Zahn, Timothy - Kobra 02 - Kobry Aventiny.pdf

(698 KB) Pobierz
Timothy Zahn
Kobry Aventiny
Tom drugi cyklu „Kobra”
***
Jonny Moreau razem z innymi Kobrami służy Dominium Ludzi, ochraniając
przed niebezpieczeństwami osadników z nowej kolonii na Aventinie. W obliczu
buntu swoich kolegów musi podjąć decyzję, od której może zależeć jego przyszłe
życie. Chcąc skutecznie bronić interesów powierzonych jego opiece ludzi, Jonny
zostaje politykiem, a w obliczu zagrożenia ze strony Troftów wykazuje, że potra-
fi rozwiązywać problemy nie tylko przy użyciu siły...
***
Lojalista: 2414
Granica między polem a lasem była prosta jak promień światła lasera. Gi-
gantyczne, błękitnozielone cyprysowce rosły tuż za szeroką na pół metra, jaskra-
wopomarańczową ochronną barierą oddzielającą pierwsze delikatne kiełki psze-
nicy od rodzimej flory Aventiny. Czasem, kiedy był w filozoficznym nastroju, Jon-
ny widział w tym wieloaspektowym porządku wzajemne oddziaływanie sił
jin
i
jang
: wysokie walczyło z niskim, stare z młodym, a rodzime ze sprowadzonym
przez człowieka. W tej chwili jednak ani w głowie mu było jakiekolwiek filozofo-
wanie.
Podnosząc wzrok znad kartki, Jonny popatrzył na chłopca, który mu ją przy-
niósł i stał teraz przed nim wyprężony na baczność w postawie uznawanej w
wojsku za zasadniczą.
– I co to wszystko ma znaczyć? – zapytał, lekko machając kartką.
– Powiedziano mi, że ta wiadomość nie będzie wymagała żadnych komenta-
rzy, proszę pana... – zaczął chłopiec.
– To wiem, potrafię przecież czytać – przerwał mu Jonny. – Ale jeśli jeszcze
raz odezwiesz się do mnie „proszę pana”, Almo, to obiecuję ci, że powiem o
wszystkim ojcu. Chodziło mi o to, dlaczego Challinor wysyłał cię w tak długą dro-
gę, jeśli tylko zamierzał zawiadomić mnie o spotkaniu. Do tych celów już dawno
wymyślono przecież inne sposoby.
Poklepał słuchawkę miniaturowego telefonu umieszczonego w kieszeni na
biodrze.
– Ce-dwa Challinor nie chciał ryzykować, że dowie się o tym ktoś niepowoła-
ny, proszę pana... eee, Jonny – poprawił się pospiesznie chłopiec. – Powiedział
mi, że w tym spotkaniu mają brać udział tylko Kobry.
Jonny przyglądał się przez dłuższą chwilę twarzy chłopca, a później złożył
kartkę i wsunął ją do kieszeni spodni. Bez względu na to, co planował Challinor,
straszenie jego wysłannika nie miałoby żadnego sensu.
– Możesz powiedzieć Challinorowi, że najprawdopodobniej przyjadę – po-
wiedział wiec tylko. – Niedawno kręcił się tu na skraju lasu kolczasty lampart. Je-
żeli nie zabiję go teraz, wieczorem będę musiał jechać jako strażnik na siewniku
China.
– Ce-dwa Challinor powiedział, iż powinienem zwrócić ci uwagę na fakt, że
to spotkanie jest bardzo ważne.
– Tak samo, jak słowo, które dałem. Obiecałem Chinowi, że dzisiaj wieczo-
rem będzie mógł posiać drugą partię ziarna. – Jonny sięgnął po mikrotelefon. –
Jeśli chcesz, sam zadzwonię do Challinora i powiem mu, co o tym myślę – zapro-
ponował.
– Nie, już wszystko w porządku – odparł pospiesznie Almo. – Sam mu po-
wiem. Dziękuję, że zechciałeś poświęcić mi tyle czasu.
Obrócił się na pięcie i ruszył przez pole w kierunku czekającego na niego sa-
mochodu.
Jonny stwierdził, że się uśmiecha, ale uczucie rozbawienia minęło bardzo
szybko. W tej części Aventiny nie widywało się wielu nastolatków – pierwsze
dwa transporty osadników byli to ludzie bezdzietni, a w kolejnych dwóch spro-
wadzono zbyt mało dzieci, aby ten niedobór wyrównać. Jonny czuł w sercu ukłu-
cie bólu na myśl o tym, jak bardzo Almo i jego rówieśnicy przeżywają to przymu-
sowe osamotnienie. Pocieszał się tylko, że pewien wzór dla chłopców mogło sta-
nowić czterech żołnierzy z oddziału Kobra przydzielonych do miasteczka
Thanksgiving, w którym mieszkał Almo. Jonny był rad, że mały zaprzyjaźnił się z
Torsem Challinorem. Przynajmniej cieszył się z tego aż do tej chwili. Teraz nie
był już tego taki pewien.
Samochód z Almem w środku odjechał, wzniecając tylko niewielki obłok ku-
rzu, a Jonny odwrócił się i zaczął obserwować górujące nad nim wielkie drzewa.
Pomyślał, że intrygą Challinora w stylu płaszcza i lasera pomartwi się nieco póź-
niej. Teraz miał do zabicia kolczastego lamparta. Upewniwszy się, że przytroczo-
ny do pasa ekwipunek będzie bezpieczny, przekroczył ochronną barierę i wszedł
do lasu.
Pomimo siedmiu lat spędzonych na Aventinie, ilekroć spoglądał na balda-
chim z dziwacznych liści, zamieniający dzień w przeniknięty rozproszonym
światłem półmrok, czuł coś w rodzaju grozy. Już dawno doszedł do wniosku, że
jedną z przyczyn takiego lęku musiała być długowieczność drzew. Drugą stano-
wiła świadomość tego, jak niewiele naprawdę wiedział człowiek o planecie, któ-
rą tak niedawno uznał za swoją własność. Las tętnił życiem roślin i zwierząt, a
ludzie ani ich nie rozumieli, ani nawet nie znali. Włączywszy wzmacniacze wzro-
ku i słuchu, Jonny zagłębił się w gęstwinę, starając się spoglądać na wszystkie
strony naraz.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin