MATERIAŁY KURS CUDÓW.docx

(221 KB) Pobierz

„Witaj w Domu w Niebie! Jak dobrze, że wróciłeś”.

Przecieram oczy i myślę: Nie, jeszcze nie wróciłem. Przecież widzę świat oddzielenia.

„Już dobrze. To był tylko sen” – słyszę, a raczej czuję, Głos, który próbuje zwrócić moją uwagę – „Nic się nie stało. Jesteś bezpieczny. Możesz odpocząć”.

– Ale przecież mam jeszcze coś do zrobienia w świecie – bronię się – Ten sen nie może się tak po prostu skończyć.

I oczywiście okazuje się, że mam rację: sen wciąż trwa. I wszystko w nim potwierdza, że dzisiaj znowu mam coś do zrobienia. Mój napięty grafik nie pozwala mi na bycie w Niebie. Jestem zbyt zajęty egzystowaniem.

Jeśli nawet zdarza mi się, że myślę o Niebie, to tylko jako o potencjalnej możliwości, do której dążę i na którą muszę zasłużyć. Podświadomie mówię więc sobie: „Jeśli dziś będę dobrym chłopcem, to zbliżę się do Nieba”. Innymi słowy: „Jeśli dzisiaj dobrze się spiszę, to będę szczęśliwy ”. Ale przecież tak samo myślałem wczoraj. I nic się nie zmieniło. Wciąż do czegoś dążę. Całą moją uwagę pochłania przyszłe szczęście, a raczej mój plan, jak je osiągnąć.

Z uporem maniaka realizuję swój plan. Udowadniam sobie, że jestem niepełny i że mi czegoś brakuje. Czego może mi brakować, jak nie Boga? Przekonuję więc sam siebie w każdej sekundzie, w której nie jestem doskonale szczęśliwy, że nie ma Boga – że Pełnia nie istnieje. Gdyby istniała, to musiałbym być jej częścią i nie mogłoby mi niczego brakować.

W stanie oddzielenia i braku, w który uwierzyłem, nie ma miejsca dla Boga. W każdej chwili, w której rozwiązuję jakikolwiek problem, zaprzeczam temu, że Bóg istnieje. Gdybym naprawdę uwierzył, że istnieje, nie mógłbym mieć problemu, ponieważ doświadczyłbym tego, że w Nim wszystkie problemy już zostały rozwiązane.

To niesamowite! Moja ludzka kondycja jest stanem permanentnego aroganckiego sprzeciwu wobec rzeczywistości. Oto moja deklaracja: Wolę być „czymś” niż wszystkim, wolę być człowiekiem niż Bogiem, wolę wierzyć w grzech niż w przebaczającą wszystko miłość, która nie widzi żadnego grzechu.

Dopóki nie doświadczam bólu, jaki wiąże się z odrzucaniem własnej rzeczywistości, to ją wciąż odrzucam, ponieważ myślę, że mi to coś daje. Wydaje mi się, że odnoszę jakąś korzyść z oddzielania się od Boga. I faktycznie odnoszę: mogę teraz przecież spokojnie zestarzeć się i umrzeć. Mogę zachorować na raka. Mogę być ograniczony. Czyż to nie wspaniałe? Mogę doświadczać konfliktu. A co najważniejsze: mogę wierzyć, że problem jest prawdziwy i znajdywać „nowe” sposoby, „nowe” lekarstwa na jego rozwiązanie. Gdybym nie cierpiał, to nie czułbym przyjemności wychodzenia z cierpienia – twierdzę z dumą – gdybym nie znał zła, to nie wiedziałbym, czym jest dobro... Istnienie problemu zdaje się więc uzasadniać moją egzystencję jako odrębnej tożsamości. Gdybym nie miał problemu, nie byłbym więcej sobą. Gdybym nie miał problemu, nie mógłbym być oddzielony. Utraciłbym więc to, z czym się kompletnie do tej pory identyfikowałem. Straciłbym swoje złudzenia.

„O nie, broń Boże, proszę nie odbierać mi moich złudzeń! Dobrze mi w moich złudzeniach.” – bronię się do końca. Mam w nosie to, że trzymając się swoich złudzeń, pogłębiam ból innych ludzi. Próbuję tego nie widzieć. Jeżeli bowiem wziąłbym całkowitą odpowiedzialność za swój umysł, czyli poczuł na jedną sekundę ból mojego brata, nie byłbym w stanie tego znieść. Musiałbym poprosić o pomoc. I pomoc przyszłaby i wyzwoliłaby mnie ze złudzeń. Na to nie mogę jednak pozwolić. Muszę za wszelką cenę zabezpieczyć się przed Pomocą...

Nagle słyszę Głos, który ewidentnie pochodzi spoza mojego układu odniesienia, ponieważ przeczy wszystkiemu, w co wierzę. Mówi wprost do mnie: „Bóg jest! Oddzielenie nigdy się nie wydarzyło. Odłóż swoje zabawki, a zobaczysz, że już zostałeś zbawiony”.

Tak, tak, tak! Dziękuję.

Nie mogę dłużej zaprzeczać temu, co wiem, że jest prawdą.

O mój Boże, rzeczywiście zostałem zbawiony. Uratowano mnie ode mnie samego. To naprawdę jest cud!

Boska interwencja zadziałała pomimo mojego oporu. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić wdzięczności, którą czuję za to, co zostało mi dane. Zostałem dosłownie uwolniony od potrzeby egzystowania. Zostałem wyzwolony z beznadziejnego stanu uzasadniania mojej wiary w oddzielenie.

Sam nie byłem w stanie znaleźć tego rozwiązania, ponieważ to ja byłem jego zaprzeczeniem. A jednak rozwiązanie pojawiło się w samym środku mojego snu, pokazując mi, że śnię, i że mogę się obudzić. Okazało się, że rozwiązanie jest w tym samym miejscu, w którym znajdował się problem. Ja byłem problemem i ja jestem rozwiązaniem. Dziękuję!

Ponieważ teraz przyjmuję rozwiązanie, rozpoznaję również, że problem nigdy nie był rzeczywisty. O mój Boże, co za radość! Mogę po prostu wskoczyć do Nieba. Nic mnie nie powstrzymuje! Wszystko zależało od mojej decyzji. Nikt nie mógł tego zrobić za mnie. Gdy ja to zrobiłem, zrobili to wszyscy. Dlatego nie ma już więcej nic do zrobienia. Jeden umysł, to wszystkie umysły. Teraz widzę wyraźnie, że moje dobre uczynki wcale nie przybliżały mnie do rzeczywistości. Jedyne, co musiałem zrobić, to przyjąć rzeczywistość taką, jaka jest. Dziękuję!

 

 

Natura czarnej dziury – czasu i przestrzeni, oddzielenia – jest prosta:  jak do niej wejdziesz, wyjść już nie możesz...  Innymi słowy – jeśli problem, czyli czarna dziura, byłby rzeczywisty, to musiałbyś go wiecznie rozwiązywać. Bez końca i bez sukcesu... Dokładnie tym charakteryzuje się kondycja ludzka. Czyż nie próbujesz ciągle poprawić swojej sytuacji, rozwiązać jakiegoś problemu? A gdy wydaje się, że już jeden rozwiązałeś, pojawia się następny, i tak bez końca.  Czy istnieje  jakieś wyjście z tej, jak zdawałobyby się, beznadziejnej sytuacji? Tak  – wyjście z czarnej dziury zanim do niej wszedłeś. Nie rozwiązuj problemu! Zrób coś, czego jako człowiek najbardziej się boisz – ZATRZYMAJ SIĘ. Nie zmieniaj tej chwili. Nie zmieniaj tego miejsca. Pozwól, aby samo się zmieniło, ponieważ w rzeczywistości już się zmieniło. Gdy przestaniesz rozwiązywać problem, rozpoznasz, że nie jest on prawdziwy. Miejsce, w którym się znajdujesz, ulegnie zmianie, i to w cudowny sposób. Zobaczysz rzeczywisty świat, którego nie widziałeś nigdy przedtem. 

Czy tym właśnie jest twoje przebudzenie – łagodnym przyzwoleniem, aby energia wszechświata wpłynęła w twój umysł i zastąpiła to, czego nigdy nie było? Tak. I jest to dużo prostsze niż myślisz. Dlaczego? Bo to poprzedza twoje myśli. To poprzedza konflikt. To poprzedza żal. Dlatego uzdrowienie jest najprostszą rzeczą na świecie. Dlatego nie ma hierarchii trudności w cudach. Dlatego przebaczenie jest całkowicie naturalne. Dopóki jednak będziesz próbował znaleźć rozwiązanie dla swojego problemu, nie będziesz mógł zobaczyć, że twój problem został już rozwiązany. Dopóki będziesz porządkował, kojarzył, wiązał ze sobą odrębne punkty w czasoprzestrzeni, nie rozpoznasz, że wszystkie pozornie odrębne punkty istnieją jednocześnie w czystym polu świadomości. Nie doświadczysz kwantowej natury prawdziwego myślenia – czyli bycia myślą – bo wciąż będziesz „miał myśli na jakiś temat...” Wciąż będziesz oddzielał przyczynę od jej skutku – swoje myśli od ich przedmiotu. Będziesz interpretował rzeczywistość, zamiast jej doświadczać.

Czy wiesz, że jako tożsamość ludzka widzisz jedynie własną interpretację czystej energii światła? Interpretacja ta opiera się na twoim doświadczeniu z przeszłości, a więc nigdy nie widzisz niczego takim, jakim jest teraz. Zawsze się spóźniasz. Nigdy nie możesz dogonić tej chwili. Potrafisz jedynie przynieść swoją przeszłość do teraźniejszości. A zatem każda chwila, którą przeżywasz, jest tak samo przeszła, jak twoja przeszłość. Zajmujesz się więc nieustannym uzasadnianiem miejsca w przestrzeni, które już przeminęło. Nic dziwnego, że odczuwasz konflikt. Próbujesz bowiem urzeczywistniać dla siebie coś, czego nie ma. I co więcej, bronisz tego – w dosłownym sensie – aż do upadłego, aż do śmierci.

Tymczasem droga wyjścia jest bardzo prosta: To nigdy nie jest to. Nie trzymaj się więc swojej interpretacji, swojej opinii, swojej oceny rzeczywistości. Nie myl interpretacji z Faktem. Bóg jest Faktem, a twoja interpretacja – fałszem. Przyznasz, że mylisz się co do miejsca, w którym się znajdujesz. Ono się zmieni, gdy nie będziesz już uzasadniał wspomnienia, które do niego przyniosłeś. Ono i tak zmienia się dużo szybciej niż bieg sekund, choć nie jesteś tego świadomy. To miejsce, ten człowiek, ten przedmiot, ta sytuacja ma ci do zaofiarowania DUŻO, DUŻO więcej niż pozwalałeś sobie do tej pory zobaczyć. Światło rzeczywistości jest dokładnie w tym samym miejscu, w którym do tej pory widziałeś konflikt.

A więc otwórz swój umysł i czekaj... Nie trzymaj się kurczowo tego miejsca w przestrzeni, czyli tego żalu, tej opinii, tej tożsamości. Odpręż się i puść. I nie zdziw, jeśli nagle zostaniesz wchłonięty do Nieba. Nie zdziw się, jeśli na chwilę utracisz swoją lokalizację w przestrzeni i doświadczysz swojej prawdziwej natury, której nie da się zlokalizować – przypomnisz sobie Boga. Choć panicznie boisz się tej chwili, to wiesz, że nie masz już nic do stracenia. Wiesz bowiem, że miejsce, które zajmowałeś w przestrzeni, nie przyniosło ci szczęścia i nigdy nie przyniesie. Nigdy nie zadowoli cię oddzielenie, jeśli w rzeczywistości jesteś Pełnią.

Co się dzieje, gdy raz doświadczywszy tej Pełni, wracasz ponownie do czasu i przestrzeni? Nie jesteś już w stanie wpasować wiecznie rozszerzającej się twórczej energii wszechświata w ciasnotę statycznego punktu w przestrzeni. Czujesz, że się tu nie mieścisz. Gdybyś próbował ponownie dopasować się do świata, wywołałoby to w tobie tylko większy konfllikt. A więc pozostaje ci tylko jedno – pozwolenie na zmianę. Zmiana ta jest teraz czymś naturalnym i łatwym, ponieważ wiesz, kim jesteś. Przynosisz ze sobą spoza czasu światło prawdy i w tym świetle konfllikt znika. Nie dajesz się bowiem oszukać pozorom. 

Jeśli na chwilę zapomnisz i konflikt znów zdominuje twoje postrzeganie, to tym razem wiesz, że odzwierciedla on jedynie próbę trzymania się miejsca w przestrzeni, które już przeminęło. Co zatem robisz? Pozwalasz mu przeminąć, nie rzutujesz go więcej w przyszłość. I wówczas dzieje się cud, ponieważ wreszcie przestajesz mu się opierać. Cud w jednej chwili wypełnia lukę między pozornie odrębnymi punktami w czasie i przestrzeni, Kończy, a przynajmniej skraca czas. I tak oto doświadczasz Siebie poza czasem. Zaczynasz doświadczać namiastki tego, czym jesteś jako czysta energia stwarzania. Zaczynasz żyć.

 

 

O mój Boże, a ja myślałem, że krzesło służy do siadania, jabłko do jedzenia, koszula do noszenia, samochód do jeżdżenia, człowiek na ulicy do omijania... Jakże się myliłem! 

Bałem się po prostu. A teraz słyszę Głos: „Nie ma się czego bać. Bóg jest we wszystkim, co widzisz”. Niedowierzam. „Jak to! Przecież krzesło to krzesło. Jest twarde, kanciaste, nieruchome. Zobacz, mogę na nim usiąść”. I siadam. Uff. Co za ulga! Znów udało mi się udowodnić sobie, że jestem ciałem. To nieważne, że się boję. Przynajmniej trzymam się tego, co jest mi dobrze znane. Przyzwyczajam się do swojego krzesła. Przyzwyczaiłem się do lęku.

Głos cierpliwie powtarza mi do ucha: „Bóg jest we wszystkim, co widzisz”. Zatykam uszy. I siedzę w lęku przed tym, że będę musiał wstać. I jem jabłko, bo jak nie zjem, to będę głodny. I zakładam koszulę, by przykryć swój lęk kolorem i krojem, który będzie się podobał. Wsiadam do samochodu i jadę, mając nadzieję, że ciężarówka z przeciwnego pasa pozostanie po swojej stronie drogi. I resztę dnia spędzam, omijając wszystkich i wszystko. Byle tylko zachować swoją tożsamość. 

Czym jest moja odrębna tożsamość? Obroną przed wszystkim innym. Muszę się bronić, bo gdybym się nie bronił, nie byłbym dłużej sobą. Byłbym wszystkim. Byłbym Bogiem. Brrr... To straszne. 

Myślę więc, że jestem sobą, ponieważ nie jestem czymś innym. Nie jestem krzesłem, jabłkiem, koszulą, samochodem, drugim człowiekiem. Nie widzę już całości, postrzegam jedynie kawałki. Sam stałem się kawałkiem wśród kawałków. Nic dziwnego, że we wszechświecie zaczęto opowiadać o mnie kawały: „Był sobie człowiek, nie wiedział kim jest, ponieważ myślał, że jest czymś innym niż wszystko”. Hihihi... Co za uparciuch!

No cóż, dla mnie to wcale nie jest śmieszne. Obrona przed wszystkim i wszystkimi to bardzo poważne zajęcie, pochłaniające cały mój czas i energię. 

Znów słyszę Głos: „Bronisz niczego przed niczym”. Zaperzam się. „Jak to bronię niczego? Spójrz na wszystkie moje osiągnięcia. Bronię całego cywilizacyjnego dorobku. Gdyby nie ja, gdyby nie cywilizacja, nie byłoby krzesła, jabłka, koszuli, samochodu, drugiego człowieka. Ha. I co teraz powiesz, Głosie?”

Milczenie.

„Ha! Widzisz, wygrałem. Nie odbierzesz mi tego, co moje. Teraz mogę siedzieć na moim krześle aż do śmierci. Teraz mogę jeść jabłka aż do przesytu i nie odbierzesz mi mojego raka jelit. Mogę nawet uprasować koszulę na swój własny pogrzeb. Mogę pojechać, a nawet polecieć w kosmos, po to by spalić się lub zamarznąć zanim dotrę do najbliższej gwiazdy. Widzisz, mogę odkrywać wraz z drugim człowiekiem nowe sposoby umierania. Czyż to nie fascynujące?”

Milczenie.

„Zaraz, zaraz. Chwileczkę... Czego ja bronię? Czy to możliwe, że bronię śmierci?” Przecież wszystko, co widzę, choćby najpiękniejsze, jest nietrwałe, skazane na rozpad i unicestwienie. Jeśli trzymam się mojego postrzegania krzesła jako odrębnego przedmiotu, to dobrowolnie skazuję się na śmierć. Bo jeśli ono jest czymś odrębnym, to i ja jestem czymś odrębnym. Jeśli zaś ja jestem odrębny, oddzielony od Pełni Wszystkiego, to muszę umrzeć. Jaki jest sens życia opartego na śmierci? Hmm... Myślę, że przestaje mi się podobać ten scenariusz. Może życie faktycznie nie ma nic wspólnego z tym, co widzą oczy ciała... Może rzeczywiście istnieje zupełnie inny rodzaj widzenia i doświadczenia wszystkiego... 

Może rzeczywiście Bóg jest we wszystkim, co widzę...

O Boże, dziękuję! 

Co za piękno! Co za radość. Co za niespodzianka... Połączenie... Nie ma się przed czym bronić. Nie ma niczego gdzieś tam. Wszystko jest tu. Wszystko jest w moim umyśle. Wszystko jest wszędzie. Zaczynam tracić lęk. Zaczynam widzieć wszechświat...

 

 

Dużo się mówi o zmianach, jakie zachodzą lub mają zajść na Ziemi w związku z „podniesieniem częstotliwości wibracji”, „wzniesieniem świadomości nawyższy poziom ewolucji”, czy też „przechodzeniem do innego wymiaru”. Przyjrzyjmy się tym ideom z perspektywy indywidualnej transformacji oraz nauczania Kursu Cudów.


Zacznijmy od tego, że wszystkie zmiany czy też opowieści o zmianach nie mają znaczenia, jeśli nie sprowadzę ich do siebie – jeśli nie rozpoznam, że widze tylko i wyłącznie odzwierciedlenie własnego umysłu, i co najważniejsze – że odzwierciedlenie to nie jest prawdziwe. 

Uff, co za ulga, że nie muszę urzeczywistniać własnego złudzenia! A ponieważ cała historia mojego oddzielenia nie była prawdziwa, to nieprawdziwa jest również opowieść o moim powrocie do prawdy.Zapowiadane zmiany w świadomości gatunku ludzkiego to właśnie fragment historii o „powrocie”, czy też ponownym rozpoznaniu prawdy. To jest w porządku. Problem pojawia się wówczas, gdy chcę uzasadnić swoje złudzenie powracania i nadać mu rzeczywistość. Gdy to czynię, wpadam w pułapkę czasu i formy. Myślę bowiem, że musi upłynąć jakiś czas, zanim rozpoznam prawdę, oraz, że mój powrót do Domu – do rzeczywistości, do Boga – musi przybrać określoną formę. Zapełniam więc swój umysł niezliczoną ilością form, nawet tych pięknych i „uduchowionych”, które odurzają mnie do takiego stopnia, że zapominam, co jest moim celem. Celem jest przecież rozpoznanie, że nigdy nie było czegoś takiego, jak oddzielona ludzka tożsamość, ponieważ prawda jest prawdziwa i nic innego nie jest prawdziwe. Gdy to rozpoznaję, natychmiast dokonuję kwantowego skoku w mojej własnej świadomości – automatycznie przechodzę w inny wymiar – lub mówiąc bardziej precyzyjnie – w bezwymiarową rzeczywistość doskonałego stwarzania.

A więc nie muszę czekać na jakiś przełom w świadomości grupowej? Oczywiście, że nie! Jedyne, co mnie powstrzymuje przed powrotem do Nieba tu i teraz, to właśnie wiara, że istnieje coś takiego, jak świadomość grupowa, czy też ktoś inny znajdujący się poza mną. Ponieważ problem postrzegam na zewnątrz, to i rozwiązania szukam na zewnątrz. Zbawienie nigdy jednak nie przyjdzie z zewnątrz, ponieważ nie ma nic na zewnątrz mojego umysłu. Nic z zewnątrz nie może mi zagrozić i nic z zewnątrz nie może mi pomóc. Czy to znaczy, że nie mogę wierzyć w Jezusa, w aniołów, w istoty pozaziemskie? Bynajmniej! Mam jednak rozpoznać, że wszystkie te formy to idee w moim umyśle. Pomogą mi one na tyle, na ile będę w stanie rozpoznać moją jedność z nimi. W tym sensie pani sprzedająca kwiaty na rogu ulicy może mnie całkowicie uzdrowić i zabrać do Nieba z taką samą łatwością, jak najbardziej świetlisty anioł w białej szacie. Problem jest w tym, że panią na rogu ulicy najczęściej ignoruję, a aniołom w białych szatach przypisuje nadprzyrodzone zdolności, których sam nie mam. W jednym i drugim przypadku utwierdzam oddzielenie i zapominam, że spotykam jedynie samego siebie. Już czas rozpoznać, że wszystko, co widzę i czego doświadczam, przychodzi do mnie na moją prośbę. Nie ma żadnego świata! Jest tylko mój umysł. 

Tu właśnie jest klucz do zrozumienia wszystkich duchowych zjawisk, które zachodzą w tym momencie w czasie. Nie chodzi o to, żeby zbagatelizować idee „podnoszenia częstotliwości wibracji”, „zmian w świadomości”, czy „przechodzenia do innego wymiaru”. Wszystkie te ideę wyrażają bowiem myśl otransformacji. Oczywiste jest, że prawda nic nie wie o transformacji. Prawda po prostu jest! Jednak umysł, który wierzy w złudzenia, potrzebuje transformacji. Wszystkie te idee są więc pomocne na tyle, na ile pozwalam im reprezentować koniec złudzeń i świtanie prawdy w moim umyśle. Wszystkie te idee są pożytyczne tylko w takim stopniu, w jakim przypominają mi o pojedynczości mojego umysłu. Co to znaczy? To znaczy, że wszystkie duchowe zjawiska, których jestem świadkiem, o których czytam, których doświadczam, dzieją się dlatego, że tego chcę. Jeśli reaguję na nie w jakikolwiek sposób (pozytywny lub negatywny), to znaczy, że nie pamiętam, iż to ja umieściłem je w swoim umyśle – zapominam o mocy, która jest we mnie i oddaję tę moc komuś lub czemuś „innemu”. Jeśli natomiast widzę, że wszystko jest jedynie wynikiem moich myśli, i że ja nadaję wszystkiemu całe znaczenie, jakie to dla mnie mnia, to wtedy, i tylko wtedy, mam szansę przemienić swój umysł. Nie mogę oczekiwać, że wpierw zmienią się moje projekcje. To się nigdy nie wydarzy! Dlaczego? Mówi o tym wprost lekcja 23 Kursu Cudów:

Nie ma sensu lamentować nad światem. Nie ma sensu próbować zmieniać świata. Nie jest on zdolny do zmiany, ponieważ jest jedynie skutkiem. Ale naprawdę jest sens w tym, aby zmienić twoje myśli o świecie. Wtedy zmieniasz przyczynę. Skutek zmieni się automatycznie.

Gdy więc porzucę myśli o ataku i obronie, o niedostatku i zemście, o cielesnej tożsamości i śmierci, zacznę widzieć świat pokoju, miłości i światła. Nie mogę jednocześnie widzieć dwóch światów – świata oddzielenia i świata jedności. Tylko jeden z nich jest prawdziwy. Moja przemiana nie oznacza więc zamiany prawdziwego w prawdziwe – jest ona jedynie puszczeniem tego, czego nigdy nie było...

Kwantowy skok w świadomości to pierwsze i ostatnie, czyli jedyne, wydarzenie w moim umyśle. Jest ono połączeniem przyczyny i skutku, czyli rozpoznaniem, że wszelka myśl ma natychmiastowy rezultat. Nie muszę więc rozciągać mojego procesu obudzenia na kolejne miesiące, lata czy dekady. Oświecenie jest natychmiastowe, ponieważ liniowy czas nie jest prawdziwy. Właśnie dlatego Kurs Cudówprzypomina mi, że świat który widzę, skończył się dawno temu. Gdy widzę świat oddzielenia, odrębnych ciał i myśli, to widzę tylko przeszłość i rzutuję ją w przyszłość, przeoczając jedynym prawdziwy moment, jakim mam – WIECZNE TERAZ...

Na czym więc polega moja funkcja w tym pojedynczym momencie przemiany mojego umysłu? Na pamiętaniu, kim jestem! Mam pamiętać, że jestem wciąż taki, jakim stworzył mnie Bóg. Gdy to staje się moim celem, to wszystkie duchowe zjawiska Nowej Ery świadomości przybierają całkowicie nowe znaczenie. Podniesienie częstotliwości wibracji oznacza teraz, że rozpoznaję zagęszczenie czy też spowolnienie energii, czyli martwotę oddzielenia, oraz podejmuję decyzję, że nie będę tego więcej tolerował w swoim umyśle. Przemiana wydarza się automatycznie, gdyż zostaję dostrojony do nowego sposobu myślenia, w którym nie mam już myśli, tylko jestem myślą. Zmiana świadomości oznacza teraz, że „umieram” jako odrębna tożsamość i rozpoznaję Źródło jedności, z którego pochodzę. Przeniesienie do innego wymiaru oznacza teraz, że uświadamiam sobie, iż znajdowałem się w nałogu liniowego czasu, dotarłem do samego dna i nie mogę tego dłużej robić – puszczam więc czas, aby wyjść poza czas, do wieczności. Dzieje się to tu i teraz. Nie muszę czekać na przebiegunowanie planety, nową Ziemię, czy otworzenie się niebios. Powtórne Przyjście Chrystusa jest bowiem jedynie korektą mojego umysłu – jest cichym przeniesieniem w stan, którego w prawdzie nigdy nie opuściłem.

 

 

Przekroczyć siebie to wkroczyć w Nowe. Nie możesz doświadczyć Nowego, kiedy trwasz w starym. Niespodzianką jest to, że gdy przestajesz się lękać, zaczynasz praktykować nieustanne wkraczanie w Nowe. Staje się to byciem i życiem w teraźniejszości. 

Choć czujesz się bezpiecznie w tym, co znasz, i nie śpieszno ci przekroczyć ten stan stagnacji, to jednak gdzieś podświadomie wiesz, że nie możesz powstrzymać procesu przemiany. Gdy więc pojawi się konieczność dokonania zmiany, to nie usiłuj się temu przeciwstawiać. Po prostu poddaj się i nie przeszkadzaj. 

Jezus w swoich przypowieściach mówił, że nie można nalewać młodego wina do starych bukłaków. Dlaczego? Ponieważ Nowe nie może się dopasować do starej formy. Nowe ZAWSZE przerasta stare i potrzebuje na to więcej miejsca. Jeśli nie stawiasz oporu i poddajesz się, to proces ten nie wymaga od ciebie wysiłku i jest bezbolesny. Jest on NATURALNY. Nie kierujesz się dłużej motywacjami, bo wiesz, że to tylko zawoalowana nazwa dla twoich uwarunkowanych lęków. Nie chcesz nic udowadniać, bo nie chcesz mieć dłużej racji. Chcesz być po prostu szczęśliwy. Nie wyciągasz pochopnych wniosków, tylko czekasz, aż zostanie ci pokazane. Rozumiesz bowiem, że tu nie chodzi o związek z drugim ciałem, o pracę, czy o dach nad głową, czyli o ludzkie formy zabezpieczenia, tylko o przemianę, o puszczenie wszystkiego, o poleganie na Bogu i demonstrowanie tej pewności Chrystusowego Umysłu.

Nauczać to demonstrować. Istnieją jedynie dwa sposoby myślowe, a ty przez cały czas pokazujesz, że wierzysz, iż jeden, albo drugi jest prawdziwy. Inni uczą się z tego, co demonstrujesz, i ty również. (…) Nauczanie to nic innego, jak powoływanie świadków, by dowiedli tego, w co wierzysz. Jest metodą przemiany. Tego nie dokonuje się jedynie przez słowa. Każda sytuacja musi być dla ciebie szansą uczenia innych tego, czym jesteś i czym oni są dla ciebie. Nie może być niczym więcej niż to, lecz również nigdy niczym mniej. (…) Nauczanie jedynie wzmacnia to, w co wierzysz w odniesieniu do siebie. Nie oznacza to, że ja, które usiłujesz chronić, jest rzeczywiste. Oznacza to jednak, że ja, które uważasz za rzeczywiste, jest tym, czego nauczasz. (Kurs Cudów, Podręcznik dla Nauczycieli)

Wszyscy mają marzenia, lecz niewielu jest tych, którzy je realizują. Nie mają na to odwagi, bo łatwiej jest bezpiecznie egzystować na gruncie, który się zna, niż ryzykować przegraną. Jeśli się nie lękasz, bo wiesz, że jest tylko Pełnia i że nie ma żadnego oddzielenia, to z radością przyjmujesz zmianę. Stajesz się wówczas zarówno twórcą, jak i dziełem sztuki, bo nie stawiasz już oporu i wiesz, że cokolwiek się dzieje, jest to niezbędne dla twojego procesu transformacji. Przestajesz osądzać i dzielić rzeczy na dobre i złe (tak naprawdę nic nie jest dobre ani złe, dopóki nie pojawi się nasz osąd). A więc po prostu ufasz, że to, co do ciebie przychodzi, jest w porządku, bo inaczej, by się nie wydarzyło. Dzięki temu widzisz, jak cuda działają w tobie i poprzez ciebie, bo zrobiłeś dla nich miejsce. 

Proponuję ci przeprowadzenie pewnego eksperymentu. Jego celem jest doświadczenie pokoju w miejscu i czasie, które pozornie temu nie sprzyjają, tak abyś mógł zrozumieć, że nie zależysz od okoliczności zewnętrznych. Spróbuj na przykład wyciszyć się w chwili, w której dookoła wcale nie panuje doskonała cisza, a być może nawet słyszysz jakieś hałaśliwe dźwięki. Wsłuchaj się w Siebie. Zacznij słuchać w Pełni. Jeśli pojawi się oceniająca myśl, że słyszysz hałas, który ci przeszkadza, to zamiast reagować, po prostu spójrz na to, jak się czujesz. Hałas sam w sobie jest niczym. Nie jest problemem hałas, tylko twoja interpretacja. A więc niczego nie poprawiaj, nie zmieniaj, tylko spójrz w Siebie. Nie walcz z niczym, co do ciebie przychodzi. Poddaj się... Jeśli ci się powiedzie, to być może zobaczysz, że hałas się przeistacza i nie jest dłużej zakłóceniem. Twoja percepcja bowiem się zmieniła. I tak jest ze wszystkim. W chwili, gdy kusi cię, by dokonać oceny, po prostu zatrzymaj się na moment... Niech powstanie w tobie pusta przestrzeń. Nie spiesz się z jej wypełnianiem, a na twoich oczach dokona się cud przeistoczenia. Zapytasz być może, jak to się dokonało? Po prostu nie stanowiłeś dłużej przeszkody. Co za pasjonująca przygoda! To ty dokonałeś przemiany jakości obrazu i dźwięku poprzez przemianę swojego umysłu. Nie próbowałeś zmieniać niczego na zewnątrz. Przemieniłeś tylko swój umysł i zobaczyłeś odmieniony świat. Zmieniła się cała aranżacja przestrzenna; została całkowicie przebudowana na Nowo przez Miłość, którą jesteś. Zniknęła przestrzeń starych wspomnień! Dokonałeś cudu! Narodziłeś się na nowo, w Duchu i Prawdzie! To właśnie w tym momencie zniknęło twoje ego. NASTAŁA CAŁKOWITA OBECNOŚĆ.

W ten sposób – w jedności z Bogiem i w nieustającym TERAZ – zostaje ustanowiona nowa częstotliwość wibracyjna. Kiedy się zatrzymujesz, twoja dusza w ciszy doznaje uniesienia. Na zewnątrz wszystko wydaje się takie samo, a jednak w tym skupieniu uwagi doznajesz przeniesienia w INNY ŚWIAT. Jest on w tym samym miejscu, ale jakże wygląda niewinnie i świetliście. Po prostu nawiązałeś kontakt ze swoją prawdziwą Jaźnią. To twój naturalny stan, o którym zapomniałeś w stanie ciągłej pogoni za kolejnymi zachciankami. Jak mogłeś zo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin