Tomasz Konatkowski - Adam Nowak 4 - Bazyliszek.pdf
(
1093 KB
)
Pobierz
TOMASZ
KONATKOWSKI
BAZYLISZEK
On przyjdzie – powiedział przewodnik. – Czekaj, po prostu czekaj. To jedyne, co
możesz teraz zrobić.
– Jak długo jeszcze mam czekać? – Głos, który zadał to pytanie, bez wątpienia
należał do kobiety. Przewodnik nie mógł jej dostrzec, bo siedziała w cieniu. A raczej: nie
dostrzegał jej, gdyż otaczała go plama jasnego światła. Nie okazał zniecierpliwienia.
Pośpiech, niepokój i zwątpienie były zarezerwowane dla ludzi, którzy znajdowali się na
innych etapach drogi. Właśnie dla tych, którzy wciąż przebywali w cieniu.
– Zapewniam cię, że stanie się to wkrótce.
– Wkrótce… – powtórzyła machinalnie kobieta.
– Musisz uwierzyć. Nie wierzysz?
– Wierzę! – W tym głosie nie było wątpliwości. – Wierzę. Modlę się o to, wszyscy
się modlimy, prawda? Każdy z nas modli się za siebie, za siostry i braci. Ale ja czuję, że
modlitwa to za mało. Chciałabym… Chciałabym coś zrobić. Zawsze byłam słaba, zawsze
poddawałam się temu, co mnie spotykało…
– To nic złego. Błogosławieni cisi, pamiętasz…? To nie straciło na ważności.
– Wiem, ale… Ja już się obudziłam z marazmu. – Kobieta przez chwilę patrzyła w
przestrzeń. – Tak, to właściwe określenie. Obudziłam się. Tak jakby moje dotychczasowe
życie było snem, i to śnionym wbrew mojej woli. Byłam jak robot. Robot, który śpi. No
tak, może roboty nie śpią, ale ja spałam. A teraz chcę działać. I to nie jest przejaw pychy.
Po prostu zmieniłam się i pychą by było, gdybym poprzestała wyłącznie na sobie.
Chciałabym pomóc innym ludziom.
– Opowiadaj o Nim. Wysławiaj Go, chwal Go. Tak po prostu, w zwykłych słowach.
Nie musisz używać całej swojej wiedzy, siły, którą zdołałaś uzyskać, bo to może innych
zniechęcić czy nawet odstraszyć. Użyj życzliwości, którą masz w sobie. Tylko… –
Mężczyzna zawiesił głos. – Nie jestem pewien, czy to, co powiedziałaś, jest prawdą.
– To znaczy? – W jej głosie pojawiło się zdziwienie.
– Nie, nie mówię ci, że kłamiesz. – Nauczyciel uśmiechnął się,
żeby ją uspokoić. – Chcę tylko powiedzieć, że nie wiem, czy na pewno się zmieniłaś.
Rozumiesz? – Przerwał na moment, ale nie czekał na odpowiedź. – Może to jednak
oznaka pychy. Stwierdzenie, że jesteś już na końcu swojej drogi. Niepokoisz się przecież,
czuję to. Nie tylko czuję, wiem. A niepokój jest oznaką choroby, udręczenia.
– Ja… – Kobieta zamilkła nagle. – Staram się już nie przejmować codziennymi
kłopotami – podjęła po chwili, tym razem to nie zabrzmiało szczerze. – Umiem rozróżnić
sprawy istotne i nieistotne.
Przewodnik znów uśmiechnął się lekko. Zawsze tak mówili. – A ten problem, o
którym rozmawialiśmy ostatnio? Czy osoba, o której wspominałaś, nie zmieniła swojego
postępowania?
Kobieta poruszyła się na krześle.
– Nie, nie zmieniła.
– Widziałaś się z nią?
– Tak.
– Rozmawiałaś?
– Tak.
– O czym?
– O rodzinie, o domu. O jej ojcu. – Tym razem w głosie kobiety słychać było
niechęć.
– O pieniądzach również?
– Nie. Nie tym razem. No, może trochę, one zawsze się pojawiają, mam na myśli
pieniądze. Wydatki, długi, kredyty, codzienność… Sprawy, które są po stronie rzeczy
nieistotnych.
– Ta osoba też tam według ciebie jest, po tamtej stronie?
– No przecież… Tak.
– A chciałabyś, żeby znalazła się po tej właściwej?
Kobieta zawahała się.
– Nie wiem – odparła po dłuższej chwili.
– Nie wiesz? Jak to możliwe?
– Ja… Przecież… Tak, chciałabym. – Teraz ton głosu kobiety znów zdradzał
zdziwienie. Chyba była zdumiona, że udało jej się wypowiedzieć to zdanie.
– Sama widzisz. Pragniesz coś uczynić, ale nie możesz, bo przepełnia cię niepokój,
który wiąże się z twoim problemem. Musisz
zatem starać się go rozwiązać, to twoje najważniejsze zadanie. Zacznij działać, a
znajdziesz to, czego szukasz, i Tego, którego szukasz. Kiedy zobaczy, że pracujesz i
naprawdę nie koncentrujesz się tylko na sobie, wówczas pojawi się w twoim życiu. Po
prostu pewnego dnia poczujesz jego obecność.
– To trudne – powiedziała kobieta po chwili. – Inni ludzie są trudni. Czy to jedyna
droga?
– Tak. On przyjdzie – powtórzył z przekonaniem przewodnik. Spojrzał w górę, a
potem skierował wzrok na drzwi. – Przyjdzie.
Dziury na facjacie
1
Nadkomisarz Adam Nowak przeżegnał się. Uniósł głowę,
przymknął powieki i wciągnął powietrze do płuc. Poczuł zapach ziemi, butwiejących
liści i rozgrzanej parafiny – niewidomy człowiek, który nagle znalazłby się w tym
miejscu, mógłby na podstawie wrażeń odbieranych pozostałymi zmysłami określić datę z
dokładnością do kilku dni. Otworzył oczy. Przed nim, za kolejnymi rzędami grobów, za
ogrodzeniem cmentarza i za łąką, na betonowym murze okalającym składy budowlane,
magazyny i opuszczone fabryczki, widniał napis: „Radzymin, miasto Cudu nad Wisłą,
wita Ojca Świętego”.Nowak przyjrzał się stojącemu obok szczupłemu mężczyźnie,
niższemu od niego od głowę. Andrzej Nowak parę tygodni temu skończył
siedemdziesiąt jeden lat. Czy wyglądał na swój wiek? Może. Ale co to właściwie
znaczy? Jaki jest wzorzec siedemdziesięciolatka? Dalajlama? Charlie Watts? Czy raczej
ten zaniedbany facet z tramwaju,
z pogniecioną reklamówką z Lidla, trzymaną na kolanach? Ktoś, kogo widujemy
przez dłuższy czas niemal codziennie, nie starzeje się. Tylko małym dzieciom wciąż
trzeba tłumaczyć, że rodzice będą zawsze starsi, że te dwadzieścia, trzydzieści lat różnicy
nigdy nie zniknie.
Andrzej Nowak nadal stał ze schyloną głową przy grobie swojej jedynej żony,
położonym tuż obok grobu matki i ojca. Powiedział w końcu coś pod nosem i wykonał
niezdarny, niepotrzebny gest, przesuwając o parę centymetrów chryzantemy stojące na
prostej, pozbawionej ozdób płycie nagrobka.
– No dobrze, obowiązek spełniony – stwierdził. – Jakoś więcej zniczy musiałem w
tym roku postawić, kolejni znajomi przenieśli się tam, na łono. – Uśmiechnął się krzywo i
spojrzał na syna. – Ja też już zarezerwowałem sobie miejsce za rondem. Będziemy
niestety osobno, ja i mama.
– Co? Za jakim rondem, na litość boską? – Na jedynym rondzie w miasteczku,
niedaleko bloku, w którym mieszkał ojciec nadkomisarza, krzyżowały się ulice
Weteranów, Kilińskiego, prymasa Wyszyńskiego
i Jana Pawła II. Wszyscy patroni pozwalali dokądś uciec, czy to na chwilę nad
Jezioro Zegrzyńskie, czy do pracy do Warszawy, czy też na całe życie, choćby i do
Wołomina albo Wyszkowa. Tylko dzielny szewc uniemożliwiał wjazd pod kościół,
strasząc znakiem zakazu wjazdu. Taka gmina.
– No, tutaj, na cmentarzu. – Ojciec nadkomisarza machnął ręką. – Tam zrobili taki
okrągły placyk z kostki, nie widziałeś? Dalej są wolne miejsca, wykupiłem jedno. Ponura
okolica, ale nie musi być przecież wesoła, nie?
– Tato, nie za wcześnie o tym myśleć…? – powiedział z obowiązku Adam Nowak.
– Daj spokój, wcale nie za wcześnie, dobrze o tym wiesz.
Powinieneś się cieszyć, ułatwiam ci życie. W razie czego będziesz miał jeden
problem mniej. Właściwie od razu dwa. – Andrzej Nowak
Plik z chomika:
uzavrano
Inne pliki z tego folderu:
Tomasz Konatkowski - Adam Nowak 3 - Nie ma takiego miasta.pdf
(1368 KB)
Tomasz Konatkowski - Adam Nowak 4 - Bazyliszek.pdf
(1093 KB)
Tomasz Konatkowski - komisarz Nowak 01 Przystanek śmierć.epub
(434 KB)
Tomasz Konatkowski - Wilcza Wyspa.epub
(129 KB)
Inne foldery tego chomika:
T. A. Barron
T. Christian Miller
T. M. Logan
T. R. Ragan
T.A Cotterell
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin