James Jones - Gwizd.pdf

(1655 KB) Pobierz
JAMES JONESS
GWIZD
Tytuł oryginału
Whistle
Pielęgniarz
na
nocnym
dyżurze
witał
nowo
przybyłych
pacjentów
nieodmiennie tą samą formułką: „Jeżeli coś będziesz chciał, to gwizdnij”.
R.J. Blessing - Pamiętniki 1918
Tańcz na sznurkach, brykaj, pląsaj,
A na cmentarz gwiżdż.
Co lub kto tobą porusza,
Tego nie wie nikt.
dawna francuska rymowanka
przełożona z oryginału przez Autora
Książkę tę poświęcam wszystkim żołnierzom służącym w Armii Stanów
Zjednoczonych w czasie II wojny światowej - tym, którzy ją przeżyli, wzbogacili się na
niej, walczyli w niej, przesiedzieli ją w więzieniach, przez nią zwariowali, i
pozostałym.
WPROWADZENIE
James Jones zmarł na zawał serca w szpitalu w Southampton na Long Island
w Nowym Jorku 9 maja 1977 roku. Miał pięćdziesiąt pięć lat.
Do chwili kolejnego nawrotu ciężkiej choroby zdążył napisać ponad trzydzieści
i pół rozdziału Gwizdu z zamierzonych trzydziestu czterech. Resztę fabuły miał
jednak obmyśloną i dopracowaną niemal do najmniejszego szczegółu.
Byłem jego przyjacielem i sąsiadem. Rozmowy, które prowadziłem z nim w
ostatnich miesiącach jego życia, i pozostawione przezeń nagrania magnetofonowe
świadczą niezbicie, jak miały wyglądać końcowe rozdziały powieści. Swoje uwagi
nagrywał w szpitalu jeszcze na dwa dni przed śmiercią.
Planował, że trzy ostatnie rozdziały będą stosunkowo krótkie. Zakończenie
było przesądzone. Zabrakło jedynie czasu. Wierzę, że gdyby żył jeszcze miesiąc, to
ku własnej satysfakcji dopisałby brakującą resztę. Niemniej to, co zostawił, należy
uznać za ukończone dzieło.
We wstępie do tej książki (patrz. s. 13) Jones określił zamierzenia, jakie miał
względem tej powieści. Gwizd jest trzecią częścią jego wojennej trylogii, po Stąd do
wieczności (1951) i Cienkiej czerwonej linii (196Gwizd był jego obsesją. Pracował
nad nim z przerwami bardzo długo. Stale do niego wracał i „obraca on swój rożen” w
jego głowie „przez blisko trzydzieści lat”. Od chwili pierwszego ataku w 1970 roku
jeszcze dwukrotnie dopadała go ciężka choroba serca i chyba przeczuwał, iż walczy
z czasem, żeby dokończyć tę książkę. Przez ostatnie dwa lata życia pracował nad
nią na poddaszu swojego wiejskiego domu w Sagaponack na Long Island po
dwanaście, czternaście godzin dziennie. W styczniu 1977 przeżył kolejny atak, po
którym aż do swojej śmierci powracał do pisania po kilka godzin dziennie. Ale na
wszelki wypadek zostawił przezornie również nagrane taśmy i notatki.
Jones pragnął zamieścić we wstępie kilka słów wyjaśniających, dlaczego
powieściowym miastem w Gwiździe jest Luxor, a nie Memphis w stanie Tennessee.
W swoich notatkach i wcześniejszym eseju napisał: „Luxor naprawdę nie istnieje. Nie
ma miasta Luxor w stanie Tennessee. Nie ma żadnego Luxoru w Stanach
Zjednoczonych.
W rzeczywistości Luxor to Memphis. W 1943 spędziłem tam w szpitalu
wojskowym im. Kennedy'ego osiem miesięcy. Miałem wtedy dwadzieścia dwa lata.
Ale Luxor to także Nashville. Kiedy ze szpitala Kennedy'ego odesłano mnie do
służby, trafiłem do znajdującego się w pobliżu Nashwille Obozu Campbella w
Kentucky. Nashville zastąpiło nam Memphis jako miasto, do którego jeździliśmy na
przepustki. Luxor ma w sobie rozpoznawalne cechy obu. W mojej książce nie
chciałem rezygnować z postaci, miłostek, zwyczajów, lokali, znajomych miejsc i osób
znanych mi z Memphis.
Właśnie dlatego byłem zmuszony zastąpić prawdziwy Obóz Campbella moim
Obozem O'Bruyerre'a i umieścić go w pobliżu Memphis.
Tak więc nazwałem moje powieściowe miasto Luxorem i wykorzystałem
miasto Memphis takie, jakim je zapamiętałem. Albo swoje wyobrażenia o nim. Tym,
którzy znają Memphis, moje miasto wyda się niepokojąco znajome. Lecz po chwili
nieoczekiwanie jeszcze bardziej niepokojąco obce. Radzę więc, żeby uważali je za
Luxor, a nie Memphis. Za wyłączną własność Jamesa Jonesa, który bierze też za to
na siebie pełną odpowiedzialność”.
Krótkie wyjaśnienie w sprawie epilogu.
Na stronie 609 są trzy gwiazdki. Do tego miejsca doprowadził Jones rozdział
31. Na podstawie jego własnych myśli i wypowiedzi odtworzyłem i spisałem
szczegółowo zamierzenia, jakie miał w związku z brakującymi rozdziałami. Nie
włączyłem tam nic, czego sobie wyraźnie nie życzył. Ostatni, wydzielony fragment
epilogu to własne słowa Autora, spisane z nagrania magnetofonowego dokonanego
zaledwie kilka dni przed jego śmiercią.
Willie Morris
Bridgehampton, Long bland
28 maja 1977
Zgłoś jeśli naruszono regulamin