Anne McCaffrey - Planeta dinozaurów 2. Ocaleni.pdf

(895 KB) Pobierz
ANNE McCAFFREY
OCALENI
(Przełożyła Lucyna Targosz)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kai z trudem uniósł odrobinę powieki i zobaczył skałę. Zamknął oczy. Tu nie
powinno być żadnej skały. A zwłaszcza takiej, która mówi. Bo skała najwyraźniej
wydawała dźwięk, który przypominał jego imię. Wyglądało na to, że tylko mięśnie
wokół oczu są posłuszne woli Kaia. Poza tym nie mógł nawet poruszyć palcem.
Spróbował przeanalizować ów brak wszelkich doznań; na koniec uznał, że nie byłby
zdolny do myślenia, gdyby nie znajdował się w swoim ciele. Uspokoił się. I postarał się
szerzej otworzyć oczy.
- Kkkk...aaaah...eeee!
Te dźwięki odpowiadały jego imieniu, lecz od wieków nie słyszał, żeby je w ten
sposób wymawiano. Usiłował sobie przypomnieć, kiedy to było. I stopniowo zyskiwał
świadomość, że ma szyję, ramiona, klatkę piersiową. Bezwład ustępował powoli. O tak,
czuł, że klatka piersiowa porusza się w prawidłowym oddechu, lecz powietrze wciągane
do płuc było stęchłe i pozostawiało w gardle Kaia dziwaczny posmak. Odzyskawszy
zmysł węchu, Kai zrozumiał, że wcale nie był sparaliżowany. Był uśpiony.
- Kkkk...aaaa...eee! Wuuuuh...aaaakkkhhuhh!
Chłopak jeszcze szerzej rozchylił powieki. Ta cholerna skała zajmowała całe pole
widzenia, zwieszając się nad nim niebezpiecznie. A kiedy tak patrzył w milczeniu, z
niedowierzaniem, skała wolniutko wypuściła wyrostek, który się rozdzielił na trzy
macki. Owymi mackami pochwyciła ramię Kaia - delikatnie, lecz zdecydowanie - i
zaczęła nim potrząsać.
- Tor? - Głos chłopaka zadziwiająco przypominał dźwięki wydawane przez skałę;
odchrząknął, oczyszczając gardło z lepkiej flegmy, i znów się odezwał: - Tor? Zjawiłeś
się?
Tor wydał zgrzytliwy dźwięk, który Kai uznał za potwierdzenie; ale wyczuł też
wyraźną naganę. Chłopak przypomniał sobie wszystko i jęknął. Wcale nie był pogrążony
w normalnym śnie - hibernował! A Tor się zjawił, bo dotarło do niego wołanie o
pomoc.
- Mmmm...óóówwww.
Kai patrzył, jak Wypustka Tora kładzie mu na piersi mały szary przedmiot, tak by
otwór był zwrócony ku ustom. Głęboko zaczerpnął powietrza; jego umysł nie działał
jeszcze jak należy. Miał więc kłopoty ze znalezieniem słów, które by najlepiej
wyjaśniały, dlaczego się ośmielił oderwać Theka od badania zewnętrznych planet tego
układu. Wiadomość, którą wtedy nadał, była jednoznaczna: "Bunt! Pilne! Pomoc
niezbędna!" A może nie cała sekwencja została przesłana, zanim grawitanci zniszczyli
system łączności.
- Szszszsz...czczcze...góółłłłyyy.
Kai poczuł, jak zakołysała się permaplasowa podłoga wahadłowca, kiedy skała o
imieniu Tor sadowiła się obok niego.
- Wwww...szszszyy...ssstkkkooo - dorzucił Tor, kiedy Kai otworzył usta.
Chłopak gwałtownie zamknął usta; wolałby, żeby Tor dał mu więcej czasu na
zebranie myśli. W końcu Thek nie musiał się przejmować czasem. A "dokładne
sprawozdanie" w jego rozumieniu znaczyło, że raport powinien być zwięzły i treściwy -
to zaś przyjdzie teraz Kaiowi z trudem. Będzie więc mówić normalnie. Tor potem
dostosuje odczyt do wymagań Theków.
- Krążyły pogłoski, że postanowiono spisać Zespół Badawczy na straty. Grawitanci
cofnęli się do fazy pierwotnej wszystkożerności. Zmusili resztę załogi do zamknięcia się
w jednym budynku, na który celowo skierowali wielkie stada przestraszonych
roślinożerców, bo chcieli ich śmierci. Czworo Adeptów wydostało się i schroniło w
wahadłowcu, który przywaliły wielkie cielska. Uciekli nocą. Dotarli do naturalnej groty,
nie znanej grawitantom i czekali na pomoc. Po siedmiu dniach jedynym logicznym
wyjściem okazał się kriogeniczny sen. Koniec raportu.
- Oooodddd...pppoooczczcz...nnniiijjj.
Kai poczuł lekkie jak piórko dotknięcie na ramieniu, usłyszał syk, doświadczył
chłodu i mrowienia. Po ciele chłopca z zadziwiającą szybkością rozlało się dziwne
ciepło. Łatwiej mu było oddychać; spróbował poruszyć głową i ramionami. Czuł
mrowienie w palcach. Z coraz większą łatwością mógł nimi poruszać.
- W w wwy yy...ppppoooczczczy... w ww waajjj.
Kai usłuchał, choć nie był zadowolony z tego polecenia. Musiał jednak uznać, że
Tor o wiele lepiej zna kriogeniczny sen i wychodzenie z niego; ale myślał już jasno. Zbyt
jasno, bo zdołał sobie przypomnieć - i to z kłopotliwą dokładnością - wszystko, co
zmusiło ich do skorzystania z kriogenicznego snu.
Jak długo hibernowali? Miał o to spytać, ale zabrakło mu śmiałości, żeby
wypytywać Theka, ile czasu upłynęło od wysłania SOS do zjawienia się Tora. Rzadko
zadawano Thekom pytania dotyczące czasu, bo owe długowieczne krzemowe istoty
liczyły go w syderycznych latach swojej macierzystej planety - co zwykle odpowiadało
stuleciom u takich efemerycznych gatunków, jakiego przedstawicielem był Kai.
Jego nadgarstek! Tardma złamała go z wielką rozkoszą, kiedy wraz z Paskuttim
wpadła do sterówki. Lunzie nastawiła kości, gdy zdołali uciec buntownikom. Kai
wypróbował palce lewej dłoni. Kości nadgarstka potrzebują około sześciu tygodni, żeby
się zrosnąć. Przegub był sztywny, lecz nie bardziej niż prawy. Sześć tygodni? A może
dłużej?
Zostawił kwestię czasu i z satysfakcją stwierdził, że buntownicy nie odnaleźli
wahadłowca. Uśmiechnął się, myśląc o wściekłym rozczarowaniu, jakie ich ucieczka
musiała sprawić Paskuttiemu! Pewno szukali ich dopóty, dopóki dysponowali choć
jednym działającym pasem nośnym. Buntownicy - Paskutti, Tardma, Tanegli, Divisti...
Kai zawahał się, a potem dodał jeszcze Berru i Bakkuna. Nie potrafił zrozumieć,
dlaczego się przyłączyli do buntu; zwłaszcza do takiego bezpodstawnego buntu.
Chłopak ostrożnie odwrócił głowę w lewo, w stronę szeregu uśpionych postaci: oto
resztki jego ekipy geologów i ksenobiologów Varian. Varian miała taki uroczy profil...
Za nią leżała Lunzie, a jeszcze dalej widać było długą, krzepką postać Triva. Czterej
Uczniowie jako ostatni pogrążyli się w kriogenicznym śnie.
Seria dziwnych, głębokich pomruków sprawiła, że Kai zwrócił głowę w prawo, ku
małej sterówce wahadłowca. Chłopak widział już przedtem dwie kończyny Theka, ale
teraz wyglądało na to, że "kawałki" Tora są wszędzie, nawet w takich miejscach
wahadłowca, których Kai nie mógł dostrzec. Zamrugał parę razy oczami. Kiedy znów
spojrzał, Tor już wciągnął większość wypustek.
Kaia bardzo zdumiała taka ruchliwość przedstawiciela gatunku słynnego z
nieskończonego milczenia, dziesięcioleci kontemplacji i zwięzłości mowy.
- Uuuuszszsz.. .kkkoodddzz.. .ooonnnyyy.
Przy pomocy owego słowa Thek powiedział Kaiowi nie tylko to, że szkody były
wielkie, ale i to, że nie zdoła ich naprawić, co Tora ogromnie irytowało. Chłopak
pomyślał, że to cud, iż lokator, skonstruowany przez Portegina, zdołał naprowadzić Tora
na wahadłowiec.
- Statek badawczy powrócił? - spytał po długim namyśle Kai, choć była to raczej
próżna nadzieja, by statek badawczy wracał po trzy niezależne zespoły.
- Nnnnniiiieeee - odparł obojętnie Thek; najwyraźniej nic go nie obchodziła
nieobecność statku.
Kai westchnął z rezygnacją i zaczął się zastanawiać, czy aby Gaber nie miał racji:
ich małą grupkę spisano na straty. Gabera na pewno, bo zabito go na samym początku
buntu. No, ale trzecia grupa, uskrzydleni Ryxi, którzy chcieli skolonizować swoją
planetę, chyba zastanawiali się nad milczeniem tych z Irety? Chłopak przypomniał sobie,
jak się wściekał pełen temperamentu przywódca Ryxiów, kiedy podczas ostatniego
kontaktu - potem łączność została przerwana - wspomniał mu, że na Irecie istnieją
inteligentne skrzydlate istoty. Ale w końcu statek z kolonii Ryxiów byłby pilotowany
przez przedstawiciela innego gatunku, może humanoida. Na pewno...
- Ryxiowie? - spytał z nadzieją Kai.
Nastąpiło długie milczenie i Tor wysłał jedną mackę ku desce kontrolnej. Cisza
przedłużała się, więc chłopak szykował się do powtórzenia pytania, sądząc, że Tor go
nie dosłyszał.
- Bbbbrrraaakkk łłłłąąączczcznnnooośśśccciii.
Kai zrozumiał: Thekowi nie zależało na utrzymywaniu kontaktu z tak
nadpobudliwymi i - według standardów jego rasy - nieodpowiedzialnymi skrzydlatymi
osobnikami.
Chłopak odetchnął z ulgą. To i tak kłopotliwe, że musieli przywołać na pomoc
Theka, lecz odwołanie się do wsparcia Ryxiów byłoby jeszcze bardziej upokarzające.
Ryxiowie z rozkoszą rozpaplaliby taką wspaniałą wieść po całym wszechświecie, ku
pognębieniu ras pozbawionych skrzydeł.
Kai mógł już bez trudu poruszać szyją i głową. Przyjrzał się uśpionym
współtowarzyszom. Dłoń Varian leżała tak, jak się wysunęła z jego ręki, rozluźnionej
snem. Tor zainstalował w wahadłowcu przymglone oświetlenie; na pewno po to, żeby
czuć się pewniej, bo Thekowie nie potrzebowali światła. Chłopak dotknął dłoni Varian -
sztywnej i zimnej, w okowach kriogenicznego snu. Patrzył, wstrzymując oddech, póki nie
dostrzegł jak pierś dziewczyny wznosi się i opada w spowolnionym oddychaniu.
Dopiero wtedy uspokoił się i westchnął z ulgą.
Potem odwrócił się w stronę Tora, lecz wyczuł, że Thek całkowicie "się wycofał":
stał się wielkim, gładkim głazem o spłaszczonej, ściśle przylegającej do podłoża
podstawie; nie wystawała z niego nawet najmniejsza wypustka. Był to właściwy owej
rasie stan kontemplacji i Kai wolał go nie przerywać. Leżał spokojnie, dopóki go nie
zaczęło kręcić w nosie. Zdusił kichnięcie i poczuł się głupio - przecież kichnięcie nie
wytrąci Theka z zamyślenia, ani nie zbudzi pozostałych. Owo kręcenie w nosie było
wstępem do innych "kręceń" w jego ciele, które uznał za efekt działania wstrzykniętych
mu przez Theka stymulatorów. Tor nie powiedział, że Kai ma leżeć bez ruchu; po prostu
kazał mu odpoczywać. Widocznie już dość wypoczął.
Chłopak zaczął ćwiczenia poprawiające napięcie mięśni i - choć się spocił -
wkrótce przekonał się, że hibernacja nie wyrządziła mu żadnej szkody, a wygojony
nadgarstek nie sprawiał kłopotu. Już dawno odpadł plaskin, którym Lunzie usztywniła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin