz tobie się dostało!
Ale małe żabki nie zostały sparaliżowane. Wszystkie utkwiły w nim swe złośliwe oczka.
Dopadły go. Jedna wskoczyła mu na głowę. Grundy upadł i próbując ją z siebie strzepnąć,
sam zerknął w zaczarowany otwór.
Nagle znalazł się w świecie hipnotykw. Stał w samym środku kręcących się drewnianych
przekładni, obok olbrzymiej ropuchy, której ogromna noga utkwiła między zębatkami.
Przekładnie jednak obracały się dalej, wciągając ją powoli między siebie, miażdżąc ciało i
kości.
– Pomocy! – skrzeczało żabisko. – Zaraz zdechnę!
– Cóż! Przecież jeszcze przed chwilą chciałaś mnie pożreć! – za drwił Grundy. Nie mógł
jednak na to patrzeć. Widok był przerażający.
Spróbował wyciągnąć ropuchę, jednak przekładnie nie puszczały. Wtem ujrzał małą
zębatkę. Leżała jakby zapomniana tuż obok niego. Podniósł ją i wsadził dokładnie tam, gdzie
utkwiła noga ropuchy. Gdy tylko ściskające ją zębate koła naszły na siebie, rozległ się trzask.
Mała zębatka została zmiażdżona i przekładnie się zatrzymały.
W tym samym momencie pojawił się wielki, ziejącym ogniem ogier. Miał sierść czarną
jak środek nocy i jeszcze czarniejsze oczy.
– Powinienem był to przewidzieć! – zarżał. – Golem wtargnął w przekładnie!
2
Mrugnął. Ropucha i Grundy znaleźli się znowu w realnym świecie. Zostali wyrzuceni!
Noga ropuchy nie była nawet zadrapana, lecz po całym tym zajściu żabisko zupełnie straciło
apetyt. Grundy zaś stwierdził, że został zupełnie poniżony.
– Wyrzucono mnie z hipnotykwy – jęknął. – Nawet tam nikt mnie już nie potrzebuje!
Z powrotem wdrapał się na okno. Tym razem nikt mu w tym nie przeszkodził. Poczuł na
sobie lepką substancję, pokrywającą jęzor olbrzymiej żaby i mokrą ciecz, którą spryskała go
mniejsza.
– Fuj! Coś okropnego! – westchnął i wszedł do środka.
Po chwili poczuł się jeszcze gorzej. Uświadomił sobie bowiem, że prawie nic nie znaczy,
że nawet taka sobie zwykła ropucha jest w stanie go znieważyć. I to właściwie nie dlatego, że
był mały. Po prostu prawie nikt nie darzył go szacunkiem. Nikt sobie z niego nic nie robił.
Był nikim. – Po co żyć, jeśli się z tego nie ma żadnych korzyści? – zapytał sam siebie. Znalazł
wiadro wody stojące od wczoraj na podłodze i zaczął się myć. W trakcie tej żmudnej pracy
doszedł do wniosku, że chyba zna odpowiedź na powyższe pytanie.
– Jeżeli dla wszystkich jest się niczym, to nie ma po co żyć – szepnął. – Ale jak temu
zaradzić? Cóż mam robić? Przecież jestem tym, kim jestem, skromnym, małym
stworzonkiem – rozmyślał.
Biegł przez komnaty. Nagle usłyszał ciche pochlipywanie. Przystanął na moment. Czyjeś
nieszczęścia zawsze go wzruszały. Rzadko się do tego przyznawał, ale rzeczywiście tak było.
Rozglądnął się dokoła i zauważył niewielką roślinkę, mały, zielony kwiatek z opuszczonymi
listkami. Wyglądał na zupełnie zwiędniętego. Grundy posiadał magiczną moc. Umiał
porozumiewać się z każdym żywym stworzeniem. Przemówił wiec do rośliny:
– Co się stało, moja zielona mordko?
– U-u-usycham!
– Zauważyłem, doniczkowcu. Ale czemu?
– Bo-o Ivy zapomniała mnie po-o-dlać! – łkał kwiat. – Jest taka nieszczęśliwa, że... –
Spróbował wypuścić następną łzę, lecz nie zdołał. Zabrakło mu wody.
Grundy poszedł do łazienki, wlazł na umywalkę i ściągnął z niej mokrą gąbkę. Powlókł ją
po posadzce, podniósł i mocno ścisnął nad doniczką. Woda zmoczyła ziemię.
– Och! Dzięki! – wykrzyknął uradowany kwiat, wchłaniając wilgotną ciecz. – Jakże ci się
odwdzięczę?
Golem jednak, choć był zadufany w sobie, nie miał pojęcia, co taka zielona roślinka
mogłaby dla niego zrobić. Postanowił więc grać filantropa.
– Zawsze z przyjemnością pomagam innym – odpowiedział. – Powiem Ivy, żeby cię
dobrze podlała. Co się z nią dzieje? Czemuż zapomina o tak ważnych rzeczach?
– Chyba nie mogę ci tego zdradzić... – mruknął kwiat. Teraz Grundy stwierdził, że kwiat
jednak może coś dla niego zrobić.
– Przecież przed chwilą uczyniłem dla ciebie coś szczególnego, zeschnięty listku!
Kwiat westchnął.
– No dobrze. Ale nie mów nikomu, że to ja ci o tym powiedziałem. Ivy to diablątko.
Szczególnie wtedy, gdy wpada w szał.
3
Golem dobrze wiedział, o co chodzi. Ivy miała osiem lat i już była prawdziwą
Czarodziejką. Gdyby ktoś wszedł jej w drogę, na pewno by tego pożałował.
– Nikomu nie powiem – obiecał.
– Uczy Dolpha latać. Chce, aby zamienił się w ptaka i pofrunął na poszukiwanie Stanleya.
Grundy wydął swe wąskie usteczka.
– Toż to prawdziwe nieszczęście! – zawołał.
Brat Ivy, Dolph, choć miał zaledwie trzy lata, był Magiem. Potrafił zamieniać się w różne
żywe istoty. Oczywiście umiał także zamienić się w ptaka i ulecieć gdzieś daleko, w górę.
Było to jednak nadzwyczaj niebezpieczne. Mógł bowiem łatwo się gdzieś zgubić, czy też
zostać pożartym przez jakąś podniebną bestię. Grundy musiał go powstrzymać!
Jednak obiecał roślince, że nikomu nie wyjawi tej tajemnicy. Dawniej łamał dane
przyrzeczenia, lecz teraz postanowił się poprawić. Ponadto, gdyby tylko napomknął Ivy coś
na ten temat, sam znalazłby się w poważnych tarapatach. Musiał znaleźć jakieś inne wyjście.
Spróbował coś przekąsić, lecz nie pomogło mu to w rozwiązaniu tego zawiłego problemu.
Zauważył Ivy. Szła do komnaty Dolpha. Wiedział, że natychmiast musi zacząć działać, i to
tak, by z niczym się nie zdradzić. Postanowił zaczepić ją, tak ni stąd ni z owad, jak gdyby nic
się nie stało, już tu na korytarzu.
– Dokąd to, laleczko? – zapytał.
– Zmykaj stąd, wścibski człeczku! – odpowiedziała czule.
– Jak sobie życzysz. W takim razie pójdę pobawić się z Dolphem.
– Nawet się nie waż! – pisnęła, starając się ukryć swą złość. – Teraz ja chcę się z nim
pobawić.
– Możemy bawić się wszyscy razem – zaproponował Grundy, a Ivy nie była w stanie mu
się sprzeciwić nie wyjawiając swej tajemnicy.
Gdy weszli do komnaty, Dolph był już ubrany i gotów do psot. Był ślicznym, małym
chłopcem. Miał kręcone, ciemne włosy i miły uśmiech.
– Patrzcie! Jestem ptakiem! – zawołał, nagle zamieniając się w ptaka o pięknym zielono-
czerwonym upierzeniu.
– Ojej! – wyszeptała Ivy. Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdyż Dolph z powrotem
przybrał ludzką postać. Był bardzo z siebie zadowolony.
– Czy mogę teraz wyjść i trochę sobie polatać? – zapytał.
– A po co? – niewinnie zagadnął Grundy.
– Nie, on wcale nie będzie fruwać – natychmiast wtrąciła się Ivy, ale Dolph też już zaczął
mówić.
– Zamierzam schwytać smoka! – oświadczył dumnie.
– Nie! Nieprawda! – wrzasnęła Ivy.
– Świetnie, Dolph! Ale którego? – ciągnął Grundy.
– Zwie się Stanley Steamer. Zieje parą – powiedział Dolph. – Gdzieś się zgubił!
– O czym on mówi? – spytał golem, zwróciwszy się do Ivy, udając zdziwienie. – Przecież
wiecie, że nie wolno mu nigdzie wychodzić samemu.
– Już ci kiedyś mówiłam, byś nie wtrącał się w cudze sprawy! – wrzasnęła Ivy. Była
wściekła. – To nie twoja rzecz!
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin