PRZYJAŹŃ KTÓRA ZMIENIŁA ŚWIAT.doc

(478 KB) Pobierz
Co by powiedział Ratzinger

Co by powiedział Ratzinger?             

                           

             

Łagodny Papież i pancerny kardynał. Tak ich widzieli ludzie. 25 maja powitamy w Polsce Benedykta XVI, nie tylko nowego przywódcę Kościoła, ale również wielkiego przyjaciela Jana Pawła II. Ta pielgrzymka to przede wszystkim hołd złożony przyjaźni, która zmieniła świat.

 

Benedykt XVI przyjeżdża do przyjaciół. Jego podróż do Polski to nie tylko oficjalna pielgrzymka głowy Kościoła katolickiego, ale również prywatna wizyta w kraju, w którym urodził się i wychował jego najbliższy przyjaciel i duchowy przewodnik - Jan Paweł II. To nie tylko zadziwiający zakręt historii, lecz także prawdziwy cud, lekcja pokory i bożej mądrości. Niemiecki kardynał podbił serca Polaków jeszcze przed wybierającym go na papieża konklawe. Jako dziekan kolegium kardynalskiego przewodniczył mszy żałobnej po śmierci Jana Pawła II. W prostych, ciepłych słowach wspominał swojego poprzednika i z wyraźnym wzruszeniem opisał swoje ostatnie spotkanie z umierającym Papieżem - na dzień przed śmiercią Jana Pawła II. Nikt nie miał wątpliwości, że Joseph Ratzinger żegnał się z prawdziwym przyjacielem. "Pancerny kardynał" - jak dotąd nazywała go prasa, pokazał się z zupełnie nieznanej strony. Już wtedy, na dwa tygodnie przed rozstrzygającym głosowaniem kardynałów w Kaplicy Sykstyńskiej, na polskich forach internetowych pojawiły się głosy: "To dobry człowiek i mądry kardynał. Byłby najlepszym papieżem".

Przyjaźń Karola Wojtyły i Josepha Ratzingera trwała o wiele dłużej niż pontyfikat Jana Pawła II. Spotkali się po raz pierwszy w Rzymie, w październiku 1961 roku, na otwarciu największego wydarzenia w historii Kościoła XX wieku - Soboru Watykańskiego II. 34-letni teolog, pomocnik arcybiskupa Fryzyngi, i o siedem lat starszy biskup z Krakowa należeli do najaktywniejszych i najbardziej widocznych uczestników Soboru. Obaj gorąco popierali pomysł wprowadzenia zmian w liturgii i filozofii Kościoła, choć tu Ratzinger był uznawany za znacznie większego "rewolucjonistę" niż "konserwatywny" Polak. Spory w watykańskich kuluarach i nieprzespane noce spędzone na dyskusjach na tematy filozoficzne były początkiem przyjaźni, która przetrwała ponad 40 lat. Ratzinger, już jako kardynał, wspominał niezwykłe wrażenie, jakie wywarł na nim błyskotliwy Polak, który płynnym niemieckim doskonale argumentował swoje tezy. Zresztą do końca życia Jan Paweł II w towarzystwie przyjaciela zawsze konsekwentnie używał języka Goethego. A Ratzinger nigdy nie zapomniał, w jakich okolicznościach Karol Wojtyła musiał szlifować swoją znajomość niemieckiego.

Ostatnia wojna światowa była punktem zwrotnym w życiu zarówno Wojtyły, jak i Ratzingera. Nieprzypadkowo w homilii podczas pogrzebu Papieża Polaka jego następca przypomniał, że Karol Wojtyła pracował jako robotnik w kamieniołomach, a potem w zakładach chemicznych Solvay i studiował na podziemnym Uniwersytecie Jagiellońskim. Marzył, żeby zostać aktorem. Uwielbiał wiersze romantyków i deklamował je na przedstawieniach krakowskiego Teatru Rapsodycznego. Kochał Polskę. Nigdy jednak nie dał się porwać wojennym emocjom. Nie chwycił za broń. Przed koszmarem dnia codziennego uciekał w modlitwę. Gdy wojna się skończyła, wiedział już, czemu poświęci resztę swego życia. Wstąpił do seminarium duchownego.

 

Droga do kapłaństwa Josepha Ratzingera wbrew pozorom przebiegała podobnie, przynajmniej w sferze duchowej. Gdy wybuchła wojna, Joseph miał 12 lat i choć na początku uniknął wcielenia do armii, został zmuszony do przystąpienia do hitlerowskiej młodzieżówki. Jego los, tak jak tysięcy rówieśników, związany był z decyzjami przywódców partii nazistowskiej. To w Berlinie podjęto decyzję, że 15-letni chłopak z bawarskiego Marktl am Inn musi przejść krótkie przeszkolenie wojskowe, po którym zostanie wcielony do Wehrmachtu. Przyszły papież Benedykt XVI przeżył koszmar ostatnich dwóch lat wojny, gdy wokół niego walił się w gruzy świat, który znał. Na własne oczy widział zbrodnie popełniane przez jego własny naród. Sam nie chciał w tym uczestniczyć. Zrzucił mundur i uciekł do rodzinnego miasteczka. W trudnych chwilach jedyną nadzieję przynosiła mu modlitwa. Gdy alianckie wojska zmiotły hitlerowskie państwo z powierzchni ziemi, wstąpił do seminarium duchownego i z całych sił zaczął zgłębiać tajemnicę bożej miłości.

Karol Wojtyła miał wsparcie swojego mentora kardynała Adama Stefana Sapiehy. To on podjął decyzję o błyskawicznej karierze zdolnego kleryka i wysłał go na studia teologiczne do Rzymu. Po powrocie do kraju wielu przyjaciół Wojtyły zdziwiło się, gdy krakowski arcybiskup wysłał go "na zesłanie" do malutkiej, biednej parafii w Niegowici. Uważano, że to marnowanie talentów młodego teologa. Tymczasem dla Wojtyły było to przygotowanie do przyszłej posługi i "zesłanie" przyjął pogodnie. Po roku przeniesiono go do duszpasterstwa akademickiego. Tam, wśród studentów, dyskusji, sporów, czuł się doskonale i potrafił swoim urokiem przyciągnąć setki młodych ludzi.

Duszpasterstwo akademickie było również pasją Josepha Ratzingera. Po studiach najpierw trafił do małej alpejskiej wioski, a potem zajął się pracą ze studentami. Zżył się z katedrą tak mocno, że niechętnie, dopiero po długich naciskach ze strony Jana Pawła II, zgodził się przyjąć stanowisko zwierzchnika Kongregacji Nauki Wiary i przenieść się z Monachium do Rzymu. Nawet w Wiecznym Mieście nie zrezygnował z uniwersyteckich nawyków. Nigdy nie potrafił przywyknąć do celebry, tak lubianej przez wielu osiadłych w Watykanie biskupów. Obcy był mu wykwintny styl życia, epatowanie pierścieniem, podążanie za trendami mody, która w świecie duchownych zmienia się co najmniej tak często, jak w najsłynniejszych paryskich butikach przy Avenue Montague. Gdy ze swojej rzymskiej kwatery pieszo szedł do kurii, wśród sklepikarzy rozstawiających swoje kramiki na prowadzącej do Watykanu Via della Conciliazione miał przezwisko Il Professore. Szanowano go za ascetyczny styl ubierania się i dobre słowo dla każdego. Chętnie wdawał się w pogawędki z przechodniami. Doradzał w kłopotach rodzinnych, dopytywał się o zdrowie dzieci.

 

Dwa lata Jan Paweł II namawiał Ratzingera na przyjęcie godności zwierzchnika następczyni Świętej Inkwizycji. Niemiecki kardynał, zatopiony w książkach, nie czuł się właściwą osobą do pełnienia funkcji pierwszego strażnika wiary. Tłumaczył, że miał w swoim życiu momenty, w których ewidentnie "wychodził przed szereg", jak choćby wtedy, gdy w 1968 roku wysłał do papieża Pawła VI list z prośbą, by nie karał ekskomuniką księży, którzy mają odmienne poglądy od katolickiej ortodoksji. Prywatnie przyjaźnił się z wieloma "zbuntowanymi" teologami niemieckimi. Jednak dla Karola Wojtyły, który 16 października 1978 roku został Janem Pawłem II, to były same zalety.

 

Papież miał rację. Ratzinger, przyjmując niezbyt wdzięczne stanowisko strażnika doktryny, miał już za sobą czas burzy i naporu. Tak jak święty Augustyn, którym się w młodości fascynował, potrafił doskonale odpierać argumenty "postępowców", bo był kiedyś jednym z nich.

 

Swoim nowym zadaniom poświęcił się z energią i z pełną odpowiedzialnością. Świadomie "zapomniał" o swoich wątpliwościach delikatnego intelektualisty i wziął się za uporządkowanie "winnicy Pana", jak później w słowach inaugurujących swój pontyfikat nazwie Kościół katolicki.

 

Ratzinger czuł, że Papież obdarza go bezgranicznym zaufaniem. Kardynał miał dostęp do Jana Pawła II o każdej porze dnia. Jako pierwszy czytał i recenzował papieskie pisma i encykliki. O sporach nigdy nie mówiło się poza murami Watykanu, ale wiadomo było, że Ratzinger i Wojtyła często mieli odmienne zdania na temat kluczowych spraw, które dotyczyły katolików na świecie.

Stanowili wzajemnie uzupełniający się tandem. To dzięki nieustannej czujności Ratzingera Papież mógł sobie pozwolić na spokój i "luz" w kontaktach z milionami pielgrzymów. Jan Paweł II był zawsze uśmiechnięty, gotowy wysłuchać, pocieszyć, wybaczyć. Jego wielkim marzeniem był Kościół ekumeniczny, obejmujący wszystkich. To "pancerny kardynał" miał pilnować, by Papież nie zagalopował się za daleko. Najbardziej widocznym przykładem tego podziału ról był jubileusz milenijny. W 2000 roku Jan Paweł II wybrał się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Spotykał się i bratał z żydami i muzułmanami, a w tym samym czasie Ratzinger ogłaszał dokument kościelny "Dominus Iesus", w którym piętnował zbyt ekumeniczne podejście do katolickich dogmatów i sprowadzał na ziemię teologów, którzy zachęceni przykładem Papieża snuli rozważania o przyszłej wspólnocie religijnej, w której znaleźliby się wyznawcy wszystkich nurtów, nie tylko chrześcijańskich.

 

To z tego okresu pochodzą liczne anegdoty o inkwizytorze, który w surowości prześciga nie tylko papieża, ale również pierwszych apostołów, a nawet samego Jezusa. Dobrotliwe żarty o Ratzingerze powtarzał sam Jan Paweł II. Stanowczość i nieomylność kardynała budziły jego uznanie, jednak nie byłby sobą, gdyby w czasie teologicznych dyskusji nie wzdychał znacząco: "Gdyby Ratzinger to słyszał...".

 

Jednak według watykanistów kardynał nigdy żadnej decyzji nie podjął bez konsultacji z Papieżem. Dlatego wizerunek "pancernego kardynała", który stanowczo sprzeciwia się wszelkim nowościom, nie zgadza się na dyskusję o środkach antykoncepcyjnych czy potępia tzw. teologię wyzwolenia, popularną wśród księży pracujących w najuboższych miastach Ameryki Łacińskiej, był mocno niesprawiedliwy. Joseph Ratzinger był alter ego Papieża i ogłaszał jego wolę, biorąc na siebie całą niechęć, którą wywoływały na świecie konserwatywne poglądy Papieża Polaka. Dlatego tak wielkim zaskoczeniem był pierwszy rok pontyfikatu Benedykta XVI. Nowy papież, choć sam uważa się za kontynuatora polityki Jana Pawła II, złagodził wiele decyzji poprzednika. Doprowadził do wznowienia dialogu ze zwolennikami ekskomunikowanego francuskiego arcybiskupa Marcela Lefebvre'a i pod pewnymi warunkami pozwolił na stosowanie prezerwatyw przez chorych na AIDS. To w Kościele milowy krok.

Od Jana Pawła II Benedykt XVI przejął serdeczny sposób zwracania się do ludzi i prawdziwą miłość do Polski. W naszym kraju Joseph Ratzinger był już siedem razy (po raz pierwszy w 1977 roku) i za każdym razem czuł, że jest wśród przyjaciół. Dwa razy odbierał doktoraty honoris causa polskich uniwersytetów katolickich. Wydawano jego książki teologiczne. Czuł się tu doceniany i rozumiany. Być może dlatego z taką determinacją zaczął naukę polskiego już od pierwszych dni na Stolicy Piotrowej. Benedykt XVI nie tylko chce w ten sposób spłacić dług wdzięczności wobec swojego poprzednika, ale również naprawdę zrozumieć ducha narodu, w którym katolicyzm jest wciąż bardziej gorący niż w jego rodzinnych Niemczech.

 

Przez wiele lat publicyści rozważali, czy Polacy będą w stanie równie gorąco przyjąć w kraju papieża innego niż Jan Paweł II. Co do tego nie ma obaw.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin