Przygrywka - Ewa Lach.pdf

(2497 KB) Pobierz
Okładkę projektowała
ELŻBIETA GAUDASIŃSKA
© Copyright by Ewa Lach Warszawa 1975
ISBN 83-07-01158-2
ALERT RODZINNY
Wydaje się człowiekowi, że jest szalenie mądry, dzielny,
życiowo wyrobiony i może udzielać dobrych rad wszystkim
naokoło, aż nagle — trach! Okazuje się, że to wcale nie jego
zasługa, takie wspaniałe harmonijne życie, bo udawało mu
się kwitnąć beztrosko tylko dlatego, że latami w domu
tkwili niezmiennie tata z mamą, jak dwa falochrony, i to,
co dopuszczali do człowieka, to w gruncie rzeczy tylko
urozmaicało odwieczną zabawę w Indian, tych z prerii i
tych z wojennych ścieżek codzienności. I niech no tylko tak
się zdarzy, że mama zachoruje podczas dłuższej
nieobecności taty, a wszystko się wali i zupełnie inaczej
wygląda. Nic, tylko uczyć się od ,,a” życia rodzinnego i w
ogóle. I raptem nie wygląda się nawet na te swoje mizerne
czternaście lat z groszami, prawie piętnaście, jest się po
prostu bezbronnym niemowlakiem. A tu trzeba błyska-
wicznie wziąć się w garść, bo bracia są nie mniej prze-
rażeni i bezradni, chociaż jeden z nich nawet starszy o
półtora roku. Gośka czuje, że łatwiej by jej było opa nować
nerwy i sytuację, gdyby w domu był sam drobiazg, takie
fąfle pięcio-, ośmioletnie, musiałaby być wtedy tą
najdzielniejszą szefową. A tak siedzą smętnie każde w
swoim kącie, oddaleni o całe kilometry, rozpamiętują
wszystkie szczegóły tego ponurego dnia i boją się
wypowiedzieć jakieś czulsze niemęskie słowo, czy choćby po
prostu zapalić światło i popatrzeć na siebie.
— Tylko bez histerii. Słyszliście wyraźnie, źe operacja się
udała — powiedział wreszcie Michał. Z urzędu, jako najstarszy.
Wyciągnął nawet z lamusa ten swój wodzowski ton. — Gośka,
trzeba będzie odebrać od Ciociny siatkę z zakupami. Podobno
koleżanka z mamy biura tam ją zostawiła. Ty idź, ja nie mam
zdrowia do tego babska... I ani słowa w liście do ojca, jasne?
— Pewnie — kiwnęła głową. — Niech tam spokojnie
pozałatwia swoje sprawy.
— Czy on musi -całe stypendium odsiedzieć W S t a - nach?
— westchnął najmłodszy.
— Przecież wróci za miesiąc, wytrzymamy. Mama do tej
pory wyzdrowieje. Przypomnijcie sobie, co Kubuś
powiedział — Gośka powoli zaczynała otrząsać się z
odrętwienia. Pan Kubiak chyba ich nie okłamał w dyżurce
szpitala. Wprawdzie z woreczkiem żółciowym nie taka
prosta sprawa, ale poznałaby od razu, gdyby tatowy
przyjaciel chciał ich oszczędzać, jak to się mówi. Odkąd
pamięta, jego poczciwa okrągła twarz nie utrzymywała
żadnej maski dłużej niż kilka sekund.
Ktoś zadzwonił. Zbyszek poszedł otworzyć i po drodze
zapalił wreszcie światło. Weszły Pchełka z matką,
zaniepokojone i współczujące. Pani Klamerowa swoim
zwyczajem nie traciła wielu słów, wystarczyło, że za-
krzątnęła się koło kolacji i porozmawiała z Andrzejem o
kłopotach ze zdobyciem odpowiedniego drewna na prace
ręczne. Wie coś o tym, Kaktus jest przecież w tej samej
klasie.
Gośka zbiegła na parter do dozorczyni. Ciocina „właśnie się do
nich wybierała”, oczywiście ze stosowną do okoliczności
pogrzebową miną i pełna zapału do roztrząsania tysiąca i
jednego ze znanych jej smutnych przypadków losowych.
Uwielbia to robić. I małymi czarnymi oczkami tak się przylepia
do twarzy słuchającego, że Gośka zawsze ma ochotę jak
najprędzej umyć się zimną wodą. I te zdrobniałe, poufałe
słówka!
— Mamuśki koleżanka powiedziała, że jeszcze tu wpadnie
i zobaczy, czy czegoś wam nie trzeba, biedne robaczki! —
tu usiłowała pogłaskać Gośkę po ramieniu. — Poopiekuje
się. No i jakoś jej nie widać, a noc na progu... Ale są jeszcze
ludzie w tej kamienicy, wiedz o tym, Gosiuńciu!
Gosiuńcia! Słuchajcie i rozczulajcie się! A normalnie stale
Zgłoś jeśli naruszono regulamin