Cassandra O'Donnell - Rebecca Kean 02 - rozdzial 51.pdf

(251 KB) Pobierz
Rozdział 51
Raphael wyszedł zadowolony, że to jego wybrała Leonora. Zaczęłam się zastanawiać
co teraz zrobić. Ojciec Leo leżał w wannie w łazience, a noc była szybko nadchodziła.
Letni skwar przedzieliła krótka, ale orzeźwiająca ulewa.
Jechałam do domu jak automat, a w głowie krążyły mi chaotyczne myśli: Dlaczego
potężny wróg próbuje mnie zabić? Czy Raphael naprawdę miał zamierza wyzwać Michaela,
kiedy ten się obudzi? Jak Gordon poradzi sobie z watahą i zdusi bunt w niej?
- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz. - Bruce stał u drzwi mojego mieszkania, a ja szukałam
kluczy w swojej torbie.
- Zajrzyj do kieszeni, mamo, zwykle tam je trzymasz. - delikatnie zasugerowała
Leonora.
Westchnęłam, chwytając niezgrabnie pęk kluczy i próbując włożyć jeden z nich do
zamka.
Bruce był zdziwiony moim zachowaniem.
- Zostaw to mnie...
Stanął za mną i delikatnie wziął moje klucze w swoje ręce.
Spojrzałam na niego i weszłam za nim do mieszkania, wydając jęk.
- Włącz sobie telewizor, a potem usiądź spokojnie na kanapie, ja zadbam o wszystko. -
szepnął, przesuwając rękę po moich plecach, podczas gdy kładłam torbę przy kanapie.
Otoczyła mnie jego ciepła aura i poczułam jak sztywność w karku nagle znika.
- Idę do swojego pokoju, obiecałam Emily, że zadzwonię dziś wieczorem! - zawołała
Leonora, ruszając korytarzem.
- Wiesz, czasem zazdroszczę jej, że ma takie beztroskie życie. - powiedziałam,
opierając się o Bruce'a.
Instynktownie umieściłam brodę w zgięciu jego ramienia.
- To nigdy się to nie zdarzyło? - wyszeptał.
- Co?
- Być beztroską?
Uśmiechnęłam się.
- Nie.
- Nawet, gdy byłaś dzieckiem?
- Wiesz, kiedy musisz walczyć od 5-go roku życia, aby przetrwać, to nie możesz być
beztroska. Każdej nocy swojego życia czujesz strach przed porażką i umierasz następnego
dnia, jeśli nie trzymasz się rzeczywistości i nie pozostajesz skoncentrowana.
- Nie bawiłaś się nigdy z innymi dziećmi? Nie marzyłaś? Nie grałaś w chowanego?
- Nie było żadnych gier. Powiedzmy, że jeden raz robiłam coś, co od biedy można było
nazwać grą...
- Coś?
- To był jakby test... niech sobie przypomnę... miałam wtedy chyba 7, lub 8 lat i
musiałam spędzić prawie 24 godziny, ukrywając się w lesie i zacierając ślady, próbując uciec
myśliwemu, który mnie tropił.
- Co by się stało, gdyby cię znalazł?
- Zabiłby mnie.
- Nie bardzo rozumiem co było celem tego testu?
- No cóż, moi nauczyciele chcieli być pewni, że prawidłowo przyswoiłam sobie teorię
ukrycia energii. Ta moc pozwala nam nie dać się identyfikować innym istotom
nadprzyrodzonym lub potencjalnym wrogom.
- Nie byłoby prościej zdać pisemny test, czy coś takiego? - Bruce próbował żartować.
- Tak, ale myślę, że byłoby to znacznie mniej zabawne. - powiedziałam z goryczą.
Jego pocieszające ciepło wstrząsnęło mną i wydawało mi się, że usłyszałam coś w
stylu znanego muzyka, śpiewającego jak dziecko pływające w mojej głowie.
- Przyszła Beth. - wyszeptał i przycisnął mnie jeszcze bardziej do siebie.
Szybko skierowałam swoją uwagę na drzwi i zapytałam.
- Prosiłeś ją, aby przyszła?
- Pomyślałem, że jej potrzebujesz. - odpowiedział z powagą.
Odsunął się ode mnie, aby otworzyć drzwi.
- Myślisz, że będzie to rozsądne, aby zapoznać ją z tym wszystkim?
- Raczej tak, bo jeśli coś ci się stanie, to będzie tak, jakby została zniszczona część jej
duszy. - wyszeptał, patrząc w dół.
Wyczytałam taką czułość na jego twarzy, że odwróciłam wzrok, rumieniąc się.
- Bardzo dobrze, zrobię jak chcesz...
Chwilę później Beth pojawiła się w salonie jak tornado.
- Bruce zadzwonił do mnie. Powiedział, że możesz być w niebezpieczeństwie. -
powiedziała łamiącym się głosem, przebierając stopami na podłodze.
Miała na sobie niebieskie, letnie spodnie i granatową marynarkę.
- Niekoniecznie. Nie jest powiedziane, to będę w niebezpieczeństwie dzisiaj, więc
lepiej wróć do Gordona, bo z pewnością potrzebuje pomocy, aby utrzymać spokój w
watasze. - powiedziałam, lekko zmartwiona.
Uśmiechnęła się.
- Nie martw się o to, wszystko już załatwione. - zmarszczyłam brwi na te słowa. -
Pozbyliśmy się już wszystkich kłopotów, począwszy od chłopaków Dante’go. - usiadła z
wdziękiem na krześle.
Przełknęłam.
- Ilu, tak w ogóle, zabił?
- Dziesięciu. Reszta jest teraz tak przerażona, że nie ma odwagi ruszyć choćby jednym
uchem.
- Zrobił to sam?
- Nie. William mu pomógł. Trzeba było go widzieć, był wspaniały, jak prawdziwy Alfa.
William, wnuk Gordona, wszedł pierwszej ligi i zaczął wspierać starego wilka. Będzie
on prawdopodobnie w przyszłości potężnym i nieubłaganym liderem watahy. Lider jest w
stanie zapewnić watasze stabilność i bezpieczeństwo, których to rzeczy ona tak bardzo
potrzebuje, by przetrwać.
- Jestem szczęśliwa, że pomogłaś im w tych czystkach. - powiedziałam z uśmiechem.
- Ty też pomogłaś! Powinnaś dostać medal za zabicie tego psa, Dante’go!
Skrzywiłam się.
- Dobrze wiesz, jak bardzo nie lubię się obwieszać błyskotkami... - powiedziałam,
śmiejąc się.
- Oj wiem, w każdym razie, Gordon powiedział mi, że jeślibyś czegoś potrzebowała,
wataha ci pomoże. Wystarczy, że poprosisz. Ponadto, w związku z próbą przejęcia kontroli
nad Bruce’m, chciałby wiedzieć, czy mógłby wysłać Linusa i Williama, by czuwali nad tobą i
nad Leo.
- Gordon ostrzegł cię, że coś takiego jest możliwe? - zapytałam.
- Nie wiem, jak wiele jest w tym prawdy, ale postaw się choć przez chwilę na moim
miejscu. Sama wiesz, z czym miałaś ostatnio do czynienia. Ile razy zdarzyło ci się, że prawie
umarłaś? Chcę ci pomóc, nie możesz zostać sama, Rebecco...
- Nie jestem przecież sama, ty także tu jesteś, prawda?
- Mogę chronić ciebie i Leo aż do końca, ale nadal nie wiem, przeciwko komu lub
czemu mamy...
Przewróciłam oczami.
- Ale nie możesz po prostu wezwać kawalerii, nie wiedząc, czy rzeczywiście dojdzie do
ataku, czy też nie. - zaprotestowałam nieco poirytowana.
- Wiesz, słowo „kawaleria” mówi samo za siebie. Przede wszystkim, to tylko William i
Linus. Do tego pozostaną na zewnątrz, jeśli tego chcesz. - nalegała Beth, tonem zbyt mdłym,
aby był uczciwy.
I od razu rzucił mu podejrzliwe spojrzenie.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że oni już tu są? - użyłam delikatnie swojej mocy.
Beth zagryzła wargę, a ja pokręciłam głową, odszyfrowując energie Linusa i Williama.
Wilki rzeczywiście już przyjechały i oczekiwały w dolnej części budynku.
- Och, Beth, nie powinnaś była ich sprowadzać.
- Nie przejmuj się nimi, będą po prostu monitorować otoczenie. Tak na wszelki
wypadek... - powiedziała z figlarnym uśmiechem.
Westchnęłam.
- Dobrze, ale zrobimy to na moich warunkach. Ja tu dowodzę i wszyscy bez dyskusji
wykonują moje instrukcje, zgoda?
Oba wilki jednocześnie przytaknęły głowami.
- No, a teraz spojrzymy do szafy i weźmiemy z niej broń, którą będziemy trzymać
blisko ciebie.
Beth się skrzywiła.
- Naprawdę myślisz, że...
- Powiedziałam, że nie ma dyskusji.
Bruce, napędzany ciekawością, otworzył drzwi szafy i wydał gwizd podziwu.
- Wow! Ale mamy tutaj Alamo! Może umieścisz jeszcze gdzieś tutaj wyrzutnie rakiet?
- To byłoby niezwykle trudne. Ze względu na złodziei samochodów dostawczych. -
powiedziałam, uśmiechając się.
- Tak, oczywiście...
Beth rzuciła mi spojrzenie w stylu „jesteś wspaniałą kumpelą”, a następnie wzięła
Browninga i ruszyła do kuchni.
Wkrótce usłyszałem znajomy dźwięk lodówki, która otworzyła.
- Och, nie. Nie byłaś na zakupach?
- Nie przebywałam ostatnio zbyt często w domu. - powiedziałam przepraszająco.
- Tak, ale nadal musisz jeść! - powiedziała z kuchni.
To była prawda. Do tego kto by miał ochotę pozostawać zamkniętą z dwójką
głodnych wilków.
- Zawsze można zamówić coś dobrego. - zasugerował Bruce.
- Mam dwa pojemniki z krwią dla Leo... o cholera, zostawiłam je w samochodzie! -
powiedziałam, pukając się w głowę.
- Moglibyśmy zamówić pizzę na dowóz.
- Myślałam, że to ja tu dowodzę? - zauważyłam z uśmiechem.
- Może, ale ja zarządzam domem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin