Opowiadanie - Dobry człowiek w Piekle - Anna Kańtoch.pdf

(683 KB) Pobierz
ANNA KAŃTOCH
DOBRY CZŁOWIEK W PIEKLE
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2015
Redakcja zespół RW2010
Copyright © Anna Kańtoch 2015
Okładka Copyright © Anna Kańtoch 2015
Aby powstało to opowiadanie, nie wycięto ani jednego drzewa.
Dział handlowy:
www.marketing@rw2010
Zapraszamy do naszego serwisu:
www.rw2010.p
Utwór bezpłatny,
z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i treści,
bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego udostępniania.
Agnieszka Kańtoch
R W 2 0 1 0
Dobry człowiek w piekle
Czterdziesty siódmy dzień w piekle. Boże, pozwól mi wreszcie umrzeć.
Jeszcze wczoraj na odrapanej ścianie kamienicy nie było tego napisu. Pojawił
się w nocy, a może nad ranem, wymalowany czerwonym jak krew sprayem.
Mikołaj S. jadł śniadanie przy oknie, raz po raz odczytując te dwa zdania.
Zastanawiał się, jak bardzo musiał cierpieć człowiek, który je napisał i gdzie
podziewa się teraz.
Odpowiedź na to ostatnie pytanie nie była zbyt trudna.
Oczywiście autor napisu nadal przebywał w piekle.
Mikołaj S. wypił ostatni łyk aromatyzowanej herbaty, zagryzł słodką bułką.
Męczył go kac po wczorajszej popijawie, ale on nawet na kacu zawsze miał dobry
apetyt.
Przypominał sobie sen, który dręczył go dzisiejszej nocy. Uginające się pod
ciężarem potraw stoły, a wokół ludzie, jedzący bez umiaru i bez zahamowań. Ludzie,
którzy bekali i oblizywali ociekające tłuszczem palce, a potem znów żarli,
pochłaniając olbrzymie kęsy, a ich umorusane czekoladą i zawiesistymi sosami usta
otwierały się i zamykały w rytm ruchów szczęk. Scena jak z koszmarnych obrazów
Boscha budziła w Mikołaju S. odrazę, a mimo to nie potrafił zapomnieć o potrawach,
które wyśnił. Truskawki z bitą śmietaną, wielkie jak koła ratunkowe torty, pieczone
mięsa, misy parującego spaghetti, krewetki natarte czosnkiem, usmażone na oliwie
i podane z majonezowym sosem... Boże, jak on dawno nie kosztował krewetek.
Ostatni raz u babki, ponad dziesięć lat temu. Ale zawsze musiał jeść wstrzemięźliwie,
bo wszak obżarstwo to jeden z grzechów głównych.
Szybko wyrzucił z pamięci ów osobliwy sen. Dzisiejszego dnia potrafił myśleć
tylko o wyniku konkursu. To już za dziewięć godzin, pomyślał. Dokładnie
o osiemnastej rozstrzygnie się jego los.
Jeszcze przedwczoraj, ba, nawet wczoraj, zanim zaczął pić w
Narrenturmie,
łudził się, że zdąży. Nie wydawało się to takie trudne. Wszak mimo wszystko był
3
Agnieszka Kańtoch
R W 2 0 1 0
Dobry człowiek w piekle
dobrym człowiekiem, prawda? Pomagał mieszkającej po sąsiedzku staruszce robić
zakupy, czasem też opiekował się dzieckiem koleżanki z pracy i nigdy nie wziął za to
ani grosza. Nie plotkował, rzadko kiedy podnosił głos, nie mówiąc już o obrażeniu
kogoś. Krótko mówiąc, był jednym z tych może nie najlepszych, ale w każdym bądź
razie uprzejmych ludzi, którzy w większości zaludniają ten świat.
I coś mu się, do kurwy nędzy, za to należało.
Otworzył okno, wciągnął w płuca chłodne, pachnące wiosną powietrze. Ból
głowy odrobinę zelżał i Mikołaj S. nabrał optymizmu. Postanowił wyjść na miasto
i zobaczyć, co da się zrobić.
W łazience ochlapał twarz zimną wodą, potem podniósł głowę i spojrzał
w lustro. Miał ziemistą cerę, przedwcześnie posiwiałe włosy i głęboko osadzone
czarne oczy, w których czasem zapalał się niebezpieczny błysk. Typowy wygląd
szalonego poety, na który, jeszcze za studenckich czasów, zdarzało mu się podrywać
dziewczyny. Lubił, gdy bogate i miłe kobiety zapraszały go do siebie, nie dlatego
bynajmniej, że chciał zaciągnąć je do łóżka, ale dlatego, że w ich domach mógł
spróbować różnych frykasów. Z doczesnych przyjemności Mikołaj S. znacznie
bardziej cenił jedzenie niż seks.
Założył lekki wiosenny płaszcz, już na klatce schodowej zapiął go niedbale,
a dłonie wcisnął w kieszenie.
Ulice prowincjonalnej mieściny P. były czyste i ozdobione maleńkimi
klombami, na których kwitły pierwsze bratki. Podmuchy wiatru ziębiły skórę, ale
nawet w ich chłodzie wyczuwało się przyjemną wiosenną świeżość. Uśmiechnięci
ludzie przystawali na chodniku, by pogawędzić ze znajomymi, a na pożegnanie
wszyscy obejmowali się serdecznie.
Mikołaj S. szedł nasłonecznioną stroną ulicy, starannie omijając miejsca, gdzie
kamienice rzucały głęboki i zimny cień.
4
Agnieszka Kańtoch
R W 2 0 1 0
Dobry człowiek w piekle
***
„Nie sądzimy, że pańskie dzieło znajdzie czytelników”.
Z taką adnotacją wracało od wydawców „Jesienne światło”, jego pierwsza
powieść. Odmówili wszyscy, jeden po drugim. Wtedy właśnie bliski załamania
Mikołaj S. dowiedział się o konkursie organizowanym przez stołeczny Klub
Literatów. Główną nagrodą było dwadzieścia tysięcy w gotówce, sprzedaż praw do
ekranizacji i oczywiście wydanie książki. Z tym wiązały się rzecz jasna wywiady
w prasie, sława i pieniądze, a nawet podpisywane z góry umowy na kolejne powieści.
Mikołaj S. pomyślał wówczas, że jeśli nie docenią go uznani pisarze ze stolicy, to nie
zrobi tego już nikt.
Szczęśliwy traf chciał, że w Klubie pracował jego dawny kolega, jeszcze
z czasów liceum. Był tylko szatniarzem, ale wiedział o wszystkim, co tam się dzieje.
To on właśnie tydzień temu zdradził Mikołajowi S. w zaufaniu, że szansę na nagrodę
mają tylko dwie powieści: „Jesienne światło” właśnie oraz „Ojciec marnotrawny”,
dzieło niejakiego Roberta P.
Mikołaja S. to nie martwiło. Szczerze wierzył, że jego inteligentna i nowatorska
książka po prostu jest lepsza. Przeraził się nie na żarty dopiero wtedy, gdy w jednej
z gazet przeczytał krótką notkę informującą, że Robert P., autor kilku opowiadań,
przypadkiem znalazł się na miejscu samochodowej kraksy i ryzykując własnym
życiem, wyciągnął z wraku matkę, dziecko oraz psa.
Matkę, dziecko oraz psa, powtarzał w myślach Mikołaj S., idąc ulicą coraz
szybciej i szybciej.
Nawet psa sobie nie odpuścił, sukinsyn jeden.
***
Przed kościołem siedział żebrak. Rozpiął ciepłą koszulę, tak iż widać było jego
tułów, blady i naznaczony czerwonymi śladami cięć. Spod chirurgicznych nici
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin