Halloween Special BRMB - 4 Powrót Króla.pdf

(50 KB) Pobierz
Sky kopnął puszkę, idąc ulicą z gitarą przewieszoną przez plecy. Był już w dziewięciu
barach i nie miał wiele powodzenia. W jednym zgodzili się go przesłuchać, a w innym
zaproponowali darmowy występ, ale na razie nie nazwałby tego powodzeniem. Gdy szedł
dość długą ulicą na którą składały się wyłącznie domy mieszkalne, poczuł na nosie kilka
kropel chłodnej wody. Wystarczyło, by spojrzał w górę i spadło ich więcej. Po chwili, deszcz
rozpadał się całkiem. Pociągnął nosem, sfrustrowany. Czy naprawdę nie nadawał się do
niczego? Nie było nikogo komu jego muzyka spodobałaby się na tyle, żeby chciał zapłacić za
występ?
Nakrył kurtką głowę i szedł dalej, zakręcając w aleję bliżej domu. Na tej trasie zostały mu
jeszcze do odhaczenia dwa bary. Szedł wzdłuż wyplakatowanego płotu i dopiero po chwili
zreflektował, zdając sobie sprawę, że miga mu kątem oka coś znajomego. Przystanął i zerknął
wprost we własną twarz.
Co to miało być?! Na plakacie było jego zdjęcie w stroju Elvisa i ogłoszenie o koncercie,
który miał się odbyć w ich barze dziś wieczór! I to… jak spojrzał na zegarek – za niecałe trzy
godziny! Rozejrzał się nerwowo. Tych plakatów było mnóstwo! Czyżby Vince znowu zrobił
coś bez konsultacji z nim?! A nic nie było gotowe!
*
- Naprawdę powinnaś skończyć szkołę – odezwał się Vincent, przechadzając się po pokoju z
piwem w dłoni. – Ja wiem jak ciężko jest bez dyplomu.
- No, ale macie jednak bar… dorobiliście się… – jęknęła, patrząc gdzieś w ścianę.
- Postawiłem pieniądze na wyścigach… – sapnął Vincent płasko.
Gloria uśmiechnęła się bezczelnie.
- To może tak właśnie zrobię?
- Nie zrobisz. Wrócisz do szkoły! – rzucił jej ojciec, podchodząc bliżej i kładąc jej rękę na
ramieniu. – Z dyplomem pozwolę ci z nami zamieszkać, jeśli będziesz chciała…
- O… – Na to dziewczyna zwróciła na niego czujne spojrzenie wielkich czekoladowych oczu.
- To ma już jakiś sens…
- No widzisz? – uśmiechnął się mężczyzna, wyjmując z lodówki butelkę coca coli i podając ją
jej. Zajrzał w jej twarz powoli. – Mogę cię odwieźć…
- Już od razu, co? – mruknęła, spuszczając wzrok na swoje poszarpane spodnie. – Chcecie się
mnie pozbyć… – powiedziała, wyraźnie zasmucona.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Jeśli szybko tam nie wrócisz, oblejesz – wyjaśnił z westchnieniem, zerkając na córkę.
Prawda była taka, że dodatkowo, przy obecnych problemach finansowych, była też ciężarem.
- Nie wytrzymam tam z matką! – jęknęła Gloria, zaciskając wargi.
- Wytrzymasz. Masz charakter – sapnął Vincent cicho, głaszcząc ją lekko po włosach i
popijając alkohol.
- Ale na pewno będę mogła przyjechać?
- Obiecuję – zarzekł się mężczyzna prędko, przechodząc przez pomieszczenie. – Tylko skończ
szkołę.
Zanim jednak zdążyła coś odpowiedzieć, usłyszeli trzask drzwi i krzyk Sky’a z korytarza:
- Vince! Vince, co to ma być do cholery!?
Mężczyzna spojrzał na puszkę w swojej dłoni, a potem na drzwi, zaskoczony.
- Sky?
Mężczyzna wparował do salonu i pokazał mu zdarty z parkanu plakat.
- Znowu robisz wszystko na własną rękę? – sapnął.
Mężczyzna zmarszczy brwi, podchodząc do niego i wyrywając mu kartkę.
- Co?
- … Nie ty to wywiesiłeś? – zawahał się Sky.
Vincent mocniej rozłożył plakat, przypatrując się mu, zaskoczony.
- Kurwa, to dziś!
- Za niecałe trzy godziny! – dopowiedział Sky, marszcząc brwi i powoli zerkając na Glorię,
która uważnie studiowała strukturę swoich pomalowanych na czarno paznokci. Vincent
podążył za wzrokiem kochanka, także wbijając wzrok w dziewczynę.
- Gloria….!
- Chciałam pomóc! – jęknęła, najwyraźniej widząc, że nie miało sensu kłamać.
- Ale nic nie jest przygotowane! – sapnął Sky. – Zresztą… i tak pewnie nikt nie przyjdzie… –
dodał depresyjnie.
- Dlaczego nie powiedziałaś… jest tak późno! – odezwał się Vincent, odstawiając piwo i
wybiegł z salonu.
- Vince? Dokąd idziesz? – krzyknął za nim Sky, zdenerwowany.
- Nic nie gotowe! – odkrzyknął Vincent, który sądząc po uderzaniu stopami o schody, zbiegał
do piwnicy.
Sky spojrzał jeszcze na Glorię i popędził za Vincem.
*
- Jest miejsce pod oknem – polecił Vincent kolejnemu klientowi. Najwyraźniej plakaty
odniosły sukces, bo bar był pełen jak nigdy.
- Rozniosłam je też w innych dzielnicach miasta – pochwaliła się Gloria, przechodząc
pospiesznie z zamówieniami na tacy. Jej ojciec pokręcił głową, nalewając kolejne piwo, drugą
ręką wlewając wódki do lufki i podsuwając ją do innego mężczyzny. Z początku był
przerażony, ale teraz napełniał go entuzjazm. Widać ich reputacja nie była aż tak
wszechobecna, by odstraszyć fanów klasyki.
Skya jeszcze nie było. Szykował na występ pełną charakteryzację Elvisa. Vince wiedział, że
jego partner się denerwował, ale skoro zjawiło się tylu klientów, chcieli dać najlepsze show
jak było możliwe.
- To jakiś nowy lokal? – spytała kobieta dobijająca się do baru.
- Nie, tylko nowa formuła – uśmiechnął się do niej bez tchu.
- Och byłam taką wielką fanką Elvisa jak byłam młodsza. Moi rodzice go nie cierpieli –
zaśmiała się, zamawiając drinka.
- Widzę, że stara miłość nie rdzewieje! – skomentował Vincent.
- No na koncert Elvisa nie pójdę, ale w takiej formie miło będzie wspomnieć stare dzieje… –
uśmiechnęła się idąc do koleżanek.
- Faktycznie, oryginał trochę się zmienił… – westchnął mężczyzna sam do siebie, po czym
przeprosił kolejnego klienta i zajrzał na zaplecze. – I jak?
Sky poprawiał jeszcze przed lustrem fryzurę. Naprawdę przypominał Elvisa, w czarnym,
skórzanym kostiumie. Przyciął dokładnie baki i rozpiął nieco górę stroju. Vince widział go z
tyłu i miał okazję podziwiać skórę opiętą na jego pośladkach. Czuł jak dobrze Sky pachnie.
Cały był świeży i gotowy do występu.
Vince odetchnął cicho, wychylając się bardziej w jego stronę.
- Daj znać, jak będę cię miał zapowiedzieć, ok.?
- Nie ma już chyba co zwlekać – westchnął Sky. – Nigdy nie będę gotowy na sto procent –
sapnął, patrząc intensywnie w lustro.
- Jak na ciebie tak patrzę… – westchnął Vincent – Ale chcę cię przelecieć po tym wszystkim.
Sky aż obejrzał się na niego.
- Pogadamy o tym jeśli coś wyjdzie z mojego występu – mruknął pesymistycznie, choć
wyglądał jak młody król rocka.
- Jesteś od niego piękniejszy – skomentował Vince, mrugając do niego i wysuwając się z
powrotem na sal ę.
Sky uśmiechnął się tylko pod nosem i kiedy usłyszał jego zapowiedź, dał sobie jeszcze czas
na dwa mocne wdechy, zanim wyszedł na scenę jako Elvis.
*
Koncert był ostatecznie dość długi i gdy Sky śpiewał w ramach bisu „Love me tender” , wiele
osób wymachiwało zapalonymi zapalniczkami w powietrzu. Jako że z tej okazji, przy barze
nikt się nie kręcił, Vince wpatrzył w jego oczy, pochylając się aż nieco nad blatem,
zachwycony. Miał najwspanialszego kochanka na świecie.
Do tego lubił go takiego. Uśmiechniętego i pełnego entuzjazmu. Jak teraz, kiedy był spocony
i zmęczony po koncercie, ale wyraźnie rozkwitał dzięki reakcji publiki. Chciałby, żeby Sky
mógł dostawać więcej takiego uwielbienia. Gestem, Vince zaprosił go za bar, krzycząc też
ponad głowami obecnych.
- Sky Lafebroix!!
Sky uśmiechał się szeroko i wszedł, a zaraz podeszło do niego kilka, pijanych już kobiet,
gratulując występu i wypytując o następne, o to jak długo śpiewa i szczegóły piosenek. Vince
rzucił córce uradowane spojrzenie i mrugnął do niej, czekając aż przyemigruje do niego nowe
wcielenie Króla. Gloria uśmiechnęła się do ojca promiennie. Pracowała ciężko, dostarczając
wszystkim drinki. Ubrała się nawet konserwatywnie na tą okazję.
Sky już chciał ruszyć w jego stronę, ale drogę mu zaszedł starszawy mężczyzna. Dość niski,
w spodniach od garnituru i skórzanej kurtce. Vince widział, że rozmawiają o czymś przez
dłuższą chwilę, a Sky kiwa energicznie głową, zanim wziął od niego wizytówkę. Vincent aż
się zawiesił i omal nie przelał kufla piwa. Co to był za facet?
W końcu jego Elvis skończył rozmowę i ruszył w jego stronę, w kąt baru, uśmiechając
jeszcze do kilku osób. Gdy wszedł za blat, poczuł na tyłku gorącą dłoń kochanka.
- Jesteś obłędny – westchnął Vincent między nalaniem jednego, a drugiego drinka.
Sky uśmiechnął się pod nosem z satysfakcją.
- Dzięki. Mnóstwo osób tak uważa!
- Co to za facet? – odezwał się Vincent.
Sky uśmiechnął się promiennie.
- Wiesz, nie chcę zapeszać. Bo może nie ma kasy, może kłamie, ale mówi, że jest łowcą
talentów – powiedział szybko i podsunął mu na blacie wizytówkę.
Vincent zerknął na niego zaskoczony, ale zajęty obsługą.
- No?
- Z Las Vegas! – dodał Sky. – I chce dalej porozmawiać. Mam zadzwonić. Albo mój
MENADŻER ma zadzwonić – zarechotał, zachwycony.
- Co? – zaśmiał się Vincent, głaszcząc go dyskretnie. – Mam do niego zadzwonić? – spytał
rozbawiony.
- Myślę, że by było profesjonalnie… – z trudem próbował powstrzymać ekscytację.
- To czaruj tłumy, czaruj tłumy! – zaśmiał się Vincent. Wydawało mu się mało
prawdopodobne, by facet był poważny… co niby robiłby w takiej dziurze, ale nie wykluczał
takiej myśli. Ekscytowała go.
Sky jeszcze pogłaskał go równie dyskretnie po plecach i ruszył powrotem w tłum,
pozdrawiając uśmiechem zapracowaną Glorię.
*
Różowy Cadillac podrzucał na wyboistej drodze stanowej, biegnącej przez rozległe pola.
Vincent wyrzucił papierosa przez okno, dodając gazu, bo poza nimi na szosie nie było nikogo.
Wolną rękę położył uspokajająco na dłoni Skya. Nie byli w Kansas od prawie dwudziestu lat i
już teraz wiedzieli, że wiele się tu zmieniło. Dziwnie było nagle wracać do Little Creek.
Dzięki Glorii, w ich życiu wiele się zmieniło. Człowiek z którym rozmawiał Sky nie okazał
się co prawda milionerem, ani super agentem, ale załatwił chłopakowi przesłuchanie u
ważnego udziałowca jednego z hoteli w Las Vegas, który… poznał się na jego talencie i
podpisał z nim dwuletni kontrakt. Wiązało się to oczywiście z wyprowadzką i sprzedaniem
baru, ale była to zmiana, której zarówno Vincent, jak i Sky bardzo potrzebowali. A wszystko
dzięki Glorii, która podsypiała teraz na tylnym siedzeniu.
Sky uśmiechnął się do Vince’a, ściskając jego rękę. Jechali z wszystkim co zostało z ich
dobytku. Serce dudniło mu na myśl, że spotka rodziców. Nie zapowiedzieli się, więc ciekaw
był , czy będą w domu.
- Najpierw Gloria? – spytał Vince.
- Tak! – powiedział Sky, podekscytowany. – Młoda! Już się zbliżamy!
Dziewczyna rozbudziła się, rozglądając się zaspanymi oczyma.
- Co?
- Zaraz będziemy w Little Creek. Gdzie mieszkacie? – spytał Vince.
Gloria zaczęła tłumaczyć im jak dojechać, a Sky rozglądał się, jak zaczarowany. Wszystko
było takie znajome, a jednak tak się zmieniło. Było tyle nowych budynków! Dziewczyna
mieszkała w czarnej dzielnicy, kilka ulic dalej od miejsca, do którego Vince zaprowadził
kiedyś jej matkę. Jej dom był dość schludny, z tarasem i małym ogródkiem.
Vincent obrócił się w jej stronę z ośmielającym uśmiechem.
- Ale nie uciekniecie bez pożegnania? – jęknęła.
- Nie. Przyjedziemy jutro – powiedział spokojnie. Sky pokiwał głową od razu.
- Dokładnie. A jak będziesz mieć problemy w szkole, myśl, że ty będziesz pod koniec roku w
Las Vegas – powiedział ochoczo.
- Jakie problemy? Taka dziewczyna? – zaśmiał się Vincent, klepiąc córkę w ramię.
- Właśnie tak – dopowiedział Sky, a Gloria westchnęła ciężko.
- No dobra, dobra… wierzę wam – powiedziała polubownie i wysiadła, już teraz
odprowadzana wzrokiem sąsiadów.
- Przyjadę w południe, młoda! – zawołał, machając jej ręką i ruszając przed siebie. – Uh…
Jedno zaliczone.
- Ale się boję, Vince. Co jak nie będą chcieli nas widzieć?
Mężczyzna zerknął na niego, przełykając ciężko, ale posłał mu uspokajający uśmiech.
- To twoi rodzice, szukali cię podobno tyle czasu…
Sky ścisnął jego rękę, kiedy zbliżali się do ich domów i mijali białe płotki.
- Tak strasznie tęskniłem…
- Wiem – odetchnął drugi mężczyzna, miękko parkując przed domem Skya, który w zasadzie
się nie zmienił. Był równie tradycyjny co zawsze. Na miejscu dawnego domu Vincenta stał za
to mały, biały domek. Mężczyzna odetchnął głucho, przytulając się na chwilę do kierownicy
na ten widok.
- Już nie bylibyśmy okno w okno… – szepnął Sky, pochylając się do Vince’a i całując go
delikatnie. Wybrali przyjazd na weekend, bo gdzieś w duchu, Sky miał nadzieję, że i jego brat
będzie w domu.
- Ta… – sapnął Vincent, wstając i prędko opuszczając auto, jakby bał się, że w nim utknie. –
Bierzmy byka za rogi.
Sky kiwnął głową i wysiadł zaraz za nim, ale podjeżdżający samochód musiał już wzbudzić
zdziwienie, bo kiedy szli w stronę drzwi, te się otworzyły i stanęła w nich matka Skya.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin