04 - Greg Bear - Fundacja i Chaos.pdf

(1631 KB) Pobierz
Greg Bear
Foundation and Chaos
TOM IV z Cyklu Fundacja
Przełożył:
Z
BIGNIEW
K
RÓLICKI
redakcja
:
Wujo
(2015)
Przem
Podziękowania
Dla Isaaca i Janet
Dziękuję
Janet Asimov, Gregory’emu Benfordowi,
Davidowi Brinowi, Jennifer Brehl,
Davidowi Barberowi i Joemu Millerowi.
A także milionom wielbicieli Isaaca Asimova,
dzięki którym jego wszechświaty
i postacie będą żyły bardzo, bardzo długo.
1
Z upływem wieków legenda Hariego Seldona wciąż rosła. Pamiętano go jako
błyskotliwego, mądrego, smutnego człowieka, który w czasach Pierwszego
Imperium nakreślił kurs przyszłości ludzkości. Tymczasem pojawiają się wciąż
nowe, rewizjonistyczne poglądy, których nie można zawsze lekceważyć. Usiłując
zrozumieć Seldona, wykazujemy czasem skłonność do opierania się na
apokryfach, mitach, a nawet bajkach z tych dawnych czasów. Zniechęcają nas
sprzeczności wynikające z niekompletnej dokumentacji i wyraźne przejawy
hagiografii.Oto, co wiemy niezależnie od enuncjacji rewizjonistów: Seldon był
wybitnym uczonym i odegrał kluczową rolę w ówczesnych wydarzeniach. Jednak
nie był świętym ani natchnionym prorokiem, a także, oczywiście, nie działał sam.
Najbardziej przekonujące mity zawierają (...)
Encyklopedia Galaktyczna wyd. 117., 1054 rok e.F.
1.
Hari Seldon stał w kapciach i grubej zielonej todze na zamkniętej galeryjce wieży i z
wysokości dwustu metrów spoglądał na ciemną aluminiowo-stalową Powierzchnię Trantora.
Tego wieczoru niebo nad tym sektorem było prawie bezchmurne, jedynie kilka małych
obłoczków umykało z wiatrem przed nacierającą falą płonących widmowym blaskiem
gwiazd.
Poniżej i za szeregami łagodnie wygiętych kopuł, spowijana zapadającym mrokiem,
rozciągała się powierzchnia oceanu odkryta na obszarze kilkuset tysięcy hektarów przez
rozsunięte aluminiowe osłony, które zwykle pływały na jego powierzchni. Morze lekko
fosforyzowało, jakby w odpowiedzi na blask nieba. Nie mógł sobie przypomnieć, jak się
nazywa to morze: Spokój, Marzenie czy Sen. Wszystkie ukryte oceany Trantora miały takie
starożytne nazwy niczym z uspokajającej dziecinnej kołysanki. Serce Imperium potrzebowało
spokoju tak samo jak Hari. Spokoju, nie zaspokojenia.
Z otworu szybu wentylacyjnego, znajdującego się w ścianie za jego plecami, płynęło
ciepłe i rześkie powietrze, owiewając mu głowę i ramiona. Hari odkrył, że to powietrze było
najczystsze w Sektorze Streelinga, może dlatego, że zasysano je bezpośrednio z zewnątrz. Za
plastikowym oknem były zaledwie dwa stopnie powyżej zera– ziąb, który tak dał mu się we
znaki podczas pewnej niefortunnej przygody na Powierzchni, przed kilkudziesięcioma laty.
Tak znaczną część swego życia spędził w zamknięciu, odizolowany nie tylko od chłodu,
ale i od świeżości i nowości, tak jak jego psychohistoryczne obliczenia i równania izolowały
go od brutalnej rzeczywistości indywidualnej egzystencji. Czy chirurg może skutecznie
operować, czując ból krojonego ciała? – pomyślał.
W istocie jednak jego pacjent był już martwy. Trantor, to polityczne centrum Galaktyki,
umarł przed dziesiątkami, a może nawet setkami lat, a teraz najwyraźniej zaczynał się
rozkładać. Chociaż płomień życia Hariego miał zgasnąć znacznie wcześniej, niż węgle
2
Imperium rozsypią się w popiół, dzięki swoim równaniom wyraźnie widział już stężenie
pośmiertne i nieruchomą twarz imperialnego trupa.
Ta okropna wizja uczyniła go sławnym, a jego teorie były znane na całym Trantorze i w
wielu częściach Galaktyki. Nazywano go Krukiem, zwiastunem zagłady.
Ów rozpad miał potrwać jeszcze pięć wieków– według gwałtownie opadającej krzywej na
wykresie czasu jednego z podstawowych równań Hariego... Uwiąd i rozkład skóry, jaką było
społeczeństwo sektorów Trantora, odsłoni stalowe kości...
Ile ludzkich opowieści złoży się na ten Upadek! Imperium, w przeciwieństwie do zwłok,
odczuwa ból nawet po śmierci. Na wykresie tych najnowszych i najmniej wiarygodnych
równań zawartych w potężnym Pierwszym Radiancie Hari oczyma duszy widział miliardy
ludzkich twarzy stłoczonych i wypełniających powierzchnię pod opadającą krzywą.
Przyspieszony rozpad znaczony punktami poszczególnych ludzkich istnień, niemal równie
licznych jak zbiór punktów płaszczyzny... Niemożliwy do zrozumienia bez psychohistorii.
Miał nadzieję doprowadzić do narodzin czegoś lepszego, a także trwalszego od Imperium,
i był bliski sukcesu... A przynajmniej tak wynikało z równań.
Mimo to uczuciem, które ostatnio nawiedzało go najczęściej, był chłodny żal. Żyć w takiej
świetlanej i cudownej rzeczywistości, w stabilnym i doskonale prosperującym Imperium– to
było warte wszystkich jego wysiłków i osiągnięć! Tak bardzo chciałby znów znaleźć się
wśród najbliższych, cieszyć się towarzystwem przybranego syna Raycha oraz Dors, wciąż
tajemniczej i ślicznej Dors Venabili, która w swym zgrabnym ciele skrywała namiętność i
oddanie dziesięciu kobiet... Teraz ich powrót jedynie uwidoczniłby oznaki jego przemijania:
bóle stawów, wzdęcia i słabnący wzrok.
Jednakże tego wieczoru Hari był prawie spokojny. Kości nie bolały go tak bardzo. Robak
żalu nie gryzł go tak dotkliwie jak zwykle. Seldon zdołał się odprężyć i z nadzieją w sercu
pomyśleć o zakończeniu swych wysiłków.
Naciskano go coraz bardziej. Za miesiąc miał się zacząć jego proces. Hari był prawie
pewny wyniku. Zbliżał się do punktu krytycznego. Wszystko to, dla czego żył i pracował,
wkrótce się urzeczywistni– zarówno jego plany przejścia do następnego etapu, jak i wyjścia z
niego. Wyciągane w trakcie wnioski, przystanki na drodze do celu.
Niedługo miał umówione spotkanie z młodym Gaalem Dornickiem, odgrywającym
znaczącą rolę w jego planach. I chociaż nigdy jeszcze się nie spotkali, Dornick nie był już dla
niego obcym człowiekiem.
Ponadto Hariemu zdawało się, że znów widział Daneela, choć nie miał co do tego
pewności. Daneel nie chciałby, aby ją miał, ale być może pragnął mu coś zasugerować.
Tak wiele z tego, co na Trantorze uważano za przeszłość, teraz wydawało się zapowiedzią
nieszczęścia. W sztuce rządzenia jednak bałagan naprawdę jest nieszczęściem– a czasem
zwyczajną koniecznością. Hari wiedział, że Daneel wciąż ma mnóstwo pracy, wykonując swe
okryte tajemnicą zadania, lecz Seldon nigdy nie powiedziałby o tym żadnemu człowiekowi.
Nawet gdyby chciał. Daneel postarał się o to. Z tego samego powodu Hari nigdy nie będzie
mógł ujawnić całej prawdy o Dors, o tym dziwnym i dosłownie idealnym związku z kobietą,
która nawet nie będąc człowiekiem, była mu najlepszą przyjaciółką i kochanką.
3
Znużony Hari daremnie walczył z sentymentalną melancholią. Lata są brzemieniem, a
udręką starych ludzi jest utrata bliskich i przyjaciół. Jakże wspaniale byłoby, gdyby mógł
znów zobaczyć się z Daneelem! Łatwo mógł sobie wyobrazić przebieg takiej wizyty: po
pierwszej radości ze spotkania z pewnością wyraziłby oburzenie z powodu ograniczeń i
wymagań, jakie narzucił mu Daneel. Najlepszy przyjaciel, najbardziej wymagający nadzorca.
Hari zamrugał i skupił wzrok na widoku za oknem. Miał teraz zbyt wiele do zrobienia, by
snuć takie jałowe rozważania.
Piękne lśnienie oceanu również było przejawem rozkładu; bioluminescencja szczepu
zmutowanych glonów, który od czterech lat niszczył oceaniczne wytwórnie tlenu, w wyniku
czego nawet zimne powietrze na Powierzchni miało lekki zapaszek stęchlizny. Na razie
jeszcze nikt się nie dusił, ale jeśli ten proces będzie trwał nadal? Zaledwie kilka dni wcześniej
adiutanci, urzędnicy i rzecznicy imperatora ogłosili rychłe zwycięstwo nad tym pięknym i
groźnym glonem, wprowadzając do wody specjalnie zmodyfikowane fagi mające
powstrzymać kwitnienie. Tego wieczoru ocean wydawał się ciemniejszy, ale może wyglądał
tak w porównaniu z niezwykle czystym niebem.
Śmierć może być okrutna, a zarazem cudowna, pomyślał Hari. Sen, Marzenie, Spokój.
W miejscu odległym o pół Galaktyki Lodovik Trema podróżował na pokładzie
imperialnego badawczego statku astrofizycznego; był jego jedynym pasażerem. Siedział sam
w wygodnej mesie oficerskiej, z wyraźnym rozbawieniem obserwując rozwój
nieskomplikowanej intrygi. Załoga, starannie wybrana z klasy obywateli, gromadziła tysiące
takich książkofilmów przed wyruszeniem w misje, podczas których przez długie miesiące
mogła nie oglądać cywilizowanych portów. Ich oficerowie i kapitan, najczęściej pochodzący
z bogatych arystokratycznych rodzin, wybierali nieco ambitniejsze pozycje z tego repertuaru.
Lodovik Trema wyglądał na czterdzieści, najwyżej czterdzieści pięć lat, był krępy, lecz
nie korpulentny, miał niezbyt atrakcyjną, ale miłą twarz i szerokie, silne dłonie z palcami jak
serdelki. Jednym okiem zdawał się zawsze spoglądać w niebo, a kąciki jego grubych warg
były nieustannie wygięte w dół, jakby w pesymistycznym, a w najlepszym razie obojętnym
grymasie. Przerzedzone włosy nosił krótko i równo przycięte, a wysokie i gładkie czoło
nadawało jego twarzy młodzieńczy wygląd, z którym kłóciły się zmarszczki wokół oczu i ust.
Chociaż Lodovik reprezentował najwyższe władze Imperium, był lubiany przez kapitana i
załogę. Wygłaszane przez niego suche stwierdzenia były z reguły poparte łagodnym
uśmiechem i darem obserwacji. Nigdy nie mówił za dużo, natomiast czasami zarzucano mu,
że powiedział za mało.
Geometryczna fistuła nadprzestrzeni otaczająca statek, który podążał nią podczas skoków,
była prawie niewidoczna, nawet dla komputerów pokładowych. Zarówno ludzie, jak i
maszyny, niewolnicy czasoprzestrzeni, po prostu zabijali czas pozostały do ukończenia rejsu.
Lodovik wolał szybsze– lecz czasem nie mniej irytujące– podróże sieciami tuneli
czasoprzestrzennych, jednak połączenia tego rodzaju zostały zarzucone jako niebezpieczne i
w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wiele z nich zapadło się jak nie naprawiane tunele metra,
w paru wypadkach pochłaniając stacje tranzytowe i czekających pasażerów... Teraz rzadko z
nich korzystano.
***
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin