12. Nocne Maski.pdf

(1318 KB) Pobierz
R. A. Salvatore
Nocne Maski
(Night Masks)
Pięcioksiąg Cadderly’ego
Księga III
Tłumaczenie: Robert Lipski
Ciotce Terry,
która nie zdaje sobie sprawy,
jak bardzo jest dla mnie ważne jej wsparcie.
Prolog
Potężny wojownik poruszył się niespokojnie na stołku i rozejrzał się po wnętrzu niemal
pustej oberży. Mały dziś ruch – zauważył szczupły, z wyglądu jakby senny człowiek, który
siedział po drugiej stronie stołu. Skrzyżował przed sobą nogi i położył na nich chudą rękę.
Potężniejszy mężczyzna przyglądał mu się uważnie i z wolna zaczynał rozumieć.
– Wiesz wszystko, co potrzeba – mruknął.
– Oczywiście.
Ogorzały wojownik obejrzał się i ujrzał ostatniego z klientów wymykającego się z oberży.
– Wychodzą, bo im kazałeś.
– Oczywiście.
– Mako cię przysłał.
Słabeusz wykrzywił usta w złowróżbnym uśmiechu, który poszerzył się, kiedy wojownik
obrzucił jego chude ramiona pogardliwym spojrzeniem.
– Aby mnie zabić – dokończył, usiłując zachować spokój. Zacierał ręce, jego palce poruszały
się, jakby szukały jakiegoś zajęcia. Wyraźnie było widać, że jest zdenerwowany.
Oblizał spierzchnięte wargi i rozejrzał się pospiesznie wokoło, ani na moment nie odrywając
wzroku od asasyna. Zauważył, że tamten nosi rękawiczki – jedną białą, a drugą czarną – i skarcił
się w duchu, że nie był dostatecznie spostrzegawczy.
– Wiedziałeś, że Mako odpłaci ci za śmierć swego kuzyna – odezwał się w końcu niepozorny
człowieczek.
– To była jego wina! – odparł wojownik. – To on zadał pierwszy cios! Nie miałem wybo...
– Nie jestem sędzią ani ławą przysięgłych – upomniał go chudzielec.
– Tylko zabójcą – uzupełnił wojownik – służącym temu, kto da większy mieszek złota.
Asasyn pokiwał głową, bynajmniej nieporuszony tymi słowami. Zauważył, że jego ofiara
wsunęła dłoń do ukrytej sakwy, fitchetu, w przypominającym literę V wycięciu tuniki nad
prawym biodrem.
– Proszę, nie – rzekł asasyn. Obserwował tego mężczyznę od wielu tygodni, starannie
i uważnie. Wiedział, gdzie ukrywa sztylet.
Wojownik znieruchomiał i spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Oczywiście, znam tę sztuczkę – wyjaśnił zabójca. – Nie rozumiesz, drogi Vaclavie, że
właściwie jesteś już martwy? Nie masz już dla mnie żadnych niespodzianek. Niczym mnie nie
zaskoczysz.
Mężczyzna cofnął dłoń.
– Dlaczego teraz? – jęknął z rozpaczą. W jego głosie oprócz wyraźnej frustracji dał się
również wyczuć narastający gniew.
– Bo nadszedł czas – odparł asasyn. – Na wszystko przychodzi pora. Dlaczego jeżeli chodzi
o zabójstwo, miałoby być inaczej? Poza tym, mam pilną sprawę na Zachodzie i nie mogę
przedłużać tej gry.
– Do tej pory mogłeś to skończyć już tysiąc razy – odparował Vaclav. Prawdę
powiedziawszy, niepozorny mężczyzna, kręcący się przy nim od wielu tygodni, zdołał zaskarbić
sobie jego zaufanie, chociaż wojownik nie znał nawet jego imienia. Oczy Vaclava zwęziły się
wskutek przytłaczającej frustracji, kiedy się nad tym zastanowił i stwierdził, że marny wygląd
tamtego – szczupła sylwetka, zbyt chuda, aby mógł uważać go za jakiekolwiek zagrożenie – był
podstawową przyczyną, dla której go zaakceptował.
Gdyby ten człowiek, który teraz okazał się jego wrogiem, wyglądał groźniej, Vaclav nigdy
nie pozwoliłby mu bardziej się do siebie zbliżyć.
– Więcej niż mógłbyś przypuszczać – prychnął pogardliwie asasyn.
Potężny mężczyzna często go widywał, lecz zabójca, niejednokrotnie w przebraniu,
obserwował Vaclava jeszcze częściej.
– Szczycę się swoją profesją – ciągnął chudzielec – w przeciwieństwie do wielu tanich
zabójców przemierzających Krainy. Tamci wolą zachowywać dystans, aż nadarzy się właściwa
okazja do ataku, podczas gdy ja... – jego małe jak paciorki oczy zabłysły dumą – wolę
personalizować te sprawy. Wiem o tobie wszystko. Kilku twoich przyjaciół nie żyje, a teraz znam
cię tak dobrze, że jestem w stanie przewidzieć każdy twój ruch.
Vaclav oddychał gwałtownie.
Kilku jego przyjaciół nie żyło? I ten słabeusz ośmielał się otwarcie mu grozić? Pokonał
niezliczone hordy potworów dziesięć razy cięższych od tego chuderlaka, brał udział w trzech
wojnach, ba, walczył nawet ze smokiem! Teraz jednak bał się, musiał to przyznać.
W tym, co się tu działo, było coś przeraźliwie złego, coś, co wydawało się wręcz nie na
miejscu.
– Jestem artystą – mruknął zaspany, chudy człowieczek. – Właśnie dlatego nigdy nie
zawodzę i dlatego pozostanę przy życiu, podczas gdy wielu innych najemnych morderców spotka
przedwczesna śmierć.
– Jesteś zwykłym zabójcą i niczym więcej! – wykrzyknął wojownik. Gniew wziął w końcu
nad nim górę. Poderwał się ze stołka i wyciągnął olbrzymi miecz.
Ostry ból spowolnił jego ruchy i nagle poczuł, że ponownie usiadł.
Zamrugał, usiłując odnaleźć w tym, co się stało, jakiś sens, ujrzał bowiem przy pustym barze
samego siebie – samemu sobie patrzył w oczy! Stał jak skamieniały patrząc, jak on sam –
a raczej jego ciało – wsuwa ciężki miecz na powrót do pochwy.
– Takie to brutalne. – Usłyszał własny głos. Spuścił wzrok, lustrując swe nowe ciało,
szczupłą, słabą sylwetkę zabójcy.
– I niechlujne – ciągnął zabójca.
– Jak...?
– Obawiam się, że nie mam czasu na udzielanie wyjaśnień – odrzekł asasyn.
– Jak cię zwą? – zawołał Vaclav, usiłując jakoś odwrócić jego uwagę.
– Duch – rzucił asasyn. Pochylił się, przekonany, że mizerna z pozoru postać, którą znał tak
dobrze, nie jest mu w stanie uciec ani stawić oporu.
Vaclav poczuł, że coś unosi go w powietrze, ogromne dłonie zacisnęły mu się na szyi.
– Duch, ale czyj? – wykrztusił rozpaczliwym głosem człowieka, który wie, że jego chwile są
już policzone. Kopał tak silnie, na ile pozwalało mu jego nowe ciało, ale opór był znikomy
wobec potężniejszego ogorzałego cielska, którym teraz dysponował jego przeciwnik.
I nagle nie był w stanie zaczerpnąć tchu. Usłyszał trzask kości i był to ostatni dźwięk, który
zdołał zarejestrować.
– Nie duch – rzekł do trupa zwycięski asasyn – ale Duch. Usiadł, by dopić wino. Wykonał
misję wprost idealnie, nie mógł się nadziwić, z jaką łatwością udało mu się wpędzić Vaclava
w pułapkę.
– Jestem artystą – powiedział Duch, unosząc kubek i wznosząc toast za samego siebie.
Jego prawdziwe ciało zostanie w czarodziejski sposób uzdrowione jeszcze przed świtem,
a wówczas będzie mógł je odzyskać, pozostawiając za sobą pustą skorupę Vaclava.
Duch nie skłamał, kiedy stwierdził, że ma pilną sprawę na Zachodzie. Czarnoksiężnik
skontaktował się z gildią asasynów, obiecując wygórowaną sumę za zwykłą egzekucję.
Cena musiała być rzeczywiście wysoka. Duch doskonale o tym wiedział, skoro jego
zwierzchnicy zażądali, aby to on wypełnił tę misję. Najwyraźniej czarnoksiężnik chciał
najlepszego w tym fachu.
Czarnoksiężnik chciał prawdziwego artysty.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin