Brian W. Aldiss - Opowiadania.pdf

(2143 KB) Pobierz
Brian W. Aldiss
redakcja:
Wujo Przem
(2013)
SPIS TREŚCI
- Amen, skończyłem
- Chwila zaćmienia
- Człowiek ze swoim czasem
- Dziewczyna i robot z kwiatami
- Jak jeden mąż
- Jeszcze jeden „Człowieczek”
- Judasz tańczył
- Kamyczki Poety Tu Fu
- Kiedy ranne wstają zorze - Kto zastąpi człowieka?
- Na zewnątrz
- Nieobliczalna gwiazda
- Nieszczęsny, mały wojowniku
- Nie zapytałeś nawet jak mam na imię
- „O, miesiącu zachwytu mego!”
- Poniekąd sztuka
- Pozory Życia - Przenigdy
- Strzępy
- Trzeźwe odgłosy poranka w jednym z odległych krajów
- Zabawa w Boga
1
Amen, skończyłem
Dzień był już w pełni, potoki słońca zalewały miasto, gdy Jaybert Darkling wygrzebał się z
łóżka. Wsunął kapcie i poczłapał do kapliczki koło okna.
Kiedy się zbliżył, zasłonki, które zwykle skrywały kapliczkę, rozsunęły się, a ołtarz zaczął
promieniować światłem. Darkling skłonił głowę, jeden raz, i powiedział:
– Wszechmocni Bogowie, oto staję przed Wami u progu kolejnego dnia i Wam go
poświęcam. Dozwólcie, abym się w pełni samorealizował, działając w myśl Waszych praw i
dążąc Waszymi ścieżkami. Amen.
W odpowiedzi z ołtarza ozwał się głosik cienki, wysoki, odległy.
– Oby tak było, rzeczywiście. I nie zapomnij, że wczoraj modliłeś się tak samo, a potem
roztrwoniłeś cały dzień na własne przyjemności.
– Dzisiaj będzie inaczej, o Wszechmocni Bogowie. Nie zmarnuję ani chwili, będę pracował
w Instytucie, który, jak Wiecie, służyć ma Waszym celom.
– To doskonałe, synu, zwłaszcza, że rząd zatrudnia cię właśnie w tym celu. A pracując,
rozważ w swym sercu własną hipokryzję, która jest wielka.
– Stanie się wola Wasza.
Światłość zgasła, zasłonki wróciły na miejsce.
Darkling jeszcze chwilę stał w miejscu, oblizując wargi. Nie miał nawet cienia wątpliwości,
że Bogowie go szpiegują: istotnie był hipokrytą.
Szurając kapciami, podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Mimo że, jak na istotę ludzka,
odgrywał w mieście niepoślednia rolę, było to przede wszystkim miasto maszyn. Ciągnęło się
po horyzont, a przeważająca jego część stale pozostawała w ruchu. Tak chciały maszyny. W
większości gigantycznych budowli nigdy nie stanęli stopa ludzka, a same budowle poruszały
się, bo tak było wygodniej.
Ściany Instytutu lśniły oślepiającym blaskiem. W środku uwięzieni byli Nieśmiertelnicy
Darklinga. Dzięki Bogu, że chociaż ten budynek się nie ruszał!
Hipokryta, co? Z ohydą i blaskiem tej myśli borykał się już od czasów chłopięcych.
Bogowie dobrze o to zadbali.
Rozbierając się po drodze, zmierzał pod prysznic. Spojrzał na zegarek. Za siedemdziesiąt
minut może być w Instytucie i dzisiaj naprawdę spróbuje być lepszym człowiekiem, lepiej żyć.
To się bez wątpienia opłacało.
Sklął sam siebie za dwulicowe myśli, ale innych nie znał.
Zee Stone też wstał później niż należało. Nie podszedł do ołtarza w małym pokoju.
Zataczając się w drodze do łazienki, wrzasnął tylko:
– Czas na poranne kłapanie dziobem, co?
Z nieoświetlonej kapliczki ozwał się głos Bogów, głęboki, ojcowski, lecz nieco oficjalny.
2
– Łajdaczyłeś się wczoraj do późnej nocy. W rezultacie dziś spóźnisz się do Instytutu.
Chyba nie potrzebujemy ci mówić, że zgrzeszyłeś.
– Przecież wiecie wszystko – wiecie, po co to robiłem. Chcę napisać opowiadanie. Chcę
zostać pisarzem. A co zacznę, nawet jeśli mam konspekt, wychodzi mi inaczej niż chciałem.
To wasza robota, co?
– Za wszystko, co dzieje się w tobie, próbujesz winić otoczenie. W ten sposób nigdy nie
osiągniesz sukcesu.
– Do cholery z tym wszystkim!
Zee Stone odkręcił prysznic. Był miody, niezależny. Czuł, że mu się powiedzie, i z
Instytutem, i z tym pisaniem, i z tamtą czarnulą o żółtych oczach. A jednak w tym, co mówili
Bogowie, było sporo prawdy: praktycznie nie odróżniał tego, co wewnątrz, od tego, co na
zewnątrz. Ten jego znienawidzony szef, Darkling: może Darkling jest taki wredny tylko w
wyobraźni Stone'a?
Myśl zgubiła wątek. Chlapiąc się pod ciepłym prysznicem, Stone rozmyślał z powrotem o
opowiadaniu, które chciał napisać. Bogowie mieli nad nim większą władzę, niż on nad
postaciami, które sam wymyślił.
Dean Cusack wstał o przyzwoitej porze. Nie spóźniłby się do pracy, gdyby nie kłótnia z
żoną. Poranek byt świeży i słodki; kłótnia paskudna i zatęchła.
– Nigdy nie założymy tej farmy zrzędziła ubierając się Edith Cusack. – Obiecywałeś, że
odłożysz pieniądze i wyjedziemy na wieś. Ile to już lat minęło? I dalej, jak widzę, trzymasz się
ciepłej, nisko płatnej posadki ciecia w Instytucie!
– To bardzo odpowiedzialna posada – pisnął histerycznie Dean.
– W takim razie ciekawe, czemu tak mało ci płacą.
– Zwyczajnie, nie trafił mi się awans
Zniżył głos o pół tonu i poszedł do łazienki myć zęby. Nie znosił pretensji Edith, bo ciągle
mu na niej zależało; miała powody, żeby się żalić. Gdy brali ślub, roztaczał przed nią wizje
farmy na wsi. Tylko że zawsze co tu się oszukiwać – zawsze był tak uległy, że wszechwładne
siły w Instytucie z łatwością mogły ignorować jego istnienie.
Żona przyszła za nim do łazienki i podjęta dyskusję dokładnie w tym punkcie, da którego
doprowadziły ją myśli Deana.
– Zastanów się nad sobą, na litość Bogów! Całe życie chcesz być potakiwaczem? Stańże na
własnych nogach I Przestań wciąż przyjmować polecenia! Porozrabiaj tam od czasu da czasu,
może cię wreszcie zauważa!
– To twoja filozofia, wiem, wiem odburknął.
Kiedy wyszła do kuchni nastawić aparat na śniadanie, Cusack popędził do sypialni i ukląkł
przed kapliczka koło łóżka. Ledwie za ołtarzem rozjarzyło się światło, złożył dłonie i rzeki:
– Pomóżcie mi, o Wszechmocni Bogowie. Jestem nędznym robakiem, ona ma rację,
nędznym robakiem! Znacie mnie, wiecie jaki jestem. Pomóżcie mi – przecież się starałem,
3
wiecie, że się starałem, a wciąż jest źle, i coraz gorzej. Zawsze Wam wiernie służyłem, jak
mogłem spełniałem Waszą wolę, nie opuszczajcie mnie, Bogowie!
– Wielkie zmiany czasem najlepiej przeprowadzać małymi kroczkami, Cusack. Musisz po
kawałeczku budować własną wiarę w siebie.
– Tak jest, Bogowie, dziękuję Wam, tak zrobię, zrobię dokładnie tak, jak mówicie – tylko...
jak?
– Postanów sobie, że dzisiaj choć raz postawisz na swoim, Cusack. Cusack pokornie błagał
o dalsze instrukcje, ale Bogowie się wyłączyli: znani byli z małomówności. W końcu stróż
podniósł się z klęczek, wbił się w służbową marynarkę koloru brązowego, przyczesał włosy i
poczłapał do kuchni.
– Nawet Bogowie mówią do mnie po nazwisku – mruknął pod nosem.
Dean Cusack miał żonę, która obsztorcowała go gdy trzeba, Jaybert Darkling i Zee Stone
mieli byt zabezpieczony, co ranka brali prysznic i używali owoców oraz panienek cywilizacji
schyłku dwudziestego drugiego wieku, Otto Jack Pommy zaś był włóczęgą. Oprócz kapliczki
na grzbiecie nie posiadał właściwie niczego
Otto miał za sobą ciężka noc. Szwendał się po zautomatyzowanym mieście i dopiero o
świcie trafił na wygodny opuszczony dom, w którym dało się zdrzemnąć. Ocknąwszy się,
stwierdził, że słońce świeci przez brudną szybę prosto na poplamiony materac, na którym leżał,
po czym przez dłuższy czas tkwił w nieprzyjemnej hipnozie – głowę miał słabą, a ostatnią
porcję LSD przyjął zaledwie przed tygodniem – konstelacji plam, pasków i mokrych kropek na
materacu, która tak zręcznie oddawała obraz wszechświata.
Wreszcie przeturlał się z boku na bok i jednym szarpnięciem otworzył przenośna kapliczkę.
Jasność za ołtarzem nie rozbłysła.
– Ca jest? Wy też się kiepsko czujecie? Myślicie, że się będę modlił, jak Wy nawet nie
raczycie po dawnemu zaświecić światła? Bogowie! Chrzanię Bogów!
– Synu, sam wiesz, że dobrą kapliczkę sprzedałeś, a ten tutaj to tani, lichy egzemplarz, który
nigdy porządnie nie działał. Lecz tak jak my przybywamy do ciebie poprzez niedoskonałe
narzędzie, tak i ty sam jesteś niedoskonałym narzędziem do pełnienia naszej woli.
– Wiem, do cholery, grzeszyłem! Słuchajcie no, Bogowie, Wy mnie znacie: najlepszy może
nie jestem, ale są gorsi ode mnie. Dajcie Wy mi święty spokój, dobra? Czy kogoś kiedyś
wykorzystałem? Pamiętacie, jak było w przed – Boskiej księdze: „Błogosławieni cisi,
albowiem oni na własność posiądą ziemię”? I co Wy na to?
Bogowie wydali odgłos wielce zbliżony do ludzkiego fuknięcia.
– Cisi! Otto Pommy, jesteś najzarozumialszym dziadem jaki kiedykolwiek ubliżył nam
modlitwą! Spróbuj zachowywać się dzisiaj trochę mniej bezczelnie.
– Dobra już, dobra. Zależy mi tylko, żeby iść zobaczyć Ojca w instytucie. Amen.
– I kup nową baterię do ołtarza. Czy naprawdę nie ma w tobie za grosz szacunku!
– Amen, powiedziałem! Amen i koniec.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin