Zofia Nałkowska - Sclavae.pdf

(53 KB) Pobierz
Sclavae
By
ł
a zima, kiedy przyjecha
ł
am do tego smutnego, obcego miasta.
Poranki ciemne by
ł
y, jak zmierzchy. Noce nie mia
ł
y ko
ń
ca. Po
ulicach je
ź ł
y dzwoni
ą
sanki.
Ż
cie pod dachem by
ł
o odleg
ł
e o
dzi
ce
y
setki mil od natury. Z powodzi
ą ś
iat
ł
a wybucha
ł
o w nocy i oczy
w
zm
ę
czone zamyka
ł
o na
ś
iertelny smutek dnia.
m
Dlatego zawsze w zimie dziej
ą
si
ę
dziwniejsze i gorsze rzeczy, ni
ż
w
porze ró
ż
kwitn
ą
cych i konaj
ą
cych bzów.
Uczu
ł
am ból w sercu, gdy zobaczy
ł
am go pierwszy raz. I
zrozumia
ł
am od razu,
ż
tego cz
ł
owieka tylko strasznie nienawidzie
ć
e
mog
ę
– albo kocha
ć
I prze szy
ł
mi
ę
dreszcz trwogi o moj
ą
s
ł
odk
ą
.
,
cich
ą
pierwsz
ą
mi
ł
o
ść
,
.
Odwróci
ł
am g
ł
ow
ę
ale czu
ł
am na sobie rozpalon
ą
stal jego
,
spojrzenia. Zadr
ż ł
y mi i zap
ł
on
ę
y usta – i szeptem nies
ł
yszalnym
a
ł
wymówi
ł
y imi
ę
tamto, jak s
ł
owo zakl
ę
cia. Lecz tamten wo
ł
ania nie
us
ł
ysza
ł
– za daleko by
ł
ode mne – i za daleko ju
ż
w owej chwili od mego serca.
Z nienawi
ś ą
zwróci
ł
am oczy moje na tego nowego, obcego, wrogiego mi cz
ł
owieka.
ci
Sta
ł
przy mnie – i mówi
ł
mi rzeczy s
ł
odkie i z
ł
e. A ja s
ł
owa jego przebiera
ł
am, jak kwiaty – i w pa mi
ę
swej
ci
zostawi
ł
am te tylko, które mia
ł
y wo
ń
cu dn
ą
senn
ą
narkotyczn
ą
wo
ń
przypominaj
ą ą
mi z
ł
ote kwiaty mojego
,
,
,
c
ogrodu.
I owia
ł
mi
ę
k
ł
amny czar konkretnego prawie przypomnienia.
Niech pan mówi tak jeszcze – d
ł
ugo, d
ł
ugo – rzek
ł
am zas
ł
uchana. – Taki pan ma podobny g
ł
os do cz
ł
owieka,
którego kocham...
Zamilk
ł
natychmiast – i brwi zmarszczy
ł
gniewnie. A ja roz
ś ł
am si
ę
mia
.
By
ł
to
ś
iech rado
ś
zdawa
ł
o mi si
ę
mianowicie,
ż
naprawd
ę
go nienawidz
ę
I by
ł
am ju
ż
spokojna.
m
ci:
e
.
Nie spotykali
ś
my si
ę
d
ł
ugo. Nie my
ś ł
am o nim, t
ę
la
skni
ł
am za moim narzeczonym i pisa
ł
am do niego du
ż
o
listów. Wi
ę
cej, ni
ż
zwykle. Mo
ż
w
ł
a
ś
za du
ż
e
nie
o.
Napisa
ł
mi,
ż
nie ca
ł
owa
ł
w
ż
ciu swym ust innej kobiety. Przeczytawszy te s
ł
owa, p
ł
aka
ł
am z wielkiego,
e
y
bezgranicznego kochania. Ale gdy tego
ż
same go wieczoru ujrza
ł
am po raz drugi w
ż
ciu tego z
ł
ego, dziwnego
y
cz
ł
owieka – uczu
ł
am p
ł
omienie na twarzy i sza
ł
w mózgu, i purpurow
ą
zas
ł
on
ę
na oczach.
I nie broni
ł
am si
ę
ju
ż
.
Powiedzia
ł
am mu wszystko, czego chcia
ł
y jego oczy.
Ż
nigdy nie kocha
ł
am i zawsze t
ę
e
skni
ł
am za mi
ł
o
ś ą ż
ci , e
siebie tylko czci
ł
am, – i
ż
to najsmutniejsze ze wszystkich kultów,
ż
dla oczu mojej my
ś
za ciasna ju
ż
e
e
li
niesko
ń
czono
ść
chocia
ż
r
ę
,
kami dosi
ę ąć
nie mo g
ę
nawet najbli
ż
gn
szej z gwiazd.
Ż
smutno mi jest
e
ś
iertelnie,
ż
pokonana ju
ż
jestem,
ż
s
ł
owo jedno – pokorna si
ę
stan
ę
i czekaj
ą
m
e
e
ca.
A on – przyj
ą
moj
ą
ofiar
ę
ł
.
Uczyni
ł
ze mnie lunatyczk
ę
swego spojrzenia. B
łąka ł
am si
ę
po gankach zawrotnych jego kapry
ś
nych my
ś
li.
Ta
ń ł
am, gdy mi kaza
ł
, albo p
ł
aka
ł
am, roz puszcza
ł
am wielkie moje w
ł
osy i ciemnoz
ł
oty ich p
ł
aszcz s
ł
a
ł
am mu
czy
pod nogi, bij
ą
pok
ł
ony przed jego z
łą
moc
ą
I blask s
ł
o
ń
mia
ł
am w oczach – i krew na ustach.
c
.
ca
Ale bola
ł
a mi
ę
dusza.
Odchodzi
ł
a daleko, gdy ja na spadzistej drodze zbiera
ł
am potargane, aksamitne, prawie czarne z m
ę
ż
ki
e.
Odchodzi
ł
a daleko – i nie wola
ł
a mnie ju
ż
za sob
ą
I najdumniejsza, najbardziej daleka od
ż
cia by
ł
a wtedy, gdy
.
y
cia
ł
o moje mdla
ł
o pod ch
ł
ost
ą
zatrutych kwiatów. A gdy w ekstazie odkupienia chcia
ł
o pój
ść
za ni
ą
po
kamienistych szlakach dumy bolesnej, wraca
ł
a pr
ę
dko, jak cie
ń
– i
ł ą ł
a si
ę
z nim w przebolesnym, wrogim
czy
u
ś
cisku.
I tyle m
ę
by
ł
o w tym wszystkim,
ż
nie wytrwa
ł
am.
ki
e
W chorobliwym pragnieniu ekspiacji zada
ł
am sobie m
ę ę
najsilniejsz
ą
by zabi
ć
tamt
ą
Odesz
ł
am – po
ż
k
,
.
egnana
jego z
ł
ym
ś
iechem.
m
By
ł
am w krainie ró
ż
kwitn
ą
cych i konaj
ą
cych bzów. Sypia
ł
am na sianie i na b
ł
awatkach. Sta
ł
am si
ę
czysta i
prosta.
Upojona bezmiern
ą
s
ł
odycz
ą
powrotu, topi
ł
am wdzi
ę
czne spojrzenie w srebrnoszafirowe, przebaczaj
ą
ce,
m
ą
oczy cz
ł
owieka, który nigdy nie ca
ł
owa
ł
innej kobiety.
dre
Dusza jego by
ł
a mi najbli
ż
sza i najdro
ż
sza na ca
ł
ej ziemi, serce kochaj
ą
pokorne, oddane bezgranicznie,
ce,
pal
ą
si
ę
ekstatyczn
ą
mi
ł
o
ś ą
ascety.
ce
ci
Chodzili
ś
my po parku starym – marz
ą
cy, dawni, stylowi, gardz
ą
rzeczywisto
ś ą
–mieszka
ń
cud nej,
cy
ci
cy
w
ł
asnej, monarszej wyspy – Utopii.
Jeste
ś
jedyna, królewska,
ś
w i
ę
– mówi
ł
z za plecionymi r
ę
ta
kami. – Szcz
ęś
ciem najwy
ż
szym jest – móc by
ć
cieniem twego majestatu.
Czy nie marzysz o szcz
ęś
wi
ę
ciu
kszym? Czy nie pragniesz pot
ę ą
swoj
ą
o
ś
g
lepi
ć
mi oczu?
Nie dorównam ci nigdy.
Staraj si
ę
.
Dlaczego?
Znu
ż ł
o mi
ę
ju
ż
panowanie – wyzna
ł
am cicho.
y
Nie, nie, nie mów tak – broni
ł
si
ę
– Tak musi by
ć
jak jest. – Ja musz
ę
czu
ć
nad sob
ą
si
łę
twoj
ą
– spokojn
ą
.
,
,
jasn
ą
jak czu
ć
musz
ę
ci
ś
,
nienie s
ł
upa atmosferycznego. Inaczej ta m
ę
zw
ą
ka
tpie
ń
rozsadzi mi czaszk
ę
.
Zakry
ł
sobie oczy moj
ą
d
ł
oni
ą
a ja uczu
ł
am pustk
ę
.
Bezwiednie obróci
ł
am si
ę
poza siebie. On nie zrozumia
ł
i obróci
ł
si
ę
tak
ż
z niepokojem.
e
Przecie
ż
nigdy nie l
ę
kasz si
ę
niczego — szepn
ą
.
ł
Dla siebie – nigdy.
Pyta
ł
, lecz nie wyzna
ł
am prawdy.
Mia
ł
am po
ł
amane nogi od koturnów, na których kaza
ł
mi chodzi
ć
Usiedli
ś
nad wod
ą
i patrzyli
ś
w dno, po
.
my
my
którym p
ł
ywa
ł
y gwiazdy.
Kiedy li
ś
zacz
ę
y
ż ł
kn
ąć
i purpurowie
ć
na serce moje pad
ł
smutek przemijania.
cie
ł
ó
,
Musisz by
ć
moja, bo dla mnie tylko jeste
ś
na tej ziemi, jak ja – tylko dla ciebie.
Czu
ł
przeczenie we mnie, chocia
ż
milcza
ł
am – i m
ę ł
si
ę
czy
.
Umr
ę
bez ciebie – szepta
ł
. – Nie wolno ci mnie gubi
ć
...
Uczu
ł
am, jak serce moje pod tchnieniem przymusu skurczy
ł
o si
ę
i zzi
ę ł
o.
b
Dusza moj
ą
posmutnia
ł
a.
Nie jestem twoja – rzek
ł
am.
Gdy zosta
ł
am sama, wyci
ą ę
am obie me r
ę
niewolnicy w ponur
ą
stron
ę
ł
nocy i powiedzia
ł
am g
ł
o
ś
gn
ł
ce
no:
Z
ł
y cz
ł
owieku o stalowych oczach – oto powracam do ciebie…
Nie by
ł
zdziwiony, gdy wróci
ł
am, ani uradowany…
We
ź
i po
ł
am moje srebrne skrzyd
ł
a – rzek
ł
am mu. – Tak mi
ę
m
ę
dusza...
czy
Na nowo przytuli
ł
am do ust spalone kwiaty wspomnie
ń
.
Przekona
ł
a
ś
si
ę
wi
ę
– zacz
ą
mówi
ć
– i roze
ś ł
si
ę
nagle, a w
ś
m iechu tym by
ł
tryumf.
c
ł
mia
Tamto by
ł
o marzenie tylko – szepta
ł
am. – Cie bie jednego kocham naprawd
ę
Nie mam si
ł
y by
ć ś
w i
ę ą
i
.
t
nieul
ę ł ą
ż ć
chc
ę
kobiet
ą
tylko jestem. Musz
ę
wielbi
ć
kocha
ć
l
ę ć
si
ę
by by
ć
szcz
ęś ą
k
y
,
,
, ka
,
liw .
Kobieco
ść
wieczna... wieczysta kobieco
ść
– m
ś ł
si
ę
– Sclavae amantes...
...
ci
.
1905 r.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin