Kółka na wodzie.doc

(168 KB) Pobierz

Kółka na wodzie

 

Kółka na wodzie

 

W letnim upale drzemał sobie całkowicie nieruchomy mały staw. Siedząca na liściu nimfy leniwa żaba przyglądała się uważnie owadowi o długich nogach, który beztrosko poruszał się po wodzie; gdyby chciała potraktować go jako wspaniały kąsek, nie trzeba by było tak wielkiego wysiłku. Odrobinę dalej jakiś trzmiel wpatrywał się namiętnie w prze­piękną komarzycę. Nie miał jednak odwagi, by wyznać jej swą miłość, więc zadowalał się cichym uwielbianiem jej z oddali.

A na brzegu rzeki, zaledwie kilka milimetrów od prze­pływającej wody, malutki i prawie niewidoczny kwiatek umierał z pragnienia. W żaden sposób nie był w stanie dostać się do niej, mimo że przepływała tak blisko. Jego małe korzonki nadwyrężone były od wysiłku.

Nieopodal topiła się mała muszka. Wpadała do rzeki z powodu zwykłego roztargnienia. Jej małe skrzydełka uginały się pod ciężarem wody i nie była w stanie wzbić się w powietrze. Rzeka zaczynała już prawie całkowicie ją pochłaniać.

Dzika śliwa pochylała nad stawem swoje ramiona. Na końcu jej najdłuższej gałęzi dochodzącej prawie do środka bajorka wisiał jeden przejrzały owoc, ciemny i pomarsz­czony. Właśnie oderwał się od gałęzi i wpadł do wody. Wśród monotonnego brzęku owadów dało się usłyszeć puste i dziwnie brzmiące plum!

W miejscu, w którym mały owoc wpadł uroczyście i godnie do wody, zrobiło się na niej kółko rozszerzające się następnie majestatycznie jak rozkwitający kwiat. Natych­miast pojawiły się inne kółka: drugie, trzecie, czwarte...

Owad o długich nogach uniósł się na małej fali i odskoczył od języka żaby, która właśnie zamierzała go schwytać.

Wpatrujący się w komarzycę trzmiel poruszony falą wpadł na nią niechcąco; mówiąc sobie wzajemnie przepraszam, zakochały się w sobie na zawsze.

To pierwsze kółko dotarło do samego brzegu, aż do małego kwiatka, który zaraz ożył.

Następnie podniosło w górę topiącą się muszkę, dzięki czemu udało się jej uczepić rosnącej na brzegu trawy, na której mogła spokojnie wysuszyć zmoczone skrzydełka.

 

Jak wiele losów zostało odmienionych przez to prawie niezauważalne kółko na wodzie!

Również historie tej książki, choć są jedynie małymi kół­kami na wodzie, mogą jednak...

 

Oko stolarza

 

Bardzo, bardzo dawno temu, w pewnej malutkiej wiosecz­ce znajdował się mały warsztat stolarski. Pewnego dnia, kiedy nie było w nim właściciela, wszystkie jego narzędzia pracy zwołały między sobą walne zebranie.

Posiedzenie było długie, a czasami wręcz wybuchowe. Zastanawiano się bowiem nad usunięciem z nobliwej wspól­noty niektórych jej członków.

Jeden z uczestników przemówił w te słowa:

Powinniśmy usunąć z naszych szeregów naszą siostrę Piłę, która jest nazbyt ostra i skrzypie zębami. Ma najzjadliwszy na całym świecie charakter.

Ktoś inny dorzucił:

Nie możemy również trzymać w na­szych szeregach naszego brata Hebla: z niczym się nie zgadza i wszystko pomniejsza, obdziera ze skóry wszystko to, co spotka.

Wiemy dobrze, że nasz brat Młotek – protestował ktoś inny – ma twardy i gwałtowny charakter. Powiedziałbym wręcz, że uwielbia bić. Sposób, w jaki upiera się przy wszystkim, jest nie do zniesienia, a jego głos doprowadza nas do szału. Pozbądźmy się go.

A gwoździe? Czy można żyć z ludźmi, którzy doczepia­ją się do wszystkiego? Nie chcemy ich więcej! To samo z Pilnikiem i Skrobakiem. Współżycie z nimi to nieustające tarcie. Niech opuści nas również Szklany Papier, którego jedynym celem w życiu jest ścieranie się ze wszystkimi!

W ten to sposób dyskutowały ze sobą coraz bardziej żywiołowo narzędzia stolarza. Wszyscy mówili na raz. Młotek żądał usunięcia Pilnika i Skrobaka, te natomiast chciały się pozbyć Młotka i tak dalej. Na koniec zebrania wszyscy żądali, aby usunąć wszystkich. Wreszcie narada została przerwana nagłym powrotem stolarza. Kiedy wszystkie narzędzia zobaczyły go zbliżające­go się do stolarskiego stołu, natychmiast ucichły. Stolarz wziął deskę i przyciął ją ostrą Piłą. Potem zestrugał ją Heblem, który doskonale pomniejsza wszystko, czego się tylko dotknie. Potem rzemieślnik ujął Siekierę, która potrafi wszystko brutalnie rozbijać na części, następnie wziął Skrobak, który bierze to wszystko na ząb, wreszcie chwycił Szklany Papier, który wszystko ściera i zdrapuje.

W końcu wziął bardzo ostre gwoździe i mocny Młotek, który dobrze bije.

Wszystkich swych narzędzi mających tak nieznośne cha­raktery użył do wykonania kołyski. Przepięknej kołyski, która miała służyć dziecku mającemu się niebawem urodzić.

Wszystko po to, aby przyjąć Życie.

 

Bóg przygląda się nam okiem stolarza.

 

Ręka

 

Pewien chłopiec zrobił mamie zakupy. Podczas tej czyn­ności był bardzo dokładny i uważny. Sprzedawca chcąc go za to pochwalić, zdjął z półki wielki karton z cukierkami, otworzył go i kazał się mu poczęstować, mówiąc:

Weź sobie, mały!

Chłopiec wziął jednego cukierka, a sprzedawca zachęcał go dalej:

Weź tyle, ile ci się tylko zmieści w garści.

Tak... a czy pan nie mógłby mi ich wziąć?

Dlaczego?

Bo pana ręka jest o wiele większa od mojej.

 

Kiedy się modlimy, nie odmierzajmy naszych pytań ma­łością naszej wiary. Pamiętajmy zawsze, że Boża Dłoń jest o wiele większa od naszej.

 

Idź ty za mnie

 

Pewien mężczyzna miał zwyczaj mówić w każdą niedzielę do swojej żony:

Idź do kościoła i pomódl się za nas dwoje. Potem mówił do swoich przyjaciół:

Nie muszę chodzić do kościoła, bo moja żona robi to za nas dwoje.

Pewnej nocy śnił sen. Razem ze swoją żoną oczekiwał przed Rajską Bramą na swoje wejście...

Wtem drzwi powoli się otworzyły i usłyszał jakiś głos mówiący do jego żony:

Możesz wejść za was dwoje!

Kobieta przeszła i drzwi natychmiast się zamknęły.

Mężczyźnie zrobiło się tak niemiło, że się zaraz obudził.

Najbardziej zdumiona była jednak jego żona, kiedy w najbliższą niedzielę szykując się do wyjścia na Mszę świętą zobaczyła przy swoim boku męża, który powiedział:

Dzisiaj idę do kościoła razem z tobą.

 

To ja, to ja, to ja, o Panie, mam się modlić.

To ja, to ja, to ja, o Panie, mam się modlić.

Nie moja matka, nie mój ojciec, ale ja, Panie, mam się modlić.

Nie moja matka, nie mój ojciec, ale ja, Panie, mam się modlić.

Nie diakon, nie mój szef, ale ja, Panie, mam się modlić.

Nie diakon, nie mój szef, ale ja, Panie, mam się modlić.

To ja, to ja, to ja, o Panie, mam się modlić. To ja, to ja, to ja, o Panie, mam się modlić.

(pieśń murzyńska)

 

 

 

 

 

 

 

Wyjątkowa matka

 

Czy zapytaliście się kiedyś siebie, w jaki sposób Pan Bóg wybiera matki upośledzonych dzieci?

Postaraj się wyobrazić sobie Boga, który daje wskazówki swym aniołom zapisującym wszystko w swej olbrzymiej księdze.

Małecka, Maria, syn. Święty patron, Mateusz.

Kurkowiak, Barbara, córka. Święta patronka, Cecylia.

Michalewska, Janina, bliźniaki. Święty patron... niech będzie Gerard”.

Wreszcie mówi z uśmiechem do anioła jakieś imię:

Tej damy dziecko upośledzone”.

A na to ciekawski anioł:

Dlaczego właśnie tej, Panie? Jest taka szczęśliwa.

Właśnie tylko dlatego – mówi uśmiechnięty Bóg. – Czy mógłbym powierzyć upośledzone dziecko kobiecie, która nie wie, czym jest radość? Byłoby to okrutne.

Ale czy będzie miała cierpliwość? pyta anioł.

Nie chcę, aby miała nazbyt dużo cierpliwości, bo utonę­łaby w morzu łez, roztkliwiając się nad sobą i nad swoim bólem. A tak, jak jej tylko przejdzie szok i bunt, będzie potrafiła sobie ze wszystkim poradzić.

Panie, wydaje mi się, że ta kobieta nie wierzy nawet w Ciebie.

Bóg uśmiechnął się:

To nieważne. Mogę temu przeciwdziałać. Ta kobieta jest doskonała. Posiada w sobie właściwą ilość egoizmu.

Anioł nie mógł uwierzyć swoim uszom.

Egoizmu? Czyżby egoizm był cnotą?

Bóg przytaknął.

Jeśli nie będzie potrafiła od czasu do czasu rozłączyć się ze swoim synem, nie da sobie nigdy rady. Tak, taka właśnie ma być kobieta, którą obdaruję dzieckiem dalekim od doskonałości. Kobieta, która teraz nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że kiedyś będą jej tego zazdrościć.

Nigdy nie będzie pewna żadnego słowa. Nigdy nie będzie ufała żadnemu swemu krokowi. Ale, kiedy jej dziecko powie po raz pierwszy „mamo”, uświadomi sobie cud, którego doświadczyła. Widząc drzewo, zachód słońca lub niewido­me dziecko, będzie potrafiła bardziej niż ktokolwiek inny dostrzec moją moc.

Pozwolę jej, aby widziała rzeczy tak jasno, jak ja sam widzę (ciemnotę, okrucieństwo, uprzedzenia), i pomogę jej, aby potrafiła wzbić się ponad nie. Nigdy nie będzie samotna. Będę przy niej w każdej minucie i w każdym dniu jej życia, bo to ona w tak troskliwy sposób wykonuje swoją pracę, jakby była wciąż przy mnie.

A święty patron? zapytał anioł, trzymając zawieszone w powietrzu gotowe do pisania pióro.

Bóg uśmiechnął się.

Wystarczy jej lustro.

(Erma Bombeck)

 

Gwóźdź

 

Pewnemu kupcowi udało się przeprowadzić na targu wspaniałą transakcję: sprzedał wszystkie swoje towary, a jego pusta torba wypełniła się kawałkami złota i srebra.

Przez ostrożność chciał jak najprędzej powrócić do domu i w związku z tym postanowił udać się tam natychmiast.

Przywiązał porządnie torbę do siodła swojego konia, spiął ostrogi i ruszył przed siebie. Około południa zrobił przerwę w pewnym małym miasteczku. Stajenny, który zajął się jego koniem, podtrzymując go za lejce, zauważył pewien niepo­kojący szczegół:

Panie, w podkowie na prawej przedniej nodze twojego konia nie ma jednego gwoździa!

Daj mi święty spokój – odrzekł kupiec – w ciągu sześciu wiorst, które mi pozostały, podkowie na pewno nic się nie stanie. Teraz nie mam czasu.

Po południu kupiec jeszcze raz się zatrzymał w pewnym zajeździe, gdzie kazał dać swojemu koniowi wiązkę owsa. Zajmujący się stajnią służący przyszedł do niego i powie­dział:

Panie, w podkowie na prawej przedniej nodze twojego konia brakuje małej blaszki. Jeśli chcesz, mogę ją przymocować.

Daj mi święty spokój – odpowiedział kupiec – zwierzęciu na pewno nic się nie stanie w ciągu tych dwóch wiorst, które mi jeszcze zostały.

Wdrapał się na siodło i podążył dalej w drogę. Wkrótce się jednak zorientował, że koń coraz bardziej utyka. Niebawem zaczął się słaniać. Nie trwało to długo. W końcu upadł i złamał sobie nogę. Nie wiedząc, co ma dalej robić, kupiec zdecydował się go pozostawić. Narzucił sobie na ramiona worek i poszedł przed siebie. Noc zastała go na drodze prowadzącej przez niebezpieczny las. Tam napadło na kupca dwóch zbójów, którzy go ograbili. Poraniony i zły dowlókł się o świcie do domu.

To wszystko stało się z powodu tego przeklętego gwoździa! powiedział.

Łańcuchy nie potrafią związać ze sobą małżeństwa. Jedy­nie nitki, setki cieniutkich nitek, mogą połączyć małżonków na długie łata. Jedynie takie cienkie, „jakby nigdy nic” niteczki. My jednak tak bardzo się zawsze spieszymy, że nie widzimy, jak rozrywamy niektóre z nich.

 

Aż do momentu, kiedy zaskoczy nas tragedia.

 

Dlaczego biegniesz?

 

Wyglądając przez okno wychodzące na rynek, mistrz spostrzegł jednego ze swoich uczniów. Był to Haikel, który szedł w pośpiechu bardzo czymś zaaferowany. Mistrz zawo­łał na niego i poprosił go do siebie.

Haikel, czy widziałeś dzisiaj rano niebo?

Nie, Mistrzu.

A drogę, Haikel? Czy widziałeś dzisiaj rano drogę?

Tak, Mistrzu”.

A teraz, czy widzisz ją jeszcze?

Tak, Mistrzu, widzę.

A powiedz mi, co widzisz?

Ludzi, konie, powozy, wymachujących rękoma kupców, wieśniaków, którzy coś krzyczą, mężczyzn i kobiety, którzy chodzą tam i z powrotem. Oto wszystko, co widzę

Haikel, Haikel – napomniał go wielkodusznie Mistrz – za pięćdziesiąt lat, za dwa razy po pięćdziesiąt lat ta droga wciąż jeszcze będzie istniała i rynek podobny do tego też jeszcze będzie istniał. Inne pojazdy będą przewoziły innych kupców, aby kupowali i sprzedawali swoje konie. Ale mnie już nie będzie i ciebie też już nie będzie. Dlatego pytam się ciebie, Haikel, po co ty tak biegniesz, jeśli nie masz nawet czasu spojrzeć w niebo?

 

Haikel, czy ty widziałeś dzisiaj rano niebo?

 

ug

 

Pewien bardzo bogaty mężczyzna miał wielu dłużników. Będąc już bardzo stary, poprosił pewnego dnia do siebie kilku z nich i powiedział:

Jeśli nie możecie mi oddać pieniędzy, które mi jesteście winni, a przysięgniecie mi uroczyście, że oddacie mi je w waszym przyszłym życiu, spalę jeszcze dzisiaj wszystkie weksle, które mi podpisaliście.

Pierwszy z dłużników winien był małą sumę. Przysiągł mu, że w przyszłym życiu będzie koniem swego pożycz­kodawcy i że będzie go dźwigał na swoim grzbiecie wszędzie tam, dokąd ten tylko zechce.

Starzec zgodził się na jego propozycję i spalił wszystkie dokumenty świadczące o długu.

Drugi z nich, który był mu winien większą sumę, powie­dział:

Obiecuję ci, że w przyszłym życiu będę twoim wołem. Spłacę wszystkie moje długi, ciągnąc twoje wozy z sianem i pług, który będzie orał twe pole.

Starzec zgodził się na tę propozycję i też spalił weks­le drugiego dłużnika.

W końcu przyszła kolej na dłużnika, który zaciągnął największy dług.

By zwrócić ci mój dług – powiedział – w przyszłym życiu będę dla ciebie ojcem.

Starzec oburzył się, ze złości złapał kij i już miał go nim okładać, kiedy ten powstrzymał go, mówiąc:

Zanim mnie zaczniesz bić, pozwól, że ci to wyjaśnię. Mój dług jest tak wielki, że nie zdołam ci go oddać, stając się jedynie twoim koniem lub wołem. Dopiero kiedy będę twoim ojcem, będę mógł dla ciebie pracować przez wszystkie dni i noce. Będę cię ochraniał, kiedy będziesz niemowlęciem, i czuwał nad tobą, gdy już będziesz dorosły. Będę się dla ciebie poświęcał w każdej sprawie, będę ryzykował swoje życie po to, by ci niczego nie brakowało, a w dniu mojej śmierci pozostawię ci wszystkie moje bogactwa, które zdołam zgromadzić. Czy to nie więcej niż być dla ciebie koniem lub wołem? Czy to nie jedyny sposób, bym ci spłacił wszystkie swoje długi?

 

Pewna córka zwróciła się z pełnym wyrzutu głosem do swojej matki: „Jeśli naprawdę masz przeze mnie tyle przy­krości, to powiedz mi, dlaczego mnie urodziłaś?”

Matce zrobiło się smutno, bo wiedziała, co córka miała na myśli.

Zdecydowała się urodzić syna, aby w ten sposób spłacić swój zaciągnięty dług, którego nikt nie jest w stanie sobie wy­obrazić.

Czy istnieje coś piękniejszego niż powiedzieć komuś, kogo jeszcze nie ma: „Od tej chwili będziesz istniał, bo ja tego pragnę!”

 

Postęp

 

Pewien biały człowiek przemierzał nieprzebyte lasy Ama­zonii i w Ameryce Południowej, by odkryć nowe złoża ropy naftowej. Bardzo się spieszył. W pierwszych dwóch dniach tubylcy wynajęci przez niego jako tragarze robili wszystko, aby jak najlepiej wywiązać się z nieludzko ciężkich obowiąz­ków.

Jednak trzeciego dnia o świcie zatrzymali się i stanęli przed nim nieruchomo w milczeniu. Wyraz ich twarzy świadczył, jakby byli nieobecni. To, że nie byli w stanie już dłużej pracować, było jasne jak słońce.

Zniecierpliwiony poszukiwacz spoglądając na swój zega­rek i wymachując rękoma na szefa tragarzy, dał mu do zrozumienia, że mają ruszyć szybko, bo czas ucieka.

To niemożliwe – odpowiedział spokojnie człowiek. – Ci ludzie biegli nazbyt szybko, teraz czekają, aż powrócą do nich ich dusze.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin