Biuletyn16.pdf

(4411 KB) Pobierz
NOWY
DZIEWIĄTAK
E-BIULETYN RODZINY UŁANÓW MAŁOPOLSKICH
CZERWIEC 2016
2(16)/2016
Historia Rodziny Szczepańskich (część IV)
W Kazachstanie
– ciąg dalszy
Tymczasem pozostali w Kazachstanie Marynia, Antoni i Ludwisia musieli radzić sobie sami.
Ciężka praca i głód sprawiły, że zaczęli chorować. Jeszcze w 1942 roku zachorowała na tyfus
Ludwisia. Wycieńczony organizm nie mógł zwalczyć choroby, w następstwie dostała zapalenia
płuc i stwierdzono zgon. Ciało odstawiono do kostnicy, gdzie następnego dnia jeden z pracowników
dostrzegł u niej oznaki życia. Zabrano ją na oddział, a felczerka Rosjanka zajęła się nią tak dobrze,
że Ludwisia odzyskała zdrowie.
Po chorobie poszła do pracy, do ubojni baranów, gdzie pracowała z Zuzanną Słomińską,
Polką, podobnie jak ona, zesłaną wraz z rodziną do Kazachstanu. Zatrudniono je do czyszczenia
jelit, gdzie z powodu panującego odoru nikt nie chciał pracować. Raz dziennie dostawali rzadką
zupę z kartoflami, na wywarze z kości. Najczęściej był to kapuśniak z kiszonej kapusty zwany
„szczij”. Ludwisia zjadała zupę chętnie, ale panujący odór baranich odchodów sprawiał, że wkrótce
potem ją zwracała. Była coraz chudsza, aż pracujący z nią stary Kazach postanowił jej pomóc.
Oderwał kawałek papieru z gazety, nasypał odrobinę tytoniu, poślinił brzeg i skleił. Podał jej skręta
z uśmiechem na ustach, w których tkwił tylko jeden ząb:
- Pal! – powiedział - w przeciwnym razie znów zwrócisz - i kazał zaciągnąć się dymem.
Opierała się, ale gdy to zrobiła, już nie zwróciła zupy. Tak nauczyła się palić papierosy.
Podczas czyszczenia jelit udawało się czasami schować kawałeczek tłuszczu zdartego z ich
ścianek. Wychodząc, wkładała go do rękawicy, ale po przyłapaniu koleżanki, wymyśliła inny
schowek – pod pachą.
Pewnego razu, kiedy na bramie stała strażniczka znana z tego, że złapanych na kradzieży
bezzwłocznie zabijała, Ludwisi znów udało się schować pod pachą mały skrawek tłuszczu.
W czasie kontroli strażniczka skrawek znalazła, ale chyba żal jej się zrobiło małej, niezwykle
chudej, wynędzniałej dziewczynki, bo pogroziła tylko palcem i powiedziała:
- Drugom razom ubiju, kak sobaku – i odwróciła się do niej plecami. Ludwisia, na miękkich
nogach poszła dalej, łykając łzy, pozbawiona kawałeczka tłuszczu, który mógł być ratunkiem dla
słabego już ojca. Strażniczka z mściwą satysfakcją wdeptała ten kawałek w ziemię. Zimą sytuacja
się pogarszała. Ubojnia znajdowała się spory kawałek za miastem i obie z Zuzią pokonywały drogę
pieszo. Pewnego razu wiał „buran” tak silny, że zawiał drogę i pobłądziły. Kiedy otoczyło je stado
wilków, wiedziały, że to może być ich koniec, ale wiedziały również, że wilki boją się krzyku.
Krzyczały głośno, najgłośniej, jak potrafiły, by przekrzyczeć wiatr, razem i na zmiany, by jedna
z nich mogła odpocząć i nabrać powietrza do płuc, i szły, szły w niewiadomym kierunku. Nagle
natknęły się na wystający spod śniegu kominek ziemianki. To je uratowało. Przez kilka następnych
dni nie mogły wydobyć głosu.
W 1944 roku przenieśli się do Semipałatyńska, gdzie od września 1944 roku, z inicjatywy
Związku Patriotów Polskich w Moskwie, rozpoczęła działalność Polska Średnia Szkoła. Siedzibą
był stary kazachski teatr, a od 1945 roku, po zawaleniu się stropu – nowy budynek szkoły
rosyjskiej. W pełni polską placówkę, w której nauka odbywała się w języku polskim, prowadzili
polscy nauczyciele. Wśród nich - pochodząca z Trembowli - Jadwiga Łęczycka, późniejsza autorka
jednej z pierwszych książek opisujących gehennę zesłanych do Związku Radzieckiego, pod tytułem
„Zsyłka”. Wykładano literaturę polską, historię, geografię, matematykę, fizykę, przyrodę a także
język obcy – angielski. Ludwisia podjęła naukę; zdolnej dziewczynce udało się w ciągu jednego
roku opanować program dwóch klas. Niestety, jeśli nie pracowała, nie dostawała kartek, musiała
więc przerwać naukę i wrócić do pracy.
Potem zachorował na tyfus Antoni. Marynia dokazywała cudów, by go ratować. Jak mówiła
mi po wojnie, postanowiła, że za wszelką cenę przywiezie go z powrotem do Polski. Nie przyjęli po
przyjeździe do Kazachstanu rosyjskiego obywatelstwa, a polskie przywrócono im po amnestii.
Głodując, opłacali składki w Związku Patriotów Polskich, który obiecał pomoc w zorganizowaniu
powrotu do Polski. Często pozostawała tylko modlitwa. Kiedy Antoni po tyfusie zdecydował, że
przestanie jeść, by nie być dłużej dla Maryni i Ludwisi ciężarem, by choć one mogły przeżyć,
spuchł z głodu. I znów jakiś cud, wymodlona pomoc w postaci paczki, czy otrzymana od kogoś
litościwego szklanka pszenicy uratowały im życie. Ksiądz odwiedził ich raz, otrzymali karteczki
z wizerunkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej, do której we wschodniej części Polski modlono się,
jakby częściej, niż do Częstochowskiej, ze wsparciem w postaci modlitwy i podpisem biskupa
polowego Wojska Polskiego, Józefa Gawliny. Marynia często trzymała ręce na modlitewniku
z nadzieją, że wrócą.
Karteczka rozprowadzana wśród zesłańców z podpisem
bpa Wojska Polskiego Józefa Gawliny.
Ludwisi udało się dostać pracę stróża w składzie węgla, gdzie funkcję kierownika
sprawował ojciec koleżanki. Antoni po tyfusie zachorował na malarię i na skutek wielkiego
osłabienia nie mógł pracować.
Niektórzy z ich znajomych dostawali od bliskich, którzy wyjechali z armią Andersa, tzw.
„wyzew” - dokument upoważniający do połączenia się z rodziną, słowem – do wyjazdu z ZSRR.
Oni nigdy niczego takiego nie otrzymali. Przychodził, co prawda, do nich pewien Żyd i proponował
kupno takiego dokumentu, ale nie mieli pieniędzy i nie mogli go kupić. Nadal bardzo głodowali.
Tak przeżyli do 1946 roku, kiedy to przedstawicielstwo Związku Patriotów Polskich w Ajaguzie
zorganizowało ich powrót do Polski (dzięki Bogu, płacili składki). Niektórzy z wywiezionych
musieli zostać. Byli to ci, którzy po przyjeździe, licząc na lepsze traktowanie, określili swoją
narodowość jako ukraińską. Ponieważ Ukraina po wojnie zgodnie z porozumieniem zawartym
w Jałcie stała się częścią ZSRR, Ukraińcy nie mieli powodu wyjeżdżać do Polski.
Dobrowolnie została także jedna z koleżanek Ludwisi, która wyszła za mąż za Niemca –
kolonistę, inżyniera geodetę i bardzo dobrze im się powodziło.
Legitymacja Związku Patriotów Polskich Antoniego Szczepańskiego.
z potwierdzonymi wpłatami składek.
Kiedy już wiedzieli, że wyjazd do Polski jest wyłącznie kwestią czasu, czekali na niego
niecierpliwie, szczególnie, że nadal głodowali i słabli dosłownie z dnia na dzień. Rosjanie, którzy
zostawali, a z którymi zdążyli się zaprzyjaźnić, z żalem myśleli o ich wyjeździe. Niektórzy nawet
usiłowali zachęcać ich do pozostania sugerując, że po wojnie w ZSRR nastąpią zmiany na lepsze.
Marynia tylko kiwała głową:
- Daj wam, Boże, daj wam, Boże! Ale nasza ojczyzna jest tam, w Polsce, tam są nasi bliscy
i tam musimy jechać.
- Dokąd pojedziecie, jak wasze ziemie nie są już polskie?
Ale Marynia ze spokojem i pewnością odpowiadała tylko:
- Mamy rodziny i gdzieś na pewno znajdzie się dla nas kąt!
Wiedzieli, że chwila pożegnania nastąpi i będą się rozstawać ze wzruszeniem.
Od lewej: Ludwisia Szczepańska, nieznana Rosjanka,
Zuzia i Zosia Słomińskie.
Jeszcze w 1945 roku wrócili z Semipałatyńska do Ajaguzu, miejscowości z dużym węzłem
kolejowym. Stamtąd, przypuszczalnie, miały odjeżdżać pociągi, na które czekali.
Nie bez znaczenia był też fakt, że brat Maryni, Tomasz i jego syn Stanisław Muszyński, już
wówczas zawodowy wojskowy pisali petycje do władz, domagając się powrotu rodziny.
„ Na pamiątkę cioci Marusi i Ludce od Frosi i Marusi
foto Ajaguz. 26 / X 45”
Wojna dawno się skończyła, a oni nadal głodowali i nie mogli doczekać się wyjazdu.
Wiedzieli, że do Trembowli już nie wrócą, wszak znajdowała się w części zagarniętej przez
Związek Sowiecki, że muszą pojechać do Polski, lecz gdzie znajdą dom? Ich bliscy gdzieś
mieszkali w tej innej, okaleczonej, ograbionej, rządzonej przez komunistów, ale przecież – Polsce,
więc może i dla nich znajdzie się gdzieś kąt? Marynia dokonywała cudów, by zdobyć cokolwiek do
jedzenia, Antoni słabł coraz bardziej, Ludwisia tak schudła, że już chudsza być nie mogła. W końcu
doczekali się.
Ludwika Szczepańska (z lewej) w Kazachstanie
Jako dokument na powrót dostali kartkę papieru, jak mówiła Ludwisia, „gazetowego”
w dwóch językach. Na stacji w Ajaguzie czekali pięć dni na podstawienie pociągu. Wagony, i tym
razem bydlęce, nie były plombowane. Po trzech tygodniach jazdy, dnia 7 VI 1946 roku, znaleźli się
w Chełmie, gdzie zostali zarejestrowani pod numerami 612, 613, 614. Po opuszczeniu wagonów
wychudzeni, obdarci, wynędzniali, ze łzami na pobrużdżonych twarzach, całowali na klęczkach
polską ziemię. Było święto Bożego Ciała…Pojechali dalej, jak najdalej od tej nienawistnej granicy
dzielącej ich od domu w Trembowli, do Jarocina, gdzie nie spodziewali się, by na stacji ktokolwiek
na nich czekał. Michał miał jednak swoje sposoby, a butelka wódki wręczona kolejarzowi sprawiła,
że dowiedział się, kiedy spodziewany był transport tak zwanych wówczas (a potem jeszcze przez
wiele dziesięcioleci) repatriantów z Kazachstanu. Kiedy wysiedli na drżących nogach, wychudzeni,
obdarci, już na nich czekał, równie jak oni, wzruszony. Był już żonaty a jego córeczka, Anna
urodzona 2 IV 1946 roku miała prawie dwa miesiące…
Barbara Seidel
OFIARY WOJNY:
W tym numerze przypomnę nazwiska tych mieszkańców Trembowli i Powiatu, którzy
w różnych okolicznościasch znaleźli się w szeregach I i II Armii Wojska Polskiego i w latach 1943-
45 zginęli na froncie wschodnim. Pełny wykaz zawiera ponad 350 nazwisk, dlatego też publikuje
go w 2 częściach:
ADAMOW Stefan,
syn Cyryla, ur. 1926 Wierzbowiec, szer. 8 pp, poległ 29.04.1945 Flatow,
pochowany Szczecin, ul. Ku Słońcu;
AMROGOWICZ Franciszek,
syn Jana, ur. 1911 Dołhe, szer. 10. pp, poległ 7.02.1945 Dobrzyca,
pochowany Wałcz Bukowina;
APRÓZ Jan,
syn Józefa, ur. 1907 Łoszniów, szer. 14 pp, poległ 3.03.1945 Wierzchowo,
pochowany Drawsko Pom;
BALAWAJDER Tadeusz,
syn Władysława, ur. 23.05.1925 Trembowla, ppor. 1 pp, poległ
2.03.1945 Mirosławiec, pochowany Mirosławiec;
BALCER Józef,
syn Wawrzyńca, ur. 1900 Zniesienie, szer. 14 pp, poległ 5.02.1945 w rej.
Nadarzyc, pochowany Wałcz Bukowina;
BARAŃSKI Bolesław,
syn Stanisława, ur. 1923 Tiutków, chor. 2 pp, poległ 10.02.1945 Rudki,
pochowany Wałcz Bukowina;
BARTKOW Paweł,
syn Adam, ur. 1903 Nałuże, kpr 10 pp, poległ 30.04.1945 w rej Warsow,
pochowany Siekierki;
BARTONIEWICZ Alojzy,
syn Józefa, ur. 1908 Łankowięzy (?), szer. 3 szkolnego pcz., poległ
23.08.1944, miejsce pochowania nieznane;
BEJGER Stanisław,
syn Stefana, ur. 1912 Ruzdwiany, szer. 12 pp, poległ 6.02.1945 , pochowany
Wałcz Bukowina;
BEZDZIETNY Aleksander,
syn Augusta, ur. 1908 Bernadówka, szer. 10 pp, poległ 6.02.1945
w rej. Borujska, pochowany Drawsko Pomorskie;
BEZWERCHNY Michał,
syn Karola, ur. 1909 Romanówka, szer. 12 pp, poległ 3.02.1945 rej.
Zdbice, pochowany Wałcz Bukowina;
BIAŁOWĄS Marcin,
syn Franciszka, ur. 1901 Ihrowica, szer. 12 pp, poległ 16.10.1944,
pochowany Warszawa Aleksandrów;
BLICHARSKI Władysław,
syn Karola, ur. 1907 Darachów, szer. 1 pp, poległ 13.09.1944 Józefów,
pochowany Warszawa Aleksandrów;
BLUJ Józef,
syn Jana, ur. 1904 Iwanówka, szer. 10 pp, poległ 6.02.1945 Borujsko, pochowany
Drawsko Pomorskie;
BŁASZCZYRZYN Stanisław,
syn Antoniego, ur. 1909 Warwaryńce, szer. 9 pp, poległ
25.08.1944 Mniszew, pochowany Magnuszew;
BOCIANOWSKI Jan,
syn Józefa, ur. 1908 Strusów, szer. 10 pp, poległ 10.02.1945 Lubień,
pochowany Wałcz Bukowina;
BOJKO Józef,
syn Aleksandra, ur. 1908 Nowy Tyczyn, szer. 10 pp, poległ 18.09.1944 Warszawa
Praga, pochowany Warszawa Powązki;
BOGOTKA Stefan,
syn Bazylego, ur. 1917 Podhajczyki Justynowe, kapral 10 pp, poległ
29.04.1945 w rej. Warsow, upamiętniony w Siekierkach;
BUDNY Walerian,
syn Mariana, ur. 1901 Warwaryńce, szer. 12 pp, poległ 2.03.1945 w rej.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin