Opowiadanie - Gruszki w syropie - E. M. Thorhall.pdf

(637 KB) Pobierz
E. M. THORHALL
GRUSZKI W SYROPIE
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2015
Redakcja zespół RW2010
Copyright © E. M. Thorhall 2015
Okładka Copyright © Mateo 2015
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
Dział handlowy:
www.marketing@rw2010
Zapraszamy do naszego serwisu:
www.rw2010.p
Utwór bezpłatny,
z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i treści,
bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego udostępniania.
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0
Gruszki w syropie
Kolejne dwa wiadra gruszek znalazły się w naszej kuchni. Krystian, mój mąż,
postawił je na podłodze, obok trzech pełnych misek i jednej sporej reklamówki.
Stuknął się wymownie palcem w czoło.
– Odbiło ci, Grażka? – spytał. – Jakby mało było kompotów w piwnicy. Tydzień
temu dżemy z jagód, dwa tygodnie temu grzyby, a teraz to...
Wzruszyłam ramionami.
– Marudzisz, a jak przyjdzie, co do czego, to pierwszy zjadasz – rzuciłam lekko.
– A bo jakieś takie dobre ci zawsze wychodzą – przyznał.
– Bierz się za obieranie, bo sama do nocy nie skończę. – Podałam mu nożyk.
Z części owoców planowałam zrobić kompoty, część przeznaczyć na dżem, a z
reszty wysmażyć gruszki w syropie. Cała rodzinka je uwielbiała.
W zimowe, chłodne wieczory nie było nic smaczniejszego od domowego ciasta
drożdżowego, pokrytego kawałkami gruszek, posypanego cukrem pudrem. Chociaż
w zeszłym roku dzieciaki wyjadały owoce prosto ze słoika, nie czekając nawet na
ciasto.
Uśmiechnęłam się sama do siebie.
Krystian pomruczał pod nosem, jednak posłusznie wziął się do obierania.
Niedługo potem kroiłam już pierwszą partię owoców.
Wyparzone słoiki stały w szeregu na blacie kuchennym, a ja układałam w nich
owoce, zasypywałam cukrem, doprawiałam goździkami.
– Ale pachnie, mamo. – Jurek, młodszy z synów, zajrzał do kuchni. Bezczelnie
podkradł kilka gruszek i mlaskając głośno, popatrzył na baterię słoików. – O, będzie
co podjadać w zimie – oznajmił, wyraźnie zadowolony.
– Będzie – mruknął Krystian znad jednej z misek, pełnej owoców. – Weź lepiej
nóż i pomóż.
– Lekcji mam dużo – skłamał synek.
– Przecież to początek roku dopiero – uśmiechnęłam się – poza tym jest sobota.
3
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0
Gruszki w syropie
– No tak... – Jurek łypnął na męża i na mnie – ale wiecie jak to w szkole... –
zawiesił głos. – Pani zadała... – Jednym susem zniknął za drzwiami.
– Leniwiec – skwitowałam.
– Wiesz... – mąż popatrzył na mnie rozbawiony – mój szef też dał mi robotę do
domu...
– Obieraj – rzuciłam nakazująco.
Weekend upłynął mi na robieniu przetworów. W niedzielę wieczorem
zadowolona z siebie popatrzyłam na ostatnie słoiki stojące na blacie. Krystian zniósł
już do piwnicy poprzednią partię i teraz wracał po kolejne.
– Grażka... – Popatrzył na mnie niepewnie. – Wydaje mi się, że rano zastawiłem
nimi dwie półki – wskazał na kompoty – a teraz chyba jest ich... hm... jakby mniej.
– Mniej? – zdziwiłam się.
– Sama zejdź i zobacz – zaproponował.
Jak mogło ich być mniej? Zdumiona poszłam razem z Krystianem.
Faktycznie. Słoików było dziwnie mało. Pamiętałam, co zaprawiałam i mniej
więcej w jakiej ilości. Grzybków była cała półka. Tak samo dżemów z jagód oraz
konfitur z truskawek. Kompotów z czereśni powinny być trzy pełne półki. Zostały
dwie i pół. Specjalnie kazałam mężowi zrobić kilka dodatkowych, żeby się wszystko
bez problemów pomieściło.
Patrzyłam zszokowana.
– Hm... Może gdzieś przestawiłeś i zapomniałeś?
– Żebyś potem marudziła, że nie można nic znaleźć? – zaśmiał się Krystian.
– Też racja – zgodziłam się z nim.
Nie lubiłam, kiedy coś leżało tam, gdzie nie powinno. Każda rzecz miała swoje
miejsce.
– Może Jurek albo Wiktor zabrali? – podsunął mąż.
– Spytam ich – postanowiłam.
4
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0
Gruszki w syropie
Po powrocie do mieszkania zawołałam obu synów do kuchni.
– Ruszał któryś z was kompoty?
Chłopcy popatrzeli po sobie i pokręcili przecząco głowami.
– No to co? Same zniknęły?
– Mamo, a nie dałaś cioci Isi?
Tym razem to ja zaprzeczyłam. Tego roku jeszcze nie podzieliłam się
przetworami z siostrą. Zwykle robiłam to na początku zimy.
– No to już nie wiem... – Usiadłam przy stole i podparłam głowę. – Były i nie
ma.
Nie to, żebym żałowała mojej rodzinie owoców. Po prostu denerwowało mnie i
niepokoiło, że słoiki zapraw magicznie wyparowały. Przecież gdyby ktoś miał ochotę
na kompot czy dżem, wystarczyło powiedzieć. Dałabym.
– A pamiętasz? – Krystian wstawił wodę na herbatę. – W zeszłym roku też
zniknęło kilka słoików.
– Nooo – przytaknęli synowie – i dwa lata temu, przed Wigilią, też.
To pamiętałam nazbyt dobrze. Dwa lata temu, w ferworze przygotowań
przedświątecznych, wysłałam Wiktora do piwnicy po marynowane i suszone grzyby.
Pierwsze były mi potrzebne do postawienia na stole po wieczerzy, a drugie do
kapusty. Niestety z kilkunastu słoików grzybów zostały tylko dwa! I pęków
suszonych też było mniej. Chyba że tak się wysuszyły, że stały się niewidzialne.
– Nic z tego nie rozumiem – mruknęłam, sięgając po kubek z herbatą.
– Złodziej przecież ich nie zabrał – odparł Krystian.
– To musiał być ktoś, kto miał klucze.
– Klucze tylko my mamy.
Pokręciłam głową. Teraz to już nic z tego nie rozumiałam.
– Mamo, twoje przetwory są tak dobre, że nawet duchy je wyjadają – podsunął
ze śmiechem Jurek.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin