BREATHLESS - PROLOG.pdf

(66 KB) Pobierz
PROLOG
Ciężkie krople z hukiem odbijały się od okien. Wiatr próbował wedrzeć się do środka,
wszystko inne zagłuszał złowrogi świst. Gdzieś w oddali przejechał samochód. Opony zachrzęściły
cicho na mokrym, żwirowym podjeździe. Freya zasypiała na kilka minut, by po chwili zbudzić się z
kolejnego koszmaru. Zlana potem, z galopującym sercem. We śnie ciągle gdzieś uciekała, jednak
nigdy nie potrafiła dotrzeć do bezpiecznej przystani. Jej sny jeszcze nigdy wcześniej tak dokładnie nie
odwzorowywały jej odczuć na jawie.
Wierciła się jeszcze przez kilka minut, ale pragnienie nie dawało jej spokoju. Z uporem
wpatrywała się w stojący na stoliku nocnym dzbanek, jakby w jakiś magiczny sposób miał się sam
napełnić. W końcu powoli wstała z łóżka i, najciszej jak tylko mogła, podeszła do drzwi. Stała tak przez
chwilę, uważnie nasłuchując. Kiedy przekonała się, że wszyscy na piętrze pogrążeni są we śnie,
nieśmiało wyszła na korytarz. Ostatnio takie zachowanie było jej rytuałem przed wyjściem z pokoju.
Działało. Od jakiegoś czasu udało jej się unikać Bastiena. Jego świdrującego spojrzenia, chłodnej
obojętności, natarczywych dłoni. Bezmyślnie zapaliła światło, jednak nadal starała się zachowywać
jak najciszej, szczególnie przechodząc obok JEGO pokoju.
Każdy kolejny dzień bez niego uważała za swój mały sukces. Ostatnio nauczyła się doceniać
drobnostki. Nalała soku do szklanki, przeklinając się w myślach, bo przecież mogła wypić od razu z
butelki. Byłoby ciszej. Hałas. Ten sok robił za dużo hałasu. Ostatnio była na niego wyczulona. Bastien
strasznie hałasował. Potrafiła już z łatwością rozpoznać jego kroki, które słyszała jeszcze na długo po
tym, jak minął jej pokój. Jego głos był niesamowicie jazgotliwy, nasileniem przypominał dźwięk
odrzutowca. Musiała się powstrzymywać, żeby nie zatykać uszu, ilekroć mówił do niej szeptem.
Zamarła, kiedy wyczuła czyjąś obecność. Czyjeś ciało oparło się o jej plecy. Męskie ręce
odcięły jej drogę ucieczki. Przez chwilę myślała, że to tylko omamy. W końcu ostatnio naprawdę źle
sypiała. Zmęczenie musiało kiedyś dać o sobie znać. Przymknęła oczy, próbując się zbudzić. Czuła, jak
włoski na jej szyi podnoszą się, a ciało napina się, gotowe do ucieczki. Bastien pochylił się do jej ucha.
- Unikałaś mnie.
- Nieprawda – powiedziała, siląc się na zwyczajny ton. Spróbowała wyminąć chłopaka.
- Nie tak szybko – nachylił się, by musnąć wargami jej usta, niby przypadkiem.
Freya gwałtownie opuściła głowę, wciskając ją w odrobinę przestrzeni, którą jej pozostawił.
Teraz nawet jej głowa i włosy stykały się z jego twardym, nieustępliwym ciałem. Dłonią zakryła usta,
by nie zwymiotować. Kurczowo uczepiła się blatu, jakby mógł powstrzymać ją od wybuchu płaczem.
Miała ochotę rzucić się na niego. Roztrzaskać mu na głowie napełnioną do połowy szklankę. Nigdy nie
odważyłaby się tego zrobi. Był nieprzewidywalny. Nigdy nie miała pewności, jaki będzie jego kolejny
krok. Był jak kameleon. Początkowo próbowała przebić się przez tę chłodną obojętność, skoro mieli
żyć pod jednym dachem. Udawać szczęśliwą rodzinę. Przez pierwszych kilka tygodni tylko ją
obserwował. Dusił i zamykał w klatce, z której nie było ucieczki. Przygotowywał bazę pod swoje
kolejne działania. Musiał ją zastraszyć. Zaszantażować. Tak, by bała się komukolwiek powiedzieć o
tym, co jej robi. By uświadomiła sobie, że nikt jej nie uwierzy. Że nie ma wsparcia nawet we w matce.
Zapach Bastiena był teraz wszędzie. Kolejny element, który jej umysł doskonale zapamięta i
będzie ją nim bezustannie nękał. Nie należała do najniższych, ale nawet z jej 1,73 m wzrostu, górował
nad nią o kilkanaście centymetrów, tylko wzmagając uczucie klaustrofobii. Umysł Freyi pracował na
najwyższych obrotach. Naiwnie łudziła się, że uda jej się uciec. Była zwinna i szczupła, ale nawet
gdyby wyślizgnęła się z jego mocnego uścisku, i tak dogoniłby ją w trzy sekundy.
Kiedy była już prawie pewna, że nie zwymiotuje, odsunęła dłoń. Otuliła się mocniej
sięgającym do ziemi cieniutkim, jedwabnym szlafrokiem z koronkowymi wstawkami.
- Zacznę krzyczeć – powiedziała niemal niedosłyszalnym szeptem. Zignorował jej słowa. Może
ich nie usłyszał, a może po prostu wiedział, że i tak nie spełni swoich gróźb.
Bastien przesunął dłońmi po nieosłoniętej szyi dziewczyny. Były nienaturalnie lodowate.
Freya wzdrygnęła się, automatycznie odskakując. Otworzyła usta, ale z jej gardła nie wydobył się
żaden dźwięk. Nie była w stanie nawet spróbować krzyknąć. A gdyby jej się udało, to co by to
zmieniło? Jak miała wyjaśnić całą tę sytuację, skoro sama nic z niej nie rozumiała? Jak miała ubrać w
słowa coś tak niepojętego? Jego zachowanie było tak obrzydliwie wynaturzone, że nie dowierzała już
samej sobie. Może cierpienie po śmierci ojca okazało się tak ogromne, że zaczęła tracić rozum? Poza
tym, rozmowy z jej matką przestały mieć sens. Zapewne znowu tylko oskarżyłaby ją o sabotowanie jej
nowego małżeństwa.
- Dlaczego ty to w ogóle robisz? – zapytała, marszcząc brwi. Tym, że wypowiedziała w jego
obecności aż tyle słów, zadziwiła samą siebie.
- Bo chcę – powiedział, jakby jego zachowanie było najnormalniejszym na świecie. Jakby od
kilku miesięcy nie zaganiał jej w kozi róg, by później ją obłapiać.
Bastien nagle odsunął się i oddalił na kilka kroków. Freya zmarszczyła czoło,
zdezorientowana. Czyżby to było takie łatwe i jednak postanowił dać jej jednak spokój? Bała się
ruszyć. Nie miała pojęcia, jaki będzie jego kolejny krok.
Stała tak przez chwilę, intensywnie myśląc i z napięciem wpatrując się w swojego towarzysza.
W końcu podjęła decyzję. Odepchnęła się od blatu i szybkim, zdecydowanym krokiem ruszyła w
stronę drzwi. Desperacko potrzebowała chwili odpoczynku. Możliwości zebrania myśli. Musiała
znaleźć jakieś rozwiązanie, wyrwać się stąd. Naprawdę zwariuje, jeśli dłużej pozostanie na jego
terenie. Musiała wracać do siebie, do domu, do rodzinnego miasta. Tutaj wszystko było obce. To
tylko wzmagało jej poczucie zagubienia i coraz bardziej rzeczywisty obraz czyhającej na nią depresji.
Już prawie odetchnęła z ulgą, kiedy coś szarpnęło ją za rękę i znowu wylądowała w mocnym, męskim
uścisku.
- Odejdziesz wtedy, kiedy ci powiem – twarz dziewczyny owionął ciężki, chrapliwy oddech.
Wiedział, że pozornie odzyskana wolność, która nagle zostanie odebrana boli bardziej aniżeli
wieczne zniewolenie. Przycisnął ją do framugi drzwi. Niespiesznie przesunął dłonią po talii
dziewczyny. Nigdy nie wiedziała, jak daleko tym razem się posunie. W pewnym momencie
wypracowała skuteczny mechanizm obronny. Obojętność. Ostatnim, co zapamiętała, była jego dłoń,
która zdecydowanym ruchem ściągała z niej jedwabny szlafrok z koronkowymi wstawkami.
Napierające na jej wargi usta. Potem już tylko liczyła kolejne oddechy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin