Relacja S.Nowickiego - powstanie 1907.doc

(73 KB) Pobierz

10

 

Relacja Stanisław Nowickiego z przebiegu walki o     Chodzież  6-8 stycznia 1919r.

 

                  (CAW, sygn.MN,20.12.1932r)

 

( wtrącenia po niemiecku w tłumaczeniu Lucjana Ordowskiego)

 

 

         Po wybuchu rewolucji w 1918r., ks. Ignacy Czechowski , proboszcz chodzieski, założył Towarzystwo Byłych Wojaków w celu zorganizowania zbrojnego powstania. Należałem do Zarządu.

        Ks. proboszcz oświadczył, że na razie nie mamy broni, znajdzie się później .Zebranie odbyło się w salce parafialnej. Nie było nas wielu, można było utworzyć , o ile sobie przypominam, 3-4 sekcje.

       Wówczas Chodzież i powiat chodzieski były prawie całkowicie zniemczone. Tylko staraniem ks. Czechowskiego zaczęło się życie polskie w Chodzieży na nowo ożywiać.

      Dnia 27.12.1918r. wieczorem przyjechał mój brat Kazimierz z Poznania z wiadomością, że w Poznaniu Polacy z Niemcami się biją lecz nie mamy co  wybierać się do Poznania bo jest już on  w rękach Polaków.

      Moi bracia ,Józef i Kazimierz, oraz ja pojechaliśmy natychmiast do Sokołowa Budzyńskiego. Tutaj odwiedził nas p. Lippok, późniejszy powiatowy komendant i poinformował, że Budzyń w tych dniach zajmujemy. Uprzedziło nas jednak w tym Rogoźno , które pod dowództwem braci Skotarczaków ,Antka i Wiktora, dnia 3.01.1919r. Budzyń zajęło.

Niemcy którzy trzymali Chodzież (12 km od Budzynia) zażądali od nas aby natychmiast opuścić Budzyń.

     Dnia 5.01.1919r. przybył do Budzynia por. Kowalski z Wągrowca, obecnie major, wówczas niemiecki lieutenant, zerwał wszystkie pertraktacje z Niemcami i zażądał natychmiastowego opuszczenia Chodzieży przez grentzschutz.  Na to komendant  grentzschutzu baron Lutwitz nie chciał się zgodzić.

    Dnia 6.01.1919r. wyruszyliśmy w bardzo małej liczbie na Chodzież, było nas tym bardziej mało, ponieważ dowódcy oddziału Rogozińskiego , bracia Skotarczakowie, poróżnili się z por. Kowalskim i nie poszli z nim na Chodzież.

Ja z jeszcze jednym powstańcem jechałem konno w szpicy.

Bez żadnej przeszkody przybyliśmy do lasu Podanińskiego, gdzie na szosie zauważyliśmy światło. W przypuszczeniu, że to Niemcy ,trzymałem mój małokalibrowy browning w pogotowiu, bo tylko taką broń posiadałem.

Podjechawszy blisko zawołałem (po niemiecku) „stój , kto tam”. Na to dostałem odpowiedź „tu ks.Czechowski, oddajemy Chodzież w ręce Polaków”.

      Komisja składała się z polskiej i niemieckiej Rady Ludowej, Magistratu, Arbeit- i Soldatenratu. Poza ks. Czechowskim  poznałem rektora Franke, burmistrza Foege i p.Cieplucha.

Jakiś Niemiec poznawszy mnie zawołał (po niemiecku) „ach, to przecież jest sierżant Nowicki”. Niemcy byli przekonani, że idzie regularne polskie wojsko.

Ks. Czechowski spytał mnie gdzie jest polskie wojsko.

     Nawróciwszy konia rwałem raportować naszemu dowódcy por. Kowalskiemu. Tenże przyjąwszy oświadczenie delegacji do wiadomości , dał krótką komendę: kawaleria naprzód.

    I tak kawaleria składająca się z nas dwóch jeźdźców wpadła galopem do Chodzieży. Zatrzymawszy się na Rynku krzyknąłem „Niech żyje Polska” ale ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu  na Rynku nie było nikogo oprócz p. Górnego.  Podjechałem do niego i pytam „gdzie są Polacy?”. A on na to „tu nikogo nie ma”

   Pierwszą moją myślą było zająć dworzec. Przyjechawszy tu zobaczyliśmy na peronie pełno narodu, tak cywilnych jak i   niemieckich wojskowych. Wstawszy w strzemionach zawołałem „Niech żyje Polska” lecz przekonałem się ,że i tu nie było Polaków bo nikt mi nie odpowiedział. Wówczas przemówiłam do Szwabów po niemiecku ”miasto zostało zajęte przez Polaków, panuje spokój i porządek, wszystko inne się ułoży”.

Mój towarzysz przytrzymał mego konia a ja udałem się na peron i brałem tych wojskowych którzy mieli broń do niewoli. Zebrawszy  3 czy 4  oddałem ich patrolowi , który w międzyczasie przybył do dworca.

Rano 6 stycznia 1919r. Chodzież była wolna.

Gdy przejeżdżałem koło probostwa zatrzymał mnie ks. Czechowski i zapytał czy chcę być komendantem miasta, gdy ja odmówiłem ,zaofiarował ten urząd ś.p. J. Raczkowskiemu który urząd przyjął lecz w walce o Chodzież 8.01.1919r. został ranny w płuca i zmarł w szpitalu w Chodzieży. Dzisiaj jedna z ulic miasta zowie się jego imieniem.

      Starostwo objął  dr Jerzykowski , który przez następne 10 lat był tutaj starostą.

       Ukazały się w  Chodzieży ogłoszenia stanu oblężenia, ogłoszono również, że tylko mała ilość żołnierzy polskich pozostaje w Chodzieży  a reszta wycofuje się do Budzynia.

     Po porozumieniu się z por. Kowalskim moi bracia i ja pojechaliśmy do Budzynia.

  W nocy byliśmy u naszych rodziców w Sokołowie , gdzie prawie w ogóle nie było Polaków  . Odpoczywaliśmy czujnie z bronią w pogotowiu. Naraz ktoś gwałtownie zapukał . Okazało się, że był to posłaniec z pobliskiego folwarku Nowe Bury, który przekazał, że mamy się natychmiast wstawić konno w Budzyniu bo Niemcy zajęli Chodzież.  ” A to gorzej”  a więc na koń i do Budzynia.

Por. Kowalski ze swoimi ludźmi już tu był, zdaje się, że jednego ze swych ludzi zgubił.

Czy dobrze por. Kowalski uczynił wysyłając tylko część wojska do Budzynia nie mogę osądzić. Moim zdaniem trzeba było trochę więcej powstańców do Chodzieży ściągnąć.

       Niemcy zająwszy Chodzież zaczęli się mścić i tak wpadłszy do domu mojego ś.p. teścia Buchwalda szukali mnie jako komendanta , chociaż przecież nim  nie byłem. Szukali mnie pod łóżkami, kanapami mając widocznie zwyczaj tam się chować.. Nie znalazłszy mnie bo byłem już w Sokołowie, internowali mojego teścia. Internowali też innych Polaków np. ks. Czechowskiego .

      Por. Kowalski nie tracąc fantazji oświadczył, że pójdziemy do Chodzieży wyrzucić Niemców. Gdy zwróciłem uwagę, że zajmując Chodzież nie możemy już więcej jej opuszczać bo pozostawiamy najbliższych na pastwę Niemców ,odpowiedział, że pójdziemy aż pod Noteć a może zajmiemy Piłę.

Jak słuszna była moja  obawa okazało się później.

   Chcąc odbić Niemcom Chodzież to już nasza mała garstka nie wystarczała. Trzeba było dzwonić po pomoc.

I tak , przybyły Oborniki , które zaimponowały dość karną dyscypliną, przybył Wągrowiec z ckm, przybyło bitne Rogoźno i przyrzekł przyjść Czarnków z pomocą ,chociaż sam był w ciężkim położeniu.

    Nad Budzyniem ukazały się dwa latawce i siekły niemiłosiernie z kulomiotów. Bezczelnie nisko latały ale nam nie wolno było strzelać bo jutro atak na Chodzież a tu naboi nie ma. I poległ w Budzyniu pierwszy powstaniec( Michał Majewicz, przyp.DM) od niemieckiej kuli z samolotu , przy lipie obok ratusza.

     Szykowała się wiara na Niemca, zleciało się powstańców dość ale brakowało broni i naboi. Prosiliśmy aby nam przysłali broń i naboje  z Poznania, przyrzekli przysłać samochodami, już miały być w drodze ale do dzisiaj nie dojechały do Budzynia.

    Powstańcy w Budzyniu to wszystko weterani wojenni, żołnierz doświadczony, wiedział dobrze jak jest Niemiec uzbrojony. Jednak przewaga była po naszej stronie- nie zbrojna ale duchowa.

Był taki zapał ,że za Polskę to wiara szła prawie że z gołymi pazurami na dobrze uzbrojonego Niemca. Nasze hasło „Niech żyje Polska” to nie usta  mówiły, to krzyczało serce.

Tak wyglądało w Budzyniu przed szturmem na Chodzież.

   Plan zdobycia Chodzieży był następujący:

Atak na Chodzież rozpocznie się 8.01.1919r. o godz.8 rano równocześnie z czterech punktów.

Wągrowiec mając największa siłę i ckm, pójdzie pod komendą por. Kowalskiego wprost na Chodzież przez Podania.

Rogoźno pod dowództwem braci Skotarczaków pójdzie przez lasy  i zaatakuje Chodzież z lewej strony.

Czarnków zaatakuje Chodzież od strony Ujścia .

Oborniki mijając Podanin , przez Pietronki-Strzelce-Rataje  zaatakuje Chodzież z prawej strony.

      Oddziały miały  wyruszyć nie o jednej godzinie lecz tak , aby mając różne odległości, razem podeszły pod Chodzież.

       Moi bracia i ja mieliśmy zamiar iść z oddziałem por. Kowalskiego. Ostatni wieczór spędziliśmy  razem ze ś.p. Raczkowskim byłym komendantem miasta Chodzież.

   Przez nieporozumienie obudzono nas gdy oddział Oborniki ,który mając najdalszą drogę , pierwszy wymaszerował . Będąc już przy oddziale , dopadliśmy go za Budzyniem , już przy nim zostaliśmy.

Do Podanina przybyliśmy bez żadnej przeszkody, stąd na prawo , w kierunku Pieronki-Strzelce. Fornale jadący w pole zwrócili nam uwagę, że Rataje są obsadzone przez Grentzschutz i kolonistów z Zacharzyna.

    Na dworcu w Strzelcach potrzaskaliśmy aparat telegraficzny ażeby obecny tamże urzędnik nie mógł do Chodzieży telegrafować i nas zdradzić.

    Jeszcze daleko przed Strzelcami usłyszeliśmy strzelaninę, za rychło nasze oddziały zdążające z innych  stron , starły się z Niemcami, zdaje się pierwszy Czarnków. A więc biegiem i pospiesznym marszem zdążaliśmy na plac boju.

  Za Strzelcami dworzec rozeszliśmy się w tyralierę w stronę Rataj, gdy ukazaliśmy się na wzgórzu, otrzymaliśmy pierwszy ogień.  Rozpoczęła się walka.

Trzymaliśmy się razem z bratem Józefem, najgorsze, że nie mieliśmy naboi, zaledwie 6,7 sztuk.

Z trudem zdobyliśmy Rataje, pędziliśmy Niemców w kierunku cmentarza gdzie część Niemców uciekła przez pola do lasów. Można było ich wielu  sprzątnąć ale cóż nie było amunicji. Trzeba było użyć każdy nabój z rozwagą, to tłumaczy dlaczego mimo,

że nie było naboi tylu Niemców poległo.

     Od młyna ratajskiego rozpoczęła się walka wręcz i trzeba było zdobywać dom po domu, które za szosą stoją.

Oddział nasz w sile 120 chłopa i dwa lekkie kulomioty, nie mógł się tak łatwo przebić, ponieważ Niemcy atakowali ręcznymi granatami, ckm no i samolotami.

   W rowie nad szosą  napotkałem rannego Niemca który błagał mnie ażebym go obandażował. Nie mogło być o tym mowy bo wcale nie posiadaliśmy bandaży  i walka wrzała w najlepsze.

   Wpadłem do kolonisty aby ugasić pragnienie a kiedy wychodziłem przywitali mnie Niemcy gradem kul, nie trafiając mnie ,jak zawsze na całej wojnie. Wyskoczyłem pod stodołę i rozglądnąłem się w sytuacji. W pobliżu zobaczyłem garstkę powstańców z moim bratem Józefem którzy starali się dostać pod następny dom. Nie zauważyli ,że oddział niemiecki skrada się do ataku z flanki  z granatami w ręku. Wołałem, że mają się mieć na baczności lecz w tym huku mnie nie dosłyszeli. Miałem w karabinie jeszcze tylko dwa naboje. Niemcy szli gęsiego wziąłem pierwszego na muszkę ,padł strzał i Niemiaszek się przekoziołkował a reszta się momentalnie cofnęła. Ruszyłem w pogoń i jeszcze jednego dopadłem ale między nami był płot. Przyłożyłem karabin miałem w nim  ostatni nabój, wołam więc „ręce do góry” no i Niemiaszek się poddał. Skoczyłem przez płot , odebrałem mu karabin, ręczne granaty i 60 naboi. Kto był żołnierzem ten może sobie wyobrazić co to znaczy nie mieć w walce naboi.

    Koło rzeźni mniejszej załamał się najsilniejszy niemiecki opór.

W najgorętszej walce przyszedł nam na pomoc oddział z Margonina. Dowiedziałem się o tym od podoficera który podczas walki był w pobliżu mnie.

Rzeźnia leży przed miastem i byliśmy pewni, że w mieście są już nasze inne oddziały powstańcze.

     Oddział nasz poniósł duże straty w zabitych i rannych

Po zdobyciu rzeźni, a tym samym przejścia przez małą rzeczkę Bolimkę, poszliśmy dalej obecną ulicą Zwycięstwa.  Tutaj zaczęli Niemcy strzelać z okien lecz wnet się uspokoili.

W miejscu gdzie obecnie stoi pomnik Zwycięstwa zobaczyłem, że wszyscy powstańcy poszli prosto natomiast ja z bratem skręciliśmy w lewo w obecną ulicę Krasińskiego. Za nami podążyła garstka powstańców.

     Moi teściowie i narzeczona widząc mnie wyszli na ;próg domu  a powstańcy myśląc ,że to Niemcy usiłowali ich wepchnąć z powrotem.

   W tym momencie zobaczyłem kawalerię wyjeżdżającą  z pobliskiego dziedzińca Szkoły Powszechnej. Ponieważ wszyscy nosiliśmy mundury niemieckie, krzyknąłem „Niech żyje Polska” na co konnica w nogi. Zdążyłem raz wystrzelić kładąc trupem podoficera , który runął w błoto. Drugiego ranił względnie zabił mój brat, konie go poniosły ponieważ był na wozie. Nie można było ich więcej zgładzić ponieważ ulica spada w dół.

    Na obecnej ulicy Raczkowskiego witali nas pierwsi Polacy krzycząc „niech żyją bohaterowie”. Jakaś panienka ,o ile pamiętam p.Wylegałówna, przypięła mi kwiatek do piersi. Był to mój pierwszy order, dany mi z dobrego, szczerego , polskiego serca.

    Na Rynku  ukazał się znów niemiecki samolot. Mając już dość amunicji zaczęliśmy do niego strzelać tak, że gdzieś poleciał dając nam spokój.

Przeleciawszy Rynek, dalej ulicą koło probostwa, muszę wspomnieć ,że wyszedł z domu ks. proboszcz  Czechowski.  Ogromnie nas to ucieszyło ponieważ  mówiono  ,że został zamordowany. Gdyby to była prawda, to zemsta byłaby okropna.

  W ulicy Pod Lipami dostaliśmy ogień z maszynówki. Nie można było stwierdzić skąd strzelano więc dałem rozkaz ostrzeliwać ratusz, pocztę itd. I zaraz też ogień ustał.

   Gdy przechodziliśmy koło poczty, mój brat Józef udał się przez podwórze do biur i zmusił dyrektora poczty pod groźbą użycia rewolweru, aby połączył go z Budzyniem.

      Ja poszedłem dalej i skręciłem w kierunku dworca.

Przed dworcem było pełno wojska. Myśląc ,że to nasze oddziały szedłem ku nim powiewając czapką i krzyczałem „Niech żyje Polska”. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, okazało się ,że to byli Niemcy. Zauważyłem oficera w jasno popielatym, pokojowym płaszczu. Padłem więc na ziemię i strzeliłem do Niemców, na co oni uciekli do dworca ,pozostawiając ciężki kulomiot przed budynkiem.

Zależało mi żeby zdobyć  tak nam bardzo potrzebny ckm, tym więcej, że z naszych dwóch lekkich jeden zawieruszył się na początku walki a drugi trochę później.

     Naraz wypadł z dworca oficer w jasnym płaszczu i zaczął wciągać kulomiot do budynku. Przyłożyłem karabin i już było po nim.

Jak się potem  przekonałem  był to hauptman Strierkopf, niemiecki komendant miasta Chodzież.

   W kilku powstańców zajęliśmy dworzec zdobywając dwa ckm. Drugi kulomiot stał obrócony w kierunku starostwa na ulicy Paderewskiego przy dworcu.

  Przybył na dworzec mój brat który rozmawiał z Budzyniem . Przy telefonie był p.Władysław Hasiński który wyraził zdziwienie że jesteśmy w Chodzieży bo myśleli ,że wszystkie oddziały zostały pobite.

      Staraliśmy się z bratem, który służył przy ckm, obrócić kulomiot na Niemców ale się zaciął, więc brat doskoczył do drugiego ckm ,ten był w porządku .Ja pozostałem przy pierwszym ckm.

     Zauważyłem ,że z dworca wychodzi Alzatczyk Rubstick który brał dzielnie udział w naszym powstaniu. W tym dniu jechał na naszym koniu.  Spytałem go gdzie jego oddział, na co on odpowiedział ”twój koń zabrany przez Niemców, mnie zabrali do niewoli, w poczekalni jest jeszcze kilku których Niemcy zabrali do niewoli, szli w szpicy”.

Rubstick służył także przy ckm więc  zabrał  się zaraz do roboty i prędko zacięcie usunął. Amunicji było w koło huk i wnet zaczęła się strzelanina z dwóch kulomiotów, brat z jednego a my z drugiego.

      Tuż przed dworcem w stronę Piły stał pociąg .  Rubstick powiedział, że jest w nim pełno wojska niemieckiego. Kazałem zatem ostrzeliwać  tenże pociąg z dwóch kulomiotów.

   W pociągu musiało wyglądać okropnie, wskakiwali i wyskakiwali z pociągu nie wiedząc gdzie się schować.   Pociąg zaczął odjeżdżać lecz znów przystanął by zabrać ze wszystkich stron zdążających do niego Niemców.

   Zmieniliśmy szybko stanowiska naszych kulomiotów i prowadziliśmy dalsze ostrzeliwanie tak, że  pociąg już ostatecznie swoich zabitych i rannych wywiózł do Piły. W pociągu musiało tak strasznie wyglądać, że pociąg który podążał  z posiłkami z Piły do Chodzieży spotkawszy tenże z Chodzieży, zawrócił z powrotem do Piły.

    Po oddaleniu się pociągu napotkałem Heimatschutza, przyłożyłem broń i wezwałem do poddania się, Niemiec podniósł ręce do góry. I tak dostałem drugiego do niewoli, był to syn tutejszego kupca, Dornau.

 

   Nazbierało się na dworcu wielu powstańców, był też i dowódca, mogłem więc  z bratem i Rubstickiem udać się do miasta. Rubstickowi chodziło o Niemca Heysego , który gdy Niemcy prowadzili Rubsticka jako jeńca szedł za nimi wołając „powieście tego zdrajcę”.

      Zależało mi na tym aby dostać się jak najprędzej do Budzynia i sprowadzić więcej powstańców a więc trzeba było postarać się o konie.

Przypomniało mi się , że kawaleria uciekając w takim popłochu musiał tam konie pozostawić.

       Rzeczywiście, kiedy przyszliśmy na dziedziniec szkoły ,syn pedla wskazał nam dwa okulbaczone  konie  przywiązane do płotu.

Wskoczyliśmy na konie i zmierzaliśmy do Budzynia ale koło Fabryki Fajansu zatrzymał nas p. Kazimierz Tomaszewski mówiąc  ”do Budzynia nie możecie panowie jechać bo przed Podaninem stoi jeszcze front niemiecki”.

     Zależało nam jednak aby dostać się koniecznie do Budzynia a przez pola i lasy nie znaliśmy drogi. Pomimo, że miasto było w naszych rękach to jeszcze miejscami stały niemieckie placówki. Chcieliśmy porozumieć się z dowódcą i je usunąć.

     W drodze do dowódcy spotkał mnie starszy obywatel niemiecki i całując mi nogi prosił abym zwolnił jego syna. Dowiedział się skądś, że ja go wziąłem do niewoli. Powiedziałem aby poszedł na dworzec bo tam będzie jeniec i dowódca  a on na to odpowiedział: ”już go tam nie ma, zabrał go oddział ze sobą do Margonina”.

.Rzeczywiście, zauważyłem, że ostatni powstańcy opuszczają Chodzież. Chcąc dostać się do Budzynia przyłączyliśmy  się  do nich.

      W Margoninie opuściliśmy oddział Oborniki i udaliśmy się na naszych zdobycznych koniach wprost do Budzynia. Tu dowiedzieliśmy się, że por. Kowalski jest już w Chodzieży. Wkroczył tam o godz.12. My zdobyliśmy dworzec ok. godz.9,30-10.

   Na drugi dzień bracia i ja chcieliśmy się udać do Chodzieży lecz cóż, por. Kowalski który dysponował poważną siłą opuścił nagle Chodzież po raz drugi. Mieliśmy za to do niego ogromny żal. Tyle trudu, tyle krwi , opuścić miasto bez strzału , nie pozostawić żadnego wojska w Chodzieży a naszych krewnych i znajomych na pastwę Niemców?

Przez długi czas i Niemcy nie zajmowali Chodzieży, lecz powróciwszy zaczęli się mścić nad tymi kilkoro Polakami którzy w Chodzieży mieszkali. I tak zbito kilku Polaków w tym p.Teskiego.

   W nocy urządzono napad na dom moich teściów: wyłamano drzwi i zaczęła zgraja ok.60 chłopa, rabować.  Dobijała się też ta hołota do pokoju mojej narzeczonej grożąc jej granatami, do sypialni teściów wyłamano drzwi.   Ś.p. teścia zbito kolbami co długo musiał odchorować i już nigdy do pełnego zdrowia nie wrócił.

      Wlazła ta banda do sklepu kolonialnego i lokalu restauracyjnego, zrabowali względnie zniszczyli wszystko. Powstałych stąd strat , przeszło 10 tys. marek niemieckich , nikt do dzisiaj nie zwrócił.

      Moją narzeczoną oddano pod sąd wojenny  za dostarczanie mi amunicji, musiała, z narażeniem życia, zbiec przez front do nas powstańców, do Budzynia.

     Chociaż Niemcy nie nazywali nas inaczej niż bandyci i banda rozbójników , to nie działy się u nas takie zbrodnie jak u Niemców.Za przekroczenia groził u nas kryminał. Gdy się uskarżał Żyd ,że wchodzą do niego do sklepu i nie chcą płacić, to postawiliśmy natychmiast posterunek pod sklepem.

Nie mordowaliśmy  rannych jak to czynili Niemcy, którzy 4 rannych w tym 3 lekko, dobili kolbami,  tak, że połamane kolby leżały przy zmasakrowanych trupach.

   Kiedy przybył niemiecki oficer w celu jakiś pertraktacji, ówczesny nasz dowódca baonu por.Nowak pokazał mu pomordowanych i  spytał

czy nie wstydzi się  za swoich ziomków  , ten odpowiedział „tak, wstydzę się”.

      Trzeba było jeszcze nie jedną walkę stoczyć w których udział brałem.

    W Budzyniu zajęliśmy się organizacją Straży Ludowej która musiała, już regularnemu ,wojsku  pomagać ponieważ blisko Budzynia był front.

Od początku zajęli się tymi pracami pp.Lippok i Hasiński, bracia Hamlingowie , no i my, bracia Nowiccy.

       Z rozporządzenia Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej dnia 6 02.1919r. zostałem mianowany adiutantem i instruktorem Komendy Straży Ludowej na powiat Chodzieski.

Miałem zaszczyt generałowi Dowbor-Muśnickiemu przyprowadzić baon Straży Ludowej do przysięgi.

      W dniu 5.07.1920r.zostałem zawezwany na wojnę bolszewicką do Bydgoszczy gdzie szkolono rekrutów. Nie wyszedłem na front jako starszy rocznik .

       Do Chodzieży powróciłem 7.12.1920r. Zorganizowaliśmy tu Zachodnią Straż Obywatelską. Byłem dowódcą 1 Kompanii Zapasowej na miasto i okolice Chodzieży za co później wręczono mi odznakę pamiątkową za  gorliwą współpracę.

       Gdy Niemcy w lutym 1920r. opuszczali Chodzież to przyrzekali tutejszym Niemcom, że najpóźniej za 2 lata wrócą z powrotem. Lecz do dzisiaj, a już 12 lat minęło, nie potrafili wrócić inaczej jak za paszportem i da Bóg tak pozostanie na wieki.

 

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin