George Catherine - W słońcu Toskanii.pdf

(618 KB) Pobierz
Catherine George
W słońcu Toskanii
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Atmosfera w całym Cardiff była jak naelektryzowana.
Alicia Cross z dreszczem na plecach dołączyła
do walijskich fanów rugby, których tysiące napływały
na Stadion Millenium. Wygrana z Włochami byłaby
kolejnym krokiem w stronę zdobycia wielkiego szlema
w Pucharze Sześciu Narodów – zwycięstwa nad
pięcioma pozostałymi druzynami. Dotychczas Walia
miała tyle samo zwycięstw co Anglia.
Po kilku tygodniach wytęzonej pracy przy organizacji
przyjęć i konferencji prasowych Alicia wybłagała
wolne popołudnie, by obejrzeć mecz z przyjaciółmi.
Musiała wcześniej dopilnować organizacji lunchu dla
sponsorów na stadionie oraz zajrzeć do hotelu w Cardiff
Bay, gdzie miał się odbyć bankiet po meczu, teraz
jednak była juz wolna.
Wpośpiechu zmierzając na swoje miejsce na trybunach,
omal nie zderzyła się z jakimś męzczyzną, który
stanął tuz przed nią, zagradzając jej drogę. Otworzyła
usta, by przeprosić, ale zaraz pobladła i znów je zamknęła.
Nim zdązyła rzucić się do ucieczki, męzczyzna
pochwycił ją za rękę i powiedział głosem, od którego
przeszedł ją dreszcz:
– Alicia!
Z mocno bijącym sercem podniosła wzrok na przystojną
twarz człowieka, który kiedyś zmienił jej dziewczęce
marzenia w koszmary. Przez chwilę patrzyła
mu prosto w oczy, skryte pod cięzkimi powiekami, po
czym wyrwała rękę i obróciła się na pięcie, ale Francesco
da Luca tym razem pochwycił ją za łokieć.
– Alicia, zaczekaj! Muszę z tobą porozmawiać.
Znaleźli się w samym środku kolejnej fali kibiców
przepychających się przez kołowroty. Alicia usłyszała
stłumione przekleństwo i Francesco puścił ją wreszcie.
– Tylko nie myśl, ze mi uciekniesz!
W jego głosie zabrzmiała groźba. Alicia pobiegła
za gromadą kibiców i na łeb na szyję rzuciła się w dół
po stromych schodach. Na jej widok Gareth Davies
poderwał się z fotela tuz przy przejściu.
– Powoli, bo skręcisz sobie kark! – zawołał, chwytając
ją za rękę.
– Gdzieś ty była? – ozywiła się jego siostra Meg.
– Zaraz wyjdą na boisko. Hej, co się dzieje? – dodała
na widok twarzy przyjaciółki.
– Bardzo się spieszyłam – mruknęła Alicia, zajmując
miejsce pomiędzy nimi. – Cześć, Rhys!
– uśmiechnęła się do męza Meg, który siedział o jeden
fotel dalej.
– Dobrze się czujesz? – dopytywał się zaniepokojony
Gareth, ale odpowiedź Alicii utonęła we wrzawie,
jaką podnieśli włoscy kibice, gdy ich druzyna wybiegła
na boisko.
Po chwili z tunelu wyprowadzono słynnego barana
Billy’ego Walesa, maskotkę walijskiej druzyny, i teraz
juz cały stadion wybuchnął entuzjazmem. Kapitan
Walijczyków, trzymając za rękę drobnego chłopca
w czerwonej koszulce, poprowadził swoją druzynę
na środek boiska. Uśmiechnięty ksiązę Walii przeszedł
wzdłuz˙ szeregu graczy, ściskając ich dłonie, i mówiąc
kilka słów, po czym wrócił do lozy. Orkiestra gwardzistów
walijskich odegrała hymny obydwu krajów,
po czym odmaszerowała wśród wiwatów, sędzia dmuchnął
w gwizdek, piłka poleciała w powietrze i podniecenie
tłumu sięgnęło szczytu. Alicia krzyczała wraz
ze wszystkimi, gdy długie podanie od walijskiego łącznika
młyna rozpoczęło rajd przez całe boisko. Publiczność
wstała. Walijscy atakujący rzucili się w stronę
linii, unikając szarz włoskich przeciwników i podając
sobie piłkę z rąk do rąk. Wrzawa publiczności
przeszła w gorączkowe crescendo, gdy szybki jak błyskawica
walijski skrzydłowy przechwycił ostatnie podanie
od obrońcy, przemknął pomiędzy ścigającymi
go obrońcami włoskimi i rzucił się za linię, by
zdobyć przyłozenie. Alicia krzyczała jak szalona.
Wrzawa na chwilę przycichła, po czym znów się
wzmogła, gdy łącznik ataku podwyzszył wynik, przerzucając
piłkę nad poprzeczką, równo pomiędzy słupkami.
Alicia z radością uścisnęła Meg, ale jakaś część jej
umysłu wciąz była odrętwiała po spotkaniu z Franceskiem.
Przewidywała, ze on moze przyjechać do Cardiff,
by kibicować swej druzynie w tak waznym meczu,
ale niestety, wzięcie wolnego dnia w pracy w tak
gorącym okresie nie wchodziło w rachubę. Jak miałaby
to wyjaśnić swoim szefom? Nikt ze znajomych nie
wiedział, ze ją coś łączyło z byłym włoskim rugbistą.
Wkońcu rozległ się ostatni gwizdek obwieszczający
zwycięstwo Walijczyków i tłum oszalał. Rozradowani
gracze pozdrawiali kibiców. Nikt nie ruszał się
z miejsc.
– To fantastyczny wynik, ale muszę juz iść. Obowiązki
wzywają – westchnęła Alicia, podnosząc się.
–Wy jeszcze zostańcie. Spotkamy się jutro na lunchu.
Ucałowała Meg i ruszyła do wyjścia, przedzierając
się między grupami wiwatujących kibiców, uśmiech
jednak zniknął z jej twarzy, gdy tuz przy bramie stadionu
zauwazyła elegancką postać w płaszczu przeciwdeszczowym.
Poczuła pokusę, by odwrócić się
i uciec z powrotem do przyjaciół, ale tylko usztywniła
plecy i uniosła wyz˙ej głowę, ignorując dłoń, którą
Francesco do niej wyciągnął. Szła za nim w lodowatym
milczeniu. Otworzył duzy, czarny parasol i otoczył ją ramieniem.
– Musimy porozmawiać – rzekł w końcu, pochylając
się do jej ucha.
– Nie – odparła gładko.
– Rozumiem przyczyny twojej wrogości. Dobrze
wiesz, ze wielokrotnie próbowałem się z tobą skontaktować,
ale nie odpowiadałaś na moje telefony i odsyłałaś
nieotwarte listy. Twoja matka tez nie chciała
mi nic powiedzieć.
– Oczywiście, sama jej tego zabroniłam. A poza
tym juz dawno wyprowadziła się z Blake Street.
Francesco odciągnął ją na bok, by uniknąć maszerujących
chodnikiem tłumów.
Dio,
tu nie da się rozmawiać. Chodź ze mną do hotelu!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin