tom 3.pdf

(825 KB) Pobierz
Morgan Rice
LOS SMOKÓW
A FATE OF DRAGONS
(Księga 3 Kręgu Czarnoksiężnika)
Przekład: Michał Głuszak
Książki z cyklu KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA
Księga 1 – Wyprawa Bohaterów
Księga 2 – Marsz Władców
Księga 3 – Los Smoków
Księga 4 – Zew Honoru
Księga 5 – Blask Chwały
Księga 6 – Szarża Walecznych
Księga 7 – Rytuał Mieczy
Księga 8 – Ofiara Broni
Księga 9 – Niebo Zaklęć
Księga 10 – Morze Tarcz
Księga 11 – Żelazne Rządy
Księga 12 – Kraina Ognia
Księga 13 – Rządy Królowych
SPIS TREŚCI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDYNASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
– Nie wchodź pomiędzy smoka i gniew jego. –
William Shakespeare
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Król McCloud przypuścił szarżę w dół zbocza i dalej, przez wyżynne tereny Highlands w kierunku
części Kręgu należącej do klanu MacGilów. Setki jego ludzi pędziły za nim ile tchu. Podniósł pejcz i
ciął po zadzie swego wierzchowca: koń nie potrzebował ponaglania, po prostu smaganie konia
sprawiało przyjemność McCloudowi. Uwielbiał zadawać ból zwierzętom.
Niemal ślinił się na widok tego, co miał przed sobą: idylliczną wioskę MacGilów, jej mężczyzn
pracujących w polu, bez żadnej broni, kobiety krzątające się przy domostwach, rozwieszające płótna,
ledwo odziane z powodu panującego upału. Drzwi domostw były otwarte; kury szwendały się gdzie
popadnie, kociołki parowały pełne gotującej się, obiedniej strawy. Pomyślał o zniszczeniach, jakich
się dopuści, łupach, które zagarnie, kobietach, które posiądzie – i wielki uśmiech rozkwitł na jego
twarzy. Prawie czuł smak krwi, którą miał za chwilę przelać.
Galopowali pokonując coraz większy odcinek drogi, aż w końcu ktoś ich zauważył: wiejski
strażnik, żałosna karykatura żołnierza, młodzian dzierżący włócznię, który na dźwięk galopujących
koni wstał i odwrócił się w ich kierunku. McCloud doskonale widział białka jego szeroko
rozwartych oczu, strach i panikę, które natychmiast pojawiły się na twarzy chłopca. Strzegący tej
sennej placówki chłopiec prawdopodobnie nigdy w życiu nie widział bitwy. Był całkowicie
nieprzygotowany na to, co go za chwilę czekało.
McCloud nie marnował czasu: pierwszą śmierć chciał zadać sam, własnoręcznie, jak zwykle w
trakcie każdej bitwy. Jego ludzie dobrze o tym wiedzieli.
Smagnął konia ponownie, aż ten parsknął z bólu i przyspieszył, wychodząc sporo przed szereg
swego wojska. McCloud podniósł włócznię swego przodka, ciężką broń wykutą z żelaza, wychylił
się i cisnął w powietrze.
Trafił dokładnie do celu, jak zwykle zresztą. Chłopiec nie zdążył jeszcze odwrócić się na dobre,
kiedy ostrze przecięło powietrze ze świstem, trafiło go w plecy, przebiło się przez całe ciało i
przyszpiliło do drzewa. Z rany trysnęła krew. Tyle wystarczyło, żeby McCloud poczuł zadowolenie.
Wydał z siebie krótki okrzyk radości i kontynuował natarcie na urodzajne ziemie MacGilów, przez
pola pełne pożółkłych kolb kukurydzy kiwających się na wietrze, sięgających mu do kolan, wprost do
wiejskiej bramy. To było zbyt piękne: wspaniały dzień, cudowne miejsce i tyle okazji do siania
spustoszenia.
Wjechali przez niestrzeżoną przez nikogo wiejską bramę, do miejsca, które ktoś bezmyślnie
założył na obrzeżach Kręgu, w tak bliskim sąsiedztwie Highlands.
Powinni zastanowić się nad tym
dwa razy
– pomyślał z pogardą McCloud i rzucił toporem w drewniany znak oznajmiający nazwę
wsi, rozłupując go na dwoje. I tak wkrótce nazwie tę wieś po swojemu.
Kiedy nadjechali jego ludzie, wszędzie dokoła rozległy się piski i krzyki kobiet, dzieci, starszyzny
i kogo tam jeszcze, kto akurat był w domu w tej zapomnianej przez boga osadzie. Było tu około setki
nieszczęśliwych duszyczek. McCloud postanowił, że każda z nich mu teraz zapłaci. Podniósł wysoko
swój topór. Upatrzył sobie kobietę, która uciekała właśnie odwrócona do niego plecami, ze
wszystkich sił próbując dotrzeć do swego domostwa, bezpiecznego w jej mniemaniu azylu, który
miał się wkrótce okazać wszystkim, ale nie tym.
Topór McClouda uderzył ją w tylnią część łydki, tak jak to było w jego zamyśle. Kobieta upadła z
wrzaskiem. Nie chciał jej zabić: jedynie okaleczyć. Wszak chciał, aby żyła i dała mu rozkosz, jak już
będzie po wszystkim. Wybrał ją starannie: miała długie, rozczochrane blond włosy, wąskie biodra i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin