Przygody Robinsona Cruzoe.txt

(523 KB) Pobierz
Danielle DE Foe
PRZYGODY ROBINSONA CRUZOE

Tytuł oryginału
Surprising adventures of Robinson Crusoe
Przłożył
Józef Birkenmajer
Projekt okładki i ilustracja
Jakub Kuźma
Redakcja serii
Anna Sójka
Danuta Okupniak
Redaktor techniczny
Roman Kalita-Ludwiczak
Korekta
Izabela Pawlak
Joanna Pakulska
Danuta Stęsik
Komputerowy skład tekstu
Dorota Ludwiczak
Komputerowe opracowanie okładki
Zbigniew Wera

Cover Design
© Podsiedlik-Raniowski i Spółka - sp.z o.o., Poznań, MCMXCVI
Illustration for cover © Jakub Kuźma, MCMXCVI
ALL RIGHTS RESERVED
ISBN 83-7083-657-7
61-171 Poznań, ul.Żmigrodzka 41/49
tel.67-95-46, fax 67-95-35

Przyszedłem na świat w roku 1632 w mieście Yorku.
Rodzina moja, acz zacna, była cudzoziemskiego pochodzenia.
Ojciec, przybysz z Bremy, osiedlił się najpierw w Hull, skąd dorobiwszy się majątku na kupiectwie, przeniósł się do Yorku.
Tam ożenił się z moją matką, której rodzice nazwiskiem Robinson pochodzili ze starej znanej familii w całym hrabstwie.
Z tego to powodu nazwano mnie Robinsonem, a po ojcu Kreutznaer, lecz przekręcanie wyrazów tak zwyczajne w Anglii sprawiło, że wymawiają teraz i my sami wymawiamy i piszemy się Kruzoe.
Moi współtowarzysze nigdy mnie inaczej nie nazywali.
Miałem dwóch starszych braci; jeden z nich służąc jako podpułkownik w angielskim regimencie piechoty we Flandrii, którym przedtem dowodził sławny pułkownik Lockhardt, poległ w bitwie z Hiszpanami pod Dunkierką.
Nie wiem, co stało się z moim drugim bratem, podobnie jak rodzice moi nie dowiedzieli się nigdy, co się stało ze mną.
Jako trzeci syn w rodzinie, nie byłem zaprawiony do żadnego zawodu, od młodości natomiast ciągnęło mnie do włóczęgi.
Ojciec w podeszłym już będąc wieku, kształcił mnie podług swojej możności, dał mi znośną edukację domową i posyłał do szkoły wiejskiej.
Życzył sobie, abym został prawnikiem.
Ale mnie nie przemawiało to do przekonania.
Chciałem być tylko żeglarzem.
Pragnienie to było silniejsze od woli i rozkazów mego ojca, od prób i nalegań matki, od przestróg przyjaciół.
Musiała być chyba jakaś fatalność losów w tej skłonności mojej natury, wiodącej prosto ku owej nędzy żywota, jaka miała stać się mym udziałem.
Ojciec, człowiek poważny i roztropny, przewidywał mój los nieszczęsny i rozumnymi radami starał się odwieść mnie od mego zamiaru.
Pewnego dnia wezwał mnie do swego pokoju, gdzie go więziła podagra, i jął żywo rozpytywać o przyczyny, dla których - okrom żądzy włóczęgostwa - zamierzam opuścić dom ojcowski i rodzinne strony, gdzie mógłbym dojść do stanowiska, a pracując pilnie dorobić się mienia i prowadzić życie przyjemne i spokojne.
Tłumaczył, że ojczyznę opuszczają jedynie ci, którzy albo wszystko stracili, albo też kierują się nieposkromioną chciwością zdobycia wielkich bogactw lub wsławienia się zuchwałymi wyprawami.
Dla mnie jednak tego rodzaju przedsięwzięcia są albo zbyt zaszczytne, albo zbyt małe.
Moje miejsce jest w pośrodku, należę do stanu średniego, a raczej do tej klasy, którą można by nazwać wyższą warstwą stanu niższego.
Doświadczenie zaś naucza, że ten stan jest najwłaściwszy do uszczęśliwienia człowieka, ponieważ wolny jest zarówno od nędzy, mozołów i cierpień, na które skazane są niższe klasy, jak i od żądzy przepychu, dumy i zawiści, które są udziałem wielkich panów.
„Już to samo - powiedział w końcu - przekonywa nas o szczęśliwości tego stanu, że jest on przedmiotem życzeń niemal całego świata.” Ukazywał, jako królowie nieraz płakali nad tym, iż urodzili się do spraw wielkich, i pragnęliby znaleźć się pośrodku onych skrajności, między człowiekiem wielkim a lichym.
Powoływał się na świadectwo pewnego mędrca, który najtrafniej określił istotę prawdziwego szczęścia modląc się, by nie zaznał nigdy ani bogactw, ani ubóstwa.
Dowodził dalej mój ojciec, że największe klęski życiowe dotykają powszechnie najwyższe i najniższe klasy, podczas gdy średnia wolna jest od większości chorób i od niedołęstwa na ciele i na umyśle, które u bogaczów rodzą się ze zniewieściałości, niewstrzemięźliwości i występków, u biednych zaś z lichego pożywienia, niedostatku i ciężkiej pracy.
Stan średni, mówił mój ojciec, pozwala rozwinąć wszystkie cnoty, korzystać z wszystkich przyjemności życia, spokojność i obfitość są jego wiernymi towarzyszami, umiarkowanie, zdrowie, spokój, wesołość i wszelkie radości są błogosławieństwami, które temu stanowi towarzyszą.
Ludzie w stanie średnim kroczą poczciwie gładką drogą życia i z czystym sumieniem życie to opuszczają.
Wolni od niewolnictwa, do którego codzienne zmuszają potrzeby, nie mają powodów troszczyć się o kawałek chleba ani męczyć ciężką pracą rąk lub umysłu, dzięki czemu dusza ich może zaznać spokoju a ciało wypoczynku.
Obca jest im zazdrość i pycha, spokojnie odbywają swoją wędrówkę po świecie, zaznając rozkoszy życia pozbawionego wszelkiej goryczy, są szczęśliwi i w codziennym doświadczeniu uczą się coraz jaśniej i głębiej pojmować swoje szczęście.
Po tych długich perswazjach jął nalegać z powagą i serdecznie, bym się nie bawił w młokosa i nie rzucał się w przepaść nieszczęść, od których zabezpieczyło mnie urodzenie i majątek ojcowski.
Mówił, że nie mam potrzeby zarabiać na chleb powszedni, gdyż on ma zamiar utrzymać mnie przyzwoicie i doprowadzić do stanu, który mi tylko co zachwalał.
- Będzie to już chyba winą losu lub twoją własną - przydał - jeżeli nie osiągniesz pożądanego szczęścia; ja już spełniłem swoją ojcowską powinność, dając ci wyraźnie poznać całe niebezpieczeństwo twojego przedsięwzięcia, i gotów jestem wszystko uczynić dla ciebie, jeżeli posłuchasz moich wskazań i pozostaniesz w domu; nie chcę być sprawcą twojego nieszczęścia ułatwiając ci tułactwo.
Na zakończenie zaś dodał, bym brał sobie za przykład mojego brata, któremu też same co i mnie czynił niegdyś uwagi, ażeby go odwieść od wyprawy wojennej do Flandrii, lecz nie mógł nic zdziałać, bo jego młodzieńcze skłonności popchnęły go do ucieczki do wojska, gdzie tak niewczesną śmierć znalazł.I mówił mi jeszcze ojciec, że choć nie przestanie za mnie się modlić, jednakże śmiele rzec może, że jeślibym uczynił ów krok niedorzeczny, to Bóg nie będzie mi błogosławił i będę miał później gorzką sposobność do rozmyślań nad zaniedbaniem rad ojcowskich, gdy już nie będzie przy mnie nikogo, kto by mi dopomógł.
Podczas tych słów ostatnich, które były iście prorocze, jakkolwiek ojciec prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego sprawy, łzy obficie skrapiały jego lice, zwłaszcza gdy wspominał zabitego brata.
I kiedy mówił, że będę miał gorzką sposobność do żałowania mego postępku i nikt nie przyjdzie mi z pomocą, był tak wzruszony, że przerwawszy nagle rozmowę, dał mi odczuć, iż serce jego tak jest przepełnione żalem, że mu więcej powiedzieć nie dozwala.
Byłem tą rozmową szczerze przejęty, jak byłby zaiste każdy na moim miejscu.
Postanowiłem nie myśleć już więcej o zamorskich wyprawach, ale siedzieć w domu, zgodnie z życzeniem ojca.
Ale niestety, dość było dni kilku, by obrócić wniwecz całe to postanowienie.

Chcąc uniknąć nowych łajań ojcowskich umyśliłem sobie kilka tygodni później skrycie umknąć z domu.
Jednakże nie postąpiłem tak pośpiesznie, jak mnie do tego skłaniała pierwotna zapalczywość, ale udałem się do matki, w chwili gdy mi się wydawała życzliwsza niż zazwyczaj, i oświadczyłem jej, iż ciągle marzę o ujrzeniu szerokiego świata, tak że nigdy nie zabiorę się do żadnego zajęcia, nie mając dość silnej woli, aby je doprowadzić do końca, i że ojciec powinien raczej przyzwolić, niż żebym miał iść w świat bez jego zgody.
Nadmieniłem, że mam już lat osiemnaście, więc mi za późno iść na praktykanta do handlu lub też na pisarka przy adwokacie, że gdybym nawet poszedł do jednego z tych zawodów, na pewno nie dosłużyłbym do końca i przed terminem rzuciłbym mojego majstra, by puścić się na morze.
Kończąc zapewniałem moją matkę, że gdyby wymogła na ojcu pozwolenie na jedną tylko podróż, a po powrocie z niej czułbym się zadowolony, nie wyjeżdżałbym już później nigdy w życiu i obiecałbym wynagrodzić zdwojoną pilnością cały czas zmarnowany.
Matkę moją bardzo rozgniewały te słowa.
Odpowiedziała, że na nic się nie zda rozmawiać w owym przedmiocie, ponieważ ojciec nazbyt dba o moje dobro, by miał pozwalać na rzecz tyle mogącą mi przynieść szkody.
Dziwiła się, jak mogłem nawet myśleć o czymś podobnym po tak tkliwych i serdecznych słowach, w jakich ojciec zwracał się do mnie.
- Jeżeli już koniecznie chcesz iść na własną zgubę, nie ma dla ciebie ratunku.
Ale bądź pewny, że nie otrzymasz nigdy naszego zezwolenia.
Nie chcę przykładać ręki do twego zatracenia i nigdy nie będziesz mógł powiedzieć, że matka się zgodziła, kiedy ojciec się nie zgodził.
Choć matka wzbraniała się pośredniczyć między ojcem a mną, jednakże, jak później słyszałem, powtórzyła mu całą naszą rozmowę, a ojciec bardzo tym wszystkim zaniepokojony rzekł z westchnieniem:
- Ten chłopak byłby szczęśliwy, gdyby pozostał w domu, lecz jeśli nas opuści, stanie się najnędzniejszym stworzeniem na świecie, a ja nie mogę na to dać mojej zgody.
Jeszcze rok bez mała upłynął, zanim wyrwałem się na wolność.
Przez cały ten czas byłem głuchy na wszelkie propozycje zajęcia się jakąś pracą i często utyskiwałem na ojca i matkę, iż tak stanowczo sprzeciwili się moim pragnieniom.
Pewnego dnia przypadkowo zaszedłem do Hull nie mając jeszcze wcale zamiaru ucieczki.
Jeden z moich rówieśników wybierał się właśnie w podróż do Londynu na okręcie swojego ojca i zaczął mnie namawiać, żebym mu towarzyszył, kusił mnie zaś zwykłą u żeglarzy przynętą, iż za ten przejazd nie zapłacę ani szeląga.
Nie pytałem już więcej o radę ojca ani matki, nie przysłałem im słowa wieści o sobie, pozostawiając przypadkowi, kiedy i w jaki sposób o tym się dowiedzą.
Nie prosząc błogosławieństwa Bożego ani rodzicielskiego, nie zastanawiając się nad skutkami ani okolicznościami, w n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin