05. Nie będziesz wydawać mi rozkazów!
-Będziemy potrzebowali kogoś naprawdę dobrego. - usłyszałem głos obcego mężczyzny dobiegający z dołu. Chyba byli w kuchni.
-Steve jest najlepszy. - odezwała się Natasha, zaraz po tym, jak ktoś zadzwonił łyżeczką o szklaną filiżankę. - Dobrze wiesz, że on się na to nie zgodzi.
-Jeszcze nic nie powiedziałem, Romanoff. Plan jest w fazie roboczej.
-Chcesz posłać niewinnych na przynętę. - podniosła głos. - Na to nawet ja się nie zgodzę.
-Jesteś jakaś inna. - zakpił. - To miejsce Cię zmienia.
-Scott mi zaufał. - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Tak samo jak jego przyjaciele. To, co zauważyli ma spore znaczenie. Nie mogę ich zawieźć.
-To tylko głupie dzieciaki.
-Są bystrzejsze niż myślisz. Zostaw ich w spokoju.
-Fury wydaje mi rozkazy, a nie Ty, Romanoff. - odparował kąśliwym tonem. - Więc racz się powstrzymać z wszelkimi poleceniami.
Wiedziałem, że nie mogę dłużej stać w przejściu. Bez wahania wbiegłem do kuchni i zobaczyłem Nat i jakiegoś ciemnowłosego mężczyznę.
-Przepraszam, nie chciałem Wam przeszkadzać. - powiedziałem natychmiast, kładąc na szafce zepsuty smyczek, który musiałem poprawić jeszcze dzisiaj.
-Nic się nie stało. - Nat pokręciła głową. - Poznaj Tony'ego Starka. Jest inżynierem. Nawet całkiem niezłym. Zapewnia nam uzbrojenie. Tony, poznaj Scotta. Jest moim chrześniakiem.
Stark podszedł do mnie bliżej i wyciągnął dłoń w moim kierunku. Przyjąłem ją przez grzeczność, ale nie odezwałem się ani słowem.
-To ma być, ten Twój chrześniak, Romanoff? - zakpił, a ja wywróciłem oczami i ominąłem go, idąc do kuchennej szafki. - Powiem, ze się zawiodłem. Nie wygląda jak spec od egzekucji.
Zacisnąłem zęby ze złością, wyjmując drugie śniadanie, które zrobiłem wczoraj wieczorem i tasiemkę do smyczka, żeby naciągnąć nową.
-Mam pomysł. - powiedział, nagle, sprzątając mi go, zanim zdołałem po niego sięgnąć.
-Już się boję. - prychnęła Nat, unosząc szklankę do ust.
-Nie wiem, na czym grasz, ale to mogę Ci ulepszyć. - powiedział, przyglądając się drewnianej laseczce. - Na wieczór będziesz miał go z powrotem.
I wyszedł bez słowa. Spojrzałem na Natashę z szeroko otwartymi oczami. Ona tylko wzruszyła ramionami, wracając do swojego kubka kawy.
-Czy on właśnie zabrał mój smyczek? - zmarszczyłem brwi, odruchowo ściskając w palcach tasiemkę.
-Na to wygląda. - odparła lekko. - Obyś miał zapasowy.
-Nie mam. - westchnąłem. - Skoczę po lekcjach do sklepu muzycznego.
Doktor Deaton wyjechał chwilowo za miasto. O dziwo tą, która najbardziej się tym przejęła, była... Malia. Oznaczało to jej zdenerwowanie i krążenie z klasy do klasy, które na trzeciej lekcji poskutkowało skreśleniem z listy obecności.
-Czuję, że szykuje się coś złego. - wyznała, kiedy w końcu za nią wybiegłem. - Doktorek wyjechał w złym momencie.
-Malia, wiem, że Twoja intuicja zwykle się nie myli, ale wolałbym, żeby tym razem była błędna. - oznajmiłem, ponosząc z podłogi jej plecak, z którego wysypały się prawie wszystkie rzeczy.
-Coś Ci grozi. - wypaliła z takim przekonaniem, że po plecach przeszły mnie ciarki.
-Co masz na myśli? - zmarszczyłem brwi, oddając jej torbę.
-Nie wiem, ale zbliża się coś złego. - potrząsnęła głową, jakby chciała oderwać się od złych wspomnień. - Czuję to nawet w kościach.
Na dźwięk kroków, podskoczyłem. Obróciłem się, widząc Stilesa i Isaaca biegnących w naszą stronę. W końcu zatrzymali się kilka kroków ode mnie i Malii. Stiles dyszał ciężko, czego nie można było powiedzieć o Isaacu. Za krótki dystans, pomyślałem, przypominając sobie jego możliwości.
-Jakieś wieści? - zapytał, zerkając z ukosa na Stilesa.
-Trzeba Cię ochronić. - wypaliła Malia, patrząc mi prosto w twarz. - Nie odwdzięczę Ci się, za to, co dla mnie zrobiłeś, ale...
-Nawet tak nie mów. - pokręciłem głową. - Nie ma o czym mówić. TARCZA wezwała całą ekipę Nat. Od soboty niewiele o tym rozmawialiśmy. Czasami do nas przychodzą, ale nie podsłuchałem za wiele. Wiem, że mają plan, ale zastanawiają się, czy wprowadzić go w życie.
-Jaki plan? - wyspał Stiles.
-Na razie tylko obserwują szkołę. - wyszeptałem, żeby na pewno nikt nas nie usłyszał. - Jeden z nich wpadł na pomysł zastawienia pułapki, ale potrzebuj a do tego przynęty, a to oznacza, że komuś coś może się stać.
Malia i Isaac spojrzeli po sobie. W prawdzie sympatią do siebie nie pałali, ale wydawało się, że teraz zawarli chwilowe porozumienie.
-To... - zaczął Isaac, patrzą na mnie z tym chytrym uśmiechem. - Co robisz po szkole?
Po lekcjach poszedłem do sklepu muzycznego. Niestety, nie sam, bo Isaac zdawał się mieć moje nerwy głęboko gdzieś i podążał za mną jak drugi cień.
-Co to jest? - zapytał, podnosząc z dolnej półki jeden z zabytkowych instrumentów.
-Klarnet. - odpowiedziałem mu, sięgając po jeden ze smyczków. - Nie stać Cię, żeby go kupić, więc lepiej odłóż go na miejsce, zanim popsujesz.
W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i odstawił go z powrotem na półkę.
Pokręciłem głową, próbując znaleźć smyczek do wiolonczeli z najbardziej podobnym zdobieniem, jaki miał mój stary. Dłoń się już dawno przyzwyczaiła.
-Złamałeś laseczkę, kochasiu? - odezwała się za mną jedna ze sprzedawczyń. - Zwykle udawało nam się go naprawić.
-Nie tym razem, pani Montgomery. - uśmiechnąłem się do starczej pani. - Wczoraj chyba zgubiłem go bezpowrotnie.
-Zgubiłeś... - powtórzyła, klepiąc mnie po ramieniu. - Chodź ze mną. Chyba mam coś, co Ci się spodoba. Ruchy, ruchy...
Poprowadziła mnie do lady przy kasie i położyła przed nami podłużne pudełko. Otworzyła je szybkim ruchem dłoni i oświetliła zawartość.
W środku był smyczek do wiolonczeli zrobiony ze starego drewna. Pachniał solą, chociaż był grubo polakierowany. Końcówki nie były w kształcie pół-spiral, jak przy moim poprzednim. Te były dość ostre, ale jakby ściągnięte do góry. Na zewnętrznej stronie była wyrzeźbiona ozdobna litera „S”.
-Siedemnastowieczny orzech, dawniej kadłub zatopionego statku. - wyjaśniła, jakby wykonywała profesjonalną prezentację. - Całkiem niezła robota, ale stosunkowo nie warty. Wykonany na zamówienie kolekcjonera sztuki, dla jego córki Sharon. Oddał nam go dwa dni temu. Jeszcze go nie wystawiliśmy.
-Ładny. - mruknąłem, przewracając go w palcach. - Nić wymienia się tak samo?
-Nie, ale jeśli się zerwie, nauczę Cię, jak naciągać nową na śruby. - uśmiechnęła się znad okularów. - Dla Ciebie piętnaście dolarów.
Zmarszczyłem brwi, spoglądając na nią spode łba, ale ona tylko zachichotała po babcinemu. Za swój ostatni dałem jakieś trzy stówy. A teraz piętnaście dolarów? Skąd taka cena?
-Mówiłam, że nie ma w sobie żadnej wielkiej wartości. - Ale za to jest solidny. Bierzesz?
-Biorę. - kiwnąłem głową, wyjmując z kieszeni kilka zwiniętych banknotów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
marcelinka3