Lorentz Iny -Córka nierzadnicy.pdf

(1957 KB) Pobierz
CZĘŚĆ PIERWSZA
Trudi
Frankonia, w roku Pańskim 1444
1.
Trudi odgarnęła włosy z twarzy i z rozmarzeniem spojrzała
na Georga von Gressingena. Do tej pory nie spotkała jeszcze
żadnego mężczyzny, który by tak doskonale ucieleśniał ideał
szlachetnie urodzonego rycerza. Był minimalnie wyższy od niej, a
przy tym smukły i sprężysty jak brzózka. Ciemnoblond włosy
okalały jego szczupłą twarz, a niebieskie, błyszczące oczy patrzyły
na nią z takim uwielbieniem, że z wrażenia jej serce topniało jak
masło wystawione na słońce. Kochała go i tak samo jak on
pragnęła pocałunku, o który ją poprosił.
Nie chciała jednak, by sukces przyszedł mu za łatwo. Gdy
próbował ją objąć, prześlizgnęła mu się zwinnie pod rękoma.
Kątem oka dostrzegła, że zaskoczony jej unikiem stracił
równowagę, i szybko obróciła się na pięcie, żeby wyglądało to tak,
jakby zamierzał rzucić się przed nią na kolana.
– Dobrze tak panu! – roześmiała się, po czym odwróciła i
wbiegła między drzewa.
Za to jej przyjaciółka, Bona, pozwoliła Hardwinowi von
Steinsfeldowi na delikatne muśnięcie warg. Widząc, co Trudi
wyczynia ze swym adoratorem, wyrwała się z ramion Hardwina i
pobiegła za nią.
– To było na żarty! – zawołała i spojrzała za siebie. Hardwin
nie mógł jej już widzieć w gęstwinie drzew i krzewów. Dostrzegła
jeszcze, jak Georg von Gressingen podnosi się z kolan i rozeźlony
patrzy na miejsce, w którym zniknęła Trudi pośród leśnej
roślinności.
– Dlaczego nie pozwoliłaś kawalerowi Georgowi, by cię
pocałował, jak o to prosił? – zapytała. Trudi nie odpowiedziała,
miast tego pobiegła dalej w głąb lasu.
Bona ociągała się, ponieważ pragnęła jeszcze raz poczuć
miękkie wargi Hardwina na swoich ustach. Chciała, by jej
małżonkiem został właśnie ktoś taki. Niestety Moryc von
Mertelsbach, narzeczony, którego wybrał dla niej ojciec, mógłby
być jej dziadkiem! Jego słowom towarzyszył charkot, jaki wydaje
z siebie rozdrażniony pies łańcuchowy, podczas gdy głos
Hardwina brzmiał łagodnie i miło. Bonę przerażała myśl, że będzie
musiała poślubić nieatrakcyjnego wdowca i na dodatek zastąpić
matkę całkiem pokaźnej gromadce jego dzieci.
Te perspektywy sprawiały, że gorąco zazdrościła Trudi. Jej
przyjaciółka nie miała takich zmartwień. Wprawdzie pan Georg
jeszcze nie wyjawił w Kibitzsteinie swoich zamiarów i nie poprosił
Michała Adlera o rękę córki, jednak na pewno wkrótce to zrobi.
Pozycja społeczna i pochodzenie młodzieńca przemawiały za tym,
że rycerz Adler chętnie uczyni go swym upragnionym zięciem,
więc pewnie jeszcze w tym roku, a najpóźniej w następnym,
młodzi się pobiorą.
Bona próbowała znaleźć pocieszenie w myśli, że Georg von
Gressingen zainteresował się Trudi ze względu na jej pokaźny
posag. Tak przynajmniej słyszała od ojca. Być może więc Georg
nie był aż tak zakochany, jak to okazywał. Rodzice Trudi dawali
córce w wianie, prócz feudalnej zwierzchności nad posiadłością
Windach, skrzynię pełną błyszczących guldenów. Przy takim
posagu mężczyzna ubiegający się o rękę panny powinien
szczególnie się starać, by pozyskać względy wybranki. Mimo iż
Bona ma wnieść w związek małżeński z Morycem dwie wsie,
wdowiec wcale nie zabiega o jej przychylność.
Bona uważała się za pokrzywdzoną przez los. Dogoniła Trudi
i zirytowana dała jej kuksańca:
– Mogłabyś być trochę bardziej przystępna, przecież kawaler
Georg i tak wkrótce będzie twoim mężem!
Trudi z uśmiechem potrząsnęła głową.
– Ale jeszcze nie jest. Poza tym uważam, że powinien się
bardziej starać, żeby zasłużyć na pocałunek ode mnie.
Bona cicho prychnęła, wypatrując między drzewami
sylwetek towarzyszy. Nie mogła niczego dojrzeć, ale słyszała
głosy mężczyzn oraz trzaskanie gałązek pod ich nogami.
Prawdopodobnie przeszukiwali teraz fragment lasu po prawej
stronie i nieprędko je znajdą.
Bona zastanawiała się, czy nie powinna zrobić czegoś, by
zwrócić ich uwagę. W tym czasie Trudi oderwała listek dębu,
roztarła go w palcach i wdychając ostry, lekko szczypiący zapach,
stwierdziła:
– Powinnyśmy wracać do zamku. Dwóm pannom nie wypada
chodzić samym po lesie, bez służących, a do tego jeszcze w
towarzystwie młodych panów.
Następnie chwyciła fałdy długiej zielonej sukni i ruszyła po
wilgotnym mchu w kierunku zamku należącego do ojca Bony.
Wtem znowu do uszu dziewcząt dobiegły głosy. Zatrzymały
się. Georg von Gressingen wraz ze swym towarzyszem ciągle
jeszcze zajęci byli szukaniem dziewcząt. Teraz znajdowali się
dokładnie przed nimi.
– Żeby dojść do domu, musimy obejść ich łukiem – szepnęła
Trudi do towarzyszki.
Bona zagryzła wargi i zdławiła w sobie irytację. Jej
przyjaciółka zepsuła całą przyjemność. Nareszcie Bonie udało się
wymknąć spod surowej kurateli ojca, by robić to, na co ma ochotę,
a Trudi już chciała wracać do zamku, gdzie w towarzystwie tak
ekscytujących mężczyzn jak Georg i Hardwin będą mogły jedynie
skromnie spuszczać oczy. Miast Hardwina grubiańsko przyciągnie
ją do siebie i pocałuje Moryc von Mertelsbach, któremu śmierdzi z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin