Zofia Nałkowska - Dzień ten.pdf

(44 KB) Pobierz
O s
ł
onecznym po
ł
udniu usiad
ł
a pani Katarzyna na kamiennym balkonie swego domu. S
ł
odki ci
ęż
s
ł ńca,
od
ar o
którego odgrodzona by
ł
a markiz
ą
w bia
ł
e i rubinowe pasy, k
ł
ad
ł
si
ę
niewidzialnie na jej ciele i p
ę ł
je mi
ę
ta
kkim
znu
ż
eniem niby sieci
ą
jedwabn
ą
Z pustej g
łę
znajduj
ą
.
bi,
cej si
ę
pod stopami, szed
ł
drewniany szelest
wiruj
ą
cych kó
ł
i klaskanie kopyt. Przechyliwszy si
ę
ponad balustrad
ę
pani Katarzyna mog
ł
a widzie
ć
drobnych
,
ludzi, id
ą
cych w s
ł
o
ń
bo kami, a
ś
odkiem du
ż
dobre, oswojone zwierz
ę
z gracj
ą
grzyw potrz
ą
cu
r
e,
ta,
sanych
ponosz
ą
ce za sob
ą
pud
ł
a pojazdów. Bia
ł
awy, duszny kolor powietrza malowa
ł
g
łę
bok
ą
perspektyw
ą
wysadzanej drzewami ulicy w gobelinowe, nieczytelne desenie oddalenia.
Do brzegów balkonu przymocowane by
ł
y d
ł
ugie, zielone skrzynie, z których dysz
ą ą
bujno
ś ą
barw, blasku i
c
ci
zapachu wybucha
ł
y kwiaty. Ku górze stercza
ł
a rdzewiej
ą
czerwono rezeda, kwit
ł
y kampanule, wonnie
ca
oddycha
ł
y lewkonie, w cieniu tarza
ł
y si
ę
brat ki, zagmatwane w ta
ś
mach d
ł
ugiej, bia
ł
ej trawy, szeleszcz
ą
w
cej
s
ł
o
ń Ś
iskie, mi
ę
cu. l
kkie ga
łę
owija
ł
y si
ę
ko
ł
o filarów balustrady, jak zielone w
ęż
z kra w
ę
przerzuca
ł
y si
ę
zie
e,
dzi
rozpacznie pn
ą
z
ł
otopurpurowe ró
ż
nad przepa
ś ą
wisia
ł
y g
ł
owami w dó
ł
blu szcze.
ce,
e,
ci
Pani Katarzyna by
ł
a os
ł
abiona i senna, a zarazem pe
ł
na s
ł
odkiego, g
łę
bokiego niepokoju. Dobrze jej by
ł
o
siedzie
ć
tak nieruchomo w swoim wisz
ą
cym ogrodzie i w bia
ł
ym upale s
ł
o
ń
bezpiecznie t
ę
ca
skni
ć
do burzy.
Bezsiln
ą ś
iadomo
ść
jej przecina
ł ś
ietny promie
ń
purpurowy, podobny do zakrwawionego sztyletu, promie
ń
w
w
wiadomo
ś ż
cia i
ś
ierci. Sta
ł
a dzi
ś
na pograniczu obojga tajemnic i zestrzela
ł
a w sobie dwa najdalsze
ci y
m
zdarzenia ziemi. By
ł
to ów dzie
ń
dziwaczny, o którym zazwyczaj stawa
ł
a si
ę
wewn
ą
niej
ś
ier
ć
a na grobie
trz
m
,
wytryska
ł
a, jak wiatr, moc owa, odkupuj
ą
bezwinn
ą
zbrodni
ę
moc pomno
ż
ca
,
onego, rozszala
ł
ego pragnienia
ż
cia. Dzie
ń
który brata
ł
j
ą
z oceanami, czyni
ł
zawis
łą
od wiekuistych przemian ksi
ęż
y
,
ycowych, podleg
łą
prawom niezmiennym,
ż ł
osn
ą
i pogodn
ą
jak sama jej siostra, natura.
a
,
O takim dniu sfera jej wra
ż
liwo
ś
wype
ł
nia
ł
a si
ę
chaosem niezrozumia
ł
ych odczu
ć
poza cz
ł
owieczych. Przez
ci
pami
ęć
snu
ł
y si
ę
girland
ą
zamierzch
ł
e wspomnienia bytów bestialnych i hieratycznych, atawistyczne jakby
reminiscencje wieków, gdy w g
łę
grot ocie nionych paprociami, ukrywa
ł
a si
ę
leniwie przed s
ł
o
ń
bi
cem — ona,
ś
iczna bia
ł
oró
ż
l
owa samica o z
ł
otej grzy wie i oczach, podobnych do oceanu — pi
ę
kniejsza od samicy
ł
ab
ę
dzia,
od
ż
ii, od czarnej pantery.
m
Pani Katarzyna posiada
ł
a bardzo wiele owej wiekuistej, nie zg
ł
adzonej jeszcze przez my
ś
i kultur
ę
kobieco
ś
l
ci,
zabranej kiedy
ś
kwiatom, zwierz
ę
tom i
ż
wio
ł
om. Mia
ł
a cia
ł
o bia
ł
e, jak mleko, oczy w grubych powiekach,
y
powoli patrz
ą
i w
ł
osy jasne, uczesane na kszta
ł
t he
ł
mu.
ce,
Siedz
ą
nieruchomo, us
ł
ysza
ł
a szelest poza firan k
ą
Na balkon wesz
ł
a z salonu m
ł
oda pani w du
ż
c
.
ym
kapeluszu, weso
ł
a, zupe
ł
nie malutka kiedy
ś
Lola, z któr
ą
bawi
ł
y si
ę
wtedy w królow
ą
i robi
ł
y sobie piersi z
dwóch chusteczek do nosa,
ż
by wygl
ą ć
doro
ś
e
da
le.
Przyjació
ł
ka przyby
ł
a z wielk
ą
pro
ś ą
b .
Ubieraj si
ę
i pojedziemy razem wybra
ć
lam
ę
i gipiur
ę
— powiedzia
ł
a.
Na taki upa
ł
— zmartwi
ł
a si
ę
pani Katarzyna.
Nie dam sobie rady bez ciebie. Ogl
ą ł
am mnóstwo — i nie mog
ł
am si
ę
zdecydowa
ć
Cudne maj
ą
teraz —
da
.
ach, gdyby
ś
wiedzia
ł
a! — Jedna koronka z
ł
ota — taka stara, zupe
ł
nie jakby rdz
ą
pokryta ... Dese
ń
jak sen —
,
z
ł
ote cyklameny na jedwabnej paj
ę
czynie... Albo znów ci
ęż
ż
na kanwie srebrnej — Hafty dziwaczne —
kie
e
Chod
ź
!
Dzi
ś
nie mog
ę
w
ż
a den sposób.
Dlaczego?
Jestem niezdrowa — wyzna
ł
a pani Katarzyna z niejakim za
ż
enowaniem, zni
ż
ywszy g
ł
os.
Przyjació
ł
ka zrobi
ł
a brwiami min
ę
pe
ł
n
ą
wspó
łczucia.
,
Ach, niezdrowa — No, to naturalnie najlepiej si
ę
nie rusza
ć
Mnie od przyj
ś
na
ś
iat Tereski kazali
.
cia
w
zawsze le
ż ć
— przynajmniej pierwszy dzie
ń
Nie ma nic obrzydliwszego, doprawdy, biedna
ś
e
.
...
Dla mnie to nie jest takie znów okropne — u
ś
miechn
ę
a si
ę
leniwie pani Katarzyna.
ł
Mo
ż
— Ale ja zawsze mam bóle... I przy tym ta my
ś ż
si
ę
jest nieestetyczna... Ja czuj
ę
wte dy wstr
ę
do
e
l, e
t
samej siebie — s
ł
owo ci daj
ę
Po prostu nie cierpi
ę
siebie.
.
Ja nie. Ja jestem tylko troch
ę
zdenerwowana, p
ł
aka
ł
abym o byle co — nawet ze
ś
iechu. Przypo minam
m
sobie dawne rzeczy. W
ł
a
ś
ciwie jest mi smutno. Ta my
ś ż
mog
ł
o by by
ć
dziecko.
l, e
Pani Lola roz
ś ł
a si
ę
kiwaj
ą
wielkimi, czarnymi piórami kapelusza.
mia
,
c
Och, och — ma
ł
o ci jeszcze dwóch synów?
...Ze przecie
ż
ono umar
ł
o — pó
ł
g
ł
osem snu
ł
a pani Katarzyna. — Jaka
ś
mo
ż
córeczka — podobna do mnie
e
— No, có
ż
— jeszcze by
ś
sobie mog
ł
a pozwoli
ć
ż
rtowa
ł
a przyjació
ł
ka. — Pogód
ź
si
ę
z m
ęż
a
em... My
ś ę ż
l , e
nic nie mia
ł
by przeciw temu...
Pani Katarzyna odwróci
ł
a g
ł
ow
ę
zmieszana rumie
ń
,
cem jakiego
ś
nieuchwytnego upokorzenia.
Ech — to jest tylko jaki
ś
sobie instynkt...W rzeczywisto
ś
nie chc
ę
przecie
ż
wcale.
ci
Nawet córki?
Nie — nie.
Wychodz
ą
przed laty za m
ąż
pani Katarzyna by
ł
a chud
ą
gruboko
ś
c
,
,
cist
ą
nierozbudzon
ą
dziewczyn
ą
Kocha
ł
a
,
.
m
ęż
ale jego mi
ł
o
ść
sta
ł
a si
ę
dla niej utrapieniem i z prawdziw
ą
przykro
ś ą
urodzi
ł
a mu dwóch synów. M
ąż
a,
ci
orzek
ł
,
ż
jest kobiet
ą
„bez temperamentu”. — Fakt,
ż
mu si
ę
stopniowo sprzykrzy
ł
a, by
ł
dla pani Katarzyny
e
e
radosnym spostrze
ż
eniem: cieszy
ł
o j
ą ż
nie b
ę
, e
dzie trzeba wi
ę
mie
ć
dzieci. Powesela
ł
a, uty
ł
a i w krótkim
cej
czasie sta
ł
a si
ę
kobiet
ą
uderzaj
ą
pi
ę ą
bia
łą
zbudowan
ą
jak kobiety malowide
ł
Odrodzenia. Czyni
ł
a
co
kn ,
,
,
sensacj
ę
na operach i koncertach, sz
ł
a ziemi
ą
w sieci zachwyconych spoj rze
ń
I wówczas dopiero z bujnego jej
.
cia
ł
a wyros
ł
o, jak kwiat, pragnienie
ż
cia. Po raz pierwszy po patrzy
ł
a na m
ęż
swego, jak na m
ęż
y
a
czyzn
ę
Ale
.
on kocha
ł
ju
ż
inn
ą
kobiet
ę
i mia
ł
poza domem drug
ą
rodzin
ę
Odt
ą
nienawidzi
ł
a go i w domu jego
ż ł
a obca i
.
d
y
samotna.
Pani Lola spostrzeg
ł
a,
ż
by
ł
a niedelikatna. Usi
ł
o wa
ł
a powróci
ć
do tematu.
e
I có
ż
dawnego przypominasz sobie, co jest smutne? — zapyta
ł
a dobrotliwie.
Nie te dawne rzeczy s
ą
smutne, tylko samo przypominanie. To,
ż
min
ę
y —
Ż
al zwyk
ł
y za odchodz
ą ą
e
ł
c
godzin
ą
smutek za
ł
zawiony za gasn
ą
,
cym marzeniem — Bo czasami zdaje mi si
ę
na przy k
ł
ad,
ż ż
j
ę
w
e y
krainie nieistniej
ą
jednego z tych
ś
icznych, dziwacznych krajobrazów, ogl
ą
cej
l
danych w dzieci
ń
stwie. K
ł ę
si
ę
ad
w cieniu malutkich seledynowych drzew, pij
ę
wod
ę
ze studni zielonej, wybieram si
ę
w dalekie, bia
ł
e drogi — W
pewnym stopniu wszystko to istnieje przecie
ż
naprawd
ę
ż
by si
ę
sta
ł
o z tym du
ż
koniem o
ż ł
tym oku,
.
ym
ó
który sta
ł
obok namiotu, wyhaftowany na dywanie?... By
ł
o to zdarzenie wa
ż
niejsze od wielu innych koni, które
ogl
ą ł
am przez ca
ł
e pó
ź
niejsze
ż
cie
ż
wych koni, które biegaj
ą
tupi
ą
prawdziwymi nogami.
da
y
y
,
c
Weso
ł
a pani Lola s
ł
ucha
ł
a pe
ł
na uprzejmo
ś
z min
ą
prawie ca
ł
kowicie powa
ż ą
ci,
n .
Równie
ż
pami
ę
jeden domek na górze, zaros
ł
ej krzakami ró
ż
dzikich. Sta
ł
si
ę
on dla wyobra
ź
ni mojej
tam
pewn
ą
konieczno
ś ą
punktem porównania, jakby skal
ą
dla wszystkich innych domów na ziemi. Ile razy mówi
ci ,
kto
ś
przy mnie ten wyraz: domek, zawsze widz
ę
ten w
ł
a
ś
nie, ten jedyny — po mi
ę
dzy ró
ż
ami... Rzecz zabawna,
a przecie
ż
wydaje mi si
ę ż
to wszystko jest w
ł
a
ś
jakie
ś
szczególnie donios
ł
e.
, e
nie
Obrazy na
ś
c ianach s
ą
zupe
ł
nie podobne do okien w inny
ś
w iat — potakiwa
ł
a pani Lola.
Okna w marzenie... A lustra — wiesz? Jakby drzwi zaczarowane do szklanych pa
ł
aców dnia.
Pani Katarzyna zamy
ś ł
a si
ę
przelotnie.
li
I wszystko takie — najbardziej dziwaczne, bezpotrzebne — staje mi w wyobra
ź
ni w owe dni w
ł
a
ś
Wtedy
nie.
najsilniej marz
ę
najdrapie
ż
,
niej pragn
ę
tych rzeczy cudnych, które uciekaj
ą
od swej nazwy, jak przera
ż
one
ptaki. T
ę
skni
ę
najbardziej
ż ł
o
ś
a nie...
Tylko
ż
e ca
ł
a fizjologia tych wzrusze
ń
— brr!
Nie, nie — to nie jest brzydkie. Owa krew purpurowa, plami
ą ś
n ie
ż
batysty — nadmiar, którym pomiata
ca
ne
hojna, niedba
ł
a natura... Có
ż
brzydkiego?
Ł
adne — takie beztroskie nieocenianie skarbu
ż
cia, rozrzutno
ść
y
radosna — Pani Lola pozosta
ł
a jednakowo
ż
przy swoim zdaniu. W czasie rozmowy przypomnia
ł
a sobie owe
z
ł
ote cyk
ł
ameny na paj
ę
czynie z jedwabiu i haftowane ró
ż
Zrezygnowana z
ł
o
ż ł
a poca
ł
e.
y
unek na bia
ł
czole
ym
przyjació
ł
ki i sama wybra
ł
a si
ę
czyni
ć
zakupy. Wbrew jej protestom pani Katarzyna odprowadzi
ł
a j
ą
a
ż
do
przedpokoju.
Powróci
ł
a pó
ź
niej na balkon i my
ś ł
a, ile to rzeczy sta
ł
o si
ę
od czasu, gdy bawi
ł
y si
ę
tak obie w
ś
iczne
la
l
dziecinne zabawy — wzajemnie zrozumia
ł
e sobie i bez zastrze
ż ń
bliskie. Tak inaczej w
ę
e
drowa
ł
y pó
ź
niej
poprzez pachn
ą
wichry
ż
cia, tak inaczej pochyla
ł
y si
ę
nad powabnymi wodami — Pani Lola mia
ł
jedn
ą
ce
y
a
wy
ż
szo
ść
nad przyjació
ł
k
ą
raz mianowicie, przed pi
ę
,
cioma laty, zdradzi
ł
a by
ł
a swego m
ęż
pokocha
ł
a bardzo
a;
jednego
ł
adnego i dobrego pana — i zrobi
ł
o si
ę
tak,
ż
zosta
ł
a jego ko chank
ą
By
ł
o to co
ś
co niezmiernie
e
.
,
imponowa
ł
o pani Katarzynie. Weso
ł
a pani Lola powróci
ł
a jednak pó
ź
niej do swego m
ęż
który nie by
ł
ani
a,
ł
adny, ani rozumny — ale za to by
ł
jedynym cz
ł
owiekiem, który móg
ł
jej da
ć
niezmiernie wiele cielesnego
szcz
ęś
cia. Tak — nie kochaj
ą
go — by
ł
a szcz
ęś
c
liwa i dlatego tylko nie rodzi
ł
wi
ę
dzieci,
ż
ju
ż
sama nie
a
cej
e
chcia
ł
a.
A pani Katarzyna nienawidzi
ł
a swego m
ęż
i zupe
łnie
nie potrafi
ł
a go zdradzi
ć
a
.
Du
ż
powiewna, bia
ł
a chmura, która o jakiej
ś
niezauwa
ż
a,
onej chwili zakry
ł
a by
ł
a s
ł ń
spad
ł
teraz mi
ę
o ce,
a
kko w
lazurow
ą
g
łę ę
roztopi
ł
a si
ę
w po
ż
bin ,
arze nieba. Pani Katarzyna s
ł
odko przymkn
ę
a oczy, w od zyskanej
ś
ie
ż
ł
w o
samotno
ś
kontempluj
ą
bezcenne, z
ł
ote ciep
ł
o dnia, bezs
ł
ownymi ustami u
ś
ci
c
miechaj
ą
si
ę
do niepoj
ę
c
tej
szcz
ęś
liwo
ś ż
cia. Westchn
ę
a.
ci y
ł
Ż
a
ł
owa
ł
a znów,
ż
nie mo
ż
mie
ć
tych wszystkich
ś
icznych dzieci, które w niej umiera
ł
y wci
ąż
od tylu lat. I
e
e
l
zarazem my
ś ł
a ze zdziwieniem, czemu tak tajemnie dzik
ą
jest natura,
ż
w marzeniu i t
ę
la
e
sknocie pragn
ąć
ka
ż
tego, co jest tylko cierpieniem, co rzuca w torturze i przera
ż
e
eniu na niski, czarny brzeg
ś
ierci. I dziw
m
niepoj
ę ż
si
ę
z nad tej przepa
ś
przynosi cudze nowe
ż
cie...
ty, e
ci
y
W owej ch
ę
macierzy
ń
ci
stwa — przelotnej i bezasadnej — krzewi
ą
si
ę
na zewn
ą
my
ś
pani Katarzyna
cej
trz
li,
wyczu
ł
a znów uroczyste przybli
ż
enie, pochylenie odurzonej g
ł
owy ponad odm
ę
tem spraw naj wa
ż
niejszych,
wiekui
ś
donios
ł
ych, ostatecznych...
cie
My
ś
czy widzenie... Owa kobieta, z bytu swego emanuj
ą
nowe byty, macierzy
ń
l
ca
stwem swym k
ł
ad
ąca
si
ę
mi
ę
dzy
ż
cie i
ś
ier
ć
jak most ponad przepa
ś ą
— kobieta wiekuista... Ta, która
ł ą
y
m
,
ci
czy obie kra w
ę
dzie, niby
ga
łą
kwitn
ą
ź
ca... Ona,
ś
iczna bia
ł
oró
ż
l
owa samica o z
ł
otej grzywie i oczach, podobnych do oceanu —
pi
ę
kniejsza od samicy
ł
ab
ę
dzia, od
ż
ii, od czarnej pantery.
m
Pani Katarzyna powoli rozwar
ł
a oczy ku kwiatom. Tarza
ł
y si
ę
w s
ł
o
ń
u jej nóg, si
ę ł
y bioder. Drog
ą
cu
ga
naturaln
ą
i oczywist
ą
wykwita
ł
a z ich kolorów cu dnych i zapachów my
ś
t
ę
l skna o mi
ł
o
ś ż
wej zaw sze,
ci, y
chocia
ż
nieistniej
ą
cej, o mi
ł
o
ś
która k
ę ś
na zewn
ą ś
iata trwaniem swoim mistycznym uspra wiedliwia
ł
a
ci,
dy
trz w
wszystkie marzenia ziemi.
O kwiaty dobre — westchn
ę
a szeptem.
ł
I jeszcze raz na nowo zapragn
ę
a mi
ł
o
ś
co by jej zabroni
ł
a patrze
ć
ze wstr
ę
ł
ci,
tem na syna,
ż
u
ś
e
miech
podobny ma do ojca. By
ł
to bowiem dzie
ń
ten, dzie
ń
wiary bezzasadnej,
ż
wszystko, co ju
ż
by
ł
o, sta
ć
si
ę
e
mo
ż
na nowo, sta
ć
si
ę
mo
ż
inne, pierwotne i ostateczne, jak kwiaty —
e
e
Z okna s
ą
siedniego pos
ł
ysza
ł
a g
ł
osy m
ęż
czyzn: m
ąż
w gabinecie swoim go
ś ł
widocznie kogo
ś
ze znajomych.
ci
S
ł
owa dochodzi
ł
y do niej — bezpotrzebne, puste.
A jak
ż
dzisiaj pani? — pyta
ł
g
ł
os obcy. — Stanowczo zobaczy
ć
jej nie mo
ż
— cierpi
ą
e
na?
ca?
Ach,
ż
o na! — Nie... Widzi pan — he, he — panie zawsze maj
ą
tam ró
ż
swoje ten...
ne
S
ł
ysza
ł
a, pe
ł
na wstr
ę
— ona w dniu tym zbratana z oceanami, zawis
ł
a od wiekuistych przemian
tu
ksi
ęż
ycowych, podleg
ł
a prawom niezmiennym,
ż ł
osna i pogodna, nie
ś
a
wiadoma tajemnic swoich, jak sama
ś
iczna jej siostra, natura.
l
Zgłoś jeśli naruszono regulamin