Jack L. Chalker - I pogrąży Cię Diabeł.pdf

(1404 KB) Pobierz
JACK L. CHALKER
I POGRĄŻY CIĘ DIABEŁ
And the Devil Will Drag You Under
Przełożyła
Reszka Anna
redakcja:
Wujo Przem
(2014)
Mojemu ojcu, Lloydowi Allenowi Chalkerowi,
który nigdy nie przeczyta tej książki, a zresztą i tak by mu się nie
spodobała, oraz
mojej matce, Nancy Hopkins Chalker, która może ją przeczyta, ale nie
będzie zachwycona.
W podzięce za to, że pozwolili zwariowanemu dziecku na dziwactwa i
zostanie pisarzem. Ci, którzy lubią moje książki, nigdy się nie
dowiedzą, ile zawdzięczam tym dwojgu.
1.
GŁÓWNA LINIA + 2076
Gdy zbliża się koniec świata, ostatnie chwile spędź w barze.
Mały człowieczek wyjrzał przez lekko oszronione okna i nachmurzył się. Chociaż
niedawno minęło południe, na dworze było ciemno, a czerwonawe światło nadawało
otoczeniu złowieszczy wygląd. Kwiaty z mrozu uginały promienie światła, pogłębiając
czerwień, która nabrała barwy wina.
To nasunęło mężczyźnie pewne skojarzenie. Odwrócił się do lady.
– Następna podwójna – rzucił wysokim, zgrzytliwym głosem ze śladem obcego akcentu
wskazującego na europejskie pochodzenie.
Dostał szkocką, przyjrzał się jej krytycznie, powąchał i pociągnął łyk. Rozejrzał się po
lokalu.
Pustawo. Bar znajdował się blisko uniwersytetu, ale od czasu Wypadku zawieszono
wykłady. Kręcili się tu teraz tylko badacze rozpaczliwie próbujący zatrzymać lub odwrócić
to, co się wydarzyło, albo – w najgorszym razie – stawić czoło temu, co szybko się zbliżało...
zbyt szybko, według rozeznania małego człowieczka. Niektórzy przeżyją, by jeszcze żyć
przez pewien czas. Niektórzy, lecz bardzo niewielu.
I nie potrwa to długo.
Ci tutaj... ta garstka. Przyjrzał się im uważnie. Paru starych pijaków; kilkoro mężczyzn i
kobiet w średnim wieku, o zmęczonym wyglądzie, niektórzy w fartuchach laboratoryjnych.
Siedzieli w milczeniu, starając się na chwilę oderwać od wytężonej pracy. Wiedział, że
najchętniej zasnęliby kamiennym snem, ale byli na to zbyt zmęczeni.
Kto zresztą mógłby teraz spać? pomyślał.
Żaden z gości nie nadawał się jednak do jego celów. Nie takich ludzi potrzebował, nie
takich musiał mieć. Martwiło go, że od wielu dni wysyłał wezwania, lecz bez rezultatu.
Osoby odpowiadające jego wymaganiom znajdowały się gdzieś niedaleko. Wyczuwał ich
aury. Oczywiście nie były doskonałe, ale na pewno wystarczające.
Westchnął, wysączył szkocką i pogrzebał w kieszeni. Przedmiot, który z niej wyjął,
zdawał się płonąć własnym życiem – był to wielki, szlachetny, idealnie oszlifowany kamień.
Położył go przed sobą na ladzie i wpił w niego wzrok. Pogładził kamień, jakby pieścił
ulubione zwierzątko. Barman rzucił zaintrygowane spojrzenie na przedmiot i dziwacznego
gościa.
Mężczyzna wyczuł zakłócenie. Powoli oderwał oczy od błyszczącego klejnotu i przesunął
je na ciekawskiego barmana. Ten zrobił niewinną minę i wrócił do czyszczenia szkła. Mały
człowieczek z powrotem skoncentrował się na kamieniu. Otworzył umysł. Tak, czuł ich, jin i
jang, pierwiastek męski i żeński. Blisko, bardzo blisko, ale jeszcze nie tutaj. Skupił się,
przywołując ich oboje.
Nie byli doskonali, o nie, ale powinni się nadać. Nadadzą się... jeśli się tu zjawią.
Porywisty, lodowaty wiatr omiatał ulice Reno w stanie Newada. Kobieta zadrżała i
szczelniej otuliła się płaszczem, próbując ochronić się przed zimnem. Niewiele pomogło.
Wiedziała, że nie powinno jej tu być. Nie miała pojęcia, dlaczego się tutaj znalazła ani
dokąd się wybiera, lecz szła, walcząc z wiatrem i zimnem, nie patrząc na drogę.
Czuła się jak zamroczona, umysł miała przytępiony. Wcześniej postanowiła skończyć ze
wszystkim nad morzem, nad Pacyfikiem, którego fale rozbijają się teraz o Sierra Nevada.
Wewnętrznie była już przygotowana. Znalazła się jednak w otoczonym górami i pustynią
Reno, które utraciło dawne znaczenie. Większość ludzi wyjechała, chowała się w domach lub
modliła w kościołach o ratunek. Chociaż nigdy nie była religijna, zastanawiała się, czy się do
nich nie przyłączyć. Rozwiała się wszelka nadzieja, została tylko wiara.
Wyszła z dość wygodnego pokoju w opuszczonym motelu, żeby znaleźć jakiś kościół.
Szybko zapomniała o swoim postanowieniu. Wędrowała bocznymi uliczkami i zaułkami
rozległego miasta o niskiej zabudowie, zmierzając do jakiegoś nieznanego celu. Wydawało
się, że nogi same ją niosą.
Ruch uliczny zamarł i tylko od czasu do czasu przejeżdżały pojazdy wojskowe. Słychać
było tylko wycie porzuconych zwierząt, gdzieniegdzie przemknął szczur.
Skręciła za róg i nagle poczuła całą siłę wiatru. Pochyliła głowę, starając się ochronić
twarz przed szczypiącymi podmuchami.
Chciała wiedzieć, dokąd idzie i po co.
Był silnym, uderzająco przystojnym mężczyzną ubranym jak drwal. On również nie miał
pojęcia, dlaczego się tutaj znalazł. Pamiętał, że wybierał się do Nowej Zelandii. Mówiono, że
to największa szansa. Przygotował się do podróży, załatwił sobie miejsce w służbowym
samolocie i wsiadł w Denver w luksusowy sportowy samochód, żeby pojechać na lotnisko.
Nie dotarł tam jednak. Jak we śnie pojechał dalej i poprzedniego dnia zjawił się tutaj.
Maszerował teraz omiatanymi wiatrem ulicami, po których walały się śmieci. Nikogo już
to nie obchodziło. Nie wiedział, dokąd zmierza.
Wiatr smagał go i uderzał. Mężczyzna postawił kołnierz, żałując, że nie spakował maski
narciarskiej. Ledwo co widział, jakby zjeżdżał na nartach bez gogli.
W pewnym momencie z impetem wpadł na jakąś kobietę. Oboje przewrócili się,
mamrocząc pod nosem przekleństwa, które zaraz przerodziły się we wzajemne przeprosiny.
Poderwali się tak szybko, że żadne nie zdążyło zaoferować drugiemu pomocy.
– O, przepraszam – wykrzyknęli jednocześnie i roześmiali się.
Nagle kobieta przestała się śmiać i na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz.
– Wie pan – powiedziała ze zdumieniem – po raz pierwszy od Wypadku słyszę śmiech.
On również spoważniał i ukłonił się.
– Jestem Mac Walters.
– Jill McCulloch.
Rozejrzał się.
– Hej! Wygląda na to, że ten mały bar jest otwarty! Zajrzyjmy tam i odsapnijmy trochę –
zaproponował i dodał: – O ile nie ma pani nic ważnego do załatwienia.
Zaśmiała się sucho.
– A czy ktokolwiek ma coś pilnego w tych dniach? Chodźmy.
Szybko przeszli przez ulicę i ruszyli w stronę baru, mijając po drodze kilka pustych
sklepów. Mały napis nad drzwiami głosił: „Latarnia Morska”.
Gdy weszli i zamknęli za sobą drzwi, przywitał ich ciepły podmuch. Elektryczność stała
się rarytasem. Znalezienie miejsca, gdzie wszystko działało i wyglądało normalnie, równało
się znalezieniu garnka pełnego złotych monet. Choć takie miejsce nie miało prawa istnieć,
jednak istniało. Nie pytali o nic, tylko znaleźli pustą wnękę i wyczerpani usiedli naprzeciwko
siebie.
Barman zauważył ich.
– Co ma być? – zawołał.
– Podwójny burbon i woda – odkrzyknął Walters i spojrzał na kobietę, która właśnie
zdejmowała ciężki, obszyty futrem płaszcz. Jest piekielnie ładna, stwierdził.
– Szkocka z wodą – powiedziała, a on przekazał zamówienie barmanowi.
Dostali drinki po niecałych dwóch minutach. W tym czasie siedzieli, zerkając na siebie.
Była niska – mierzyła nie więcej niż sto sześćdziesiąt centymetrów, może mniej – ale
wydawała się wyjątkowo... silna. Szukał odpowiedniego słowa. Doszedł do wniosku, że jest
umięśniona jak gimnastyczka albo tancerka. Krótko obcięte włosy pasowały do owalnej
twarzy o dziecięcym wyglądzie. Ma zielone oczy, zauważył nagle.
On również był obserwowany. Przy swoich dwóch metrach wzrostu nie miał na sobie
grama tłuszczu. Cieszył się doskonałą kondycją. Wyrazistą, przystojną twarz okalała gęsta
ruda broda i długie, lecz dobrze utrzymane włosy identycznego koloru.
Podczas gdy ukradkiem przyglądali się sobie nawzajem, ich z kolei obserwował mały
człowieczek o dziwnym wyglądzie siedzący na stołku barowym. Kobieta chyba to wyczuła i
spojrzała na niego przelotnie. Odwrócił wzrok i podniósł do ust szklankę, ale zdążył
zauważyć wyraz jej oczu. Oboje mają udręczone spojrzenie. Zdają sobie sprawę z sytuacji.
Stracili nadzieję.
Piosenka w radio skończyła się.
– Potężne powodzie ogarnęły Środkowy Zachód. Wielką Równinę zakryło morze, jak w
czasach prehistorycznych – mówił spiker do szybko topniejącej liczby słuchaczy. –
Przygotowano schronienia dla uciekinierów, ale drogi są zablokowane. Ludzie wpadli w
panikę i znaleźli się w pułapce jak na niżej położonych terenach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin