W sidłach miłości tom 2 - Rozdział 19.pdf

(336 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 19
Szpitalne korytarze, gdy zbliżała się noc, opustoszały przypominając Caseyowi
momentami te, z oglądanych przez niego kiczowatych horrorów. Miał wrażenie, że zaraz zza
zakrętu wyskoczy na niego jakiś duch lub inny stwór, przez co przeszły go dreszcze. Na
szczęście długo o tym nie myślał, bo głowę miał zajętą całkowicie czymś innym. Zagubiony
we własnym kłębowisku lęku i myśli, dotyczących tego, że właśnie stał się bezdomny, dotarł
pod salę intensywnej opieki medycznej. Podszedł do szyby od razu spoglądając na śpiącego
JD. Tak bardzo chciałby usiąść teraz obok niego, dotknąć policzka, by chłopak poczuł jego
obecność. Pytanie czy ten chłopak nadal będzie go chciał, po tym co mu powiedział. Tak
bardzo żałował tamtych słów. Przecież naprawdę w ten sposób nie myślał. Coś go opanowało
i stało się. Przeprosi go za wszystko i będzie błagał o wybaczenie, jeśli zajdzie taka potrzeba
to zrobi to nawet na kolanach. Nie wyobrażał sobie bez niego życia. Brał jednak pod uwagę
to, że JD nie będzie go już chciał, a wtedy będzie musiał odejść, co nie przyjdzie mu łatwo.
Będzie wiedział co zrobić po ich pierwszym spotkaniu, kiedy chłopak się obudzi. Jego reakcja
powie mu wszystko.
– Co pan tu robi?
Srogi głos sprawił, że Casey oderwał spojrzenie od śpiącego przenosząc je na pielęgniarkę.
– Stoję.
– Widzę, ale pytam co pan tu robi? Kto pana o tej porze wpuścił na oddział? Pacjenci teraz
potrzebują spokoju, a nie gości.
– Ja przyszedłem do niego. – Wskazał na leżącą postać.
– Kim pan dla niego jest?
– Em… – Co miał odpowiedzieć? Chętnie powiedziałby, że chłopakiem, ale czy JD
życzyłby sobie tego? – Jestem jego przyjacielem.
– Tym bardziej nie powinno pana tutaj być. Zanim nie przewieziemy pacjenta do zwykłej
sali, nikt prócz rodziny nie może go odwiedzać. Proszę stąd iść, bo wezwę ochronę. Po
osiemnastej oddziały są zamknięte dla odwiedzających, szczególnie dla tych, którzy nie są
związani z pacjentem. Tylko w stanach zagrożenia życia ktoś z rodziny może z pacjentem
przebywać nawet w nocy, a i to kiedy lekarz wyrazi na to zgodę.
str. 1
Pielęgniarka mówiła i mówiła, a McPherson zaczynał się zastanawiać czy jej usta nie bolą
od poruszania się.
– W każdym razie nie ma pan prawa tu przebywać i proszę natychmiast opuścić teren
szpitala – rozkazała twardo, po każdym zdaniu na chwilę zaciskając swoje wąskie usta. –
Daję panu pięć minut, a potem wzywam ochronę.
– Dobry z pani cerber.
– Wypraszam sobie. Ja to robię dla dobra pacjentów, więc jeżeli zależy panu na
przyjacielu, to będzie pan cierpliwy i przyjdzie jutro.
– Już idę, proszę szanownej pani. – Uśmiechnął się kpiąco, a potem całkowicie mając
gdzieś kobietę, przez chwilę jeszcze stał przyglądając się twarzy JD. – Wrócę tu jutro. – Miał
zamiar dotknąć szyby, ale został spiorunowany wściekłym spojrzeniem cerbera, więc z tego
zrezygnował. Posłusznie wycofał się.
– I proszę tak z rana tu nie przychodzić, bo jest obchód. Najlepiej przyjść po południu.
Po moim trupie, pomyślał. Rano co najwyżej poczeka aż ten obchód przejdzie i wróci
tutaj. Prawdę mówiąc miał nadzieję, że spędzi noc w ciepłym budynku, nawet jakby miał
koczować na podłodze. Niestety, musi wrócić do samochodu, w którym trzymał swoje rzeczy.
Mógł wynająć jakiś pokój w motelu, ale wolał nie tracić kasy z konta, bo wiedział, że już
więcej od rodziców nie dostanie. Właśnie skończyło się jego beztroskie życie i przyszła pora,
aby wziąć się za fraki, bo inaczej będzie z nim marnie. Na razie jednak najważniejszy był
leżący z szpitalu chłopak.
Rankiem obudził się przemarznięty. Cały się trząsł. Palce dłoni miał zdrętwiałe tak bardzo,
że ledwie nimi poruszał. Nawet gruby płaszcz, szal i koc nie pomogły mu utrzymać ciepła,
kiedy na dworze temperatura spadła poniżej zera. Potrzebował rozgrzać się, a dobrym
sposobem było wypicie czegoś gorącego. Zrzucił z siebie koc i cały dygocząc wygramolił się
jakoś z samochodu rozprostowując kości. Słońce już dawno wstało i teraz oświetliło mu
przyjemnie twarz. Postał chwilę przyglądając się pogodnemu niebu. Westchnął ciężko, jakby
dźwigał na plecach ciężar całego świata i nie miał dziewiętnastu lat tylko trzy razy tyle.
Stopy skierował w stronę budynku szpitala, mając nadzieję, że mały barek na pierwszym
piętrze jest już otwarty. W międzyczasie spojrzał na swoją komórkę. Ta wyładowała się, więc
nie mógł dać siostrze znać, że u niego wszystko w porządku i gdzie jest. Może będzie mieć
możliwość jej naładowania. Najwyżej zapłaci za to komuś. Tym, postanowił, przejmować się
później, bo na razie jego jedynym celem było ogrzanie się zanim zamarznie.
Wchodząc do budynku poczuł już od wejścia przyjemne ciepło, więc zdjął czapkę. Szpital
na nowo podjął życie, bo dużo ludzi kręciło się po parterze, rejestrowało się do lekarzy.
str. 2
Szybko pokonał schody i z ulgą zobaczył, że miejsce, do którego się udawał pół godziny temu
zostało otwarte. Wszedł do nad wyraz dobrze ogrzanego pomieszczenia, ale nie rozbierał się,
zdjął tylko rękawiczki. Mimo wszystko wciąż mu było zimno. Podszedł do lady i poprosił o
dużą, gorącą herbatę z cytryną i rogalik. Nie był głodny, ale musiał coś zjeść, bo od
wczorajszego śniadania nic nie miał w ustach. Zapłacił i poczekał chwilę na swoje
zamówienie, po czym usiadł przy stoliku w pobliżu grzejnika. Wsypał do napoju dwie
łyżeczki cukru, z cukiernicy stojącej na blacie. Zamieszał, a przyjemny aromat popieścił mu
nos. Ogrzewając dłonie o kubek napił się powoli, wzdychając, gdy gorący płyn wypełnił mu
usta, a potem gardło, rozlewając przyjemne ciepło wewnątrz ciała. Wciąż się trząsł, teraz
nawet bardziej, kiedy miał uczucie jakby zimno wychodziło z niego. Ugryzł kawałek rogalika
i popił go. Mógł sobie jeszcze zamówić kawę, ale może to zrobić później. Teraz
najważniejszym punktem było rozgrzanie się, znalezienie jakiejś toalety, z której mogli
korzystać odwiedzający, natomiast później pójdzie do JD. Niestety dopiero za godzinę mógł
wejść na oddział, bo dosłyszał z rozmowy dwóch osób, że obchód skończy się o dziewiątej.
Ciekawy był, kiedy obudzą JD. Tak bardzo chciałby być pierwszą osobą, którą chłopak ujrzy,
ale nie będzie takiej możliwości. Nie wpuszczą go do niego, bo według nich jest dla niego
nikim. Nawet jakby powiedział, że jest chłopakiem i tak nie wpuściliby go. Co dla niego było
śmieszne ponieważ nie liczyło się to, że go kocha. Może kiedyś coś się zmieni.
Dokończył rogalika i herbatę. Zrobiło mu się zdecydowanie cieplej. Wstał i u miłej,
starszej kobiety za ladą zamówił jeszcze mocną kawę.
– Widzę, że miał pan ciężką noc – zagadała.
– Bardzo.
– Na pewno wszystko będzie dobrze. – Uśmiechnęła się miło.
– Mam taką nadzieję proszę pani. – Ta chwila rozmowy z kobietą dodała mu dużo otuchy.
Tego właśnie potrzebował. Paru słów zapewnienia, że czekają jego i JD jeszcze dobre dni.
Pół godziny później w szpitalnej toalecie, o dziwo z rana jeszcze czystej zanim odwiedzi ją
multum ludzi, stał i patrzył w lustro. Powinien się ogolić, bo zarost już powykłuwał się
znacząc jego policzki. Nie przejął się tym jednak, szczególnie, że był blondynem i słabo było
go widać. I tak dzisiaj musi coś sobie znaleźć, chyba faktycznie wynajmie pokój, bo nie
wyrobi kolejnej nocy na mrozie, więc tam już doprowadzi siebie do porządku. Przyjrzał się
swoim smutnym oczom i jak pomyślał, że JD mogłoby już nie być, z powrotem miał ochotę
płakać. Dlatego potrzebował go zobaczyć, upewnić, że on istnieje, bo inaczej tu rozpadnie się
na kawałki i ciężko będzie go poskładać. Odetchnął głęboko, przeganiając bolesne kłucie w
piersi. Skorzystał z toalety, umył ręce i opuściwszy kabinę sprawdził godzinę. Całe szczęście
str. 3
nosił zegarek, nie liczył, że zawsze będzie mógł zobaczyć która jest godzina na telefonie.
Akurat było już po dziewiątej, więc mógł pójść do niego. Zdecydowanie było mu już ciepło,
więc zdjął szal i rozpiął długi, czarny płaszcz.
Zastał go leżącego tak jak wcześniej i, mimo nadziei, że poczuje ulgę widząc go, tak znów
było mu bardzo smutno. Naprawdę chciałby zająć jego miejsce i sprawić, żeby JD był
zdrowy, szczęśliwy. Gdyby mógł odebrałby mu cierpienie i przeniósł na siebie. Oddałby za
niego życie. Nie mógł inaczej, bo go kochał. Szkoda, że uświadomił to sobie w tak
tragicznym momencie. Niewiele brakowało, a nigdy nie powiedziałby tego chłopakowi. Na
szczęście dostał szansę i jak tylko będzie mógł, to mu to wyzna.
– Casey?
McPherson odwrócił się i zobaczywszy panią Whitener przywitał się.
– Dzień dobry pani.
– Casey, co tu robisz o tej porze?
– Nie mogłem zostawić go samego. – Wbił spojrzenie w chłopaka za dużą barierą szklaną.
Oczy zaszły mu mgłą, więc zamrugał kilka razy, żeby odgonić łzy. – Nie chcę, żeby był
ciągle sam. – Poczuł dłoń na swoich plecach.
– Nie jest sam i nie będzie. Byłeś tu całą noc?
– Nie pozwolono mi.
– Wcześnie przyjechałeś.
– Tak. Wcześnie. – Nie powie jej przecież, że właściwie nigdzie nie odjeżdżał, bo nie miał
dokąd.
– Pójdę porozmawiać z lekarzem i dowiem się wszystkiego. Jak wrócę to ci powiem co i
jak.
– Dziękuję. – Jego własna matka go odrzuciła, bo jej nie pasował, a ta obca kobieta, przed
którą przedwczoraj uciekł, traktowała jak własnego syna. Brzydki figiel dany mu od losu.
Usiadł na krześle wiedząc, że nikt go już stąd nie wygoni. Zrobiło mu się przyjemnie
ciepło. Przymknął oczy.
***
Poczuł, że ktoś nim szturcha. Ocknął się szybko.
– Co? Jak? Gdzie? – Potarł oczy dłońmi, a przed twarzą ujrzał twarz siostry. – Kate?
– A ja, ja. Wiedziałam, że cię tutaj znajdę.
str. 4
– Nie jesteś w szkole? – Rozejrzał się niespokojnie jakby nie pamiętając gdzie jest. Chyba
musiał zasnąć. Nagle poderwał się z krzesła chcąc zobaczyć co u JD.
– Wszystko w porządku. Widziałam się z jego mamą. Nie chciała cię budzić i zanim
poszła się czegoś napić, przekazała mi, abym ci powiedziała, że niedługo go wybudzą.
Niestety, do końca nie wiadomo jak szybko się obudzi. Nawet po tym nie będzie można go
tak od razu zobaczyć na dłużej niż kilka minut.
– I założę się, że tylko rodzina będzie mogła tam wejść.
– Ty też. Mama JD nakazała lekarzowi, aby cię wpuścili. Nie było mu to w smak, bo jakieś
przepisy i inne duperele, ale powiedziała, że to jej synowi dobrze zrobi i lekarz ma to zrobić
dla dobra pacjenta. No i doktorek nie miał wyjścia. Nie powiedziała, kim jesteś dla jej syna,
bo to już od ciebie zależy.
Nie mógł usłyszeć lepszej wiadomości. Będzie mógł go dotknąć, powiedzieć co czuje i
przeprosić. Zdawał sobie sprawę, że ta chwila zadecyduje o wszystkim, lecz był dobrej myśli.
– Powiedz mi gdzie spędziłeś noc?
– W samochodzie.
– Rodzice nie powinni ci tego robić. To niesprawiedliwe. Jesteś świetnym chłopakiem…
– Kate, proszę przestań. – Objął ją wokół szyi i przyciągnął do swojego boku. – Dobrze, że
się od nich uwolniłem. Inaczej nigdy nie miałbym odwagi tego zrobić. To nie oni mnie
wyrzucili, to ja odszedłem. Poradzę sobie.
– Pomogę ci. Tylko powiedz czego potrzebujesz, a ci pomogę – powiedziała wilgotnym
głosem.
– Nie rycz.
– To silniejsze ode mnie.
Chwilę później wróciła mama JD i całą trójką zaczekali na lekarza. Ten przyszedł
kilkanaście minut później i od razu wszedł do zamkniętego przed nimi pokoju. Obserwowali
co on robi i pielęgniarki oraz anestezjolog, który również musiał być przy budzeniu pacjenta.
Długo trwało zanim lekarz wyszedł do nich przekazując informację suchym tonem:
– Pani syn powoli się budzi. Reaguje na bodźce głosowe i podane leki. Rozintubowaliśmy
go, bez problemów oddycha samodzielnie. To silny chłopak, szybko wraca do siebie. To jak
cud. Ktoś z państwa może do niego wejść, ale tylko na kilka minut, potem może wejść
kolejna osoba. – Obrzucił Caseya nieprzychylnym spojrzeniem. – Jakby coś się działo,
pielęgniarki mnie o tym poinformują. Przepraszam, mam innych pacjentów.
– Nie lubię go – oznajmił McPherson.
str. 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin