12,13.pdf

(135 KB) Pobierz
Rozdział Dwunasty
Ostatni dzieciak który przekazywał dla mnie wiadomość Ulicznym Piekarzom,
został zamordowany. Poszłabym sama, ale ostrzeżenie Ismaela nadal dźwięczało w
mojej głowie.
Tu nie było ławy przysięgłych, nikt by mnie tu nie skazał czy też ułaskawił. Jeśli
jego chłopcy znaleźliby mnie na swoim terenie, równie dobrze mogłabym być
martwa, nawet ja nie miałam immunitetu względem Ulicznych Piekarzy.
Z obawą znalazłam kolejnego dzieciaka, który miał być moim kurierem.
Zapłaciłam mu sowicie, instruując, by był bardzo ostrożny i nie ufał nikomu.
Czekałam jak na szpilkach. Nie śmiałam chodzić w tą i z powrotem, lecz każda
cząstka mego ciała poganiała mnie do tego, by coś zrobić, cokolwiek. Byłam
zniecierpliwiona. Zdenerwowana.
I zupełnie pozbawiona opium.
W końcu, moja cierpliwość (a przynajmniej uparta nadzieja) została nagrodzona.
― Usłyszałam Ismaela na długo zanim wyłonił się z ciemności.
Wyszłam zza swojego punktu widokowego.
Ismael.
Tu jesteś dziewczyno ― jak wszyscy inni nie wiedział, jak się do mnie zwracać,
ale to go nie niepokoiło. Zawsze nazywał mnie dziewczyną. Któregoś dnia pewnie
będę musiała mu podać w końcu jakieś imię, ale jak na razie nie znalazłam jeszcze
odpowiednio ważnego powodu.
Na dziewczynę reagowałam z łatwością.
Dzięki Bogu ― westchnęłam. ― Dostałeś moją wiadomość.
Jego szeroka twarz wykrzywiła się w uśmiechu.
Z łatwością. ― lecz uśmiech znikł równie szybko. ― Nigdy nie odzywałaś się
za dnia.
Wiem ― szybko wyjaśniłam mu okoliczności. Rysy twarzy nie pokazały po
sobie żadnego błysku rozpoznania, gdy wypowiedziałam przy nim nazwisko
Woolsey’a czy też opisywałam wystawę w magazynie. Ale pociemniały, gdy
streszczałam mu swój plan.
Chcesz, żebyśmy włamali się na Plac Filozofów ― zapytał, marszcząc brwi ―
Za dnia?
Przecież to nie pierwsza twoja robota za dnia, ― odparowałam sucho jak
nagrzany letni piasek. Machnęłam dłonią w szarym powietrzu. ― Dzień nie jest tak
do końca jasny tu, poniżej sztolni, prawda?
Parsknął, po chwili milczenia uświadomiłam sobie, że Ismael mnie obserwował, w
dość dziwny sposób i naprawdę musiałam się powstrzymać, by się nie skrzywić.
Takie stwierdzenia brzmiały tak, jakbym miała wiedzę niezbędną do porównania tego
świata z tym powyżej. Ismael może i był częścią brutalnego gangu, pobłogosławiony
twarzą, którą jedynie naprawdę dobra dusza mogła pokochać, lecz nie był głupi.
Szybko dodałam.
Zapłacę ci za to.
Nadal nie wyglądał na przekonanego.
Musiałbym zabrać sprzęt, tak na wszelki wypadek.
Spojrzałam w górę na jego ciemną twarz, przyciemnioną jeszcze bardziej sadzą,
która czepiała się dosłownie wszystkiego. Rozwarłam oczy tak niewinnie, jak tylko
mogłam poza szkłami moich gogli.
Zylphia zatrudniła mnie, bym zajęła się tym mordercą. I wydaje mi się, że to ten
sam mężczyzna, który zabił Rufusa i Woolsey'a. Ten bydlak zabija Złotka, Is. Chcę
go dopaść,
Jeśli to w ogóle możliwe na jego twarzy pojawiła się jeszcze większa niepewność.
To coś innego dziewczyno. ― jego wielkie dłonie, większe niż moja cała twarz,
zacisnęły się w pięści. ― To wiszący w łańcuchach, już dawno przekroczył granice.
Wchodzenie mu w drogę jest nierozsądne.
Zamrugałam.
Er... ― Wiszący w łańcuchach. To znałam. Morderca był wieszany na swego
rodzaju szubienicy, wisiał tak na widoku w żelaznych kajdanach, które oplatały go
tak, by mieć pewność, że ciało nie rozpadnie się przez jakiś czas. Makabryczny
biznes, ale takimi słowami w wulgarnym dialekcie też określało się mordercę.
Zmarszczyłam brwi.
Czekaj, więc wiedziałeś o tym, że giną Złotka?
Skinął raz.
Jeden z moich znalazł pierwszego gołąbka. Zylphia, powiedziała mi resztę.
Jednak to ja byłam trzymana w całkowitej nieświadomości? Nie podobała mi się ta
myśl. Ale później omówię to z Zyllą.
I nie jest znany żadnemu z twoich ludzi?
Piekarzom? ― obnażył zęby, ale nie w uśmiechu. Nie było to nawet bliskie
uśmiechowi. ― Choć jesteśmy źli, dziewczyno, to coś znacznie gorszego. To
zupełnie inny potwór, znacznie gorszy od nas.
Potwór. Ismael był już drugim mężczyzną, który użył dziś tego słowa. Nie podobał
mi się dreszcz strachu, jaki to wywoływało.
Jeśli ten ktoś nie był lekceważony przez Piekarzy, w istocie musiał być to
przerażający potwór. Roztarłam policzki pod linią gogli, z nadzieją, że to złagodzi
mój ból głowy.
Zylphia i jej dziewczyny są przerażone, Is. Potrzebna mi twoja pomoc. One
potrzebują twojej pomocy.
Każdy potrzebuje pomocy ― zagrzmiał. Ale potem westchnął niczym podmuch
wiatru. Ciężka dłoń opadła na moje ramie.― Pójdę po narzędzia.
Dziękuje c...
Jego grube palce napięły się.
Trzymaj się sama, na krwawe piekła, z dala od tego rozpruwacza, słyszysz?
Nie potrzebowałam takiego przypomnienia.
Oczywiście. ― wydusiłam z siebie ciężkie westchnienie. ― Słyszałam cię.
Bezpośrednia trudność zaprezentowała się tuż po przybyciu na Plac.
Co to, do cholery, jest? ― zamruczał Ismael i nie było to pytanie.
Byliśmy zaklinowani pomiędzy dwoma magazynami, na wpół ukryci za stosem
zużytych skrzynek rzuconych w błoto pośrodku alejki. Ismael górował nade mną, co
znaczyło, że widział znacznie więcej niż ja mogłam zobaczyć.
Zmarszczyłam się nad kawałkami nadgniłego drewna i rozmytymi we mgle
fragmentami Placu.
Co? ― dopytywałam. ― Co zobaczyłeś?
Pułapki.
Pułapki?
Nie spojrzał na mnie ale wcale nie musiał. Wyczuwałam jego wysiłek z miejsca, w
którym klęczałam.
Konstabl ― wyjaśnił.
Chciałam pacnąć się w czoło z frustracji, lecz nie zrobiłam tego. Byłam świadoma
sadzy i nie miałam zamiaru jej dziś rozmazać.
Oczywiście ― westchnęłam. ― I dlaczego by nie? W końcu to miejsce zbrodni,
no nie?
Ismael nie był typem człowieka, który spekuluje.
Będziemy musieli wejść tylnym wejściem.
Czy jest tu w ogóle jakieś tylne wejście?
Wyszczerzył się do mnie, ale nic nie powiedział. Bez słowa, cal po calu, wycofał
się na kolanach alejką, którą przyszliśmy, kompletnie nie przejęty zielonoczarnymi
plamami brudu znaczącymi jego kombinezon.
Krzywiąc się, podążyłam za nim, choć często oglądałam się przez ramię.
Tylko lekki szmer męskich głosów pobrzmiewał przez mgłę gdzieś za nami. Nie
wiedziałam, co mówią, jakie wskazówki mogli tu znaleźć? Zastanawiałam się, ale
martwiłam też, że posterunkowy mógł spostrzec nas tutaj, pełzających jak jacyś
pospolici przestępcy.
Którymi tak naprawdę byliśmy.
Jak na mężczyznę tego rozmiaru Ismael poruszał się jak cholerny duch. Prawie
dwukrotnie straciłam go z oczu, kiedy pochylał się nisko i przekradał od cienia do
cienia. Ku mej uldze udało nam się dotrzeć do samego końca magazynu, w którym
była wystawa, bez żadnego hałasu, a Ismael przykucnął przed poniszczonymi
drzwiami, przy których, jakiś metr nad zabłoconym brukiem, było niewielkie
okienko.
Pozwoliłam mu robić swoje. Ismael był jednym z najlepszych włamywaczy,
jakiego znałam, co w dużym stopniu wyjaśniało podwaliny naszego związku.
W ciągu kilku chwil wybrał niewielki łom ze znoszonej skórzanej saszetki, jaką
nosił przerzuconą przez ramię, i wpasował go pomiędzy drzwi i poplamioną ścianę.
Drugą ręką wsunął tam jeszcze grubą tkaninę. Ostre pociągniecie, ostrożny obrót i
zamek puścił. Materiał wytłumił hałas i drzwi stanęły otworem,
Wskoczyłam lekko na podest i poklepałam go po łysej głowie.
Genialne.
Ponownie wyszczerzył się w uśmiechu, choć szybko chował swoje narzędzia.
Koniec końców był przecież rzemieślnikiem. Tylko że tego rodzaju.
Drzwi prowadziły bezpośrednio do magazynu. Rozpoznałam labirynt półek na
eksponaty, choć bez tego szumu elektryczności, który zapamiętałam, wszystko
wyglądało bardzo surrealistycznie. Było ciemno, co sugerowało, że zasilanie którego
używał profesor zostało wyłączone, być może zrobił to konstabl?
Ismael zamknął drzwi, odcinając dopływ tego niewielkiego światła, które wpadało
przez nie do środka.
Gdzie?
Odpowiedziałam niskim szeptem.
Chciałabym znaleźć jakiś gabinet czy magazyn w którym trzymał wszystkie
papiery.
Rozdzielamy się?
Tak, za moment ― powiedziałam i poprowadziłam go dalej.
Ismael przyglądał się zbiornikom, które mijaliśmy, ale ich wnętrza były ciemne.
Jeśli nawet zauważył jakieś szczegóły, nie powiedział mi o tym, poza tym i tak nie
mieliśmy czasu na żadne spekulacje. Gdy dotarliśmy do miejsca, w którym
krzyżowały się ścieżki, miejsca, w którym całowałam się z hrabią, odchrząknęłam,
przysuwając usta do jego ucha, a on opuścił głowę, by mnie usłyszeć.
Pójdę w lewo. Masz zegarek?
Spojrzenie, które mi posłał, sugerowało, że byłam głupia, iż w ogóle o to pytałam.
Oczywiście, że miał. Jego matka była niewolnicą zegarmistrza. Zapomniałam o tym.
Za dziesięć minut tutaj ― powiedziałam pośpiesznie, krzywiąc się na taką
pomyłkę, mój umysł zdecydowanie działał na zwolnionych obrotach. Zupełnie
bezużyteczny.
Bądź ostrożna dziewczyno.
Ty też, pamiętaj o konstablach, będą w środku i na zewnątrz jeśli nadal
prowadzą dochodzenie.
Wiem, co robią konstable, dziewczyno.
Uśmiechnęłam się bo prawdopodobnie wiedział to lepiej niż ktokolwiek inny.
Rozdzieliliśmy się bez słowa i Ismael stał się niczym więcej niż bezgłośnym
cieniem w ciemności. Nadal zadziwiało mnie to, jak ktoś tak duży i pełen życia mógł
zniknąć tak łatwo w kompletniej ciszy.
Potrafił o siebie zadbać.
Ja musiałam zrobić to samo. Przemierzałam ciemne wnętrze tak gładko, jak tylko
śmiałam, mijając rząd za rzędem, zbiornik za zbiornikiem. Przystanęłam przy
jednym, przykładając dłoń w rękawiczce do szkła i starając się przez nie przejrzeć.
Nie dostrzegłam żadnego śladu jego zawartości, nie było też żadnej etykiety.
Czy konstable wzięli wszystko?
Magazyn był wielki i nawet nieznaczne dźwięki odbijały się niepokojący echem.
Przyłapałam się na tym, że staram się usłyszeć każdy, nawet jak najmniejszy dźwięk.
Czułam się odizolowana. Samotna. Być może po prostu przypomniałam sobie, jak to
miejsce brzmiało z całą tą elektrycznością przepływającą przez nie wcześniej.
Być może po prostu przypominałam sobie tylko szczere oczy profesora, niczym
oczy sowy, wyglądające za tych dużych okularów.
Dziesiąta wieczorem.
A ja go zawiodłam.
Jakimś cudem myślałam o tym mężczyźnie jak o ofierze a nie podejrzanym. Ale
ciężko było myśleć w jakiś inny sposób o kimś, kto był martwy. Zacisnęłam zęby,
idąc dalej. Powietrze w środku było chłodne. Ciemniejsze, niż lubiłam, by móc
wszystko łatwo dostrzec, ale wystarczająco ciemne (a przynajmniej taką miałam
nadzieję), by ukryć mnie przed wścibskimi spojrzeniami. Jeśli konstabl wejdzie do
środka, usłyszę go na długo zanim mnie zobaczy.
Szybciej niż oczekiwałam dotarłam do ściany, brudnej w dotyku pewnie z powodu
nieregularnego czyszczenia. Ustawione sztaplami skrzynie tworzyły przypadkową
przeszkodę po prawej, więc skręciłam w lewo.
Przewody wystawały ze ściany rozmieszczone w różnych odstępach, niektóre
przymocowane do rurek, inne pozostawione same sobie. Żadne jednak nie były ciepłe
pod mym dotykiem, do czegokolwiek były używane, nie działo się to ostatnio. Z
gorliwością, by jak najszybciej znaleźć to, czego szukałam, nadepnęłam na gniazdo
poskręcanych kabli.
Nie widziałam stopnia tuż za nimi. Mój umysł oczekiwał, że znajdę tam podłogę
zamiast tego moja stopa trafiła w powietrze i zachwiałam się mocno. Rury w ścianie
zaskrzypiały, gdy chwyciłam po jednej w dłoń, kołysząc całym ciałem w
pozbawionej wdzięku plątaninie nóg.
Uff.
Moje plecy uderzyły w stopień. Ból przeszył kość ogonową wspinając się w górę
kręgosłupa tak, że zobaczyłam wszystkie gwiazdy.
Siedziałam tam z wyciągniętymi nogami w kompletnie nieeleganckiej pozycji.
Przez długą chwilę nie poruszyłam się. Ledwie śmiałam oddychać.
Powietrze pulsowało oczekiwaniem. Wstrzymałam oddech, ale w oddalili nie
usłyszałam żadnych alarmujących dźwięków. Żadnego znaku, że moje niezgrabne
kroki, zaalarmowały coś innego, niż moje własne rozdrażnienie. Ostrożnie, z
zaciśniętymi zębami i każdym nerwem bijącym na alarm, wycofałam się z tego
gniazda przewodów i rurek, które trzeszczały i szeleściły.
Kto, do wszystkich diabłów, zostawiłby coś tak niebezpiecznego jak schody ukryte
pod zwojami kabli?
Cóż, na to nietrudno było odpowiedzieć; wyraźnie był zajętym profesorem.
Odsunęłam się od tego całego bałaganu, otrzepując się z kurzu z taką godnością,
jaką tylko byłam w stanie z siebie wykrzesać. Nie żeby ktoś mógł mnie tu zobaczyć,
w końcu nie było tu nikogo.
Jakby w odpowiedzi na tą myśl, usłyszałam za sobą jakiś hałas. Zamarłam,
przeszukując wzrokiem cienie. Na długą chwilę nawet wstrzymałam oddech, gdy
wyobrażałam sobie, co może skrywać w sobie ta ciemność: mężczyźni w bronią,
potwory z kłami, a nawet konstablów z pałkami.
Odwróciłam się powoli, rozwierając oczy szeroko poza goglami, gdy tak
wytężałam wzrok, by coś zobaczyć. Dźwięk pojawił się ponownie gdzieś poza
zasięgiem, nieomal niesłyszalny.
Is? ― zasyczałam. I natychmiast poczułam się głupio. Prawdopodobnie był to
właśnie Ismael po drugiej stronie magazynu. Prawdopodobnie znowu działał przy
użyciu swoich narzędzi, stąd ten hałas.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin