8-11.pdf
(
213 KB
)
Pobierz
Rozdział ósmy
Wróciłam do domu a w głowie mi wirowało. Jak miałam zlokalizować
tego Woolsey'a? Jakimi wskazówkami się kierować? Cóż nie miałam ich
za wiele. Tylko brakujące organy i profesor który mógł uczestniczyć w
przestępstwie. Jak miałabym go złapać? Mogłabym udawać prostytutkę,
tak przypuszczałam, ale szanse na spotkanie właściwego mężczyzny we
właściwym czasie były znikome. Poza tym wyglądało na to, że przerzucił
się teraz na Złotka. Dlaczego?
Być może Hawke lub Karakash Veil zrobili sobie z niego wroga? Być
może jedna ze Złotek go odtrąciła?
Nie. To wydawało się zbyt proste na taką brutalność. I nie pasowało do
dwóch ofiar, panienek z doków.
Sama przygotowałam się do spania, zmyłam sadzę z włosów, i
studiowałam zaproszenia pozostawione dla mnie na nocnym stoliku.
Zazwyczaj nie otrzymywałam żadnych; takie znaczniki zainteresowania
socjety nie były zwykle rzucane w moją stronę, nie bez konkretnego celu.
Teraz miałam dwa.
Rozpoznałam pieczęć Lorda Comptona, i podniosłam kartonik jak tylko
wśliznęłam się do łóżka. Tekstura karty drażniła moje delikatne opuszki
palców niczym dobry jedwab. Prześcieradła były chłodne w dotyku; za
swój dreszcz winiłam właśnie to. Na odwrocie zostawił notkę, prostym i
eleganckim charakterem pisma.
Pokornie proszę o Twoje towarzystwo tego wieczoru
Zastanawiałam się, czy zaszedł tu, gdy wracał z dolnego Londynu.
Kiedy latarnia zamigotała tuż obok mnie, sięgnęłam po drugie
zaproszenie, co uświadomiłam sobie, gdy pogrubiony skrypt zatańczył pod
iluminacją płomienia. Bal. Kolejny bal.
Lady Rutledge, przeczytałam wytłuszczoną informację. Uniosłam brwi.
Lady Euphemia Rutledge znana była ze swej ogromnej biblioteki i
częstego zabawiania zagranicznych dygnitarzy z odległych krajów. Była
błyskotliwą kobietą i czytałam tak wiele jej teorii, przedrukowywanych w
czasopismach, że brałam ja za osobę, której umysł bardziej poświeca się
nauce niż modzie.
Zawsze chciałam ją poznać, lecz obracała się w kręgach tak dalekich od
moich, że było to niemożliwe, choć słyszałam, że markiza za nią nie
przepadała. Lecz z jakiś nieznanych powodów, wdowa była bezpieczna i
jeszcze nie dosięgły jej długie macki markizy.
Przysunęłam zaproszenie do ust i opadłam na miękkie poduszki. Gdyby
była tu Betsy powiedziałaby mi, że jestem głupia. Oczywiście, że muszę
pójść. Nikt nie gardzi zaproszeniami od hrabiego.
— Chyba, że — powiedziałam w kierunku zaproszenia w mojej dłoni —
to zaproszenie zostało przygotowane specjalnie po to, by po raz kolejny
upokorzyć mnie publicznie.
Na samą myśl o tym mój żołądek zalał się lodem, z drugiej strony w
głowie rozwinęła się myśl. Figlarna myśl, taka podszyta słodyczą zemsty.
Pojawił się w niej obraz hrabiego, spowity żółtą mgłą, przepraszający
szorstko za nie swoje wykroczenie. Zawsze taki poprawny, mój Lord
Compton.
Nawet zapuszczając się do palarni opium poniżej sztolni, zastanawiałam
się, co powiedziałaby na to jego pani matka? Lecz gdy rzuciłam
zaproszenia na stół, wiedziałam, że nigdy nie zdradziłabym tego sekretu,
nie bez jakiegoś niezawodnego sposobu na zapewnienie, że moje nazwisko
nigdy nie wypłynie obok jego.
Dżentelmen mógł usprawiedliwić się z każdego nieomal dziwactwa.
Dama zostałaby wysłana do Azylu lub zesłana poniżej Sztolni.
Poza tym wszyscy mieliśmy swoje sekrety, nieprawdaż? Niektóre po
prostu wymagały większego zaangażowania niż inne. Znacznie większego
zaangażowania.
Trzask!
Zostałam wyrwana z koszmarów, sięgnęłam po broń, której nie miałam,
by walczyć z łotrem, który nie istniał. Pot oblał mnie całą, przyklejając
koszulę nocną do nóg i piersi.
Z głębi domu dobiegały odgłosy czyiś kroków. Zbyt rytmicznych, by
mogły należeć do Bootha. Jakiś gość? Intruz?
Zaczęłam zrzucać z siebie kołdry, gotowa na konfrontację, kiedy
szczekanie psów otrzeźwiło mnie bardziej niż kubeł lodowatej wody.
Hałas niósł się echem, gdy zdziczałe zwierzęta hałasowały tak, jakby same
przybyły z piekielnych otchłani. Wciągnęłam powietrze. Męski głos
dobiegł mnie przez szpary, zbyt stłumiony, bym mogła usłyszeć coś więcej
niż głęboki pomruk i hałasy ucichły wszystkie jednocześnie, energia
wynikająca z tej nagłej pobudki zamieniła się teraz w fale strachu
skradającego się po moich plecach. Instynktownie i zupełnie bez powodu,
zarzuciłam sobie kołdry na głowę, chowając się pod nimi, tak jak miałam
w zwyczaju gdy byłam dzieckiem.
Nierówny rytm kroków Bootha poprzedzał inne kroki, wspinające się do
góry, solidne i charakterystyczne. Booth pomruczał coś, na co
odpowiedział głos mężczyzny, którego nigdy nie miałam okazji polubić.
Czy też stawić mu czoła.
W swej zuchwałości kiedyś byłam istnym terrorem dla tego domostwa.
Często zostawiałam Fanny zalaną łzami, a panią Booth doprowadzałam do
ostateczności. Jedak to właśnie Ashmore skłonił mnie do uległości.
We wspomnieniach miałam obraz dużego mężczyzny, człowieka postury
olbrzyma, rysy twarzy miał jakby wykute z kamienia i piekielne oczy,
które oczywiście lśniły czerwienią.
Moje wspomnienia minionych lat jednak nigdy nie były tym, czym być
powinny. Fantazja często przeplatała się z rzeczywistością, lecz w
przypadku pana Ashmore’a byłam pewna, że był to tylko niewielki
fragment.
Nasze pierwsze spotkanie pamiętałam dość mgliście, lecz zdawałam
sobie sprawę, że nie odbyło się w zbyt serdecznych okolicznościach.
To była naprawdę długa noc i krzyczałam ile sił w płucach.
Złożona chorobą, z bólem przeszywającym głowę i całe ciało, nie mogąc
spać bez koszmarów, z gorączką, która podsycała mój gniew i złość. Lecz
ponad tym wszystkim byłam przerażona, pragnęłam opium, które
podawano mi przez całe moje młode życie, i nie mogłam zrozumieć,
dlaczego mój nowy opiekun nie pozwala mi go zażyć.
Nie wiedziałam, że pan Ashmore był w domu, i kiedy wpadł do pokoju,
w którym zamknęła mnie wcześniej moja guwernantka, nie miałam czasu
na zarejestrowanie czegokolwiek poza tym, że to demon wtargnął do mnie
i trzyma swoją twardą dłoń na moich ustach. Pochylił się wtedy nade mną,
warcząc coś niskim i pełnym żądania głosem. Prawdopodobnie bym
wreszcie się zamknęła.
Lecz musiało też być w tym coś więcej, nigdy nie pogodziłabym się tak
po prostu z taką brutalnością, lecz nie pamiętałam szczegółów. Za tym
wspomnieniem czaiła się jedynie pustka. Sugestia strachu, czegoś
straszliwego. Jakaś pewność, znajomości zła, lecz nie mogłam sobie
przypomnieć. Gdy obudziłam się następnego ranka, w zaciszu przytulnego
łóżka, byłam nieomal pewna, że jakimś cudem udało mi się uciec spod
samych wrót piekła.
Gdy bywał w domu, ukrywałam się. Choć za dnia mój strach wydawał
się niczym nieuzasadniony, to nadal trwał.
Teraz gdy leżałam w ciemności pod kołdrami, ten sam ciężar jego
obecności wisiał tuż za mymi drzwiami. Ciekawskie węchy, dobiegające
spod nich, odbijały się echem w mych uszach. Zagryzałam kawałek koca,
nim zdążyłam wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Serce waliło gdy drzwi
stęknęły lekko pod naporem, tak jakby coś testowało ich solidny ciężar.
Czyżbym je zamknęła?
Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy mój umysł wymalował obraz
wielkiej, być może nawet wyposażonej w pazury dłoni, sięgającej do
klamki. Zacisnęłam pięści pod kocem i naciągnęłam go wyżej na swoje
drżące ciało. Pokrył mnie lodowaty pot.
Byłam wychowanicą diabła. Tego byłam pewna. Nagle ten niski głos
wymruczał jakieś żądanie. Drzwi zatrzeszczały a węszenie oddaliło się,
znikając w korytarzu.
Powoli i spokojnie ta obecność, którą czułam, wyparowała. Ciemność
zamknęła się raz jeszcze, milcząca i gęsta. Usłyszałam stłumione szepty
dochodzące z niewielkiego pokoju, który pan Ashmore uważał za swój
własny, gdy nas odwiedzał. Kroki Bootha wznosiły się i opadały na tej
niewielkiej powierzchni i podejrzewałam, że choć bardzo kochałam lokaja,
to właśnie on informował mojego demonicznego opiekuna o wszystkim,
co wiedział, że działo się podczas jego nieobecności.
Nie byłam na tyle głupia, by zakładać, że w mym domu nie było
żadnych szpiegów. Ktoś informował pana Ashmore'a, a Booth nie robił
tajemnicy ze swojej lojalności.
Wygramoliłam się spod kołder, wystawiając najpierw głowę. Na wpół
oczekiwałam, że odgryzie mi głowę jakaś kreatura czająca się w
ciemności. Coś z rogami i skórzastymi skrzydłami.
Kiedy tylko powitały mnie zwyczajne kontury mojej sypialni,
odetchnęłam z ulgą.
Jeśli pan Ashmore pozostanie wierny swoim zwyczajom, prześpi prawie
cały dzień, by odespać swój późny przyjazd, a kiedy ponownie wstanie,
mnie już nie będzie. Gdy się obudzi, pewnie jakieś nowe zagraniczne
cacko z drugiego końca świata będzie zdobić któreś z pomieszczeń. Lecz
dłoń mi drżała, kiedy sięgałam do karafki na nocnym stoliku. Tak wolno,
jak tylko mogłam, zdesperowana, by powstrzymać kryształowy korek
przed jakimkolwiek hałasem, wyjęłam go i zacisnęłam w pięści. Nie
ważyłam się odłożyć go na półkę. Mógł poczynić hałas. Zaalarmować psy,
jeśli nie ich pana.
By . . . zrobił co?
Skrzywiłam się w milczeniu. Czy rozwaliłby moje drzwi? Wśliznął się
do środka i zgwałcił mnie we śnie? Bzdury. Zostawiał mnie samą od
tamtego jedynego razu, gdy postawił stopę w moim pokoju.
Lecz nawet myśląc o tym i tak przechyliłam karafkę i wypiłam resztę
rubinowej cieczy. Niech Betsy zaraportuje jej zniknięcie Fanny, to była
sprawa życia i śmierci.
Laudanum płynęło ciepłym strumieniem wzdłuż mego gardła prosto do
żołądka. Płomień był mile widziany. Zwiastował sen. Błogosławiony,
spokojny sen. Lecz mimo to tym razem, nawet przy pomocy laudanum,
długo musiałam czekać na jego nadejście.
Rozdział dziewiąty
Obudziłam się ze świadomością bólu tańczącego wokół mej głowy. W
ustach czułam suchość, ciało bolało, gdy próbowałam wyplątać je z
prześcieradeł, w które wplątałam się podczas snu. Sięgnęłam po dzwonek,
by wezwać Betsy.
Pokazała się akurat gdy się przeciągałam, niezwykle jak na nią
wyciszona. Bez zbędnego zamieszania zostałam wykąpana i ubrana, włosy
zebrała mi w dwa oddzielne warkocze i upięła je wysoko na czubku w
artystyczny splot. Suknia, którą wybrała, była pasiastą popeliną z biało-
niebieskimi piórami, z typową warstwą koronki, dopasowanymi rękawami
i obszytym błękitem rąbkiem. Była radosna, lekka i świeża. Kiedy
wykańczała już mą fryzurę, złapałam ją za rękę i zapytałam.
— Wszystko w porządku?
—
W najlepszym — odparła i błysnęła mi uśmiechem. — Zmęczona
jestem panienko.
Zalało mnie poczucie winy, czyżbym zbyt mocno wykorzystywała
przyjaciółkę?
—
Gotowe — dodała i nie miałam już szansy, by coś dodać, bo
wypchnęła mnie zręcznie za drzwi.
Plik z chomika:
cuk-chomik
Inne pliki z tego folderu:
cheri.rar
(1424 KB)
19.pdf
(111 KB)
18.pdf
(98 KB)
17.pdf
(125 KB)
16.pdf
(112 KB)
Inne foldery tego chomika:
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin