Dominiak Ryszard - Tajemnica planety Hat.pdf

(1093 KB) Pobierz
RYSZARD DOMINIAK
redakcja:
Wujo Przem
(2013)
Właśnie gdy At zamierzał udać się do pokoju wytchnienia, jaskrawym fioletem zamrugało
oko aparatury M16 i zaraz też z umieszczonego niżej głośnika dobiegły go słowa:
– Zgłasza się Zespół 3. Do bazy Oki zgłasza się Zespół 3 z ważnym komunikatem.
At wychylił się nieco z fotela. Jego lewe ramię zawisło na chwilę nad czarnym pulpitem,
którego połyskliwą płaszczyznę wypełniały przełączniki. Przekręcił jeden z nich i powiedział:
– Baza Oki przyjmuje informację Zespołu 3.
Teraz zamigotało jeszcze jedno, tym razem białe światełko i At usłyszał cichutki szelest
aparatury zapisu:
– Uwaga! W dniu siedemdziesiątym trzecim pa, czasu osiemnaście do dwustu
osiemdziesięciu Zespół 3 utracił kontakt wizyjny i foniczny ze statkiem G-137. Pojazd ten
realizował swój program w kwadracie czterdzieści jeden, osiemdziesiąt pięć planety Hat.
Penetrowany przez G-137 obszar jest pustynny, słabo zaludniony. Wzdłuż linii czterdzieści
jeden ciągnie się łańcuch skalistych gór, w lewym dolnym rogu kwadratu miasto Kasazata, a
dalej, niemal w środku pustyni, zakłady produkujące paliwo Wu. Zgodnie z planem załoga
statku miała pobrać próbki surowca i gotowego produktu. Jak wynika z relacji dowódcy,
pojazd znajdował się nad celem, gdy nagle urwała się fonia. Wówczas dyżurny operator
natychmiast włączył kanał awaryjny. Nie przyniosło to spodziewanego skutku. Jeszcze przez
chwilę można było obserwować G-137 na monitorze. Od tego momentu utraciliśmy z nim
kontakt promienny. W tej sytuacji Zespół 3 skierował na miejsce wypadku najbliższy pojazd
G-135. Jego załodze zalecono ustalenie przyczyn awarii, a w razie konieczności zniszczenie
G-137. Mimo że od chwili wydania polecenia statek G-135 był już po kilkudziesięciu
sekundach w wyznaczonym kwadracie i mimo że podczas poszukiwań zastosował jarzenie
dematerializujące, nie natrafił na jakikolwiek ślad pojazdu. Z tych względów Zespół 3
zgłaszając niniejszą informację pilnie prosi o instrukcje. Podpisano: Kierownik Zespołu 3 –
Mar.
At ponownie wychylił się nieco z fotela i powiedział w stronę ukrytego gdzieś między
aparaturą mikrofonu:
– Informację Zespołu 3 przyjęto. Do czasu nim otrzymacie szczegółowe instrukcje, należy
prowadzić poszukiwania statku. To wszystko.
Głos Ata brzmiał szeleszcząco, był równie cichy i bezbarwny jak głos w głośniku.
Nieruchome, szeroko rozstawione oczy Ata sugerowały, że otrzymana przed chwilą
wiadomość nie zrobiła na nim wrażenia. Było to jednak odczucie mylące. Już pierwsze zdania
komunikatu uświadomiły Atowi rozmiar klęski. Odczuł ją szczególnie mocno, gdyż
katastrofa statku G-137 była jakby i jego porażką. To on, At, zaprogramował lot statku,
wyznaczył załogę, cel, zadania. Zrobił to wbrew zastrzeżeniom głównego specjalisty bazy,
Gaja, i przy biernym przyzwoleniu szefa, Duta. Wiedział, że stary Dut miał do niego słabość,
że w wielu wypadkach pobłażał mu. Tę słabość szefa At wykorzystywał niejednokrotnie do
1
własnych celów. Tym razem jednak jego nieposkromiona ambicja, tkwiąca w nim żądza
wybicia się za wszelką cenę doprowadziły do klęski. Wiedział, bardzo dobrze wiedział, że w
raporcie do Ferriego Gaj nie omieszka przedstawić, kto był autorem projektu. Oczywiście
uzasadni i swoje negatywne stanowisko wobec planu Ata, co równoznaczne będzie z
oskarżeniem skierowanym przeciwko niemu i Dutowi. At zdawał sobie sprawę z
konsekwencji. Wiedział, że Ferri, szef lotów międzygwiezdnych planety Nurra, jest istotą
bezwzględną, stosującą ostre kary wobec tych wszystkich, którzy w swej działalności
dopuszczają się jakiejkolwiek niesubordynacji. Pod tym względem nie miał złudzeń. Jeśli szef
lotów międzygwiezdnych otrzymałby raport o zamierzonej bez jego wiedzy akcji, w wyniku
której zaginął statek typu G-137, zarówno on, jak i Dut skazani zostaliby na ciężkie roboty w
kopalniach Tisco. Oczyma wyobraźni At widział już siebie, jak obsługuje wielkie roboty w
głębokich, pełnych wyziewów sztolniach. Pomyślał o Ducie. Jeśli on – istota w sile wieku –
mógł liczyć na przeżycie kilku, a nawet kilkunastu lat, to stary Dut... At westchnął. Jego
owalna głowa o wypukłym czole przechyliła się na lewe ramię, a ręka zmierzająca do
przełącznika wizji zawisła w pól drogi. Dla starego Dula sztolnie to pewna śmierć. Właśnie
wtedy postanowił nie informować swego szefa o wydarzeniu. Cofnął więc rękę od włącznika
radiotelefonu i opadł w głąb fotela. Zamyślił się. Postanowił zniszczyć zapis przyjętej
informacji. W ten sposób zyskałby kilkanaście godzin na prowadzenie poszukiwań we
własnym zakresie. Czy jednak jest to możliwe? Czym uzasadni pilną potrzebę wyjazdu na
satelitę Zi, na którym stacjonuje załoga Zespołu 3? Jeśli nawet przekona Duta o potrzebie
dokonania wymiany urządzenia gama w centrum obliczeniowym Zespołu, to fakt ten wcale
nie oznacza, że będzie mógł polecieć na planetę Hat. Chyba że ominąłby satelitę Zi? Gdyby
nawet tak zrobił, to i tak nasłuch wizyjny Zespołu wykryje pojazd.
Im dłużej At rozmyślał nad sposobem wybrnięcia z trudnej sytuacji, tym bardziej
utwierdzał się w przekonaniu, że jego możliwości tylko pozornie były duże. Rzeczywistość
zamykała się w ciasnym, kontrolowanym ze wszystkich stron systemie, w którym spełniał on
podrzędną rolę starszego operatora nawigacji kosmicznej dalekiego zasięgu. Chociaż? Gdyby
zechciał, mógłby na przykład opanować statek Pirna-2. Pojazdy tego typu przystosowane są
do dalekich rejsów kosmicznych, a najważniejsze, że wyposażone są w taki system
samoobrony, który wyklucza jakąkolwiek ewentualność przechwycenia lub zniszczenia
pojazdu. Jeśli więc zdecydowałby się na porwanie Pirny, miałby przynajmniej pewność, że
skoro nawet nie uda mu się odszukać G-137, to i tak droga w przestrzeń kosmiczną będzie
przed nim otwarta. Ucieczka na Pirnie była przedsięwzięciem pewnym i tak bezpiecznym, że
At mimo woli uśmiechnął się. Nawiedziła go bowiem myśl, że mógłby wreszcie zrealizować
swe marzenie – polecieć w kierunku gwiazdozbioru Defa. Tam właśnie pięć lat temu
wyruszyła wyprawa kosmiczna kierowana przez ojca Ata – Atarina. Trzy statki typu Pirna1
opuściły planetę Nurra z poleceniem zbadania odległego o osiem lat świetlnych
gwiazdozbioru Defa. Z obliczeń wynikało, że pojazdy miały osiągnąć pole grawitacyjne
najjaśniejszej gwiazdy układu Defa w ciągu trzech lat i siedemdziesięciu sześciu dni.
2
Obliczenia sprawdziły się. Przy szybkości krytycznej pojazdu wartość czasowa względem
miejsca startu ulegała infilmacji i była niewspółmierna do czasu planety Nurra o jeden i
trzysta siedemdziesiąt pięć tysięcznych sekundy. Tę zależność po raz pierwszy potwierdziła
praktyka długotrwałego lotu wyprawy do gwiazdozbioru Defa. Do momentu osiągnięcia pola
grawitacji Defy utrzymywana była pomiędzy statkiem a kosmodromem Baa stała łączność.
Dopiero gdy pojazdy zbliżyły się do jednej z planet, którą ojciec Ata nazwał Tiraza, co
oznaczało „odchylona”, system łączności wizyjnofonicznej począł ulegać silnym
zakłóceniom, aż w pewnej chwili zanikł. Nie pomogły awaryjne generatory wielkiej mocy.
Ostatni meldunek z wyprawy brzmiał tajemniczo: „Znajdujemy się w sferze oddziaływania
gwiazdy Omega. Jest to gwiazda, na której zachodzą procesy energetyczne typu «widmo 5», a
więc dokładnie nam znane. Natomiast niepokój budzi struktura masy i układ otaczających
gwiazdę planet. Jedna z nich, połyskująca nieznanym szarym światłem, posiada zadziwiająco
silne, wirujące pole magnetyczne. Mimo znacznej odległości przyrządy nasze wyraźnie
odczuwają wpływ tego pola. Najlepszą ilustracją zjawiska jest fakt, że nasze Pirny mają
trudności z utrzymaniem właściwego kursu”. I jeszcze po małej przerwie coś jakby
westchnienie zakończone uwagą: „Od kilku godzin narasta we mnie uczucie niepokoju. Jest
to jakiś lęk wynikający z przeświadczenia, że znajdujemy się w obliczu nieznanego zjawiska,
które może okazać się dla nas groźne”.
I to były ostatnie słowa ojca. Z taśmą, na której były one nagrane, nie rozstawał się At od
chwili, gdy powszechnie uznano flotyllę statków badających przedpole gwiazdozbioru Defa
za zaginioną. Tylko At nie podzielał tej opinii. Sądził, nie bez pewnych racji, że możliwość
zniszczenia bądź awarii trzech statków powietrznych klasy Pirna1 jest mało prawdopodobna.
A jeśli tak, to na jednej z planet układu Omega prawdopodobnie wylądowały statki wyprawy.
Silne pole magnetyczne układu nie sprzyja, a nawet wyklucza nawiązanie łączności, co
oczywiście wcale nie oznacza, że załogi pojazdów nie żyją. At i inni członkowie rodzin
uczestników wyprawy zabiegali u Ferriego, aby wysłał w rejon Defy ekipę poszukiwawczą.
Ale szef dowodzenia lotami dalekiego zasięgu, który zazwyczaj przejawiał niezwykłą
konsekwencję, jeśli chodzi o realizację własnych programów, tym razem zbywał milczeniem
każdą inicjatywę. Dziwne zachowanie Ferriego intrygowało Ata. Z różnorakich domysłów i
przypuszczeń jedno dla niego było pewne: szef lotów musiał wiedzieć na temat losu
członków wyprawy coś, co nie pozwalało mu na podjęcie jeszcze jednej ryzykownej decyzji.
Co to mogło być? Możliwe, że przesłane przez ojca Ata dane, po opracowaniu przez
superkomputery, wykryły jakieś groźne dla żywego organizmu zjawiska. Możliwe, że są one
aż tak niebezpieczne, że Wielka Rada planety Nurra postanowiła nie podawać ich do
wiadomości ogółu. Mimo tych i innych wątpliwości w umyśle Ata zrodziło się ugruntowane z
czasem przekonanie, że niezależnie od stanowiska Wielkiej Rady on, jako syn, powinien udać
się na poszukiwanie ojca. Kiedyś nie miał ku temu okazji. Dopiero po ukończeniu studiów
technicznych, gdy otrzymał skierowanie do pracy w przestrzeni kosmicznej, jego plan począł
nabierać realnych kształtów. Już po kilkunastu próbnych rejsach Ferri uznał, że Atowi można
3
powierzyć samodzielne stanowisko. Być może przyczynił się do tego Dut, który przed laty
był przyjacielem ojca Ata. Tak czy inaczej dopiero tutaj, w bazie ulokowanej na martwej,
wulkanicznej planecie mógł At zrealizować swój plan. Pokusa była silna, zwłaszcza teraz,
kiedy otrzymał niepomyślny dla siebie meldunek. Oczyma wyobraźni widział się już
pędzącego z zawrotną szybkością w kierunku gwiazdy Omega. Przewidywał nawet, jakie
czekają go tam zmagania z tajemniczymi siłami, które ojciec określił jako „magnetyczne
wiry”. Czy rzeczywiście były to wirujące fale magnetyczne, tego nie wiedział. Miał jednak
nadzieję, że pojazd Pirna-2, będący udoskonaloną wersją Pirny1, pokona i tę przeszkodę. A
jeśli tak, jeśli Atowi uda się odszukać zaginionych, to czy w nagrodę Wielka Rada nie
powinna puścić w niepamięć historii z G-137?
Rozmyślania Ata przerwało niskie buczenie. Instynktownie nacisnął włącznik. Na
srebrzystym, wbudowanym w ścianę monitorze błysnęło światło i już po chwili, jakby gdzieś
z jego głębi wyłonił się obraz. Nieduży, różową boazerią wyłożony pokój z leżanką, na której
spoczywała dziewczyna. Dopiero gdy jej uśmiechnięta twarz wypełniła ekran, At usłyszał
niski, szeleszczący głos.
– Och, At – powiedziała cicho dziewczyna. – Czekając na ciebie zdrzemnęłam się.
– Czy to aż tak ważne?
Patrzył w drobną twarzyczkę swej przyjaciółki nie ukrywając zdziwienia.
– To bardzo dobrze...
Przerwała mu. Mrugnęła filuternie okiem.
– Wiem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie sen.
Nie mógł powstrzymać śmiechu.
– A ty ciągle swoje. Nadal układasz horoskopy, wierzysz w sny i zjawiska asetosyjne, tak
jakbyś nie była istotą z planety Nurra, a jedną z tych prymitywnych istot, które zaludniają
planetę Hat.
Oczy Alby zwęziły się, a jej regularne rysy twarzy wykrzywił grymas niezadowolenia.
– Przestań! – zawołała. – Powtarzasz utarte, obiegowe sądy tych, którzy uważają się za
jedynych władców kosmosu, za istoty o najbardziej rozwiniętym mózgu.
– Sądzę, że nie wątpisz w to, że tak właśnie jest.
– Właśnie, że wątpię i mam ku temu powody.
– Wybacz, ale nie jestem usposobiony do tego typu rozważań.
– Czy coś się stało?
Obraz oddalił się, nabrał perspektywy.
– Ależ nie, nic się nie stało – zapewnił nieco podnieconym głosem.
Teraz znowu monitor wypełniła twarz Alby. Jej skośne, zielone oczy z uwagą wpatrywały
się w Ata.
– Widzę po twoim spojrzeniu, że coś przede mną ukrywasz.
Roześmiał się z przymusem.
– Zamiast snuć przypuszczenia, powiedz lepiej, co przeżyłaś w marzeniach sennych –
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin