James Cobb - Podwójny cel.pdf

(1333 KB) Pobierz
JAMES
COBB
Jeszcze jedno oblicze dzisiejszego międzynarodowego terroryzmu.
Współcześni piraci i najnowsze technologie wojskowe w
pierwszorzędnym
military thriller.
„Kirkus Reviews"
300 kilometrów nad południowym
Atlantykiem 8 czerwca 2008 roku
Ziemia połyskiwała mroźną bielą i szafirowym błękitem. Od aksa-mitnie
czarnego tła kosmosu jej barwy odcinały się mgiełką na zakrzywionej linii
horyzontu, ku któremu zbliżał się wielki srebrny romboidalny kształt. Podobne do
skrzydeł baterie chwytały przenikliwe światło odległego słoika.
Ten bezzałogowy statek kosmiczny został wyniesiony na orbitę sześć tygodni
wcześniej przez Protona VI, potężną rakietę zbudowaną w Rosji, a wystrzeloną ze
znajdującej się na południe od Hawajów morskiej platformy startowej Boeinga. Od
tej pory po cichu, ale skutecznie obiekt ten realizował swoje cybernetyczne zadania.
W jego przestronnym wnętrzu kiełkowały nasiona nowych form życia.
Zautomatyzowane mikrofabryki i sterowane komputerami laboratoria wytrwale
obsługiwały pozbawione grawitacji otoczenie, dążąc do wyprodukowania
unikatowych składników i materiałów, których nie sposób stworzyć na obarczonej
ciążeniem Ziemi.
Ze szkła, metalu i nylonu powstały perfekcyjne łożyska, gwarantujące większą
niezawodność i dłuższy czas działania każdego urządzenia. w którym zostałyby
zainstalowane. Optymalne otoczenie pozwoliło wytworzyć idealne włókna. Zostały
sprasowane z odpowiednim podłożem węglowym, włóknem szklanym o
dziesięciokrotnie większej wytrzymałości na rozciąganie oraz z wysokiej jakości
stalą. W odlewach z metalu piankowego wykorzystano jedną trzecią materiału,
również do jednej trzeciej zmniejszając masę, ale bez utraty trwałości. Powstały
nowe stopy, nie tylko z połączenia różnych metali. Powiodły się próby łączenia
metalu z ceramiką i szkła z tworzywami. Były to więc materiały, o jakich
do tej pory inżynierowie i technolodzy mogli tylko marzyć.
Powstaniu każdego z nich towarzyszyło pojawienie się tysięcy
nowych możliwości. Na Ziemi naukowcy zgromadzeni w różnych
grupach badawczych z zapartym tchem śledzili napływające informacje i
dane. Już wyobrażali sobie dzień, w którym będą mogli prowadzić te
eksperymenty osobiście, a nie na odległość.
A dzień ten mógł się okazać niezbyt odległy. Projekt INDASAT, w
którego ramach opracowywano satelity do zastosowań przemysłowych,
był najambitniejszym prywatnym przedsięwzięciem kosmicznym w
historii. Satelity INDASAT, powstałe przy współpracy konsorcjów
amerykańskich i korporacji zachodnioeuropejskich, stanowiły podwaliny
rozwoju komercyjnych i przemysłowych zastosowań bliskiej przestrzeni
kosmicznej.
Na razie jednak zamykano dopływ energii do poszczególnych
przedziałów eksperymentalnych. Zapasy niektórych surowców
wyczerpały się, resztki innych zostały zabezpieczone. Nadszedł czas
powrotu satelity INDASAT 06 do domu.
Wielkie baterie słoneczne powoli zniknęły we wnętrzu. Zatrzasnęła
się pokrywa żaroodporna i odpalono silniki kierunkowe. Satelita zmienił
położenie, ustawiając się do toru lotu dziobem wyłożonym specjalnymi
płytami ochronnymi, a komputery pokładowe zaczęły się łączyć ze
swoimi odpowiednikami w naziemnej bazie kontroli lotu. Rozpoczęła się
procedura weryfikacji działania poszczególnych układów.
Wszystko było w porządku. Komputery jeszcze raz skonsultowały
się z ludźmi, którzy podejmowali ostateczne decyzje, i otrzymały
zezwolenie na rozpoczęcie lądowania. Na wysokości Pretorii w Afryce
Południowej włączyły się rakietowe silniki hamujące i INDASAT 06
zaczął powolne opadanie ku Ziemi.
Po pewnym czasie silniki hamujące zostały odrzucone. Teraz
ceramiczne pokrywy kadłuba miały dać odpór narastającej temperaturze.
Nad Oceanem Indyjskim satelita wdarł się w atmosferę, tworząc przed
sobą ogromną falę uderzeniową zjonizowanego powietrza. Daleko w
dole, nieopodal Seszeli, rybacy ze zdumieniem obserwowali połyskującą
ognistą kulę, która w środku nocy rozświetliła niebo i kierowała się na
północny wschód.
Gdy prędkość satelity znacznie zmalała, ognisty blask zniknął. Na
wysokości czterdziestu pięciu tysięcy metrów został wyrzucony mały
spadochron hamujący, który ustabilizował proces opadania.
Na wysokości trzydziestu tysięcy metrów pojawił się drugi, większy
spadochron. Satelita zaczął opadać pionowo w kierunku miejsca
lądowania, które znajdowało się gdzieś na Morzu Arafura na północ od
Australii.
Na wysokości dziesięciu tysięcy metrów zostały uwolnione cztery
główne spadochrony. Powierzchnia ich czasz była równa boisku
piłkarskiemu. Satelita zaczął ostatni etap opadania ku mrocznym wodom
oceanu.
Komputery pokładowe prowadziły ostatnie obliczenia. Dla wygody
grupy ratowniczej włączono znaczniki świetlne i radiowe. Ze względów
bezpieczeństwa ze zbiorników została usunięta reszta paliwa. Potem
pływaki napełniły się powietrzem, a komputery się wyłączyły. Bezwładna
masa metalu i stopów osiadła na ciepłych wodach oceanu.
Morze
Arafura
97 mil na północny zachód od przylądka
Wessel Godzina 21.47 czasu
strefowego, 8 lipca 2008 roku
Widzimy obiekt! Światła trzydzieści siedem stopni z lewej burty.
Bardzo dobrze, panie Carstairs. Ster lewo 330. Maszyny średnia
naprzód.
- Komandor Phillip Moss, dowódca "Starcatchera", kiedyś służył w
australijskiej marynarce wojennej, wolał więc formalne podejście do
pracy na statku. -Wszystkie stanowiska w pełnej gotowości. Załoga doku,
przygotować się do zalania.
Komandor wszedł na mostek, podniósł lornetkę do oczu i spojrzał w
stronę pulsującego światła, które wolno opadało ku powierzchni wody.
Poczuł, jak pod jego stopami pokład trawlera zadrżał. Statek zaczął
-
-
zmieniać kurs, kierując się w stronę miejsca, w którym satelita miał
osiąść na wodzie. Do Mossa dołączył doktor Alan Del Rio.
-
Bardzo ładne wodowanie, panie komandorze - skomentował szef
grupy ratowniczej IND AS AT.
-
Póki co jest nieźle - mruknął Moss. - Z pewnością lepiej niż za
pierwszym razem, kiedy musieliśmy pędem przepłynąć dwieście
mil. żeby zdążyć przed zatonięciem satelity.
-
To wszystko część krzywej zdobywania wiedzy - odparł
filozoficznie szef ratowników Del Rio. Pracował dawniej w
centrum kontroli lotów NASA, miał więc duże doświadczenie w
podejmowaniu z wody obiektów, które na przekór obliczeniom
lądowały w innym miejscu, niż przewidywano. -Za każdym razem
jesteśmy lepsi. Z Bożą pomocą wkrótce będą to czynności całkiem
rutynowe.
-
Moim zdaniem, doktorze, tego rodzaju działanie nigdy nie
powinno być rutynowe.
INDASAT 06 unosił się na niedużych falach między podwójnymi
rzędami pływaków. Opadające w głębinę spadochrony stanowiły swoiste
kotwice. Do wody wypuszczany był płyn luminescencyjny, a na samym
satelicie pulsowały światła. Odkąd zorientowano się, że wyławianie
satelitów nocą jest łatwiejsze, nocna procedura stała się normą.
Cidy „Starcatcher" znalazł się w odległości pięćdziesięciu metrów od
dryfującego satelity, wydano rozkaz "maszyny stop". Światła statku
rozświetlały mrok na powierzchni mili kwadratowej. Po dłuższej chwili
powolnych manewrów trawler ustawił się rufą do satelity.
W ramach dostosowania „Starcatchera" do potrzeb ratowniczych na
jego rufie dobudowano dok. Teraz wrota doku opadły, a z wnętrza
wypłynęło kilka pontonów. Przez godzinę załogi w kombinezonach
piankowych uwijały się wokół dryfującego satelity. Ludzie sprawdzali
stan obiektu i szukali ewentualnych uszkodzeń. Spadochrony odcięto i
wyciągnięto z, wody wraz z olinowaniem, które miało posłużyć za hol.
Kiedy wstępne czynności zostały zakończone, z pokładu
„Starcatchera" nadano sygnał i pontony wróciły do doku. Uruchomiono
kołowroty i zaczęto wciągać satelitę na pokład.
(idy znalazł się w doku, z jego ścian wysunęły się wysięgniki cu-
mownicze, które unieruchomiły satelitę na czas transportu. Można było
wypompować wodę i ruszyć w drogę do portu w Darwin, australijskiej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin